poniedziałek, 25 lipca 2011

bez bardzo analogi. jeszcze nie mamy jesieni.

Pamiętam, bała się jesieni. Była nią tak samo zafascynowana, co przerażona. Od późnej wiosny zaczynała o niej myśleć. Podczas deszczowych dni wyciągała gruby wełniany sweter, siadała na parapecie otwartego okna i marzła. Sweter nie zakrywał jej nóg, które coraz bardziej drżały z zimna. Potrafiła tak siedzieć godzinami. Czasami paliła papierosy. Odpalała jednego od drugiego. Wtedy drżała jakby mniej. Nie patrzyła na świat za oknem. Patrzyła na swoje odbicie w szybie. Ze stałą, niezmienną miną, czasami kręciła głową na boki. Wypuszczając dym unosiła głowę wysoko do góry. Jej szyja wyglądała wtedy jak przeciągający się kot. Potrafiła tak trwać godzinę, czasami dwie, do póki jej ciało nie zaczynało strajkować i robić się sino-blade. Wtedy schodziła z parapetu, znajdywała mnie siedzącego na kanapie, wchodziła na moje kolana, zwijała się na nich jak małe dziecko i mówiła, że boi się jesieni. Mówiła, że nie przeżyła w swoim życiu żadnej szczęśliwej jesieni. Co roku próbowała odnaleźć jakąś namiastkę jakiejkolwiek pozytywnej emocji najpierw w kolorowych liściach, dojrzałych jabłkach, potem nowych, wełnianych szalach. W listopadzie w zapachu palonego drewna i indyjskich kadzideł. Opowiadała mi, że w listopadowe wieczory codziennie o dziewiętnastej piła pomarańczową herbatę. Parzyła ją zawsze w dwóch kubkach. Szczerze wierząc, że już za rok ten drugi kubek znajdzie właściciela. Tego się bała. Samotności. Mówiła, że jest w stanie z nią walczyć o każdej innej porze roku, tylko nie jesienią. Z resztą w jej życiu cały czas ktoś się przewijał. Wiosną, latem, czasami nawet zimą. W końcu zima jest świąteczna, magiczna, wtedy nikt nie może zostawać sam. Nie potrafiła z tym walczyć tylko jesienią. Jesienią potrzebowała zapaść w emocjonalny sen. Ale nie potrafiła sypiać sama. 
Kiedy mi to wszystko opowiadała, sam zaczynałem się jej bać. Wiedziałem jednak, ze w gruncie rzeczy to bardzo niewinna fobia. Na tegoroczną jesień czekaliśmy oboje. Ona ze swoim strachem, ja z nieukrywaną fascynacją. Co będzie się z nią działo, kiedy w listopadowy wieczór usiądę obok niej i wypijemy herbatę razem. Zdążyłem poznać wielkie przygotowania do jesieni, te z okna, te z zakupów, w końcu kto normalny od później wiosny zaczyna kolekcjonować wełniane szale i rękawiczki bez palców?
Do jesieni pozostały trzydzieści dwa dni.Coś się zepsuło. Role zupełnie się odwróciły. W zasadzie uległy totalnemu rozpadowi. Wszystko się rozsypało. Wczoraj wyrzuciłem wszystkie szale, rękawiczki, ciepłe skarpety przez okno, w którym tak lubiła siadać. Nie wyrzuciłem tylko jednego. Jest oliwkowozielony, do niczego by jej nie pasował. Nie potrafiłem go wyrzucić. Został w moich dłoniach. Przytuliłem go do twarzy. Był miękki, pachniał jej perfumami, lawendą. Nie miał żadnej temperatury. Był taki jakby...obojętny, zupełnie martwy. Założyłem go wczoraj. Na ostatnie spotkanie z nią. Nie mogło być inaczej, padał deszcz. Lekka mżawka. Taka drżąca, drażniąca. Do miejsca naszego ostatniego spotkania miałem kwadrans drogi. Zdążyłem spalić pięć papierosów. Nie chciałem palić przy niej, to chyba nie wypada. Kiedy do niej wszedłem była sino-blada. Zupełnie tak, jakby za długo siedziała w oknie. Uklęknąłem przy niej. Miała na sobie długą czarną sukienkę. Na szyi zawiązaną błękitną apaszkę. Gdyby tylko jej oczy nie były zamknięte, tak pięknie by się z nimi komponowała. 
Zdjąłem z szyi jej oliwkowy szal. Delikatnie uniosłem jej głowę. Szyja była zupełnie wątła, jakby nic nie ważyła. Otuliłem ją szalem. Złapałem jej dłoń. Pocałowałem nadgarstek. Był zimny. Wybiegłem. Nie lubię pożegnań. I nigdy już nie polubię jesieni.

sobota, 23 lipca 2011

miękka melancholia

melancholia niekontrolowana  
kontroluje 
twórczy słowotok 

słowa kapią 
raz
dwa
trzy

spadają 
w złym kierunku 
raz
dwa
trzy 

zbieram je
w małym 
niebieskim pudełku 

kiedyś 
ci pokażę.

środa, 20 lipca 2011

latem jesień

Myślisz czasami o jesieni? Jesień latem straszy. Nowym deszczem, nowym wełnianym szalem, brakiem mobilizacji do bycia w rzeczywistości. Lato jesień idealizuje. Widzi ciepłe złote światło ulicznej lampy, dwa kubki gorącej cierpkiej herbaty w poniedziałkowe popołudnie. Widzi całe dnie które czekają na godzinę dziewiętnastą, zawsze czeka się do dziewiętnastej, po której jesień pozwala położyć zmarznięte dłonie na swoim ciepłym podbrzuszu. Lato pamięta jesień przez cały czas. Jako zapach ognia, ciepła i indyjskiej herbaty. Jesień pisze rzeczywistość. Co roku taką samą. Pozwala latu całą siebie przepłakać. W swoich szarych melancholiach. Głucha na szlochania. Kretynka. Nie daje siły do walki. Żadnej walki. Nawet z wiatrem.

sobota, 9 lipca 2011

słowa wychodzą 
gęsią skórką 
a melancholię i braki
nieboraki 
przespać.

piątek, 1 lipca 2011


a w kieszeniach twojej kurtki 
znalazłam las 
i garście piachu 
i zapach twojego ognia.