środa, 30 września 2015

Zanim się pojawiłeś- Jojo Moyens

     
  Jestem książkoholiczką, nie potrafię przejść koło promocji na książki obojętnie. Owszem, nawet jeżeli jestem akurat w Biedronce, a książki, które walają się w kartonach to nie żadne klasyki (pomijając tę promocję, kiedy w Biedrze była przepięknie wydana Jane Austen). Wydam na nie ostatnie pieniądze. Zazwyczaj jednak...na tym kię kończy. Książki trafiają na półkę i czekają w ogromnej  kolejce "do przeczytania". Tym razem było jednak inaczej. Zanim rzuciłam się na książki, poczytałam o nich i wybrałam tylko jedną (!).
  Lou właśnie straciła pracę. Nie ma ani wykształcenia, ani specjalnych zainteresowań. Bez większych nadzie idzie na spotkanie o pracę. Ma opiekować się kimś niepełnosprawnym. Will może nieznacznie poruszać tylko jedną ręką. I nie jest sympatyczny, wręcz przeciwnie. Lou zostaje zatrudniona na pół roku. Po pewnym czasie odkrywa dlaczego i...postanawia wpłynąć na decyzję Willa.
  Niby nic specjalnie oryginalnego. Historia podobna to tej przedstawionej w "Nietykalnych". Nie ma też opcji na żaden wątek miłosny, bo niby jak? Ano...:)
   Jest w człowieku pewna taka, dziwna ciekawość ludzi niepełnosprawnych. Z jednej strony często odwracamy wzrok, kiedy mijamy ich na ulicy, z drugiej jednak, interesuje nas, jak radzą  sobie w codziennym życiu. Być może to to, a może lekki, przyjemny język Jojo Moyens sprawiają, że podczas lektury zapomina się o upływającym czasie.   Autorka szybko wciąga nas w ciekawą intrygę. Nadzieja przeplata się z ogromnym smutkiem, kalectwo z siłą i optymistyczną chęcią istnienia. Chce się wiedzieć, jak to się zakończy.
  Do przeczytania w jeden wieczór, do absolutnego wciągnięcia się. Wzbudza emocje. To z pewnością taka książka, którą poleciłabym przyjaciółce. Dobry zakup!

wtorek, 22 września 2015

Nieprzewidziane konsekwencje miłości- Jill Mansell

   Zdałam sobie ostatnio sprawę z tego, jak rzadko sięgam po książki, na których okładce widnieje twarz. Strasznie trudno mi bowiem nie wyobrażać sobie osoby z okładki jako głównego bohatera. W tym wypadku zupełnie jednak zapomniałam o okładce, dałam się natomiast ponieść sielskiej, walijskiej atmosferze.
  Sophie jest fotografem. Mieszka w St Carys od dłuższego czasu. Wpasowała się ze swoją profesją w małomiasteczkowe społeczeństwo, które chętnie korzysta z jej usług. Niespodziewanie jej przyjaciółka, Tula, postanawia zamieszkać razem z nią i zacząć nowe życie w tej samej miejscowości. W tym samym czasie do miejscowego pensjonatu wraca przystojny wnuk właścicielki. Josh bardzo interesuje się Sophie'ą, niestety bez wzajemności. Nim natomiast zainteresowana jest Tula, która z kolei wpada w oko przyjacielowi Josha, Riley'owi. Co może się wydarzyć? Wbrew pozorom bardzo wiele, tym bardziej, że to nie jedyne damsko-męskie wątki w tej książce.
  Uwielbiam klimat Wielkiej Brytanii, tamtejszej wsi. Czytając "Nieprzewidziane konsekwencje miłości" wyobrażałam sobie małe domki z czerwonej cegły, znajdujące się na różnych wysokościach i połączone drogą z kocich łbów. Widziałam też morze, tak bardzo kapryśne jak nasze Wybrzeże. Polubiłam Sophie, która skrywa przed czytelnikiem dziwną tajemnicę. Bliska mojemu usposobieniu stała się również Tula, która najpierw mówi, potem myśli (skądś to znam...). Nawet jeżeli potrafiłam wyobrazić sobie zakończenie, to zostałam pozytywnie zaskoczona. Przede wszystkim charyzmą drugoplanowej pisarki, która w rzeczywistości okazuje się być kimś bardzo zakłamanym... 
  Na koniec lata, na weekend na kanapie. Na wieczór, żeby zaczarować sny-idealna. Ciepła, taka, od której chce się żyć i wierzyć.
 

środa, 16 września 2015

Czym jest sztuka zentangle i jak zacząć?

   Jakiś czas temu dorosłych ogarnął szał kolorowania. Pierwsze kolorowanki, wydane przez Wydawnictwo Buchmann, spotkały się z ogromnym zainteresowaniem ze strony czytelników. Zaraz potem, jak grzyby po deszczu wyrosła masa innych kolorowanek. Ogrody, esy-floresy, zwierzęta, napisy, łapacze snów...
  Przypuszczam, że każdy dorosły amator kolorowanek, spotkał się z tym samym pytaniem, które wiele razy zostało zadane mnie. Kiedy niespodziewanie przychodzili do mnie przyjaciele i widzieli na moim biurku kolorowe kredki, zakreślacze, a pośrodku bardzo precyzyjne biało-czarne rysunki, które wypełniałam kolorami, pytali, czy ja się przypadkiem nie pomyliłam? Czy nie uwsteczniłam? Że też mi się chce?!
  Chce. Bo to kolorowanie to nie bez przyczyny. Precyzyjne, wielogodzinne kolorowanie idealnie odstresowywuje. Nie bez przyczyny nazwano je Kolorowym Treningiem Antystresowym. Ja jednak postanowiłam pójść o krok dalej. Kolorowanie wydawało mi się bowiem niesamowicie...odtwórcze.
  Z pomocą przyszło mi Wydawnictwo Arkady z książką "Sztuka zentangle".
Co to takiego jest zentangle? 
To sztuka kreatywnego "bazgrania". Począwszy od jednej, nie koniecznie prostej linii, a skończywszy na wielkich, precyzyjnych rysunkach. Zentangle uczy, jak przy odrobinie wiedzy na ten temat, zyskać przede wszystkim inspiracje i relaks, których ubocznym skutkiem będzie to, co nabazgracie na kartce.
Co będzie potrzebne i jak zacząć? 
Wszystko, czego potrzebujesz znajduje się najprawdopodobniej w Twoim domu. Weź do ręki ołówek,
połóż przed sobą czystą kartkę. Widzisz obok siebie wazonik z kwiatkami? Jabłko? Wzorek na filiżance? To wszystko staje się teraz Twoją inspiracją! Spróbuj zatem przenieść to na papier. Wydaje Ci się to zbyt trudne? 
Miałam na początku to samo wrażenie. Tutaj z pomocą przychodzi książka "Sztuka Zentangle". Dowiesz się z niej jak krok po kroku "rozrysować" rękę i jak przenieść to, co nas otacza na papier.
Dowiesz się również, że nie efekt jest tutaj najważniejszy, ale sam akt twórczy. O to tu chodzi. By usiąść w ciszy (albo i nie), wziąć do ręki ołówek i zacząć "plątaniny". Co więcej, książka przeprowadzi Cię krok po kroku od krzywej linii do precyzyjnego arcydzieła. Nie musisz mieć talentu, wystarczy odrobina wyobraźni.
Zastanawiasz się pewnie teraz, czy z tego coś wynika i czy aby na pewno na końcu książki czeka Cię sukces? Czy to tylko taki bełkot?
Zapewniam, że nie!
  Przyznaję, w gimnazjum na świadectwie z plastyki miałam...3. Naprawdę 3, a na semestr to nawet 2. Znaczyło to pewnie ni mniej ni więcej, że nie byłam lubiana przez nauczycielkę, albo, że jestem wyjątkowym beztalenciem. Spójrz teraz na rysunek na samej górze. Zajął mi dwa kwadranse.
  Zaczynałam od ołówka i ciągłego odtwarzania tego, co widziałam w książce. Dzisiaj mam prawie czterdzieści kolorowych cienkopisów i potrafię "zentanglować" to, co mam przed sobą. Bez tej książki, z pewnością by mi się to nie udało.
  Jeżeli ktoś raz zacznie rysować plątaniny, obiecuję Wam, sam będzie tworzył kolorowanki. Nie tylko idealnie się odstresuje, ale również wyciągnie z tego ogrom spokoju, inspiracji i medytacji. Jedyne, czego możemy żałować to fakt, że prawdziwa szkoła Zentangle, sklep, nauczyciele, kursy etc. (dostępne na www.zentangle.com) nie są dostępne w języku polskim. Miejmy nadzieję, że to się niedługo zmieni!

sobota, 12 września 2015

Motylek- Katarzyna Puzyńska


 Dawno temu moja mama wzięła udział w konkursie lokalnej gazety, w którym do wygrania była książką "Motylek". Pytała mnie wtedy, czytałaś? "Motylek"? Nie, na pewno nie. O czym to w ogóle niby miało być. Mama się zachwycała, książkę wygrała, resztę dokupiła. A mnie ominęło. I omijało mnie do niedawna, do tego stopnia, że nawet nie znałam okładki "Motylka". Rzadko sięgam po kryminały.
  Nadchodzi jednak taki czas, kiedy recenzent nie ma ochoty na cały stos, który czeka na przeczytanie i opisanie. Patrzyłam na te książki i żadna nie była tym, czego akurat oczekiwałam od lektury. Zajrzałam wtedy do pokaźnej biblioteki moich rodziców. Znalazłam "Motylka". I nie mogłam się od niego oderwać do ostatniej strony.
  W Lipowie ginie zakonnica. Wydaje się, że to zwykły wypadek samochodowy. Do czasu. Ginie kolejna osoba, zupełnie z zakonnicą nie związana. Policjanci z małej wioski, pozostawieni sami sobie, muszą rozwiązać niezwykle trudną zagadkę. W małej wsi wszyscy się znają. Z pozoru wszyscy są niewinni, każdy ma alibi i wygląda na to, że wszyscy mówią prawdę. Z czasem okaże się, że rozwiązania zagadki poszukać będzie trzeba daleko w czasie i w zupełnie innym miejscu w Polsce. I oczywiście- zabójcą okaże się ktoś, kogo nikt nigdy nie podejrzewał.
  Lipowo istnieje. Nie potrzeba wcale długo szukać, bo autorka zmieniła tylko jedną nazwę miejscowości. Lipowo w rzeczywistości jest Pokrzydowem, wioską położoną niedaleko Brodnicy. Brodnica istnieje niezaprzeczalnie, tam się urodziłam i wychowałam. Istnieje też Strażym (na zdjęciu) i Jajkowo. Tak i naprawdę nazywa się Jajkowo.
   Na początku lektury chodziłam z nosem przy samym bohaterze i szukałam miejsc, które doskonale znam, poniekąd chyba sprawdzałam autorkę. Czy sklep Wiery to ten malutki sklepik po schodkach na przeciwko kościoła? Czy ta polana to przypadkiem nie tam, gdzie kiedyś sama się bawiłam? Szybko jednak zupełnie wciągnęła mnie akcja i tajemniczo-sielski klimat opowieści. Tym bardziej, jeżeli tak łatwo było mi ją rozlokować na mapie.
  Ale ja nie czytam kryminałów. Ok, nie czytałam. Wydawały mi się...nudne. Teraz wydaje mi się natomiast, że straciłam całe lata na czytanie bezwartościowych szmir, zamiast sięgnąć po klasykę z dreszczykiem! Może to dlatego, że swoją przygodę zaczęłam z naprawdę dobrze napisanym kryminałem?
  Autorka stopniuje napięcie i przeplata je z wątkiem obyczajowym, z opisem małej społeczności, malowniczego miejsca. Książka, w której naprawdę trudno się nie zatopić. A przy okazji, doskonale jesienna. Polecam, na teraz, zaraz! Każdemu!

sobota, 5 września 2015

Żona Lota jeszcze się zastanowi- Joanna Skwarek


 Żona Lota nigdy nie dostała imienia. Od wieków znana jest wyłącznie z tego, że była żoną. I to nieposłuszną żoną! Przypowieść o niej, którą znajdziecie w Biblii, mówi o małżeństwie, które ucieka z Sodomy. Męża, to jest pana Lota, Bóg ostrzegł, by podczas ucieczki nie oglądał się za siebie (nie wiem, czy Bóg wyjaśnił dlaczego?). Żona jednak, przekornie (!), jak to mają w naturze kobiety, musiała się odwrócić, choć mąż Lot przekazał jej, by pod żadnym pozorem tego nie robiła. Spotkała ją sroga kara. Bóg zamienił ją w słup soli.
  Współczesna żona Lota, opisana przez Joannę Skwarek, dostała imię. Nina. Nina podobnie jak jej poprzedniczka, jest żoną Lota. Nina jednak różni się od swojej prasiostry. Jest bowiem bardzo posłuszna swojemu mężowi. Żyje obok niego dokładnie tak, jak on by sobie tego życzył. Stara się nie zauważać jego kochanki, choć doskonale o niej wie, prowadzi życie zupełnie obok niego, nie wchodząc mu w drogę. Ze strachu? Przyzwyczajenia? Raczej nie ogląda się za siebie. Ona siedzi w biblijnej Sodomie po uszy. Do czasu.
  Jej życie stopniowo przewracać do góry nogami będzie...zakładka, którą znajdzie w wypożyczonej z biblioteki książki. Otworzy ona drzwi do zupełnie nieznanego, tajemniczego dla Niny świata. Czy zaryzykuje? Czy w końcu zejdzie z wydeptywanej przez lata ścieżki, którą ze spuszczoną głową podąża za swoim krnąbrnym mężem-Lotem?
  Książka, o której nic wcześniej nie wiedziałam. Czekała na swoją kolej już od dawna, nie wiedziałam, czy trafi w mój nastrój. Bo owszem, czytam książki, które odpowiadają mojemu samopoczuciu. Najczęściej jednak, raczej na nie nie wpływają. Tutaj jednak, przy łatwości żonglowania słowem i nieoczywistym żartem, naprawdę trudno o nastrój zły. Nawet jeżeli żona Lota zaczyna w sytuacji zgoła beznadziejnej i...nudnej, trudno się z nią nudzić. "Żona Lota..." bawi, a przy tym skłania do myślenia, śmieszy nieoczywistym żartem. Dawno nie czytałam czegoś podobnego!