poniedziałek, 29 października 2018

Wszystkie nasze obietnice- Colleen Hoover

     Z Coolleen Hoover jest tak, że kiedy pojawia się informacja o nowej polskiej wersji jej powieści, internet huczy. Powiedziałabym, i z pewnością wielu z Was się ze mną zgodzi, że to taka J.K. Rowling kobiecego young adult. Ma rzeszę fanów, którzy niemal rzucają się na każdą nową książkę i każdą bez wyjątku są zachwyceni. 
    Quinn i Graham są małżeństwem od kilku lat. Ich miłość jest niemal nierzeczywista, utopijna, wymarzona. Jednak w codzienność wkradają się kłopoty. Para od lat stara się o dziecko, ale Quinn nie udaje się zajść w ciążę. Próbują wielu metod, starają się o adopcję. Wszystko zawodzi, upragnione przez kobietę dziecko, ciągle się nie pojawia. Para coraz bardziej się od siebie odsuwa. Seks przestaje być wyrazem uczucia, jest raczej kolejną próbą, z góry skazaną na porażkę. Czy z małżeństwem będzie podobnie? Ciągle pozostaje między nimi tajemnicza szkatułka. Coś, co w niej zamknęli ma pomóc im cofnąć się w czasie, odbudować, albo ostatecznie przypieczętować rozstanie. 
       Na samym wstępie, to na pewno nie jest young adult. To chyba najbardziej dojrzała książka Hoover. Po "Without Merit", w której główna bohaterka była bardzo młodą nastolatką, a sama książka była raczej nieco zabawna, "Wszystkie nasze obietnice" to zmiana o sto osiemdziesiąt stopni. 
     To na pewno zmiana na lepsze. "Without Merit" nie było, moim zdaniem najlepszą powieścią autorki. 
    W książce znajdziemy dwie równolegle historie. Historię aktualną, w której Graham i Quinn są małżeństwem i drugą, w której dopiero się poznają. Ich kontrast jest uderzający i z pewnością bardzo wpływa na czytelnika. Dobitnie pokazuje różnice pomiędzy dzikimi uniesieniami pierwszych spotkań i zderzeniem z trudnościami wiele lat później. 
    Oczywiście, że jak tylko książka do mnie dotarła, od razu się na nią rzuciłam. Przeczytałam w jeden weekend. Byłoby szybciej ale...w pierwszej chwili pomyślałam, że temat bezpłodności wydaje mi się w sporym stopniu pozbawiony nadziei. Przewidywałam zakończenie od pierwszej strony. Trochę się jednak pomyliłam i po drodze naprawdę obraziłam się na Hoover. Nie mogę powiedzieć, bo spojler, ale...Ja jednak miałam sporo nadziei.
    Zakończenie absolutnie zmieniło moje postrzeganie "Wszystkich naszych obietnic". Przede wszystkim dlatego, że przyszło mi do głowy, że ta książka wcale nie mówi o bezpłodności, albo o gasnącym uczuciu. To historia o tym, jak można nie umieć ze sobą rozmawiać. Jak dwie, najbliższe sobie osoby, brną głęboko w swoje przekonania, co do których mają absolutną (błędną) pewność. 
    To takie prawdziwe i zdarza nam się nagminnie. Przecież kto jak nie my zna lepiej naszych partnerów? Przecież doskonale wiem, co powie, jak zareaguje, ba! Wiem nawet co myśli. Ciekawe...Widzicie w tym absurd? ;-) 
    Jednak my regularnie pozwalamy sobie na tego typu komentarze i szczerze wierzymy w ich prawdziwość. Quinn też wierzyła. Jej mąż również. I trwali w nich nieodwracalnie długo, zamiast po prostu ze sobą porozmawiać. 
    To jednak też historia o tym, czy rola matki jest w życiu nadrzędna, czy zawsze trzeba walczyć z losem. To jasne, że większość kobiet chce zostać mamą. Jeżeli jednak podjęte próby nie dają upragnionego rezultatu, posiadanie dziecka zaczyna przeradzać się w obsesję. Świetnie pokazane przez Hoover, miejsce, które w nieudanym staraniu zajmuje mąż. 
    Historia jest trudna, piękna i tak wciągająca, że można przeczytać ją w jedną noc. Ale...nie, dla mnie to nie jest temat, przy którym mogłabym się rozpłakać. Co innego przy "Confess", ale tutaj...Czytałam niewzruszona aż do epilogu. Tam wydarzyło się coś, co kompletnie mnie rozłożyło. Ponownie, nie mogę nic powiedzieć. Mogę jedynie zachęcić do lektury. 
     "Wszystkie nasze obietnice" jest moim zdaniem najtrudniejszą, jak dotąd książką Colleen Hoover. Dojrzała, piękna historia, po którą trzeba sięgnąć. Mam ogromną nadzieję, że autorka pójdzie dalej tą drogą. 
   


czwartek, 18 października 2018

Wszystko za K2 - Piotr Trybalski

 
   Obserwuję od pewnego czasu ogromne zainteresowanie himalaizmem w Polsce. I widzę dwie tendencje. Po pierwsze to ten rodzaj pasji, którą raczej obserwujemy w zaciszu swojego domu. Jedni i chyba do nich się zaliczam, czytają i próbują zrozumieć. Jest ogromnie dużo książek o wspinaczce, o Wandzie Rutkiewicz, o Hajzerze, książka Adama Bieleckiego, o wyprawie na Nanga Parbat sprzed kilku lat. Sprzedaż i zainteresowanie podkręca przede wszystkim...tragedia. Tak samo tej drugiej grupie, która śledzi wspinaczki w TVN24 i komentuje. Mocno i bardzo z hejtem. Bo po cholerę oni tak wchodzili... To właśnie próbuję zrozumieć. I myślę, że motorem napędowym całego tego zainteresowania jest właśnie chęć zrozumienia. 
    "Wszystko za K2" miało być dziennikiem z wyprawy, która miała miejsce poprzedniej zimy. Niestety, autor książki ostatecznie nie dostał pozwolenia na uczestnictwo w wyprawie. Zablokowali go sami uczestnicy. Jestem w stanie to zrozumieć, mogli mieć obawę, że wtedy wyprawa byłaby jeszcze bardziej jak reality-show. W pierwszej chwili pomyślałam - co zatem autor może wiedzieć o K2, skoro go tam nie było? Z pewnością więcej niż ja...I z pewnością więcej niż wszystkowiedzący znawcy z Twittera. 
    Piotr Trybalski przybliża sporą część historii polskiego himalaizmu. Warto sięgnąć po tę książkę chociażby dlatego. Żeby zobaczyć, że oni wspinali się na długo przed tym, kiedy telewizja zaczęła się interesować. Opowiada jak to było wcześniej i jeżeli nie czytaliście wcześniej nic na ten temat to świetne kompendium wiedzy. 
    Co do samej wyprawy, historia napisana przez autora z pewnością byłaby inna, gdyby pisał ją u podnóża K2. Trudno mi rozpatrywać, czy byłaby lepsza. Bo jest dobra. Nie śledziłam wyprawy od samego początku, przyznaję, zaczęłam dopiero, kiedy do Polski dotarła wieść o ataku szczytowym na Nanga Parbat i potem, kiedy polska wyprawa musiała ruszyć do akcji ratunkowej. To zresztą spora część tej książki.
     Opisana dość obiektywnie, chociaż z subiektywnych punktów widzenia tych, którzy tam byli ale także autora, który obserwował wszystko z Polski. Pięknie podsumowuje postawę Elizabeth Revol pisząc, że większość z tych, którzy wracają z gór bez swoich kolegów, musi się potem z tego wytłumaczyć. Tak na przykład Bielecki po Broad Peak i jego książka, która zresztą od dłuższego czasu czeka u mnie na przeczytanie. Elizabeth też przyjdzie kiedyś to wyjaśnić.
      Nie wiem, czy "Wszystko za K2" przyniosło odpowiedzi, na pytania, które gdzieś mam w sobie. Z pewnością poszerzyła moją bardzo niewielką wiedzę w temacie. Otworzyła kolejne drogi, urodziła kolejne niedopowiedzenia. I rozbudziła apetyt na więcej. 
    Przepiękna, opasła, bo prawie 600 stron, to opowieść o polskim himalaizmie , o tym dlaczego dobrze jest, kiedy szczyt nie zostanie zdobyty i czemu czemu niektórzy z gór już nigdy nie wrócą. 
     Dla tych, którzy próbują zrozumieć dlaczego oni tam w ogóle idą i czemu nie dało się uratować Mackiewicza. Dla tych, którzy chcą dyskutować i tych, którzy lubią o himalaizmie czytać to z pewnością łakomy kąsek. 

wtorek, 9 października 2018

Trwaj przy mnie- Elizabeth Strout

     Małe miasteczko Nowej Anglii, którego życie kręci się wokół sensacji. Ostatnio jego największą bolączką jest pastor Caskey. Młody człowiek, po śmierci żony próbuje od nowa nauczyć się normalnie funkcjonować. Pod bacznym okiem mieszkańców z całego miasta, nieświadomy pastor popełni wiele błędów. Błędów, za które miejscowi wymierzą mu później bardzo srogą karę. 
    Bardzo lubię książki Elizabeth Strout, chyba bez wyjątku. Są przyjemne, takie nieśpieszne. Chociaż nigdy nie są łatwe. 
   Trudno mi było wejść w tę historię. Poprzednia wydana przez Wielką Literę książka autorki, "Amy i Isabelle" wciągnęła mnie bez reszty. Natomiast historia pastora była początkowo jakaś...Caskey wydawał mi się kompletnie bez charakteru. Denerwowało mnie, że nie reaguje na to, co dzieje się z jego dzieckiem. Jedną z jego córek po śmierci żony zabiera matka, druga, Katherine, zostaje z ojcem. Ale jest dzieckiem trudnym. Po stracie mamy dziewczyna zupełnie się w sobie zamyka, przestaje mówić, bywa...dziwna. Przedszkolanki nie do końca wiedzą, jak się nią opiekować, analizują zachowanie, a nie jego przyczynę. I we wszystkim widzą winę Caskey'a. Próbują też poddawać dziecko psychoanalizie, która w owym czasie dopiero raczkuje. Oczywistym jest, ile obecna psychologia zawdzięcza Freudowi, jednak dzisiaj do pewnych kwestii podchodzi się troszkę inaczej. Spotkanie, podczas którego psycholog tłumaczy pastorowi co dzieje się z jego córką, że tak naprawdę zazdrości ojcu penisa...Spróbujcie powiedzieć to komuś, kto nigdy nie słyszał nie tylko o psychoanalizie, ale samą raczkującą psychologię uważa za szarlataństwo... 
    Wszystko, co tutaj się dzieje nabrało dla mnie sensu dopiero po lekturze. To przecież książka o...żałobie. W zasadzie o blokowanej, nieprzeżytej żałobie i o tym, jak trudno jest być sobą, kiedy jest się poddawanym ciągłej ocenie. Wydaje mi się, że bohater również dojrzewa do przeżycia swojej żałoby, do zrozumienia żałoby swojej córki, Katherine. Tak wiele rzeczy dzieje się tu z niewiedzy, braku świadomości. Wtedy jednak ludzie brali rzeczywistość taką, jaka była, nie zaglądali głębiej. 
   "Trwaj przy mnie" jest trudne. Ciężko się ją czyta, we mnie budziła złość, do czasu, kiedy sprawy nieco się wyjaśniły, autorka podała pomocną dłoń pastorowi, Katherine w końcu się odezwała. 
   Należy przeczytać ją całą. I dopiero po przeczytaniu wyciągać wnioski. Wtedy wszystko nabiera sensu, a książka chociaż trudna, wydaje się piękna.