środa, 24 czerwca 2020

Nie wszystko będzie źle- dr Kathleen Smith

    Lęk jest bardzo podstępny. Siedzi w nas i zupełnie nie pozwala się do siebie zdystansować. Ciężko bowiem nabrać dystansu do nakręcających się czarnych scenariuszy, które w naszej wyobraźni, realnie mają szansę zaistnieć. Uczymy się zatem z nim funkcjonować, nazywając to swoim charakterem. Ile razy słyszeliście pytanie "Ale po co się tym zamartwiasz? A może wcale nie będzie tak źle?". Co ważniejsze- ile razy odpychałeś wtedy pytającego, mówiąc, że się nie zna, że musisz się zamartwiać, że tak już po prostu masz? A co by było, gdybyś, zamiast skupiać się na treści swoich lęków, pomyślał o nim bardziej globalnie? O tym, że się pojawia? Jeżeli to zrobisz- to z pomocą tej książki, możesz spróbować zdystansować się wobec swojego lęku. Tym samym sprawisz, że NIE wszystko będzie źle. I będzie Ci znacznie lżej :-). 
    Książka "Nie wszystko będzie źle" jest oparta w całości na teorii Bowena. To teoria z nurtu terapii systemowej. Autorka przytacza na końcu w skrócie model w jakim pracuje, zarys teoretyczny i odsyła do literatury (chociaż niestety jest to literatura angielskojęzyczna). 
     Po krótkim wstępie i poznaniu podstaw, w jakich w tym modelu myśli się o człowieku, autorka przedstawia nam zbiór rozdziałów, gdzie każdy dotyczy lęku w innych sytuacjach. Najpierw lęki dotyczące siebie samego, potem relacji z innymi, pracy. Każdy kolejny podrozdział to historia pacjenta (dla zobrazowania problemu), wyjaśnienie i możliwości, z których skorzystał pacjent i te, które może wykorzystać czytelnik. 
     Mogę powiedzieć tylko jedno-wow! Czy tak nie mogłyby wyglądać wszystkie psychologiczne poradniki? Wiedza, realne metody pomocy czytelnikowi, poparte ciekawymi dowodami z gabinetu autorki. Ogromnie podoba mi się pomyśl na tę książkę, bo nie jest...pseudo. To NIE jest zbiór złotych rad i pomysłów, które wykorzystała autorka. To realne metody pomocy terapeutycznej, które dzięki tej książce stają się bardzo przystępne i bardziej w zasięgu lękowych osób, niż terapia.
      Doskonale byłoby, gdyby ta książka dla kogoś stała się motywacją do podjęcia terapii. Nie wyleczy ona poważnych zaburzeń lękowych. Ale...zauważyliście ten wysyp lękowych książek ostatnio? Wiecie skąd on się bierze? Z zainteresowania lękiem. Bo niemal każdy z nas, w mniejszym lub większym stopniu mierzy się z lękiem. 
     Z mojego, bardzo lękowego doświadczenia (o tym innym razem, lękowy coming out jeszcze przede mną ;)) wiem, że pierwszym etapem, o którym też pisze autorka, jest obserwacja swoich reakcji. Potem przychodzi chęć zmiany. Bo co by było, gdybym tak na przykład NIE musiała się ciągle zamartwiać? Czy nie żyłoby się lżej? Żyłoby, nie ma innej opcji ;-).
    W końcu psychologiczna książka, która jest konkretem. Poparta dowodami, bez doradzania. Za to z zachętą do zmiany i twardymi dowodami w postaci teorii. Żadne wymysły, bazą jest naukowa wiedza. Świetny poradnik, bardzo dobra metoda do początku pracy ze swoim lękowym ja. Do tego autorka pisze w przyjemny, ciepły sposób. Miałam wrażenie, że siedzę z nią w gabinecie. Nie jednak na miejscu pacjenta, ale przyglądam się wszystkiemu z boku. I wyciągam to, co dla mnie cenne. Jeżeli czytacie takie książki- będziecie nią zachwyceni. Ja jestem! I gorąco polecam!  

czwartek, 18 czerwca 2020

Moja mroczna Vanesso- Kate Elizabeth Russell



 Na pierwszej stronie książki jest dedykacja, dla prawdziwych Dolores Haze i Vanessy Wye. Opis tej książki bardzo mnie zaciekawił ale jeszcze bardziej napędziły mnie wszystkie porównania do "Lolity" Nabokova. "Lolitę" czytałam wiele lat temu, będąc...młoda. Zakochałam się wtedy w geniuszu Nabokova ale też jasne, czytałam...przerażona, w jakiś sposób obrzydzona. Nie bez przyczyny wspominam "Lolitę", jest ona bardzo ważna w odniesieniu do tej książki. 
   Vanessa w wieku piętnastu lat zaczęła spotykać się ze swoim nauczycielem, Strane'm. Dziś, kiedy bohaterka jest dorosła, w mediach społecznościowych ujawniają się kolejne ofiary nauczyciela. Twierdzą, że były przez niego molestowana. Docierają również do Vanessy, chcą by przyznała się do tego, jaką krzywdę wyrządził jej Strane. Tylko, że Vanessa nie czuje się skrzywdzona. Twierdzi, że łączyła ją z nauczycielem prawdziwa miłość. 
    Książka napisana jest z dwóch perspektyw czasowych. To bohaterka obecnie, nękana przez dziennikarkę, która chce usłyszeć od niej prawdę i piętnastoletnia Vanessa, która zakochuje się w nauczycielu. 
    Jednym z pierwszych, śmiałych sygnałów od Strane'a, jest "Lolita" właśnie. Daje on dziewczynce egzemplarz książki. Potem, dorosła Vanessa, wiele razy wraca do powieści, zna każdy jej szczegół. Mam wrażenie, że staje się ona trochę odzwierciedleniem jej życia. Nic dziwnego, bo zachowanie Humberta, to złudzenia przypomina Strane'a. Nie wiem natomiast, w jaki sposób traktować te odwołania, w kontekście całej książki. W podziękowaniach autorka pisze, że dziękuje wszystkim dzielnym nimfetkom, które mają odwagę mówić, o swojej historii. 
   Vanessa tej odwagi nie ma. Waha się pomiędzy szczerym uczuciem do Strane'a, a poczuciem ogromnej krzywdy, którą wyrządził jej...pedofil. Ona nigdy nie myśli o nim w ten sposób. Widzi jednak coraz bardziej, jak bardzo ta znajomość zdeterminowała całe jej życie. Wraz z pomocą terapeutki mozolnie odkrywa, że w tę miłość wmieszany jest zespół stresu pourazowego. Za każdym jednak razem kiedy dotyka już oczywistości, w postaci tego, jaki bardzo została skrzywdzona, cofa się na starą ścieżkę miłości i uwielbienia dla nauczyciela. 
      Znajomość "Lolity" wydaje się konieczna, by móc przeczytać tę książkę. Albo raczej nie tyle przeczytać, co w pełni ją zrozumieć. Wszystkie odwołania do Lo, powodują, że obrazy tych dwóch książek trochę mi się nakładają. Jasne, nawet gdyby autorka nie odwołała się do "Lolity", porównanie byłoby nieuniknione. Jednak przez to, że jest ono takie jawne, staje się istotnym aspektem całej historii. 
    Ta historia jest brudna, ze względu na fizyczne opisy tego, w jaki sposób współżył Strane z małą dziewczynką. Jest jednak przede wszystkim ogromnie smutna. W moim odczuciu głównie dlatego, że Vanessa nie potrafi rozgraniczyć, co było okrutnym aktem pedofila, a co mogłaby nazwać prawdziwą miłością. 
         Cały geniusz tej książki polega na tym, że ten dylemat nie zostaje w zasadzie rozwiązany. Pozostaje on zatem w głowie czytelnika. Autorka zostawia nas z tym okrutnym dylematem Vanessy, jakbyśmy mogli rozwiązać go sami. 
    Dla fanów Nabokova i tych czytelników, których nie przerażają mroczne lektury. Piękna na poziomie literackim i fascynująca, jako opowieść. Zostaje w czytelniku na bardzo długo.

czwartek, 11 czerwca 2020

Współlokatorzy- Beth O'Leary

      Jakiś czas temu wszyscy krzyczeli o tej książce. Że jest wspaniała, że chce się ją przeczytać. Miałam w głowie taki obraz, że do super lekka, przyjemna lektura, która, chociaż niczym nie zaskakuje, to porywa bez reszty. Kolejna książka, która czekała na mojej czytnikowej półce. 
   Tiffy próbuje wyprowadzić się od swojego byłego chłopaka. Tym razem na dobre. 
   Leon potrzebuje pieniędzy, by opłacić prawnika, który ma bronić siedzącego w więzieniu brata. Postanawia wynająć swoje mieszkanie. 
   Tiffy ma przebywać w mieszkaniu od wieczora do rana, Leon, ze względu na wykonywaną pracę, będzie tam pod nieobecność Tiffy, w dzień. Współlokatorzy nigdy się nie spotykają, wymieniają natomiast wiadomości na samoprzylepnych karteczkach. W końcu liściki pokrywają niemal każdą wolną przestrzeń mieszkania. A Leon i Tiffy stają się sobie bardzo bliscy. Jednak, chociaż dzielą jedno łóżko, nigdy się nie widzieli. 
    Historia brzmi trochę tak, jakby nie miała prawa wydarzyć się w realnym życiu. Od czego jest jednak literacka fikcja...;-). Co więcej, jest ona do tego stopnia przekonywująca, że czytelnik w ogóle nie kwestionuje jej realności. 
   Tiffy jest taką trochę współczesną Bridget Jones. Może jak połączenie Bridget i bohaterki "Zanim się pojawiłeś". Ekscentryczna, szalona ale też... bardzo skrzywdzona przez życie. Krzywda, która została jej wyrządzona, jest przez nią zupełnie nieuświadomiona. Z czasem bohaterka coraz bardziej zaczyna sobie zdawać z  niej sprawę. 
   Leon natomiast jest...nieśmiały, introwertyczny. I chociaż, jak sam mówi, bardzo nie lubi takiego katalogowania, to to idealnie go podsumowuje. Przez to jest niesamowicie realny i taki...To nie jest książę z bajki, tylko mężczyzna, który się...wstydzi. Jasne, Leon jawnie się do tego nie przyznaje, ale czytelniczki od razu to wyłapią. I chociaż dla niego, będzie to pewnie powodem do wstydu, dla kobiet, jest to tylko kolejny atut. Prawda? ;-) Niestety, kulturowo, stereotypowo, jesteśmy zaprogramowani tak, że to mężczyzna zdobywa, stara się i broń Boże nie okazuje słabości. Beth O'Leary pokazuje natomiast, że mężczyzna również może miewać wątpliwości. Może nie potrafić iść po swoje po trupach, a zwyczajnie bać się porażki, odtrącenia. To ogromna wartość tej książki, której zupełnie się po niej nie spodziewałam, bo...
    Jest lekka i taka...przyjemna. Autorka posiadła ten bestsellerowy, niesamowity dar zauroczenia czytelnika swoim stylem. To prawda, niby nie ma w niej nic odkrywczego, jednak...Czytałam ją i od razu wiedziałam, że ta książka po prostu musiała zostać bestsellerem. Ma w sobie ten taki nieuchwytny składnik dobrej powieści. Jest ciekawa, odkrywcza (z pewnością nikt wcześniej nie wpadł na to, by w powieści położyć bohaterów do jednego łóżka tak, by nie mogli się zobaczyć) i jednocześnie bardzo wciągająca. 
   Bardzo się cieszę, że Albatros wydał "Współlokatorów" jeszcze raz. Tym bardziej cieszę się, że książka rozpoczyna serię "Mała czarna". Wydawca opisuje, że w serii pojawi się więcej tego typu książek i ja już nie mogę się doczekać. Czekając na nową Beth (polska premiera w sierpniu 2020) czytam drugą książkę z tej serii- Lista, która zmieniła moje życie. Albatrosie! Bacznie obserwuję serię i mam zamiar przeczytać wszystko, co się w niej ukaże :-) 

środa, 3 czerwca 2020

Lista, która zmieniła moje życie- Olivia Beirne


  Druga, z propozycji serii Mała Czarna od Wydawnictwa Albatros.  Utrzymana w tej samej estetyce, piękna okładka i data wydania, która zbiegła się z nowym wydaniem "Współlokatorów" zachęca do przeczytania "Listy..." jakby z automatu.
    Georgia jest rysowniczą, ale pracuje jako asystentka Bianki, zajmuje się spełnianiem jej absurdalnych próśb związanych ze ślubem. Jest singielką, od rodziców wyprowadziła się trochę dla zasady. Jej życie zupełnie się zmienia, kiedy okazuje się, że siostra, Amy, choruje na stwardnienie rozsiane. Amy tworzy dla Georgii listę rzeczy, które ma zrobić przed urodzinami. Na liście jest między innymi bieg na 10 km i...własnoręczne upieczenie biszkoptu.
   Georgia z pewnością może uchodzić za współczesną Bridget Jones. Nie skopiowaną, ale nieco uwspółcześnioną. To ten typ bohaterki, która popełnia mnóstwo śmiesznych gaf, jest roztrzepana i...nie da się nie lubić. Sama forma książki, listy, które rozpoczynają każdy rozdział, też w jakiś sposób nawiązuje do Bridget (nie wiem czy pamiętacie- ilość wypalonych papierosów- 20, ilość posiadanych facetów- 0 :D). Nie myślcie jednak, że to marna kopia Bridget Jones. To zupełnie inna książka. 
   Mam wrażenie, że przez to, iż książka została wydana w tym samym momencie, co "Współlokatorzy" to...ogromnie traci. Trudno jej bowiem nie porównywać. I w tym porównaniu "Lista..." wypada blado. Nie oznacza to, że gorzej. To zupełnie inna historia, inny styl i gdybym mogła Wam coś doradzić- sięgnijcie najpierw po "Listę...", potem po "Współlokatorów". Unikniecie krzywdzącego dla tej książki porównania. 
   Książka jest zabawna. Czytałam opinie, czytelników, którzy zaśmiewali się do łez. Ja też głośno parsknęłam śmiechem w kilku miejscach. Co innego jednak, w moim odczuciu stanowi o wartości tej książki. 
   Siostrzana miłość. To jest siła "Listy, która zmieniła moje życie". To, w szczególności w zakończeniu, moment, przy którym ja płakałam. Pomiędzy mną i moją siostrą jest bardzo niewielka różnica wieku (13 miesięcy). I...chyba nie ma w moim życiu kogoś, z kim byłabym tak blisko. Od zawsze i nie zmienił nic fakt rozłąki w trakcie studiów, czy osobnego mieszkania. Jesteśmy sobie potrzebne codziennie. Podobnie jak Georgia, ja dla mojej siostry, zrobiłabym wszystko. Dreszcz wzruszenia przebiega po moich plecach na samo wspomnienie zakończenia tej książki. Tam cała ta siostrzana miłość nabiera sensu. 
   Dla mnie "Lista..." to przede wszystkim właśnie przepiękna historia miłości i oddania w relacji dwóch sióstr. To także książka napisana w takim filmowym, szybkim i zabawnym tempie. Czytałam z ogromną przyjemnością!