środa, 27 lutego 2019

Zostań ze mną- K.A. Tucker

    Bardzo chciałam przeczytać tę książkę, ale jeszcze bardziej nie chciałam jej kończyć. Tucker była jedną z pierwszych autorek, których książki recenzowałam. Pisałam wtedy o "10 płytkich oddechów", książce, którą trudno przebić. Świetna, trochę sensacyjna, zrobiła na mnie ogromne wrażenie i niestety...żadna kolejna, nawet z tamtej serii, jej nie przebiła. Aż do "Zostań ze mną".
    Calla urodziła się na Alasce. Jednak kiedy była malutka, jej matka postanowiła przenieść się do Toronto. Dziewczyna dorasta bez ojca, w codzienności wielkiego miasta. Wszystko zmienia się, kiedy Calla dowiaduje się, że jej ojciec jest chory na raka. Postanawia odwiedzić Alaskę i na nowo poznać ojca i swoje korzenie.
   Początkowo Calla jest...denerwująca. Zastanawiam się, czy nie jest tak dlatego, że może w trochę przerysowany sposób, pokazuje to, czego we współczesnych dziewczynach jest tak dużo, do czego wszyscy przywykli. Ogromną wagę przywiązuje do makijażu, strojów i postów na instagramie. Los na jej drodze stawia jednak Jonaha, który początkowo na robiąc jej na złość, będzie chciał jej pokazać, że można chodzić po lesie w butach innych niż kalosze marki Hunter. Calla przechodzi przemianę, której od początku można się domyślić. Jednak jej przemiana jest tylko tłem dla wydarzeń.
    Jonaha za to od razu skradł moje serce. Taki prawdziwy mężczyzna, idealny książkowy facet, który nie istnieje w rzeczywistości, ale o którym czyta się z ogromną przyjemnością.
   Ta historia to jednak coś więcej niż romans. Chociaż nawet, gdyby okazała się tylko historią miłosną, byłaby świetna. To przede wszystkim historia o szukaniu siebie, o tym, że na naprawianie relacji z rodzicami zawsze jest czas.
   Początki historii Calli i Wrena, jej ojca, nie są cukierkowe, przekoloryzowane. Okazuje się, że to wcale nie takie proste, obudzić na nowo miłość rodzica i dziecka.  Co więcej, Calla odkryje, że rozstanie jej rodziców nie było takie oczywiste.
   "Zostań ze mną" skłoniło mnie jednak do pewnego przemyślenia. Niemal codziennie pokazuję na Instagramie swoje życie. Piękne fotografie, chcę żeby były magiczne, żeby widz zobaczył w nich coś wyjątkowego. Ostatecznie jednak okazuje się, że jestem trochę jak główna bohaterka tej książki. Chowam za obrazkami prawdziwe problemy. Odsyłam do posta na instagramie, link poniżej.
    Naprawdę nie chciałam kończyć tej książki.To jest taka opowieść przez którą płynie się z przyjemnością i  którą chce się rozwiązać i nie chce kończyć jednocześnie. Zakończenie, chociaż od początku wydaje się oczywiste, bardzo mnie zaskoczyło. W ten wzruszający sposób tak, że chociaż wydawało mi się, że się nie rozpłaczę...;-) 
     Po poprzedniej "Chroń ją" miałam niedosyt. Pojawiła mi się taka myśl, że może Tucker już nie jest taka świetna jak wcześniej. Wróciła mi w nią wiara, bardzo. Wiem, że autorka napisała kolejną powieść i że Wydawnictwo Filia ma w planach wydanie. Czekam bardzo!
    Nie wiem, co powinnam jeszcze powiedzieć, żeby zachęcić Was do lektury. Naprawdę chcecie przeczytać "Zostań ze mną". Żeby rozpłakać się na końcu, zakochać się w Jonahu i przeżyć piękną przygodę na Alasce :-)



Fragment „Zostań ze mną” skłonił mnie do pewnej refleksji (cytat, o którym mowa znajdziecie stories). Lubię moje zdjęcia i jeszcze bardziej lubię z Wami tworzyć to miejsce. Ale od pewnego czasu mam wrażenie, że pokazuję Wam ułamek mojego życia, ukrywając tę znacznie większą część, która wcale nie wyglada tak magicznie. Nie wiem dlaczego tak ciężko jest mi to wyznać publicznie, ale moje życie nie jest ostatnio specjalnie kolorowe. Głównie za sprawą braku pracy i zupełnego braku perspektywy...Wy widzicie piękne zdjęcia, bo mam na nie czas. Ja widzę w tym ostatnią deskę ratunku...Smutno mi dzisiaj i nie mam ochoty udawać. #zostańzemną #staywithme #goodmorning #dziendobry #bonjour #kawa #kawusia #kochamksiążki #bookworm #bookphotography #booklover #cosy #hygge #openbook #bookmorning #niedziela #wyznanie #readingtime📖 #readingaddict #terazczytam #czytam #czytaniejestsexy #czytaniejestfajne #bookstagrammer #coffee_inst #coffee_time
Post udostępniony przez Lucyna Tomoń (@lucynatomon)

czwartek, 21 lutego 2019

Madame Pylinska i sekret Chopina- Erick-Emmanuel Schmitt

 
   Autor i narrator jednocześnie poznaje w dzieciństwie, dzięki swojej ciotce, muzykę Chopina. Szybko odkrywa, że nie ma ona sobie równych. Uczy się grać na fortepianie tylko po to, by móc wykonywać Chopina. Ciągle jednak wydaje mu się, że jest odtwórczy, że nie gra tak, jak powinien. Trafia do ekscentrycznej nauczycielki, madame Pylinskiej. Kobieta zmusi go, by odkrył grę z zupełnie innej strony. Zamiast bez przerwy grać ten sam utwór, nauczycielka każe mu zbierać w Ogrodzie Luksemburskim kwiaty tak, by nie strząsać z nich rosy. Wszystko po to, by mężczyzna odkrył swoją prawdziwą doskonałość. 
    Zabrałam tę książkę ze sobą w podróż. Czytałam, kiedy obrazy szarej rzeczywistości zmieniały się za oknem i przez chwilę byłam z bohaterami w Paryżu. Słyszałam Chopina, czułam frustrację Schmitta, a potem razem z nim doszłam do tej samej, świetnej puenty. 
    Ta książka to krótka historia o poszukiwaniu doskonałości. Nie koniecznie tej, którą widzimy, którą chcielibyśmy posiąść. Raczej tej, która jest nam pisana. Nie chciałabym wchodzić w interpretację tej historii, bo mam wrażenie, że każdy odnajdzie w niej zupełnie inną, ważną część. 
    Dobrą książkę poznaje się chyba po tym, że skłania czytelnika do refleksji. Takiej pięknej, milczącej myśli, która zostaje nie tylko od razu po przeczytaniu, ale wraca, za każdym razem, kiedy spojrzy się na okładkę. "Madame Pylinska i sekret Chopina" z pewnością ma szansę zrobić na swoich czytelnikach własnie takie wrażenie. 
     Z przyjemnością dałam się pochłonąć historii, czytając ją niemal jednym tchem. Inspiruje, skłania do przemyśleń. Czysta i piękna literacka przyjemność. Po prostu. Pokazuje, że wyjątkowość jest w życiu każdego z nas. Trzeba tylko nauczyć się patrzeć na nie z nieco innej strony. 

środa, 13 lutego 2019

Pierwsza miłość- Agnieszka Krawczyk, Natasza Socha, Agnieszka Lingas- Łoniewska i inni

      Walentynki w książkowym świecie to równie dobry marketingowo moment na romanse jak Boże Narodzenie. W tym drugim przypadku zawsze dam się wciągnąć ale w Walentynki jestem bardziej wybredna. Nie mam ochoty na romanse, tylko na obyczajowy powiew świeżości. Opowiadania sprawdzają się idealnie.      Wspólnym punktem wszystkich opowiadań w zbiorze jest miłość. Czasem pierwsza, innym razem ta, która chociaż w kolejności  następna, w sercu zajęła pierwsze miejsce. Nie brzmi to nawet jakoś odkrywczo. Takich antologii jest już kilka, kilka czytałam. Ta jednak jest przyjemnie wyjątkowa.     Dwa opowiadania, które moim zdaniem wygrywają, to to Agnieszki Krawczyk i Agnieszki Lingas-Łoniewskiej.     Pierwsza autorka zabiera czytelnika w zupełnie nietypowe miejsce, do...hospicjum. Tam odbywa rozmowę z panem Janem. Opowiada jej on o swojej pierwszej randce, a potem zostawia dla głównej bohaterki list. Zakończenie wzruszyło mnie do łez. Opowiadanie drugiej Agnieszki, o której wspomniałam jest dla mnie o tyle wyjątkowe, że w zasadzie nie lubię książek tej autorki. Podejmowałam kilka prób i nigdy nie dotrwałam do końca powieści. Opowiadaniu postanowiłam dać szansę i bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Zaskakujący pomysł i świeża oprawa. Poczułam miejsce akcji i na te kilkanaście stron przeniosłam się w historię pani Agnieszki.     Nie wiem dlaczego opowiadań wydaje się u nas tak mało. Wiem natomiast, że ja bardzo je lubię.  Pamiętam jak wiele lat temu, mogłam mieć może 17 lat, kupiłam nad morzem w namiocie z tanimi książkami,  pewnością je kojarzycie, antologię opowiadań "Listy miłosne". Czytałam je później na plaży i w pociągu, w drodze do domu. Zapisywałam notatki na prawie wszystkich marginesach tej książki. Po powrocie sprezentowałam ją chłopakowi, w którym się wtedy kochałam. Pamiętam, że czytał już w drodze do domu, chociaż był środek nocy, a on szedł pieszo.
    Opowiadania mają wspaniałą, magiczną moc. Te w "Pierwszej miłości" są przy okazji świeże i takie...dające nadzieję, może wiosenne? Będą idealne na walentynkowy wieczór. Albo do porannej kawy 14 lutego. Będą smakowały idealnie. Spróbowałabym też zapisać swoje przemyślenia tak, jak ja zrobiłam to dziesięć lat temu. Pięknie się potem do takiej ożywionej, personalizowanej książki wraca ;-)   

poniedziałek, 11 lutego 2019

Creative Flow. Rok uważnego życia- Jocelyn de Kwant

     Uważność to ostatnio bardzo modne słowo. Trzeba żyć uważnie, być w chwili uważnie, uważność jest kluczem do szczęśliwego życia. Ale co to właściwie oznacza i w jaki sposób naprawdę żyć uważnie? 
    Najcelniejsza definicja uważności, autorstwa Jonna Kabat-Zinna brzmi: „szczególny rodzaj uwagi, nieosądzającej i intencjonalnie skierowanej na wybrany element bieżącego doświadczenia". 
     Co to oznacza w praktyce? Uważność to tak naprawdę pozbawiona oceny świadomość chwili, tego co danym momencie dzieje się wokół nas. 
     Moje pierwsze ćwiczenie uważności, wiele lat temu, zanim jeszcze zaczęło się o tym mówić, to...chodzenie boso. Ale nie takie zwykłe, po prostu przejście się po trawie ale przejście świadome. Trudno to wyjaśnić, trzeba spróbować. Kiedy stawia się stopy miękko i skupia na tym, by nimi czuć w tym momencie, można swobodnie przejść na przykład po szyszkach. 
     "Creative Flow" ma skłonić czytelnika, a w zasadzie użytkownika dziennika, do uważnego życia. Rozumiem, że taka zmiana nie przychodzi z dnia na dzień. Ale ta książka jest pierwszym krokiem ;-). 
    W środku znajduje się 365 zadań do wykonania, na drodze do uważności. Książka została podzielona na różne działy, w niektórych trzeba coś narysować, w innych napisać, kolejne zadania dotyczą na przykład przyrody. 
    Przepięknie wydana, z ogromem ilustracji zrobiła na mnie wrażenie tak ogromne, że od razu zaczęłam szukać pierwszego zadania. Podeszłam do sprawy raczej niezobowiązująco i postanowiłam zacząć od najbardziej podobających mi się zadań, tym bardziej, że trudno w środku zimy poszukać liści, czy kwiatów. 
    Wiem z całą pewnością, że kilka zadań otwiera mój umysł niemal od razu. To na przykład rysunek wykonany techniką...pięciolatka. Albo obserwowanie powieszonego na zewnątrz prania. Przypomnijcie sobie suszące się na zawieszonych wysoko linkach pranie. W maju, w pełnym słońcu. Niemal czuję jego zapach. 
    Znalazłam też zadania, co najmniej jedno, które wydają mi się...absurdalne, nawet jeżeli mogłyby wpłynąć na mój mindfullness. Chodzi mi to na przykład o wzięcie prysznica po ciemku. Nie mam problemów z małymi pomieszczeniami, ani z ciemnością ale...nie wyobrażam sobie ;-). 
      Piękna, cieszy oko jak najpiękniejsze dziecięce książeczki. Zresztą jest w niej coś...kiedy usiadłam  z nią, sam na sam, żeby wybrać kolejne zadanie, wszystko wokół na chwilę straciło na wartości, a ja czułam...beztroskę. Taką dziecięcą, przyjemną.