środa, 31 maja 2017

Julita i huśtawki- Hanna Kowalewska

     Po książki Hanny Kowalewskiej sięgam w ciemno. Najczęściej wtedy, kiedy tęsknię za dobrą powieścią i...polską wsią. Taką nieprzekoloryzowaną, piękną w swoich niedoskonałościach. 
     Koli przyjeżdża do małego miasteczka pisać powieść ale przede wszystkim spotykać się z Metką, swoją tajemniczą...kochanką. Koli, narrator historii opowiada przede wszystkim o PRL-owskiej przeszłości mieszkańców. Również Metki i swojej, chociaż jest nieco młodszy od swoich bohaterów. 
    O PRL-u można pisać różnie i mam wrażenie, że wszystkie możliwe podejścia...trochę się już opatrzyły. Trudno jednak zaprzeczyć, że niedawny ustrój, tak odmienny od tego, który zna moje pokolenie, miał niezaprzeczalny wpływ na polską mentalność. Tą generalną, narodową, ale także każdego wychowanego w poprzednim systemie. To w ludziach po prostu...siedzi. I Hanna Kowalewska oddała to idealnie. Bez przesadnego ubarwiania, nie jest to jednak twarda krytyka. Po prostu, bohaterom powieści przyszło żyć w takich czasach, w jakiś sposób sobie z nimi radzili, trochę narzekali. Z drugiej strony, nieświadomie przesiąknęli PRL-em.  
   Historia zakazanej miłości nie jest tu bez znaczenia. Zakazana, to może nie do końca trafne określenie. Jednak w małej miejscowości romans żonatej kobiety z młodszym mężczyzną nigdy nie ujdzie uwadze lokalnej społeczności i chyba jeszcze się nie zdarzyło, by został dobrze odebrany. To dodaje...pikanterii. Ale też takiej normalności. 
   Nie zawiodłam się. Pochodziłam po polach, posłuchałam o PRL-u, którego nie znam tylko w teorii, bo w praktyce wszystkie opowieści, których słuchałam i słucham do dziś, powodują, że prawie wiem, jak to było stać w kolejkach przez całą dobę.  
    Do poczytania podczas wakacji na polskiej wsi. Albo tak jak u mnie, w mieście, w tęsknocie za sielanką, za tym co polskie, bez koloryzowania, ale też nie w czerni i bieli. Może w sepii? Sepia ma swój klimat :). 
    

czwartek, 18 maja 2017

Confess- Colleen Hoover

    Im na rynku więcej young adult, tym...rzadziej po nie sięgam. Wiecie, ile można czytać książki o podobnej fabule. Mam jednak swoich faworytów wśród autorów i na pewno umarłabym, gdybym nie przeczytała kolejnej książki Colleen Hoover. Od "Confess" oczekiwałam sporo. Ostatnia, "Never never" troszkę mnie rozczarowała. Chciałam zatrzeć to wspomnienie.
   Auburn właśnie się przeprowadziła. Coś, o czym czytelnik na razie nie wie, bardzo ją wzburzyło. Potrzebuje pieniędzy na prawnika. Przypadkiem trafia na rozpaczliwe ogłoszenie o pracę w galerii sztuki. Auburn wchodzi nie wiedząc jeszcze, jak bardzo zmieni to jej, już i tak poturbowane życie.
   Galeria sztuki należy do Owena. Artysta maluje obrazy głównie na podstawie wyznań. Na malutkich karteczkach ludzie wyznają Owenowi to, czego najbardziej się wstydzą. Wyznania są anonimowe.
   Banał? Tylko na początku. Życie Auburn i Owena kiedyś już się bowiem połączyło. Oboje natomiast,mimo młodego wieku, niosą ze sobą ogromny bagaż doświadczeń. Doświadczeń, które odbijają się smutnym echem w ich rzeczywistości. To one mogą ich podzielić.
   W środku, w książce jest wkładka z obrazami Owena. W rzeczywistości to dzieła Danny'ego O'Connora. Piękne, zasługujące na osobną pochwałę, doskonale obrazują to, w jaki sposób malować mógłby Owen.
  Wyznania w "Confess" są, jak zapewnia autorka, prawdziwe. Pochodzą od jej czytelników. Niektóre...są naprawdę szokujące.
   Przeczytałam ostatnio "Hopeless" i...w ogóle mnie nie zachwyciło. Po "Confess" rozumiem dlaczego. Colleen Hoover i jej twórczość dojrzała. "Confess" jest bardziej wielowątkowe. Szokuje, ale nie tylko zakończeniem. Akcja kilka razy odwraca się o sto osiemdziesiąt stopni.
   Auburn i Owen to trochę Bonnie i Clyde. Nic tu nie jest oczywiste, żaden bohater nie jest dobry albo zły. Ich historia, w szczególności ta jej część, którą napisało dla nich życie osobno, jest naprawdę nieprzewidywalna.
  Wspaniała, ciepła. Świeże spojrzenie na young adult, fabuła zaskakuje, trudno się od niej oderwać. Taką Colleen Hoover uwielbiam i po taką sięgnę zawsze!
PS. Do 23 maja w Empiku trwa promocja na wszystkie książki autorki. Informacja tutaj.

piątek, 12 maja 2017

Zapomniany walc- Anne Enright

       Rzadko sięgam po książki o zdradzie. Trudno w nich o inne, świeże spojrzenie. Nawet jeżeli pisane są z perspektywy osoby zdradzającej, nawet jeżeli jest nią kobieta. Często to po prostu autoterapia, próba wytłumaczenia i wnikliwa analiza nie do końca akceptowanego społecznie czynu. Podeszłam do książki ze sporą rezerwą, radar wykrywający usprawiedliwienia ciągle był włączony.
   Główna bohaterka a zarazem pierwszoosobowa narratorka, Gina, wiedzie spokojne życie u boku męża. Nie wiedzie im się nad wyraz dobrze, ale też Gina nie widzi w swoim życiu niczego, co mogłoby jej przeszkadzać. Z drugiej strony nie widzi również nic, co wzbudziłoby większe emocje. Jej życie jest...proste. Do czasu kiedy na jej drodze nie ponownie nie staje Seana.
   Narratorka opowiada historię zdrady w formie retrospekcji, od tyłu, analizując to, co się wtedy wydarzyło (analizując, ale nie oceniając!). Zastanawia się, czy gdyby wtedy na siebie nie wpadli, czy gdyby...I za każdym razem dochodzi do tego samego wniosku. To musiało się wydarzyć.
   Ważną rolę odgrywa tu również córka Seana, Evie. Gina nie do końca rozumie złożoną osobowość dziecka. Ostatecznie, to Evie przejmuje historię.
   Nie wiem kiedy "Zapomniany walc" mnie wciągnął. Doskonale zrozumiałam Ginę. To nie jest świadectwo zdrady, ale kobiety, która od życia oczekuje czegoś więcej i bardzo konsekwentnie do tego dąży.
   Anne Enright stworzyła wielowymiarową postać, na którą złożyła zdradę, ale także trudne relacje z ojcem, siostrą, ekscentryczną matką i przede wszystkim ogromną potrzebę bycia kochanym. Bez psychologizowania, natomiast z ogromną dozą zdrowego rozsądku i nieco czarnego humoru.
    W oryginale tytuły rozdziałów to jednocześnie tytuły piosenek. W polskiej wersji zostały one przetłumaczone. Wydawnictwo pokusiło się o stworzenie z nich playlisty. Do sprawdzenia tutaj.
   Weszłam w tę historię, bardzo. Doskonała powieść o trudnej codzienności. Bez lukru, ale również bez zbędnej brutalności. Piękna.
 
 

poniedziałek, 1 maja 2017

Ludzie i zwierzęta- Antonina Żabińska

     Słyszeliście o filmie "Azyl"? Albo książce o tym samym tytule? Opowiadają one o kobiecie, żonie dyrektora Warszawskiego zoo, która w czasie wojny, razem z mężem, ukrywała w zoo Żydów. Pewnie jakiś hollywoodzki scenarzysta byłby w stanie wymyślić taką historię u nich, w Stanach. Jednak w Polsce...takie opowieści snuło życie. Tutaj życie Antoniny Żabińskiej, która absolutnie nie była postacią fikcyjną. Napisała nawet autobiografię, która to posłużyła później, jako baza do powstania "Azylu".
    "Ludzie i zwierzęta" to zbiór wspomnień, istotniejszych historii, życia Antoniny, jej rodziny i zwierząt z przerażająco realną wojną w tle.
   Czytając autobiografię miałam wrażenie, jakbym... słuchała opowieści mojej babci, Basi. Babcia, podobnie jak pani Żabińska jest z tego pokolenia, które swoje życie, rozwój osobisty, zawodowy, odłożyło na rzecz...przetrwania i pomocy innym. Wojna tak bardzo naznaczyła życie Żabińskich i zoo.
   To nie jest łzawa powieść, ale trudna historia napisana z oddaniem i klasą. Antonina Żabińska przekazuje czytelnikowi historię jednego, niesamowitego istnienia, z własną osobą w tle. To przede wszystkim świadectwo wojny i życia zoo, które tylko z pozoru w czasie wojny miało być skazane na klęskę.
   Wzrusza. Mnie za każdym razem, kiedy wojna odbijała się...na zwierzętach. Naturalnie, dramat ludzki jest głęboko przejmujący, ale rzadko zwraca się uwagę na to, co działo się ze wszystkim tym, co żywe. Tym bardziej w zoo, w centrum miasta.
   Ale i...daje nadzieje. I inspiruje. Do działania, do pochylenia głowy, nauki pokory. Mnie przede wszystkim jednak skłoniła do zastanowienia nad tym, że wojennych wspomnień będzie między nami...coraz mniej. Szkoda, bo tamte wydarzenia są nie tylko obrazem klęski i okrucieństwa, ale także heroizmu i postaw, o których moje pokolenie nawet w książkach już nie czyta...Szkoda. Piękna lektura.