niedziela, 6 grudnia 2020

Godzina zagubionych słów- Natasza Socha

 


    Pierwsza świąteczna książka, którą przeczytałam w tym roku, jeszcze w październiku. Trafiłam bardzo dobrze, bo to nie jest idylliczna opowieść o Bożym Narodzeniu. To historia o przemijaniu i o tych niewypowiedzianych słowach, którym przychodzi zawisnąć w czasoprzestrzeni, kiedy ktoś nagle odchodzi.

Bohaterowie tej powieści żyją gdzieś obok siebie. Spotykają się na ulicy, czy w barze z kanapkami. Każdy z nich nosi w sercu troski, które bez reszty go pochłaniają. Pewnego dnia dostają oni niepowtarzalną szansę. Mogą spędzić godzinę z tymi, którzy nagle zniknęli z ich życia. Sześćdziesiąt minut podczas których spróbują zrozumieć, poukładać, ułożyć żałobę, dać upust złości, buntowi ale też pozwolić tęsknocie rozlać się w ten przyjemny, melancholijny sposób.

Zupełnie nie tego spodziewałam się po tej książce. Naprawdę myślałam, że mam przed sobą lekką, świąteczną powieść. To jednak jest zupełnie inna historia. Jest pełna melancholii, takiego zatrzymania się, pochylenia. Gdybym miała określić ją jednym słowem, to powiedziałabym, że to książka o przemijaniu, żałobie. Jej fabuła opiera się głównie na tym, że bohaterowie, którzy stracili kogoś bliskiego, nie do końca się z tym godzą. Głównie jednak, nie potrafią poukładać tego, co łączyło ich z bliskimi w przeszłości. Brakuje im tej jednej, ostatniej rozmowy, w której mogliby nie tylko powiedzieć, jak bardzo tęsknią, ale również wyjaśnić, że bywali źli. Że mięli prawo do złości, smutku, trudnych emocji, a teraz… nie mają ich z kim przedyskutować, została próżnia, w której dawne emocje nie mają prawa bytu. Ta godzina jest jakby losem na loterii, ostatnią magiczną możliwością poukładania siebie w relacji z tymi, których już nie ma.

Przepiękna, nostalgiczna, skłaniająca do pochylenia się nad relacjami z naszymi najbliższymi. Dla mnie była ogromną motywacją do tego, żeby się zatrzymać i tak po prostu przytulić moich najbliższych. Mamę, która dopiero co wróciła ze szpitala. Babcię, która powoli wychodzi z trudnej choroby. Są obok, mogę im jeszcze tyle powiedzieć. I pokazać książkę, która mnie zachwyciła. Przepiękna, ciepła powieść.

piątek, 4 grudnia 2020

Dorzuć mnie do prezentu- Agnieszka Błażyńska

 
    Ta książka to zbiór opowieści. Losy bohaterów wzajemnie się ze sobą splatają. Bohaterka pierwszego opowiadania przeżywa Boże Narodzenie w samotności, bo z własnej nieroztropności zaraziła się koronawirusem. Kolejni bohaterowie mają ogrom przygotować do rodzinnej Wigilii na naście osób, dzieci spędzają Święta bez swoich rodziców, którzy wyjechali za granicę, żeby zarobić na spłatę kredytu. 

    To, co urzekło mnie poprzednim razem, znalazłam i w "Dorzuć mnie do prezentu". To niewymuszone poczucie humoru. Poza tym akcja książki jest bardzo współczesna, bo autorka wplata w fabułę to, co jest naszą codziennością, wirusa. I zwraca uwagę, na samym początku na to, co pewnie wielu z nas (chociaż nikomu tego nie życzę!) może spotkać- świąteczna izolacja. Smutna, okrutna rzeczywistość. Bohaterce tego opowiadania przydarza się jednak coś wspaniałego. Pięknego, romantycznego, chociaż nie może spotykać się zupełnie z nikim i nie wychodzi z domu. Zakochanie w czasie pandemii- bardzo współczesne ale opisane w piękny sposób. 

    Święta są w tej książce polskie, piękne, tradycyjne. Ze wszystkimi swoimi tradycyjnymi narzekaniami, teściowymi, którym wiecznie coś nie pasuje, prezentami, które kupuje się na ostatnią chwilę. Ale też z tym, co ja uwielbiam w powieściach świątecznych najmocniej- odrobiną magii, na którą czekam cały rok. Tą magiczną cząstką nadziei na mały, codzienny cud. Zabawna, romantyczna i taka przepięknie codzienna. 

wtorek, 1 grudnia 2020

Blask choinki- Agnieszka Lis


     Na powrót tej historii czekałam cały rok. "Zapach goździków" wzruszył mnie w zeszłym roku ogromnie, głównie za sprawą mądrości tej historii. Chociaż zabawna i napisania z ogromnym wyczuciem, wydała mi się taka...dystyngowana. 

    Bohaterowie "Zapachu goździków" powracają przed kolejną Gwiazdką. Tym razem cała rodzina ma zamiar spędzić Święta w Zakopanem. All inclusive, za to bez wielogodzinnego gotowania. Chcą odpocząć. Tylko...czy poza domem Święta będą równie magiczne? I najważniejsze- w jaki sposób z dala od domu odnajdzie się przyzwyczajony do swoich rytuałów Arkadiusz? 

    Przyznaję- wspomniany w poprzednim zdaniu Arkadiusz jest moim ulubionym bohaterem. Starszy pan, który nade wszystko ceni sobie zasady i rytuały dnia codziennego. Autorka wrzuca go w najtrudniejszą sytuację, jaką tylko mógł sobie wyobrazić.

    Historia jest mam wrażenie, napisana w lekki sposób, z humorem, ale nie ordynarnym, bardzo stonowanym. Mam wrażenie, jakby autorka (jako jedna z nielicznych w dzisiejszej literaturze!) nadal wierzyła, że pozostawienie czytelnika z niedopowiedzeniem na końcu każdego rozdziału, pobudza jego wyobraźnię. I nie trzeba mu łopatologicznie wyjaśniać każdej metafory. 

    Nie to jednak tak bardzo, niezmiennie urzeka mnie w tej historii. To, za co tak bardzo ją cenię i na co ogromnie liczyłam, to to, jak przepiękną rodzinę tworzą bohaterowie tej powieści. Mimo, że rodzina jest bardzo liczna, ogromna, jej członkowie są ze sobą naprawdę blisko. Chociaż każdy z nich jest skrajnie inny, zauważają swoje wady, potrafią się nie lubić, to nade wszystko stawiają więzy rodzinne. I to jest cudowne. To jest największa, najpiękniejsza wartość "Blasku choinki". 

    Mądra, ciepła i taka... że kiedy ją czytałam, tęskniłam za rodzinnymi Świętami, które pamiętam z dzieciństwa. Dzisiaj, rodzina rozleciała się po świecie, po swoich sprawach. Nie ma już możliwości zebrania wszystkich przy jednym wigilijnym stole. A szkoda. Przepiękna. Wprowadza w świąteczny klimat. 

poniedziałek, 23 listopada 2020

Nic się nie dzieje- Kathryn Nicolai


     Mięliście w dzieciństwie takie książki z bajkami na 365 dni? Ja miałam, wielką niebieską księgę, którą uwielbiałam. Tata wieczorem czytał je mi i mojej siostrze, i nigdy nie kończyło się na jednej. Kiedy natomiast nie mogłam zasnąć, rodzice zawsze mówili mi, żebym pomyślała o czymś przyjemnym.  No właśnie...kiedy przed snem znaleźliście czas na pomyślenie o czymś, co sprawia Wam radość? Czy częściej nie jest tak, że odkładacie telefon, zamykacie oczy i...bum! Zaczyna się gonitwa myśli, o niezałatwionych sprawach, kompromitujących sytuacjach z przeszłości, ostatnich niepowodzeniach? A gdyby tak, za pomocą książki, powoli wyćwiczyć inny senny rytuał? 

    Coś, co w ogromnym uproszczeniu można nazwać bajkami dla dzieci, stworzyła Kathryn Nicolai. W książce znajdziemy dokładny opis działania jej opowieści, a także przepiękną mapę wymyślonego miasta, ilustracje, przepisy, czy nauki medytacji. 

    Idea jest bardzo prosta. Przed snem należy odłożyć wszystkie bieżące sprawy. Wziąć do ręki książkę i pozwolić jednej z opowieści zamieszkać w naszej wyobraźni. To nie są wartkie opowiadania, nie chodzi tu bowiem o akcję, ale treść, która ma wpłynąć na nastrój, dosłownie pozwolić czytelnikowi zobaczyć to, co przeczytał. Po zamknięciu książki, spokojne obrazy nadal wirują w naszej wyobraźni. Przywołane, uspokajają i pozwalają zasnąć. Jest tylko jedno zastrzeżenie. By opowieści mogły naprawdę zadziałać, trzeba poświęcić temu rytuałowi więcej niż jeden wieczór. Wtedy...zacznie się magia. 

    Jestem tą książką absolutnie zachwycona. Sama idea wydaje mi się wpisana w teorię uważności, mindfullness, chociaż sama autorka tego tu nie przywołuje. I dobrze. Nie musimy być psychologiem, żeby pozwolić swojemu umysłowi na odpoczynek. Co więcej, książka jest przepięknie wydana, ilustracje w środku przywołują wspomnienie książek czytanych w dzieciństwie. Czy Wy też tak bardzo jako dzieci uwielbialiście oglądać ilustracje? I zawsze te książki, do których były obrazki, pobudzały wyobraźnię jakoś tak...bardziej? 

    Tę książkę po prostu trzeba mieć na nocnym stoliku. Na moim gości już od tygodnia. Z ogromną przyjemnością pozwalam jej mnie uspokajać i tulić do snu. Działa jak ciepła kołdra, kubek ulubionych ziółek, albo przytulenie do kogoś kochanego. Koi rozedrgane myśli, uspokaja. Cudnowna. 



wtorek, 17 listopada 2020

Pięć lat z życia Donnie Kohan- Rebecca Serle

 

      Przyznaję, że pomysł autorki na tę historię wydał mi się bardzo oryginalny. Literatura, w szczególności taka służąca rozrywce, ogromnie często powiela schematy. Trochę jakby wszystko już zostało napisane. Ale o czymś takim jeszcze nie słyszałam. 

    Główna bohaterka prowadzi bardzo poukładane życie. Pewnego wieczoru, zasypia zmęczona na kanapie i budzi się w zupełnie innej rzeczywistości, u boku mężczyzny, którego nie zna, w obcym mieszkaniu i pierścionku zaręczynowym, którego nigdy nie widziała. Czy rzeczywistość zaprowadzi ją do tego miejsca? Tego, które wyśniła? Nic bowiem na to nie wskazuje, a ona sama za wszelką cenę będzie starała się tego uniknąć. 

    Całość, nawet kiedy ja teraz to opisuję, brzmi lekko i przyjemnie. Takiej właśnie historii się spodziewałam. I postaram się nie odkryć zbyt wiele przed Wami, ale to, co wydarzyło się dalej, daleko przekroczyło moje wyobrażenia.

    W książce wydarzy się bowiem coś bardzo trudnego. I to, że początkowo fabuła krąży wokół miłosnych rozterek głównej bohaterki, bardzo mnie zmyliło. Bo dla mnie, ta książka okazała się głównie piękną historią o przyjaźni pomiędzy dwiema kobietami. Takiej przyjaźni, która potrafi przetrwać całe życie, chociaż jest pełna emocji, również tych trudnych. 

    Powinnam Was również ostrzec, że ta historia naprawdę w pewnym momencie robi się bardzo trudna, smutna, wzruszająca. Prowadzi jednak do przepięknego morału. Dlatego tak bardzo skojarzyła mi się z "Promyczkiem", w którym podobnie, początkowo nic nie wskazuje na to, co się wydarzy, i który również kończy się przepiękną lekcją życia. 

    To książka, którą poleciłabym najlepszej przyjaciółce. Albo podarowałabym jej w prezencie. Powinna krążyć w kręgach kobiecej przyjaźni i umacniać siłę tych damsko-damskich relacji. Przepiękna! 

piątek, 13 listopada 2020

Wigilijne opowieści- antologia opowiadań

 


    Uwielbiam opowiadania. Wydaja mi się taką bardzo… niezobowiązującą formą czytelnictwa. Mogę do nich usiąść, poświęcić dwadzieścia minut na całą historię, a potem zapomnieć o książce i wrócić do niej, kiedy będę miała na to ochotę.

    „Wigilijne opowieści” to świąteczne opowiadania polskich autorów, których motywem (wcale nie przewodnim acz bardzo istotnym!) są bożonarodzeniowe potrawy. Znajdziemy tu korzenną przyprawę do pierników Tomasza Betchera, karpia Jacka Galińskiego czy sernik budyniowy Magdaleny Majcher. Opowiadania opatrzone są przepisami, co absolutnie mnie urzekło.

    Z recenzowaniem zbiorów opowiadań mam zawsze pewien problem, trudno bowiem ocenić mi całą książkę. Myślę, że należałoby podchodzić do każdego z opowiadań indywidualnie. Mnie absolutnie urzekło to z korzenną przyprawą Tomasza Betchera. Autor napisał w zeszłym roku równie korzenną książkę, „Szczęście z piernika” do której odsyłam wszystkich, którym spodobało się opowiadanie.

    Piękne było opowiadanie Agnieszki Lis, bardzo przypominało mi książki...Małgorzaty Musierowicz. Głównymi bohaterkami są w nim dwie nastolatki. Dziewczynki przeżywają Święta na pograniczu dorosłości, pierwszych miłości i poważnych problemów, ciągle jeszcze w obliczu zbliżającej się Gwiazdki budząc w sobie dziecięcą naiwność i szczerą radość. Czytałam z rozrzewnieniem wspominając, kiedy to ja z moją siostrą tak samo ekscytowałam się ubieraniem choinki, mając jednak ciągle w głowie pierwsze nastoletnie miłości.

    Głośno śmiałam się przy opowiadaniu Jacka Galińskiego. Nie czytałam wcześniej jego książek i jestem zachwycona. Niewymuszony humor, przezabawna historia pewnego karpia… Wiem na pewno, że w tym roku ktoś na Święta dostanie jedną z jego książek.

    Książka idealna do czytania przed samymi Świętami. Wtedy, kiedy wciągają nas domowe obowiązki i czasu na czytanie zostaje naprawdę niewiele. Między mieleniem maku, a przygotowywaniem barszczu. Albo po dniu spędzonym na gruntownych porządkach. Jedno opowiadanie, przyjemnie wprowadza w magiczny czas Bożego Narodzenia. I pozwala dawkować sobie przyjemność. Przepiękna. Do tego przepisy, może któraś z potraw trafi w tym roku na Wasz wigilijny stół?



poniedziałek, 26 października 2020

Poza mną- Bianca Okońska

 
    Na tę książkę czekałam, razem z całym czytelniczym instagramem, od dawna. Śledziłam proces jej powstawania, szczerze podziwiając autorkę za determinację i konsekwencję w swojej pracy. Natomiast za każdym razem, kiedy czytałam, o czym będzie książka, zupełnie nie potrafiłam jej sobie wyobrazić. 

    Główna bohaterka jest psychoterapeutką. W gabinecie pomaga ludziom. Poza nim natomiast, toczy wewnętrzną walkę ze swoimi demonami. Jakkolwiek, brzmi to dosyć strasznie, te demony, to przeszłość, nieujarzmiony obraz nastoletniej siebie, czy w końcu były mąż. 

    Ogromnie trudno jest mi streszczać fabułę i po przeczytaniu "Poza mną" doskonale rozumiem, dlaczego tak trudno było mi zwizualizować o czym jest ta powieść. To nie jest bowiem, w moim odczuciu, książka do czytania, a do przeżywania. Tę historię się czuje, odbiera wszystkimi zmysłami, nie tylko na poziomie poznawczym analizując tekst. Nie da się jej, tym samym przeczytać w jeden wieczór. Pozwoliłam sobie na długie przeżywanie jej i myślę, że jest to ten rodzaj literatury, którego bez tego, bez czucia, nie da się po prostu dobrze zrozumieć. 

    Nie chciałabym natomiast zbyt mocno wchodzić w interpretację samej treści. Wydaje mi się, że interpretacja zależeć będzie od indywidualnych doświadczeń czytelnika, a przez to, gdybym chciała opowiedzieć tu, w jaki sposób do mnie trafiają słowa autorki, musiałabym nieco się obnażyć. To nie czas i miejsce...;-) 

    Intymna, przepiękna podróż do wnętrza kobiecej psychiki. Anatomia ewoluującego uczucia do siebie, do mężczyzn, do świata. "Poza mną" jest literaturą piękną w najczystszej postaci. Bianco, gratuluję i podziwiam.  



wtorek, 25 sierpnia 2020

Sekretne życie pisarzy- Guillaume Musso

 


   Odkąd wiele lat temu sięgnęłam po jedną z pierwszych powieści Musso, śledzę wszystkie jego nowości i kiedy widzę, że napisał kolejną książkę, czekam z niecierpliwością na polskie tłumaczenie. Nie inaczej było z "Sekretnym życiem pisarzy". 

    Powieść młodego pisarza zostaje odrzucona przez kilka wydawnictw. Postanawia on udać się na wyspę, na której mieszka słynny pisarz i poprosić go o recenzję. Nathan Fawles wycofał się z życia publicznego wiele lat wcześniej. Po kilku ogromnych sukcesach, porzucił pisanie. Na wyspę przyjeżdża również pewna dziennikarka, Mathilde. Akcja nabiera tempa, kiedy mieszkańcy odnajdują ciało brutalnie zamordowanej kobiety. 

     Nie da się w kilku zdaniach streścić fabuły tej historii, bo jest, nie tyle może wielowątkowa, co bardzo często zmienia swój bieg o sto osiemdziesiąt stopni. Jak bardzo Musso zaskoczył mnie tą książką! Nie myślałam, że jest jeszcze do tego zdolny. Po ostatnim "Zjeździe absolwentów" byłam nieco...rozczarowana. Lubiłam go przede wszystkim za połączenie romansu z thrillerem, z przewagą tego drugiego. Ta książka wymyka się jednak i tym dwóm gatunkom. Autor bawi się z czytelnikiem w chowanego, przewraca wszystko do góry nogami. Bohaterowie, którzy z początku wydają się tymi dobrymi, zmieniają swoje oblicze. Nic, naprawdę nic nie jest pewne.

    Musso doskonale gra słowami. Zabawa, którą tu podejmuje kończy się epilogiem, w którym wypowiada się on sam, po czym...Musicie przeczytać do samego końca. 

   W ogóle nie przesadzę, jeżeli napiszę, że ta książka jest genialna. To jak obserwowanie pisarskiego kunsztu, swobody, z jaką Musso bawi się emocjami czytelnika i kończy tak doskonale, jak tylko bardzo doświadczony pisarz mógłby. Chce się więcej! 



Psychoterapeutka- Helene Flood

     Thrillery, w których główną bohaterką, albo jedną z ważnych postaci, jest psycholog albo psychoterapeuta, to książki, po które sięgam z ogromną ciekawością. Tym bardziej, że autorka jest psychologiem. Wykorzystanie wiedzy, którą posiada, musi zaowocować trzymającą w napięciu książką. 
     Sara jest psychoterapeutką dla młodzieży. Mieszka razem z mężem, prowadzi spokojne życie. Aż do dnia, kiedy jej mąż przestaje odbierać telefony. Jedyny ślad po nim, to wiadomość na automatycznej sekretarce, o tym, że znajduje się w domku letniskowym razem z kolegami. Okazuje się jednak, że ci koledzy w ogóle nie widzieli się z Sigurdem. Nie wiedzą też, gdzie jest... 
     Sara jest przepełniona lękiem. Emocją, z którą z pewnością nie raz przyszło jej pracować, a z którą teraz zupełnie nie jest w stanie sobie poradzić. Autorka idealnie opisuje tę samotną wędrówkę głównej bohaterki, przez meandry własnej psychiki. Książka w idealny wręcz sposób pokazuje, że to, co tak doskonale psycholog potrafi "naprawiać" u innych, u niego samego może pływać w chaosie. To właśnie jest chyba dla mnie największa wartość tej książki. Bo w gruncie rzeczy opowiada ona przede wszystkim o zupełnie pogmatwanym wnętrzu Sary. Naturalnie, próbuje ona dowiedzieć się, co takiego stało się z jej mężem, ale dla mnie w jakiś sposób, zeszło to na dalszy plan. 
    Doskonały obraz tego, jak bardzo lęk może zmienić człowieka i w jaki sposób niepoukładane sprawy z dzieciństwa, czy życia z rodzicami, potrafią wypłynąć w najmniej oczekiwanym momencie. Świetnie narysowany psychologiczny portret człowieka. To nie jest brawurowy thriller, w którym człowieka mrozi strach. To raczej książka o tym, co strach potrafi z nami zrobić. Jestem pod wrażeniem. 

poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Małe szczęście- Dee Williams

    Uwielbiam oglądać na Pintereście malutkie domki w środku lasu. Utopione w zieleni, albo w całości pokryte śniegiem. Lubię też oglądać takie miejsca hotelowe, malutkie domki do wypożyczenia na tydzień. I marzę sobie, że kiedyś sama będę taki miała. Gdzieś w zupełnej dziczy. Nigdy tylko nie zastanawiałam się nad tym, w jaki sposób doprowadzę do tej dziczy bieżącą wodę... A Dee Williams owszem. Poniekąd. 
     Autorka nie jest zadowolona ze swojego życia. Niby wszystko ma, pracę, dom na kredyt i równy trawnik. Czuje jednak, że to, co powinno być synonimem klasy średniej, dobrobytu, w rzeczywistości przysparza jej więcej obowiązków i kłopotu, niż szczęścia. Wszystko zmienia się, kiedy pewnego dnia trafia na artykuł o człowieku, który zbudował sobie bardzo mały dom. Postanawia przewrócić swoje życie do góry nogami. 
    Autorka pracuje jako inspektor do spraw zanieczyszczeń ekologicznych. Codziennie ogląda fabryki produkujące różne bardzo potrzebne rzeczy i przede wszystkim to, co po nich zostaje. Odpady, które niszczą planetę. Co więcej, zwraca ona uwagę na strasznie istotną kwestię. Te wszystkie korkociągi, ramki na zdjęcia, kolekcje kieliszków i obrusów, w rzeczywistości nie czynią nas wcale szczęśliwymi. W pogoni za pieniędzmi i dobrami materialnymi uciekają nam cudne spektakle, które codziennie oferuje nam natura. Zachody słońca, mróz, malujący na szybie abstrakcyjne obrazy, czy poranny chłód w letni dzień. A mały domek pozwolił, przynajmniej autorce, dostrzec wszystko to, co piękne, a nie koniecznie do kupienia. 
    Jestem zachwycona tą książką, historią życia autorki i ideą małych domków. Nie wiem, czy potrafiłabym tak jak ona, wiem natomiast, że ta lektura wiele wniosła w moją codzienność. Patrzę uważniej na to, co dookoła i kilka razy zastanowię się, zanim kupię następną plastikową pierdołę. Dowiedziałam się też, czym jest toaleta kompostująca (nie będę spoilerować, sprawdźcie sami :D) i coraz bardziej marzę o własnym, małym domku. To piękne marzenie i wspaniała książka. Taka, która we mnie obudziła marzenie, a kogoś innego może popchnąć do zupełnej zmiany swojego życia.  

wtorek, 11 sierpnia 2020

Mój chłopak i jego narzeczona- Inka Jabłońska

 
    Zupełna niewiadoma. Nie znam ani autorki, ani nie słyszałam wcześniej o tym tytule. Potrzebowałam jednak czegoś krótkiego, co przeczyta się lekko i szybko.
      Malwina została zaproszona na ślub swojego byłego chłopaka, Daniela. Postanawia wziąć w nim udział razem ze swoim obecnym mężczyzną, Jackiem. Powrót w rodzinne strony będzie obfitował w nieprzewidywalne spotkania dawnych przyjaciół, którzy nieco się zmienili od czasów liceum. Przygotowana na niezliczone żenujące sytuacje Malwina, zostanie wiele razy zaskoczona.
    Jaka ta książka jest wakacyjna i przyjemna. Zabawna od początku, bo sama sytuacja, w której zostają postawieni bohaterzy, jest kuriozalna, z czasem staje się coraz bardziej poważna. Co więcej, w zabawnych perypetiach bohaterów, autorka przemyca poważne rozterki dojrzałych ludzi, którym przyjdzie zmierzyć się w końcu z decyzją, której od wielu lat nie potrafią podjąć. Staną przed pytaniem, co jest dla nich ważniejsze, własny rozwój i pasje, czy poświęcenie dla uczucia.
    Świetna książka. Chociaż ostatnie zdanie przewraca całą fabułę do góry nogami, wiele zwrotów akcji spowodowało, że nie nudziłam się przy niej ani chwili. I czytałam z ogromną przyjemnością.
    Na plażę, urlop, albo jako plaster na złamane serce. Ta piękna okładka, na którą się skusiłam, zwiastuje naprawdę wspaniałą historię.

poniedziałek, 3 sierpnia 2020

Daisy Jones& The Six- Taylor Jenkins Reid



    Prawdę powiedziawszy zupełnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po tej książce. Widziałam wiele zachwytów nad angielską wersją i wielkie oczekiwanie czytelniczego instagrama na jej polską premierę. Postanowiłam dać jej szansę.
     "Daisy Jones& The Six" to fikcyjna historia zespołu, który nigdy nie istniał. Została napisana w formie wywiadu- rzeki ze wszystkimi członkami zespołu i ich bliskimi. Książka opowiada o tym, jak The Six wspina się na listy przebojów i gdzieś po drodze spotyka eteryczną Daisy Jones. Ich losy łączą się i trwają w bardzo burzliwych relacjach aż do...pewnego momentu ;-).
     Kilka razy sprawdzałam, szukałam informacji w internecie, czy ten zespół naprawdę nie istniał. Wydawało mi się niewyobrażalne, że można stworzyć taką historię od początku do końca ją...zmyślając. Świadczy to o ogromnym talencie i wielkiej wyobraźni autorki. Podziwiam ogromnie i myślę, że to w tym właśnie tkwi geniusz tej książki.
    Dawno temu zafascynowała mnie muzyka Janis Joplin. Słuchałam zafascynowana chropowatym głosem ale pierwsze, co kupiłam, to wcale nie była płyta, a biografia Janis. I ta książka, do złudzenia mi ją przypomina i wydaje mi się, że nie mogłabym znaleźć większego komplementu. Historię Janis Joplin napisało bowiem życie, a ta została wymyślona.
    To jednak nie wszystko, co spowodowało mój zachwyt. Życie muzyków z The Six to głównie narkotyki, alkohol i przypadkowe znajomości. To bardzo ważna część tej powieści i powód, dla którego Billy, frontman zespołu przechodzi ogromną przemianę. Jednocześnie jest to również powód, dla którego nie dogaduje się on z Daisy. Między bohaterami buzują sprzeczne uczucia. I to autorka pokazała świetnie. Brak możliwości podjęcia słusznej decyzji, ich wieczne przyciąganie- odpychanie i to, w jaki sposób kończy się powieść- zupełnie mnie pochłonęło. Relacja Billy'ego i Daisy to kanwa zespołu ale też tej książki. Szarpie uczuciami czytelnika, chociaż to nadal wywiad!
    Jeżeli natomiast mowa o narkotykach, to Taylor Jenkins Red ponownie ma u mnie ogromnego plusa. Pokazuje uzależnienie, trzeźwość ale także wieczną pokusę, na którą narażony jest abstynent. Nie koloruje narkotykowego haju, pokazuje, czym on się kończy. Z drugiej strony  nie straszy. Trafia gdzieś pomiędzy.
    Jakoś...nie potrafię się pozbierać po tej lekturze. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie, a zakończenie zostawiło z gulą w gardle. Autorka jest genialna, taką historię mogłoby napisać życie.


niedziela, 26 lipca 2020

Przy naszej piosence- Klaudia Bianek


      "Przy naszej piosence" jest kolejną książką młodej autorki, która debiutowała bodajże w zeszłym roku. Od razu zyskała rzeszę fanek. Jej powieści są ciepłe, romantyczne, a przy okazji takie, że mogłyby wydarzyć się tuż za rogiem. 
     Antek jest baristą, prowadzi własną, dobrze prosperującą kawiarnię. Chociaż wokół niego jest grono rodziny i przyjaciół, ciągle pozostaje sam. Któregoś dnia na zapleczu swojego lokalu znajduje złodzieja, buszującego w... kanapkach. 
     Kornelia mieszka razem z młodszym bratem w komunalnej dzielnicy. Zdarza się, że nie mają co jeść, a w kranie nigdy nie płynie ciepła woda. Losy tych dwojga splotą się i... wywrócą ich życie do góry nogami. 
     Bardzo lubię książki Klaudii. Lubię powieści, które dzieją się na wsiach, w małych miejscowościach. Klimat takich miejsc jest mi bardzo bliski i bardzo chętnie o nich czytam. Tym bardziej, że nie znam podobnej polskiej autorki, która tworzyłaby historie young adult w takich miejscach. 
    Obserwuję Klaudię na Instagramie i nieprzerwanie podziwiam. Za samozaparcie, za pracowitość. Przede wszystkim jednak podziwiam jej sukces, sukces jej książek. 
      Bohaterowie są mili, tacy...codzienni, przyjaźnie nastawieni. Naturalnie, pojawia się pewien czarny charakter, który bardzo namiesza w życiu Kornelii. 
     Jest w tych historiach jednak coś, co mi nie pasuje, a czego z każdą kolejną książką jest coraz mniej. To dosyć ulotne wrażenie, być może to kwestia techniczna? Język Klaudii ewoluuje i coraz bardziej mi się podoba. Zaczyna być znacznie prostszy. Czasami mam jednak ochotę skreślić pojedyncze przymiotniki, mam wrażenie, że momentami są one zbędne. 
     Nie umniejsza to natomiast w żaden sposób ani talentowi autorki, ani pięknu tej książki. 
     Zakończenie wyrywa z butów. Nie wiem, czy w pozytywny sposób, ale to co dzieje się na końcu... Trzeba to przeczytać. 
     Wakacyjna, miła i taka...do czytania na plaży. Zadziała jak plaster na złamane serce. Da nadzieję tym, którzy ciągle czekają na swoją miłość. 
   

wtorek, 21 lipca 2020

Jesteś cudem- Elżbieta Rodzeń

     Rzadko sięgam po młodzieżówki. Lubię, kiedy są piękne, wzruszające i z morałem. Wydaje mi się też, że jeszcze rzadziej czytam polskie książki tego typu. Kiedy jednak przeczytałam, że część zysków ze sprzedaży książki zostaje przekazana Fundacji DKMS, długo się nie zastanawiałam. To zwiastowało jakąś piękną historię.
      Maja bierze udział w wypadku samochodowym. Zła widoczność, mgła, powoduje karambol na drodze. Do samochodu dziewczyny dociera Kamil, student ostatniego roku ratownictwa medycznego. Losy bohaterów splatają się. Po wypadku życie Mai zupełnie się jednak zmieni. Ze względu na poważne złamanie nogi, jej kariera w szkole baletowej stanie pod znakiem zapytania. Kamil wiele razy pojawi się jeszcze w jej życiu. On jednak skrywa przed Mają ogromną tajemnicę. Tajemnicę, która może na zawsze ich poróżnić.
     Wzruszająca i piękna. Tyle by w zasadzie wystarczyło. Dokonałam naprawdę dobrego wyboru zgadzając się na przeczytanie tego tytułu. Historia nie jest taka prosta i oczywista, jakby się mogło od początku wydawać. Problemy bohaterów, chociaż codziennie i mogłyby przytrafić się każdemu młodemu człowiekowi, są w jakiś sposób niecodzienne. Naturalnie, można spodziewać się, że w historii jakąś rolę odegra białaczka. Jaką...pozostawię Wam tę tajemnicę. To jednak nie jedyny problem, który porusza autorka. Pojawia się między innymi uzależnienie. Przeczytałam, że autorka jest terapeutką. Praca z pewnością pomogła jej napisać tę historię. Widzę w niej wrażliwość na problemy młodych ludzi (której dorosłym tak często brakuje! Bagatelizują problemy młodych dorosłych twierdząc, że kiedy będą starsi, to dopiero się zacznie...)
    Po angielsku jest takie słowo, które w moim odczuciu idealnie określa tę książkę- trigger. Wyzwalacz. Spodziewajcie się łez, zaskoczenia i wspaniałego zakończenia. To ono nawiązuje do Fundacji DKMS i jest pięknym morałem. Sprawia, że książka nabiera ważnego przekazu. Jeżeli, po przeczytaniu "Jesteś cudem" chociaż jedna osoba zarejestruje się w bazie dawców szpiku, to książka już odniesie sukces. Myślę, że właśnie o to w niej chodzi. Dokładne informacje o tym, jak się zarejestrować znajdziecie na stronie DKMS ale także na moim instagramie, w zapisanych relacjach: dobro powraca.

    W związku z moim zachwytem nad tą historią, na Instagramie właśnie kończy się rozdanie, w którym do zgarnięcia było "Jesteś cudem". Książkę otrzyma:@where_is_monix Zgłoś się do mnie proszę w wiadomości na instagramie z danymi do przesyłki :-)

sobota, 11 lipca 2020

Mazurskie lato- Antologia opowiadań

    Wiecie, jak bardzo uwielbiam sezonowe książki? Bardzo. Niestety, dotychczas najwięcej książek tego typu wydawano w grudniu. W tym roku wyszły jednak dwa zbiory letnich opowiadań. Nie mogłam przejść obok nich obojętnie ;-).

     Mazurskie Lato to pensjonat w Mikołajkach, który jest jednocześnie wspólnym miejscem akcji dla wszystkich opowiadań. Krąży legenda, o tym, że w Mazurskim Lecie samotni ludzie odnajdują miłość. Bohaterzy opowiadań albo specjalnie stronią od tego miejsca, lub celowo wybierają je na wakacje, szukając drugiej połówki. 

     Opowiadanie, które chwyciło mnie za serce najbardziej, to historia Tomasza Kieresa. Niedawno odkryłam tego autora i przyznaję, że jestem zachwycona jego twórczością. Mężczyzna, który z precyzją chirurga wyrysowuje przepiękne losy bohaterów i kieruje swoje słowa do kobiet- to jest coś, co bardzo chwyta moją wrażliwość ;-). 

    Jak wspaniale było czytać te historie na pomoście nad jeziorem. Mam to szczęście mieszkać na Pojezierzu Brodnickim, w którym znajduje się ponad sześćdziesiąt jezior. Uwielbiam to miejsce i to życie, które toczy się tu w wakacje. A jednocześnie wspaniale jest mieć ten przywilej, obserwowania przyrody przez cały rok. Ale nie o tym! Książka jest wspaniała. Taka wakacyjna, ciepła, piękna. Zabierzcie ją ze sobą na plażę, albo, jeżeli do Waszego urlopu zostało jeszcze dużo czasu- rozłóżcie się na balkonie pod kocem, a książka zabierze Was na wakacje. Piękna, oby więcej takich perełek w polskich księgarniach!

czwartek, 2 lipca 2020

To, co bliskie sercu- Katherine Center

    Tego typu książki najczęściej zalegają w moim stosie- do przeczytania, w bliżej nieokreślonym czasie. Dlatego zmusiłam się do czytania jej od razu, kiedy ją odebrałam. Początkowo trochę ją męczyłam, ale kiedy już się rozkręciła...uf! Ale od początku. 
    Cassie jest strażakiem. Całe swoje życie poświęca pracy. Doskonale odnajduje się w zdominowanym przez mężczyzn środowisku. Udało jej się zbudować wokół siebie mur, dzięki któremu nic nie robi na niej większego wrażenia. Wszystko zmienia się jednak, kiedy musi przeprowadzić się do swojej matki. Przyjdzie jej odnaleźć się w zupełnie nowej remizie, w której nikt od początku nie będzie jej przychylny. Najważniejsze, żeby nigdy nie okazywała nowym kolegom słabości. I przede wszystkim, nie wolno jej się zakochiwać. Ale to przecież jej nie grozi, Cassie nigdy się nie zakochuje. Jednak...czy aby na pewno? 
     Zupełnie nie spodziewałam się, że ta historia tak bardzo mnie wciągnie. Początkowo bowiem czytało mi się nieco opornie. Kiedy jednak wydarzenia nabrały tempa, nie mogłam się od niej oderwać. 
     Świat strażaków jest mi zupełnie obcy, dlatego czytałam o nim z ogromną ciekawością. Doskonale natomiast potrafię wyobrazić sobie życie kobiety w świecie zdominowanym przez facetów. Autorka ukazuje to w idealny sposób. Kreując przy tym niemal męską bohaterkę. Bohaterkę, która przechodzi w tej powieści bardzo długą i momentami dramatyczną drogę. Jednak z niemal każdego wydarzenia wychodzi silniejsza. 
     Cassie nie jest taką rozmemłaną ciepłą kluchą. Ma swoje zdanie i zasady. To rzadko spotykany typ kobieciej głównej bohaterki. Całą historię porównałabym do historii Jojo Moyes jednak u niej bohaterki nie są takie jak Cassie. 
    To, co dzieje się na końcu książki, zupełnie mnie rozbiło. Cała fabuła prowadzi do bardzo dramatycznych wydarzeń, których ja się kompletnie nie spodziewałam. Samo zakończenie to emocjonalny roller-coaster, który na końcu hamuje przepięknym, niemal baśniowym zakończeniem. 
    Na podstawie tej książki Hallmark mógłby zrobić film. Taki w amerykańskim stylu, o miłości ale w zupełnie nieszablonowy sposób. Kołysała mną ta książka, podobali mi się współpracownicy- strażacy i dzielna Cassie. Do przeczytania w burzową noc, albo w upalny dzień na plaży. Będziecie zachwycone!

środa, 24 czerwca 2020

Nie wszystko będzie źle- dr Kathleen Smith

    Lęk jest bardzo podstępny. Siedzi w nas i zupełnie nie pozwala się do siebie zdystansować. Ciężko bowiem nabrać dystansu do nakręcających się czarnych scenariuszy, które w naszej wyobraźni, realnie mają szansę zaistnieć. Uczymy się zatem z nim funkcjonować, nazywając to swoim charakterem. Ile razy słyszeliście pytanie "Ale po co się tym zamartwiasz? A może wcale nie będzie tak źle?". Co ważniejsze- ile razy odpychałeś wtedy pytającego, mówiąc, że się nie zna, że musisz się zamartwiać, że tak już po prostu masz? A co by było, gdybyś, zamiast skupiać się na treści swoich lęków, pomyślał o nim bardziej globalnie? O tym, że się pojawia? Jeżeli to zrobisz- to z pomocą tej książki, możesz spróbować zdystansować się wobec swojego lęku. Tym samym sprawisz, że NIE wszystko będzie źle. I będzie Ci znacznie lżej :-). 
    Książka "Nie wszystko będzie źle" jest oparta w całości na teorii Bowena. To teoria z nurtu terapii systemowej. Autorka przytacza na końcu w skrócie model w jakim pracuje, zarys teoretyczny i odsyła do literatury (chociaż niestety jest to literatura angielskojęzyczna). 
     Po krótkim wstępie i poznaniu podstaw, w jakich w tym modelu myśli się o człowieku, autorka przedstawia nam zbiór rozdziałów, gdzie każdy dotyczy lęku w innych sytuacjach. Najpierw lęki dotyczące siebie samego, potem relacji z innymi, pracy. Każdy kolejny podrozdział to historia pacjenta (dla zobrazowania problemu), wyjaśnienie i możliwości, z których skorzystał pacjent i te, które może wykorzystać czytelnik. 
     Mogę powiedzieć tylko jedno-wow! Czy tak nie mogłyby wyglądać wszystkie psychologiczne poradniki? Wiedza, realne metody pomocy czytelnikowi, poparte ciekawymi dowodami z gabinetu autorki. Ogromnie podoba mi się pomyśl na tę książkę, bo nie jest...pseudo. To NIE jest zbiór złotych rad i pomysłów, które wykorzystała autorka. To realne metody pomocy terapeutycznej, które dzięki tej książce stają się bardzo przystępne i bardziej w zasięgu lękowych osób, niż terapia.
      Doskonale byłoby, gdyby ta książka dla kogoś stała się motywacją do podjęcia terapii. Nie wyleczy ona poważnych zaburzeń lękowych. Ale...zauważyliście ten wysyp lękowych książek ostatnio? Wiecie skąd on się bierze? Z zainteresowania lękiem. Bo niemal każdy z nas, w mniejszym lub większym stopniu mierzy się z lękiem. 
     Z mojego, bardzo lękowego doświadczenia (o tym innym razem, lękowy coming out jeszcze przede mną ;)) wiem, że pierwszym etapem, o którym też pisze autorka, jest obserwacja swoich reakcji. Potem przychodzi chęć zmiany. Bo co by było, gdybym tak na przykład NIE musiała się ciągle zamartwiać? Czy nie żyłoby się lżej? Żyłoby, nie ma innej opcji ;-).
    W końcu psychologiczna książka, która jest konkretem. Poparta dowodami, bez doradzania. Za to z zachętą do zmiany i twardymi dowodami w postaci teorii. Żadne wymysły, bazą jest naukowa wiedza. Świetny poradnik, bardzo dobra metoda do początku pracy ze swoim lękowym ja. Do tego autorka pisze w przyjemny, ciepły sposób. Miałam wrażenie, że siedzę z nią w gabinecie. Nie jednak na miejscu pacjenta, ale przyglądam się wszystkiemu z boku. I wyciągam to, co dla mnie cenne. Jeżeli czytacie takie książki- będziecie nią zachwyceni. Ja jestem! I gorąco polecam!  

czwartek, 18 czerwca 2020

Moja mroczna Vanesso- Kate Elizabeth Russell



 Na pierwszej stronie książki jest dedykacja, dla prawdziwych Dolores Haze i Vanessy Wye. Opis tej książki bardzo mnie zaciekawił ale jeszcze bardziej napędziły mnie wszystkie porównania do "Lolity" Nabokova. "Lolitę" czytałam wiele lat temu, będąc...młoda. Zakochałam się wtedy w geniuszu Nabokova ale też jasne, czytałam...przerażona, w jakiś sposób obrzydzona. Nie bez przyczyny wspominam "Lolitę", jest ona bardzo ważna w odniesieniu do tej książki. 
   Vanessa w wieku piętnastu lat zaczęła spotykać się ze swoim nauczycielem, Strane'm. Dziś, kiedy bohaterka jest dorosła, w mediach społecznościowych ujawniają się kolejne ofiary nauczyciela. Twierdzą, że były przez niego molestowana. Docierają również do Vanessy, chcą by przyznała się do tego, jaką krzywdę wyrządził jej Strane. Tylko, że Vanessa nie czuje się skrzywdzona. Twierdzi, że łączyła ją z nauczycielem prawdziwa miłość. 
    Książka napisana jest z dwóch perspektyw czasowych. To bohaterka obecnie, nękana przez dziennikarkę, która chce usłyszeć od niej prawdę i piętnastoletnia Vanessa, która zakochuje się w nauczycielu. 
    Jednym z pierwszych, śmiałych sygnałów od Strane'a, jest "Lolita" właśnie. Daje on dziewczynce egzemplarz książki. Potem, dorosła Vanessa, wiele razy wraca do powieści, zna każdy jej szczegół. Mam wrażenie, że staje się ona trochę odzwierciedleniem jej życia. Nic dziwnego, bo zachowanie Humberta, to złudzenia przypomina Strane'a. Nie wiem natomiast, w jaki sposób traktować te odwołania, w kontekście całej książki. W podziękowaniach autorka pisze, że dziękuje wszystkim dzielnym nimfetkom, które mają odwagę mówić, o swojej historii. 
   Vanessa tej odwagi nie ma. Waha się pomiędzy szczerym uczuciem do Strane'a, a poczuciem ogromnej krzywdy, którą wyrządził jej...pedofil. Ona nigdy nie myśli o nim w ten sposób. Widzi jednak coraz bardziej, jak bardzo ta znajomość zdeterminowała całe jej życie. Wraz z pomocą terapeutki mozolnie odkrywa, że w tę miłość wmieszany jest zespół stresu pourazowego. Za każdym jednak razem kiedy dotyka już oczywistości, w postaci tego, jaki bardzo została skrzywdzona, cofa się na starą ścieżkę miłości i uwielbienia dla nauczyciela. 
      Znajomość "Lolity" wydaje się konieczna, by móc przeczytać tę książkę. Albo raczej nie tyle przeczytać, co w pełni ją zrozumieć. Wszystkie odwołania do Lo, powodują, że obrazy tych dwóch książek trochę mi się nakładają. Jasne, nawet gdyby autorka nie odwołała się do "Lolity", porównanie byłoby nieuniknione. Jednak przez to, że jest ono takie jawne, staje się istotnym aspektem całej historii. 
    Ta historia jest brudna, ze względu na fizyczne opisy tego, w jaki sposób współżył Strane z małą dziewczynką. Jest jednak przede wszystkim ogromnie smutna. W moim odczuciu głównie dlatego, że Vanessa nie potrafi rozgraniczyć, co było okrutnym aktem pedofila, a co mogłaby nazwać prawdziwą miłością. 
         Cały geniusz tej książki polega na tym, że ten dylemat nie zostaje w zasadzie rozwiązany. Pozostaje on zatem w głowie czytelnika. Autorka zostawia nas z tym okrutnym dylematem Vanessy, jakbyśmy mogli rozwiązać go sami. 
    Dla fanów Nabokova i tych czytelników, których nie przerażają mroczne lektury. Piękna na poziomie literackim i fascynująca, jako opowieść. Zostaje w czytelniku na bardzo długo.

czwartek, 11 czerwca 2020

Współlokatorzy- Beth O'Leary

      Jakiś czas temu wszyscy krzyczeli o tej książce. Że jest wspaniała, że chce się ją przeczytać. Miałam w głowie taki obraz, że do super lekka, przyjemna lektura, która, chociaż niczym nie zaskakuje, to porywa bez reszty. Kolejna książka, która czekała na mojej czytnikowej półce. 
   Tiffy próbuje wyprowadzić się od swojego byłego chłopaka. Tym razem na dobre. 
   Leon potrzebuje pieniędzy, by opłacić prawnika, który ma bronić siedzącego w więzieniu brata. Postanawia wynająć swoje mieszkanie. 
   Tiffy ma przebywać w mieszkaniu od wieczora do rana, Leon, ze względu na wykonywaną pracę, będzie tam pod nieobecność Tiffy, w dzień. Współlokatorzy nigdy się nie spotykają, wymieniają natomiast wiadomości na samoprzylepnych karteczkach. W końcu liściki pokrywają niemal każdą wolną przestrzeń mieszkania. A Leon i Tiffy stają się sobie bardzo bliscy. Jednak, chociaż dzielą jedno łóżko, nigdy się nie widzieli. 
    Historia brzmi trochę tak, jakby nie miała prawa wydarzyć się w realnym życiu. Od czego jest jednak literacka fikcja...;-). Co więcej, jest ona do tego stopnia przekonywująca, że czytelnik w ogóle nie kwestionuje jej realności. 
   Tiffy jest taką trochę współczesną Bridget Jones. Może jak połączenie Bridget i bohaterki "Zanim się pojawiłeś". Ekscentryczna, szalona ale też... bardzo skrzywdzona przez życie. Krzywda, która została jej wyrządzona, jest przez nią zupełnie nieuświadomiona. Z czasem bohaterka coraz bardziej zaczyna sobie zdawać z  niej sprawę. 
   Leon natomiast jest...nieśmiały, introwertyczny. I chociaż, jak sam mówi, bardzo nie lubi takiego katalogowania, to to idealnie go podsumowuje. Przez to jest niesamowicie realny i taki...To nie jest książę z bajki, tylko mężczyzna, który się...wstydzi. Jasne, Leon jawnie się do tego nie przyznaje, ale czytelniczki od razu to wyłapią. I chociaż dla niego, będzie to pewnie powodem do wstydu, dla kobiet, jest to tylko kolejny atut. Prawda? ;-) Niestety, kulturowo, stereotypowo, jesteśmy zaprogramowani tak, że to mężczyzna zdobywa, stara się i broń Boże nie okazuje słabości. Beth O'Leary pokazuje natomiast, że mężczyzna również może miewać wątpliwości. Może nie potrafić iść po swoje po trupach, a zwyczajnie bać się porażki, odtrącenia. To ogromna wartość tej książki, której zupełnie się po niej nie spodziewałam, bo...
    Jest lekka i taka...przyjemna. Autorka posiadła ten bestsellerowy, niesamowity dar zauroczenia czytelnika swoim stylem. To prawda, niby nie ma w niej nic odkrywczego, jednak...Czytałam ją i od razu wiedziałam, że ta książka po prostu musiała zostać bestsellerem. Ma w sobie ten taki nieuchwytny składnik dobrej powieści. Jest ciekawa, odkrywcza (z pewnością nikt wcześniej nie wpadł na to, by w powieści położyć bohaterów do jednego łóżka tak, by nie mogli się zobaczyć) i jednocześnie bardzo wciągająca. 
   Bardzo się cieszę, że Albatros wydał "Współlokatorów" jeszcze raz. Tym bardziej cieszę się, że książka rozpoczyna serię "Mała czarna". Wydawca opisuje, że w serii pojawi się więcej tego typu książek i ja już nie mogę się doczekać. Czekając na nową Beth (polska premiera w sierpniu 2020) czytam drugą książkę z tej serii- Lista, która zmieniła moje życie. Albatrosie! Bacznie obserwuję serię i mam zamiar przeczytać wszystko, co się w niej ukaże :-) 

środa, 3 czerwca 2020

Lista, która zmieniła moje życie- Olivia Beirne


  Druga, z propozycji serii Mała Czarna od Wydawnictwa Albatros.  Utrzymana w tej samej estetyce, piękna okładka i data wydania, która zbiegła się z nowym wydaniem "Współlokatorów" zachęca do przeczytania "Listy..." jakby z automatu.
    Georgia jest rysowniczą, ale pracuje jako asystentka Bianki, zajmuje się spełnianiem jej absurdalnych próśb związanych ze ślubem. Jest singielką, od rodziców wyprowadziła się trochę dla zasady. Jej życie zupełnie się zmienia, kiedy okazuje się, że siostra, Amy, choruje na stwardnienie rozsiane. Amy tworzy dla Georgii listę rzeczy, które ma zrobić przed urodzinami. Na liście jest między innymi bieg na 10 km i...własnoręczne upieczenie biszkoptu.
   Georgia z pewnością może uchodzić za współczesną Bridget Jones. Nie skopiowaną, ale nieco uwspółcześnioną. To ten typ bohaterki, która popełnia mnóstwo śmiesznych gaf, jest roztrzepana i...nie da się nie lubić. Sama forma książki, listy, które rozpoczynają każdy rozdział, też w jakiś sposób nawiązuje do Bridget (nie wiem czy pamiętacie- ilość wypalonych papierosów- 20, ilość posiadanych facetów- 0 :D). Nie myślcie jednak, że to marna kopia Bridget Jones. To zupełnie inna książka. 
   Mam wrażenie, że przez to, iż książka została wydana w tym samym momencie, co "Współlokatorzy" to...ogromnie traci. Trudno jej bowiem nie porównywać. I w tym porównaniu "Lista..." wypada blado. Nie oznacza to, że gorzej. To zupełnie inna historia, inny styl i gdybym mogła Wam coś doradzić- sięgnijcie najpierw po "Listę...", potem po "Współlokatorów". Unikniecie krzywdzącego dla tej książki porównania. 
   Książka jest zabawna. Czytałam opinie, czytelników, którzy zaśmiewali się do łez. Ja też głośno parsknęłam śmiechem w kilku miejscach. Co innego jednak, w moim odczuciu stanowi o wartości tej książki. 
   Siostrzana miłość. To jest siła "Listy, która zmieniła moje życie". To, w szczególności w zakończeniu, moment, przy którym ja płakałam. Pomiędzy mną i moją siostrą jest bardzo niewielka różnica wieku (13 miesięcy). I...chyba nie ma w moim życiu kogoś, z kim byłabym tak blisko. Od zawsze i nie zmienił nic fakt rozłąki w trakcie studiów, czy osobnego mieszkania. Jesteśmy sobie potrzebne codziennie. Podobnie jak Georgia, ja dla mojej siostry, zrobiłabym wszystko. Dreszcz wzruszenia przebiega po moich plecach na samo wspomnienie zakończenia tej książki. Tam cała ta siostrzana miłość nabiera sensu. 
   Dla mnie "Lista..." to przede wszystkim właśnie przepiękna historia miłości i oddania w relacji dwóch sióstr. To także książka napisana w takim filmowym, szybkim i zabawnym tempie. Czytałam z ogromną przyjemnością! 

piątek, 29 maja 2020

Ktoś tu kłamie- Jenny Blackhurst

    Z autorką poznałam się niedawno. "Noc, kiedy umarłam" czekała u mnie na półce ponad pół roku. Przez wirusa zdobyłam więcej czasu na czytanie i udało mi się po nią sięgnąć. Byłam zachwycona i żałowałam, że kazałam jej tak długo czekać. Dlatego bardzo czekałam na "Ktoś tu kłamie". 
   Ekskluzywne osiedle Seven Oaks, na którym mieszkają blisko ze sobą zaprzyjaźnieni sąsiedzi. Rok wcześniej zginęła jedna z mieszkanek, Erica. Teraz anonimowy autor udostępnia w internecie podcast, w którym grozi ujawnieniem prawdy o śmiertelnym wypadku Eriki. Co więcej, zamierza obnażyć więcej sekretów mieszkańców Seven Oaks. Twierdzi, że wśród siedmiu sąsiadów jest morderca. 
   Książka nie była dla mnie żadnym zaskoczeniem. Byłam przygotowana na to, jak bardzo będzie...genialna i w ogóle mnie nie zawiodła. Autorka utrzymała poziom i mój zachwyt ;-). Nie tylko mój, widzę, że wylądowała już w bestsellerach empiku. Ale po kolei. Czym się tak zachwyciłam? 
   Przede wszystkim całym wykreowanym przez Blackhurst światem małej społeczności. Idyllicznej, bajecznie bogatej a przy tym okropnie zakłamanej. Ludzie, którzy nazywają siebie przyjaciółmi, skrywają przed sobą ogromne sekrety. W rezultacie kłamie nie tylko morderca, na temat swojej winy, ale w zasadzie każdy z siedmiu podejrzanych ma coś do ukrycia. Naturalnie, autorka dawkuje nam te rewelacje stopniowo. Tempo jest jednak takie, że trudno się od niej oderwać. To jedna z tych książek, przez które zarywa się noc, bo nie sposób nie zajrzeć do kolejnego rozdziału. 
   Zakończenie natomiast i całe rozwiązanie zagadki, jest dosyć zawiłe, intryga okazuje się wielowątkowa. Przez to trzyma w napięciu do dosłownie, ostatniej strony. To bowiem, czego dowiaduje się czytelnik, nigdy w świecie Seven Oaks nie wypływa na powierzchnię. 
   "Ktoś tu kłamie" jest thrillerem doskonałym. Czytałam z zapartym tchem i tylko jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że muszę nadrobić pozostałe książki Jenny Blackhurst. Genialna!

środa, 27 maja 2020

Zamek z piasku- Magdalena Witkiewicz

    Autorka jest bardzo poczytną polską pisarką- wiem. Niestety, czytałam tylko jedną jej książkę (świąteczną naturalnie- "Uwierz w Mikołaja" i płakałam ze wzruszenia, była przepiękna). Na półce Kindle'a nadal czeka "Czereśnie zawsze muszą być dwie". Ale nowe wydanie "Zamku z piasku" nie mogło czekać. Poleciałam na okładkę, a jakże...
    Główna bohaterka, Weronika jest w szczęśliwym związku. Ze swoim mężem znają się od liceum. Rozumieją się niemal bez słów. Do czasu, kiedy rozpoczynają starania o dziecko. Każda kolejna nieudana próba odsuwa małżonków od siebie. Weronika wpada natomiast w ramiona przypadkowo poznanego mężczyzny. Przyjaźń z Kubą zaczyna być dla niej ważniejsza od małżeństwa. 
    Myślałam, że wiem, jak skończy się ta historia. Pomyliłam się. Zakończenie było... zaskakujące, wzruszające i piękne. Takie, jakiego oczekuję po książkach o tej tematyce. Mam na myśli chęć zostania matką. 
    Myślę, że nam kobietom bardzo łatwo jest poczuć emocje bohaterki, która bardzo chce mieć dziecko. Mi przynajmniej, bardzo łatwo było się wczuć w Weronikę. Myślę, że to za sprawą tego, jak dobrze bohaterka jest napisana. 
   Cała historia jest wciągająca, ciepła i bardzo przekonywująca. Mam na myśli to, że Weronika mogłaby być jedną z nas. To, w jaki sposób się gubi, jak popełnia błędy, czyni ja realną i taką...bliską czytelnikowi. 
   Muszę przyznać, druga książka Magdaleny Witkiewicz i kolejna trafiona. Chyba pora sięgnąć po "Czereśnie...". Super, że Filia odświeżyła "Zamek z piasku". Jeżeli lubicie piękne polskie powieści dla kobiet, a do tego książki o niespełnionej potrzebie zostania mamą- chcecie ja przeczytać.

piątek, 22 maja 2020

Powiedz mi, jak będzie- Sylwia Trojanowska

     Rzadko sięgam po polską literaturę kobiecą, chyba, że są to książki świąteczne. Dla tej zrobiłam wyjątek, wiele osób ją polecało i...zresztą, sami zobaczcie. 
    Trzy osobne historie, które splata pewien tragiczny wypadek. Para, która przez wiele lat bez powodzenia stara się o dziecko. Druga, która przez przypadek zostaje rodzicami. I lekarka, której związek okazuje się być zbudowany na ogromnym kłamstwie. W życiu każdej z par dochodzi do jakiegoś trudnego wydarzenia. Fabuła książki dąży do jednego, kulminacyjnego momentu, który połączy wszystkich bohaterów. 
    Miałam pewne obawy co do tej książki. Dziewczyny pisały, że płakały przy niej bardzo. Podchodziłam zatem, przynajmniej początkowo, bardzo ostrożnie. I już na początku odłożyłam ją, bo wydawało mi się, że stanie się coś strasznego. Strasznego, w takim sensie, że trudnego, wzruszającego. Ale w tej książce takich chwil jest mnóstwo. Nie da się od nich uciec, za to autorka pozwala w przepiękny sposób, przeżyć je razem z bohaterami. 
    Gdybym miała powiedzieć o czym dla mnie jest "Powiedz mi, jak będzie" to o sile kobiecości. I przeogromnej potrzebie posiadania potomstwa. To jest taka powieść od kobiet i dla kobiet. Wzrusza, chwyta za serce i daje nadzieję. 
    Pamiętam seminarium, w którym uczestniczyłam na studiach, dotyczące prokreacji. Rozmawialiśmy na nim głównie o stratach, poronieniach. O tym, jakie są metody pomocy i co realnie przysługuje pacjentkom. Pamiętam też, jak doktor, która prowadziła seminarium, na początku powiedziała, że jeżeli ktoś jest w trakcie starań, albo ma za sobą stratę, albo podobne problemy, to może się przepisać. Bo historie strat zostają, nawet jeżeli są tylko usłyszane, w kobietach na bardzo długo. I chyba podobnie jest z tą książką. Zostaje w głowie, zostają emocje, które wzbudziła. 
   Przepiękna, wzruszająca, a do tego napisana w taki sposób, że trzyma w napięciu do ostatniej strony. Mam nadzieję, że autorka już pisze kontynuację! 

poniedziałek, 18 maja 2020

Bulimia. Moja historia choroby- Aleksandra Dejewska

    Książka swoją premierę miała już jakiś czas temu, ale mój egzemplarz zaginął gdzieś w czasoprzestrzeni. Ciągle jednak uważam, że jest warta pochylenia się nad nią, z podobnych powodów co "Orkan. Depresja". 
    "Bulimia...." jest zapisem walki z chorobą autorki. W sporej części to jednak opis samych zaburzeń odżywiania, funkcjonowania ludzkiej psychiki, osobowości, leczenia zaburzeń odżywiania i przyczyn ich powstawania. Teoretyczna wiedza, poparta własna historią autorki. 
   Chyba spodziewałam się czegoś innego. Tego, co obiecywał mi podtytuł. Historii choroby. Dostałam natomiast ogromną dawkę wiedzy, którą, ze względu na moje, prawie już skończone studia, raczej posiadam ;-). Nie było w tym dla mnie nic odkrywczego, zakładam jednak, że nie jest to wiedza, którą posiada każdy z nas. Jest natomiast niezbędna do tego, by móc zrozumieć obraz choroby, funkcjonowania. 
    Napisana w taki sympatyczny, przyjemny sposób, przez co czyta się ją lekko (mimo trudnego tematu!). Myślę, że to świetna pozycja dla rodziców, bliskich osób z zaburzeniami odżywiania. Pomoże spojrzeć na świat oczami bulimiczki. Ale też, przede wszystkim, to książka doskonała do tego, by dać początek zmianom zaburzonego myślenia u osoby chorej. W taki delikatny, bez dramatyzowania i szokowania, sposób pokazuje, co działa nie tak i w jaki sposób można to zmienić. Autorka nie próbuje przerażać trudną drogą leczenia, pokazuje raczej, że wyjście z choroby jest możliwe.  
   Warto się nad nią pochylić, nie tylko, jeżeli w naszym otoczeniu ktoś choruje. Lektura takich książek sprawia, że uwrażliwiamy się na pewne problemy. Łatwiej nam wtedy wypracować taki wewnętrzny radar, który, kiedy zauważy w naszym otoczeniu problem, da nam o tym sygnał. I ten sygnał, dzięki tej książce, będzie poparty rzetelną wiedzą.  

wtorek, 12 maja 2020

Orkan. Depresja- Ewa Nowak

     Gdybyście mięli przeczytać z mojego polecenia tylko jedną książkę, to sięgnijcie po "Orkan depresja". Ta książka jest tak denerwująco trudna i jednocześnie ważna, że trudno przejść obok niej obojętnie. 
   Borys Orkan jest zwykłym- niezwykłym nastolatkiem. Chodzi do szkoły, ma paczkę przyjaciół i przyjaciółkę, w której skrycie się kocha. Mieszka z mamą, uzależniony ojciec mieszka z inną kobietą i często dzwoni do Borysa. Z dnia na dzień, w odpowiedzi na różne sytuacje Borys czuje się coraz gorzej. Jest rozdrażniony, chronicznie zmęczony. Sam nie wie, skąd mu to przychodzi, ale dla swoich bliskich jest coraz bardziej odpychający. W jego głowie pojawia się Głos, który podpowiada mu, co wrednego może powiedzieć ludziom, na którym mu do niedawna zależało. Głos, który będzie próbował zmusić Borysa do okaleczenia, do samobójstwa. 
    Borys nie mógłby być bardziej prawdziwy. Depresja w dzisiejszych czasach, zwłaszcza wśród dorosłych, stała się bardzo popularna. Nie mam tu na myśli jednostki chorobowej, ale opowiadania, że "pokłóciłam się z facetem, mam depresję", "na moją depresję pomoże dzisiaj tylko wiadro lodów". Po pierwsze, pomijając to, że depresji jako choroby, nie dostaje się ot tak i z pewnością nie leczy się lodami, to chciałam o czymś innym. Obraz depresji, jaki posiadamy, to człowiek smutny, o obniżonym napędzie, cierpiący na bezsenność. Owszem, tak najczęściej chorują ludzie dorośli. Jednak u nastolatków depresja może przybierać zupełnie inne oblicze. Młody człowiek może opuścić się w nauce, zamiast bezsenności, przesypiać cały dzień, czy, podobnie jak Borys, przyjąć taką opryskliwą, odpychającą maskę. To nadal będzie depresja. Nauka, jaka w tej kwestii płynie z "Orkanu..." to z pewnością nauka czujności. Znaczna zmiana w zachowaniu adolescenta nie powinna uciec uwadze rodziców, czy najbliższych. 
     Kiedy czytałam rozdział na temat pobytu Borysa na oddziale psychiatrycznym, miałam przed oczami młodych ludzi, których spotkałam na praktykach, na oddziale psychiatrii młodzieży. I przede wszystkim słowa, które wtedy usłyszałam od ordynatora. Że oddział psychiatryczny jest dla tych dzieciaków najlepszym z najgorszych miejsc. Pozwala bowiem zaopiekować się chorym człowiekiem, ale jednocześnie to idealne miejsce do zawiązania znajomości, z podobnymi mu nastolatkami. Te znajomości, całe funkcjonowanie w szpitalu, może działać naprawdę dezadaptacyjnie. Borys poznał w szpitalu Miszę, w którego był wpatrzony jak w obraz. To Misza zachęcał go do samobójstwa, w swoim obsesyjnym kulcie śmierci.  I chociaż Orkan chciał jak najszybciej wyjść ze szpitala, to coś się wtedy w nim zmieniło. Okaleczanie, albo myśli o samobójstwie, były mu od momentu wyjścia z oddziału, coraz bliższe. 
    Kolejnym bardzo ważnym aspektem, który porusza autorka w swojej książce, jest samobójstwo w najbliższym otoczeniu. Badania dowodzą, że wielokrotnie wzrasta ryzyko popełnienia samobójstwa, jeżeli w otoczeniu, ktoś zabił się w ten sposób. Sąsiad Borysa wyskoczył przez okno, pokazując bohaterowi w ten sposób, że jest to jakieś rozwiązanie? Tak, w każdym razie widział to Borys. I chociaż on o tym nie wiedział, nie wiedział też jego sąsiad, to samobójstwo Adama, o krok zbliżyło Borysa do jego własnej śmierci. 
   Ta książka jest jak wejście do świadomości nastolatka z depresją. Czytelnik wchodzi w sam środek okrutnego huraganu, który trawi świadomość głównego bohatera. Nie zdradzę, czy Borys wyjdzie z tego cało, z pewnością natomiast, czytelnik zostanie nieźle poturbowany. To książka, która porusza, wzbudza niepokój. Ale jednocześnie tak bardzo uwrażliwia na problemy młodych ludzi. Jeżeli wzbudziłaby czujność chociaż jednego rodzica, nastolatka, kogoś, kto ma w swoim otoczeniu takiego Borysa, to warto o niej trąbić. Ze swojej strony- naprawdę mocno polecam. 

piątek, 8 maja 2020

Bliżej niż myślisz- Ewa Przydryga


   Jeżeli jest coś, czego brakuje mi wśród polskiej literatury, to są to z pewnością thrillery. Nie takie troszkę kryminalne, ale takie z kobietą, jako główną bohaterką, z tajemnicą, dziwacznością i strachem. Dlatego dałam szansę "Bliżej niż myślisz", bo chociaż okładka jakoś nie pasowała mi do dobrego thillera, to opis brzmiał bardzo zachęcająco.
    Nika prowadzi swój pensjonat, jest pisarką. Kilka lat wcześniej rozstała się z mężem, została skrzywdzona przez stalkera. Teraz, w wyniku dziwnych zbiegów okoliczności, trafia na trop morderstwa sprzed lat. To morderstwo, które wydarzyło się lata wcześniej, dzieje się ponownie, na jej oczach, w jej pensjonacie. Bohaterka zaczyna własne śledztwo. Przez wcześniejsze problemy psychiczne, nikt bowiem nie wierzy, w prawdziwość tego, co widziała.
    Jestem pod wrażeniem. Tak dobrze napisanej thrillerowej bohaterki w polskich thrillerach jeszcze nie spotkałam. Jest traumatycznie poturbowana przez życie, pogubiona i odważna jednocześnie. Autorka rzuca pod jej nogi straszne kłody, które ona sprawnie omija. Bardzo mi się to podobało.
    Poza tym, cała historia jest wciągająca, zaskakująca i utrzymana w ciągłej niepewności tak, że z przyjemnością do niej wracałam. Chociaż domyśliłam się dosyć szybko, kto może stać za morderstwem, tropów było wiele i w zasadzie do samego końca nie byłam pewna, czy mam rację. Co więcej, wszyscy potencjalni podejrzani wydawali się bardzo realni.
     Thriller, który nie może Wam umknąć. Chcecie go przeczytać. Widzę w nim ogromny potencjał i chcę przeczytać więcej. Świetna intryga, wspaniała główna bohaterka. Ogromne gratulacje dla autorki- gdybym kiedyś chciała napisać thriller, chciałabym, żeby był równie dobry.