czwartek, 19 lipca 2018

Bogini niewiary- Tarryn Fisher


   Przyznaję, że Tarryn Fisher po "Bad mommy" biorę w ciemno. Nawet, jeżeli tytuły nie zawsze są trafione...To jej thrillery podobają mi się bardzo. "Bogini niewiary" to książka o miłości. Coś zupełnie innego. Spróbowałam.
      Yara jest wolnym duchem. Co kilka miesięcy pakuje się i zmienia całe swoje życie, miejsce zamieszkania, pracę, znajomych. David jest muzykiem, ma własny zespół. Łączy ich drzazga w jej palcu. Davidowi brakuje muzy, jego utworzy są puste. Yara nie chce się wiązać, ale jest gotowa zainspirować Davida. Ten na początku składa jej obietnicę. I dotrzyma słowa.
    Książka, podobnie jak poprzednie pozycje autorki jest podzielona na części, w których każdą opowiada inny bohater, tutaj Yara i David.
   Pierwszy plus to z pewnością kreacja głównej bohaterki. Yara jest zbuntowana, wolna, ma swoje dziwactwa. Jest stanowcza i wie, czego chce. Nie wiem natomiast, czy pasuje mi do początkowej wizji rozkwitającej między nią i Davidem miłości. Odłożyłam książkę na parę dni po kilku opisach scen łóżkowych. Były, moim zdaniem, mocno przesadzone. Wróciłam i okazało się, że dalej nie będzie już tak sielankowo. Od tego momentu książka nabiera rozpędu, dzieją się rzeczy kompletnie początkowo nie do przewidzenia. Akcja galopuje do rozwiązania, które stawia wszystkie poprzednie wydarzenia w zupełnie innym świetle, a romans pomiędzy głównymi bohaterami nabiera większego, piękniejszego sensu. 
     Nie wiem, czy miłośnicy thrillerów odnaleźliby się w "Bogini...". Z pewnością natomiast spodoba się ona fanom Tarryn Fisher. Na poziomie budowania ram historii bardzo przypomina mi "Bad mommy". Znajduję w niej ten sam układ, tak samo odnoszę wrażenie, jakby autorka napisała pierwszą część, a potem, po długiej przerwie dopiero następną. Części nawet jeżeli opowiadają o tym samym, nie są do końca proporcjonalne pod względem akcji. Co w żadnym razie nie ujmuje całości. O ile w "Bad mommy" druga część była nieco nudna, tutaj w drugiej dopiero zaczyna się dziać. 
    Nie dajcie się zwieść tytułowi, bo kompletnie odbiega od treści. Świetna na wakacje. Zabrałabym ją na plażę.
    

wtorek, 17 lipca 2018

Trzyskładnikowe wypieki- Rainey Sarah

    Z ciekawością czekałam na tę książkę. Ostatnia podobna, jaką pamiętam to 5 składników Jamiego Olivera. Ale Jamie to raczej konkretne posiłki. Wiem, że można zrobić obiad z kilku składników, makaron z dwóch, albo sałatkę z trzech, ale...wypieki? Mąka, cukier, coś płynnego, drożdże, masło to już cztery. Zastanawiałam się, czy to w ogóle może się udać. 
    Książka została podzielona na kilka działów, wypieki słone, zdrowe przekąski, a nawet lody. Wszystkie z zaledwie trzech składników. Znajdziecie w niej przepis na chleb, na ciasto, quiche, ciasteczka, nawet na sernik. I tylko trzy składniki. 
    To, co najbardziej interesowało mnie w tej książce, to to, czy autorka nie poszła najłatwiejszą z możliwych dróg, wybierając gotowe produkty. Sernik można zrobić używając pokruszonych ciastek jako spodu, których nie trzeba już piec, dodawać czegokolwiek, a to wcale nie jest prawdziwy jeden składnik... 
    Okazuje się, że nie. W przepisach naprawdę mało jest gotowców. W wypiekach natomiast króluje self-rasing flour, mąka samorosnąca, która w Polsce jest nie do dostania. To po prostu mąka wymieszana w odpowiednich proporcjach z proszkiem do pieczenia, można ją przygotować samemu. 
    Wypróbowałam dwa przepisy. Jeden na strzelające lody i drugi na słodki chlebek z...lodów właśnie. Lody, których bazą jest sok pomarańczowy, musują dzięki dodaniu sody i są naprawdę super. Idealne do przygotowania z dziećmi, bo mikstura po dodaniu sody "rośnie". Przepis jest banalny, a na dzieciach z pewnością zrobi wrażenie. Drugi, na słodki chlebek, którego bazą były roztopione lody waniliowe wymaga, jak przypuszczam z mojej strony, nieco dopracowania. Rozpuszczone lody ubija się długo, potem dodaje mąkę z proszkiem. Mój chlebek niestety miał niewielki zakalec. Mam natomiast zamiar podejść do niego ponownie.  
   Super propozycja, nie jest przekombinowana. Dla zabieganych, dla tych, którzy boją się ogromnej listy składników, dla początkujących. Przede wszystkim jednak idealna, bo do wspólnego pieczenia zaprosić dzieci. Z pewnością poradzą sobie z taką ilością składników i prostymi przepisami. 
musujące lody z przepisu Rainey Sarah

piątek, 13 lipca 2018

Without Merit- Colleen Hoover

      Colleen Hoover pewnie nie trzeba nikomu przedstawiać. Autorka tych powieści YA, po których czytelnikowi zostaje kac gigant. Tych, które poleca się przyjaciółce. Odnoszę wrażenie, że jeżeli sięgnęło się po jedną z książek autorki, trudno nie śledzić na bieżąco i nie czytać wszystkiego, co napisała.
      Merit żyje w licznej rodzinie, w której panują bardzo skomplikowane relacje. Ojciec zostawił matkę, kiedy ta chorowała na raka dla...jej pielęgniarki. Siostra Merit spotyka się z terminalnie chorymi chłopcami. Brat codziennie wywiesza na dworze jakiś pouczający cytat. Tylko najmłodszy z rodzeństwa jest względnie...normalny. Ale to pewnie dlatego, że ma dopiero 4 lata. Mieszkają w starym...kościele, który ojciec kupił, żeby zemścić się na księdzu, którego pies bez przerwy ujadał. Macocha Merit mieszka z nimi i matką. Matka choruje na agorafobię i mieszka w piwnicy.
     Sprawy jeszcze bardziej się skomplikują, kiedy w ich życiu pojawi się brat macochy i chłopak Honor- siostry bliźniaczki Merit. 
      "Without Merit" jest inna niż wszystkie dotychczasowe książki Hoover.  Do tej pory autorka kojarzyła mi się raczej z melancholią, wybrałabym jej książki, gdybym chciała przepłakać całą noc. "Without Merit" jest inna. Merit jest inna. Ma w sobie dużo złości, takiego buntu przeciwko swojej rodzinie, przeciwko światu i....sobie samej. Rodzina Vossów jest zupełnie poplątana, szalona, trochę nierealna i bardzo zabawna. Nie przypominam sobie, żeby autorka w którejkolwiek książce była śmieszna...
    Wszystko to nie ujmuje ani akcji, ani jej autentyczności. Merit wyróżnia się spośród innych głównych bohaterek Hoover. Brak jej romantyzmu, eteryczności. Jest zbuntowana, zła. Cała nieco nierealna fabuła sprawia, że książka jest lekka, chociaż ostatecznie mówi o naprawdę trudnym temacie. Chodzi o depresję. Nie do końca wiem, czy trafia do mnie ten sposób pisania o niej. Przy całej zgromadzonej przeze mnie wiedzy na ten temat, wydaje mi się, że to takie jakby przedstawienie depresji w wersji light. Nie przemawia do mnie. Natomiast problemy Merit są już jak najbardziej realne, a jej bunt bardzo zrozumiały.  
     Idealna na wakacje. Lekka, inna niż wszystkie dotychczasowe książki Hoover. Dla młodych czytelniczek YA, ale także dla tych, które lubią książki autorki. Takie, przy których uśmiech sam wypływa na twarz.