sobota, 28 czerwca 2014

"Życie ma smak" Małgorzaty Kalicińskiej-recenzja


 Dawno temu, jeszcze w liceum, w ramach zajęć z wiedzy o kulturze, miałam przyjemność spotkać panią Kalicińską osobiście. Wtedy kompletnie tego nie rozumiałam, była burza, następnego dnia sprawdzian z biologii i w ogóle, co mnie obchodzi jakiś babsztyl od książek dla gospodyń domowych? Pani Kalicińska okazała się być jednak osobą niesamowicie sympatyczną, z uśmiechem zauważyła, że większość jej słuchaczy to licealiści, którym pewnie ktoś kazał tam przyjść... Zrobiła na mnie ogromne, pozytywne wrażenie. Jakby ktoś pomiędzy ukochaną ciotką, a panią z sąsiedztwa. Obiecałam sobie przeczytać jej powieści i...nie przebrnęłam. Miałam szesnaście lat i opowieść o idyllicznym życiu na wsi w ogóle do mnie nie przemówiła. Nad Rozlewisko...wróciłam na studiach. W centrum miasta, na dziesiątym piętrze, w miejscu, w którym o pobycie na wsi mogą przypominać jedynie marne fotografie, Kalicińska zadziałała jak miód na tęskniące za latem pełnym wspaniałych zapachów, serce. Od tego czasu czytam wszystko, co wydaje autorka.
   Tak też było z Życie ma smak. Książka to dokładnie, opowieść, a w zasadzie krótkie opowiadania, o smakach. Tych wiejskich i tych, które autorka zebrała ze świata. Właśnie...trudno mi powiedzieć, czy autorka, narratorka, narrator? Po przeczytaniu nie bardzo wiem, kto mi te wszystkie historie opowiedział...Część z nich jest pisana ręką dziecka, kobiety, mężczyzny...Ale być może doszukuję się zbędnej w tym miejscu interpretacji. Całość to dokładnie krótkie opowiadania, po których następują przepisy. Autorka od "bieda-zup" przechodzi do rzeczy znacznie bardziej wykwintnych, trudniejszych do przygotowania. W książce znajdziemy przede wszystkim przepisy na zupy. Zupy, które przez moje pokolenie są chyba troszkę zapomniane. Zupa to bowiem danie, któremu potrzeba przede wszystkim czasu. Zupa to nie fast food. To wolno gotujący się wywar, którego zapach rozchodzi się po całym domu, smak który zimą rozgrzewa zmarznięte dłonie, a latem orzeźwia rozgrzane gorącym powietrzem podniebienia. 
  To, co rozczarowuje w Życie ma smak, to przewaga przepisów kulinarnych nad treścią. Jest jej mimo wszystko zbyt mało, żeby móc poczuć klimat, który potem można odwzorować na talerzu. Z pewnością jednak, jest to pozycja, którą każda młoda pani domu powinna postawić na swojej półce. W zabieganym świecie warto czasami znaleźć kilka godzin na uwarzenie magicznego wywaru. Do tego autorka z pewnością mnie przekonała-jeżeli ze zwykłej wody, po pewnym czasie otrzymujemy aromatyczny wywar to, to musi być magia. Polecam, na niedzielne popołudnie, na wakacje na wsi, albo między szczyptą soli, a dekorowaniem talerza natką pietruszki. 

wtorek, 24 czerwca 2014

Grand J.L. Wiśniewski-recenzja

    Grand Wiśniewskiego to książka, która z powodzeniem nasyci wszystkich nienasyconych po lekturze Samotności w Sieci. Wiśniewski długo kazał swoim czytelnikom czekać na coś równie pięknego.

Bohaterowie kilku zawartych w książce opowieści, spędzają czas w ekskluzywnym nadmorskim hotelu. Wszystkie, na pozór zupełnie ze sobą niezwiązane historie, delikatnie się ze sobą przeplatają, co daje czytelnikowi stałość i płynność zupełnie innych i na pozór niezwiązanych ze sobą wydarzeń.
Czytelnik poznaje bardzo dokładnie, bo najczęściej pokolenie lub dwa wstecz, życie bohatera, który powodowany różnymi okolicznościami, trafia do sopockiego Grand Hotelu. Wszystkich tych ludzi łączą ze sobą dwa wspólne, a zarazem tak bardzo sobie przeciwstawne mianowniki-miłość i samotność. Nie potrafię wśród polskich współczesnych autorów znaleźć innego, który umiałby równie intrygująco pisać o uczuciach. Urzeka przy tym jego bardzo wyczuwalny, męski punkt widzenia. Wydaje mi się, że gdyby cała opowieść pisana była ręką kobiety, byłaby naszpikowana nieistotnymi szczegółami i z pewnością lekko trąciła tandetną opowiastką dla pensjonarek. U Wiśniewskiego jest zupełnie odwrotnie. Uczucia, którymi łączy swoich bohaterów są często trudne, zawsze bardzo namiętne. Jego kobiety są zazwyczaj piękne, młode i bardzo lubią seks. W mężczyznach trudno nie doszukiwać się cech samego autora. Mężczyźni Wiśniewskiego to bardzo złożone i skomplikowane charaktery. Jednak przy całej mocno zakrapianej rozmaitymi trunkami i gęstej od papierosowego dymu atmosferze, bliskie spotkania nie wywołują u czytelnika cienia uśmiechu, a jedynie dreszczyk podniecenia. Wydaje mi się, że nikt inny nie potrafi tak głęboko dosadnie, a zarazem delikatnie wejść do serca kobiety jak właśnie historie bardzo przecież kobiece, opowiedziane słowami dojrzałego mężczyzny.
  Autorowi udaje się wcale nie sprytnie, natomiast na pewno nie sztampowo i nudno, wpleść w losy bohaterów polską historię. Sporą część powieści poświęca ważnym osobistościom, które nocowały w Grandzie, w tym między innymi Ninie Andrycz, Miłoszowi, Putinowi, czy nawet Hitlerowi. Opowiada przy tym bez zbędnego patosu o powojennych stosunkach polsko-niemieckich, o niedalekim obozie zagłady w Sztutowie. Przy czym nie zwraca on uwagi na górnolotne kwestie polityczne, opowiada historie pojedynczych ludzi, których losy wojna połączyła lub podzieliła, często w bardzo okrutny sposób.
  Jeżeli Czytelnikowi wydaje się przy tym, że na stałe, to znaczy na jakieś trzysta stron zamieszka w Sopocie, to jest w ogromnym błędzie. Z Wiśniewskim prawie zawsze podróżuje się po całym świecie. Tutaj podobnie, przywozi swoich bohaterów z Wenecji, głębokiej Rosji, Niemiec i Szwecji. Bardzo interesująco opowiada przy tym o różnych zakątkach świata, miejscach, skąd pochodzą jego bohaterowie, albo miejscach, w które rzuciły ich rozmaite, zawsze bardzo zagmatwane historie, żeby potem, na kolejnych stronach spokojnie zakwaterować nas razem z nimi do kolejnego pokoju polskiego Grand Hotelu.
  Przemyca również, charakterystyczne dla niego informacje na tematy, których nikt inny nie łączy równie swobodnie z literaturą obyczajową. Pozwala nam między innymi zajrzeć wgłąb umysłu osoby chorej na Parkinsona, tłumacząc niezwykle dokładnie, ale wcale nie nudno, genezę powstawania choroby.  
   Grand to z pewnością nie pozycja, którą można by zabrać ze sobą na wakacje. To książka, z pomocą której z powodzeniem, przy niewielkiej ilości alkoholu i większej, papierosów, można zorganizować sobie wakacje w deszczowy dzień, na najwyższym piętrze zatłoczonego wieżowca. Nie liczyłabym przy tym jednak na naśmiewanie się do rozpuku, szybciej łzy wzruszenia. To książka trudna, po lekturze której, warto na chwilę przysiąść i z kieliszkiem wina posegregować i zamknąć w głowie wszystkie przeczytanie historie. Nie jednemu z Was, tak jak i mnie, Grand pozwoli zupełnie zapomnieć o szarej rzeczywistości, na rzecz intrygujących, cudzych historii, tylko po to, żeby po przeczytaniu, wypluć w bezkres samotności. Polecam tym, którzy w literaturze nie poszukują prostej rozrywki, tylko pięknych i trudnych emocji.

środa, 18 czerwca 2014

Rywalki Kiera Cass-recenzja

   Książki nie ocenia się po okładce. Nigdy. No...prawie nigdy. Bo trudno, będąc próżną kobietą przejść obojętnie obok tak niesamowitej...sukienki ;). Niewiele mówiący tytuł, a na odwrocie tylko informacja o bestsellerze New York Timesa, który z resztą wcale nie zachęca mnie do zakupu, na  liście tej bowiem znajdują się książki, które nie zawsze trafiają do naszego, polskiego czytelnika. Niewiele myśląc kupiłam Rywalki, ze względu na okładkę właśnie i...odłożyłam na półkę. Zdążyły się porządnie zakurzyć czekając na swoją kolej.
  Jesteśmy w Illei, którą początkowo czytelnik umiejscawia gdzieś daleko w Kosmosie. Dopiero w dalszej części książki autorka wyjaśnia, z czego powstała Illea i na jakim kontynencie leży. Szkoda, że poświęca temu zaledwie kilka słów,obszerniejsza wizja świata po czwartej wojnie światowej mogłaby być naprawdę interesująca.
  W Illei książę Maxon poszukuje żony. Żony, którą wybierze z ludu. Główna bohaterka, America, początkowo nie dopuszcza do siebie myśli, że mogłaby wziąć udział w Eliminacjach. Ulega tylko dlatego, że jest święcie przekonana o braku najmniejszej nawet szansy. Illea podzielona jest bowiem na kasty, od Ósemek do Jedynek, gdzie Ósemki to margines społeczeństwa, a Jedynki- rodzina królewska. America i jej rodzina należą do biednych, ale nie najbiedniejszych, Piątek. Matce Ameriki nie zawsze udaje się wykarmić wielodzietną rodzinę...ale zaraz zaraz. Czy tego już gdzieś nie było? Społeczeństwo podzielone na dystrykty, anonimowa dziewczyna, wybrana spośród tłumu, żeby uczestniczyć w czymś, co ma utrzymać społeczeństwo w ryzach? Tak, tak Czytelniku. Autorka Igrzysk Śmierci stworzyła bazę świata z przyszłości, która posłużyła niejednemu, kolejnemu autorowi. Podobieństw do Igrzysk Śmierci znajdziemy z resztą w Rywalkach znacznie, znacznie więcej.
  Początkowo drażniły, złościły, miałam ochotę cisnąć Rywalki w kąt. Aż do pierwszego opisu pałacu, kolejnych balowych sukien, sympatycznych służących... Pierwsze spotkanie Ameriki i księcia Maxona przeżywałam jak nastolatka, z wypiekami na twarzy. W zasadzie tutaj mogłabym skończyć, tak samo jak autorka mogłaby zaprzestać na jednej części, gdyby nie pewien, bardzo komplikujący życie głównej bohaterki człowiek. Mężczyzna dla Ameriki bardzo ważny. Ktoś niepozorny, kogo zdaje się, że żegnamy w pierwszych kilku rozdziałach. Nieświadomi tego, jak bardzo ten sam namiesza w kolejnych...
  Ze smutkiem stwierdzam, że Rywalki to książka dla dziewczyn. Tych, młodych osób, które nadal żyją w pięknym przekonaniu, że gdzieś za siedmioma górami czeka na nie mężczyzna, który na pożegnanie czule szepcze do zobaczenia moja miła... Trudno mi jednak przyznać, że sama jestem na takie lektury za stara, tym bardziej, że obok mnie czeka druga część, Elita. Polecam do poduszki. Żeby śnić o księciu z bajki. Troszeczkę z przymrużeniem oka. Jak kreskówki oglądane przez dorosłych. Może i już niczego nas nie nauczą, ale pozwalają przez chwilę posiedzieć w zupełnie innym wymiarze.

piątek, 13 czerwca 2014