wtorek, 26 września 2017

Dziewczyna z Brooklynu- Guillaume Musso

       Jeżeli miałabym wymienić swoich ulubionych pisarzy, to na liście w ciemno znalazłby się Musso. Od pierwszej przeczytanej powieści autora, czytam kolejno każdą nową. Czekam na polskie wydania, którąś udało mi się nawet przeczytać w oryginale, po francusku. Na tę też czekałam z niecierpliwością. 
   Raphael bardzo niewiele wie o swojej przyszłej żonie. Anna nigdy nie opowiada o swojej przeszłości. Anna zazwyczaj zbywa jego pytania. Do czasu, kiedy pokazuje mu pewne zdjęcie. Twierdzi, że zrobiła coś naprawdę okrutnego. Kilka chwil później...znika bez śladu. Raphael próbuje szukać narzeczonej na własną rękę, razem ze swoim przyjacielem, emerytowanym policjantem. Poszukiwania Anny, ale także prawdy o jej przeszłości, rozłożone pomiędzy dwoma kontynentami, zaprowadzą ich do miejsca, w którym nigdy nie przypuszczali wylądować. 
   Widziałam  wiele pozytywnych recenzji, widziałam zachwyty koleżanek- recenzentek i zastanawiam się...Czy czytałyśmy tę samą książkę...;) 
   Przesadziłam, ale tylko nieznacznie. Musso zachwycał mnie niezmiennie połączeniem wątku sensacyjnego, szybkiej fabuły, z elementem powieści, romansu. Stanowczo, w "Dziewczynie z Brooklynu" dzieje się bardzo wiele. Nie znalazłam natomiast tego drugiego, dla mnie bardzo ważnego w twórczości autora, elementu. Cały czas odnosiłam wrażenie, że okładka nie współgra z treścią, bo czułam się, jakbym czytała...kryminał. Relacja Raphaela i Anny, chociaż kluczowa dla powieści, nie ma najmniejszej szansy się rozwinąć, bo Anny zwyczajnie...nie ma. Szkoda. 
   Czytelnikowi niesamowicie trudno przewidzieć zakończenie tej książki, akcja robi zwroty w bardzo niespodziewanych momentach i to, w jaki sposób finalnie się rozwiązuje...Jest zupełnie nie do przewidzenia. Wciąga, trudno się od niej oderwać, ciągle jednak w ten kryminalny, sensacyjny sposób.  
   Świetni bohaterowie, trudno bowiem stwierdzić, kto w tej rozgrywce tak naprawdę jest dobry. W trakcie lektury kilka razy zmienimy zdanie o Annie, ale także o innym bohaterze. Musso zostawia sporą dowolność interpretacji tej walki dobra ze złem. 
   Wciągająca, zaskakująca, bardzo dobra. Szkoda, że tak bardzo sensacyjna. 
   

niedziela, 17 września 2017

Słodkie sekrety- Sally Hepworth

   "Słodkie sekrety" czekały w zasadzie całe wakacje na przeczytanie. Być może dobrze się stało, bo wakacje spędziłam w biegu, a wydaje mi się, że trudno wyciągnąć cokolwiek z tej historii, jeżeli nie poświęci jej się odpowiedniego czasu. Czytanie z doskoku w tym przypadku nie wchodzi w grę. Skupiamy się wtedy na biegu wydarzeń, nie widzimy tego, nad czym autor napracował się znacznie bardziej. Ale od początku. 
   Neva, Grace i Foss. Córka, matka i babka. W tej właśnie kolejności. Każda z nich pracuje, albo pracowała jako położna. Foss w Anglii, w czasach, w których porody przyjmowały pokolenia kobiet w domach. Grace, która odżegnuje się od szpitali i lekarzy. Uważa ich za szowinistów, którzy położne traktują z góry. Trudno jej pogodzić się z faktem, iż Neva pracuje w szpitalu właśnie. 
   Każda z kobiet skrywa pewien sekret. Neva jest w ciąży, nikomu jednak nie chce powiedzieć, kto jest ojcem dziecka. Hipiska Grace po kryjomu odbiera porody. Foss wiele lat temu wyjechała z Anglii, gdzie podobno zmarł ojciec Grace. Historia narodzin Grace jest jednak zupełnie inna.  
   Trzy kobiece tajemnice, które wspólnie tworzą ciekawą fabułę. Autorka odkrywa karty wszystkich historii bardzo powoli, przeplatając je z teraźniejszymi wydarzeniami. Wydaje mi się jednak, że to nie akcja tej książki zachwyca czytelnika. Trudno powiedzieć, czy historia jest przewidywalna. Nie do końca. Jednak to, co naprawdę spowodowało, że pomyślałam o "Słodkich sekretach", że tak, chcę je polecić, to...kobiecość tej książki. Morał jest taki, że nic nie liczy się w życiu bardziej, niż otaczający nas ludzie. Matka, babka, córka. Nieważne, czy łączą je więzy krwi. Ważne, że są blisko. Przyznaję, spodziewałam się historii miłosnej. Nie myślałam jednak, że będzie to historia kobiecej miłości. Miłości wielowymiarowej, wystawianej na wiele prób. Nie oznacza to, że utopijnej. Bynajmniej.  
   Kwintesencja literatury kobiecej. Nie dla bab. "Słodkie sekrety" to opowieść, o której chce się powiedzieć mamie, siostrze. Taka, przy której przypomniałam sobie, jak ogromną siłę noszą w sobie kobiety, matki, przyjaciółki. Przekazana w bardzo niebanalny sposób, bez zbędnych podsumować i ubarwiania. Wzrusza historiami porodów, ale przede wszystkim pokazuje siłę. Siłę kobiety, która przynosi na świat nowe życie i tych kobiet, które trzymają ją wtedy za rękę. To one stanowią największą moc. Zamierzam przekazać "Słodkie sekrety" mojej mamie. Może ona poleci ją potem swojej?