niedziela, 6 grudnia 2020

Godzina zagubionych słów- Natasza Socha

 


    Pierwsza świąteczna książka, którą przeczytałam w tym roku, jeszcze w październiku. Trafiłam bardzo dobrze, bo to nie jest idylliczna opowieść o Bożym Narodzeniu. To historia o przemijaniu i o tych niewypowiedzianych słowach, którym przychodzi zawisnąć w czasoprzestrzeni, kiedy ktoś nagle odchodzi.

Bohaterowie tej powieści żyją gdzieś obok siebie. Spotykają się na ulicy, czy w barze z kanapkami. Każdy z nich nosi w sercu troski, które bez reszty go pochłaniają. Pewnego dnia dostają oni niepowtarzalną szansę. Mogą spędzić godzinę z tymi, którzy nagle zniknęli z ich życia. Sześćdziesiąt minut podczas których spróbują zrozumieć, poukładać, ułożyć żałobę, dać upust złości, buntowi ale też pozwolić tęsknocie rozlać się w ten przyjemny, melancholijny sposób.

Zupełnie nie tego spodziewałam się po tej książce. Naprawdę myślałam, że mam przed sobą lekką, świąteczną powieść. To jednak jest zupełnie inna historia. Jest pełna melancholii, takiego zatrzymania się, pochylenia. Gdybym miała określić ją jednym słowem, to powiedziałabym, że to książka o przemijaniu, żałobie. Jej fabuła opiera się głównie na tym, że bohaterowie, którzy stracili kogoś bliskiego, nie do końca się z tym godzą. Głównie jednak, nie potrafią poukładać tego, co łączyło ich z bliskimi w przeszłości. Brakuje im tej jednej, ostatniej rozmowy, w której mogliby nie tylko powiedzieć, jak bardzo tęsknią, ale również wyjaśnić, że bywali źli. Że mięli prawo do złości, smutku, trudnych emocji, a teraz… nie mają ich z kim przedyskutować, została próżnia, w której dawne emocje nie mają prawa bytu. Ta godzina jest jakby losem na loterii, ostatnią magiczną możliwością poukładania siebie w relacji z tymi, których już nie ma.

Przepiękna, nostalgiczna, skłaniająca do pochylenia się nad relacjami z naszymi najbliższymi. Dla mnie była ogromną motywacją do tego, żeby się zatrzymać i tak po prostu przytulić moich najbliższych. Mamę, która dopiero co wróciła ze szpitala. Babcię, która powoli wychodzi z trudnej choroby. Są obok, mogę im jeszcze tyle powiedzieć. I pokazać książkę, która mnie zachwyciła. Przepiękna, ciepła powieść.

piątek, 4 grudnia 2020

Dorzuć mnie do prezentu- Agnieszka Błażyńska

 
    Ta książka to zbiór opowieści. Losy bohaterów wzajemnie się ze sobą splatają. Bohaterka pierwszego opowiadania przeżywa Boże Narodzenie w samotności, bo z własnej nieroztropności zaraziła się koronawirusem. Kolejni bohaterowie mają ogrom przygotować do rodzinnej Wigilii na naście osób, dzieci spędzają Święta bez swoich rodziców, którzy wyjechali za granicę, żeby zarobić na spłatę kredytu. 

    To, co urzekło mnie poprzednim razem, znalazłam i w "Dorzuć mnie do prezentu". To niewymuszone poczucie humoru. Poza tym akcja książki jest bardzo współczesna, bo autorka wplata w fabułę to, co jest naszą codziennością, wirusa. I zwraca uwagę, na samym początku na to, co pewnie wielu z nas (chociaż nikomu tego nie życzę!) może spotkać- świąteczna izolacja. Smutna, okrutna rzeczywistość. Bohaterce tego opowiadania przydarza się jednak coś wspaniałego. Pięknego, romantycznego, chociaż nie może spotykać się zupełnie z nikim i nie wychodzi z domu. Zakochanie w czasie pandemii- bardzo współczesne ale opisane w piękny sposób. 

    Święta są w tej książce polskie, piękne, tradycyjne. Ze wszystkimi swoimi tradycyjnymi narzekaniami, teściowymi, którym wiecznie coś nie pasuje, prezentami, które kupuje się na ostatnią chwilę. Ale też z tym, co ja uwielbiam w powieściach świątecznych najmocniej- odrobiną magii, na którą czekam cały rok. Tą magiczną cząstką nadziei na mały, codzienny cud. Zabawna, romantyczna i taka przepięknie codzienna. 

wtorek, 1 grudnia 2020

Blask choinki- Agnieszka Lis


     Na powrót tej historii czekałam cały rok. "Zapach goździków" wzruszył mnie w zeszłym roku ogromnie, głównie za sprawą mądrości tej historii. Chociaż zabawna i napisania z ogromnym wyczuciem, wydała mi się taka...dystyngowana. 

    Bohaterowie "Zapachu goździków" powracają przed kolejną Gwiazdką. Tym razem cała rodzina ma zamiar spędzić Święta w Zakopanem. All inclusive, za to bez wielogodzinnego gotowania. Chcą odpocząć. Tylko...czy poza domem Święta będą równie magiczne? I najważniejsze- w jaki sposób z dala od domu odnajdzie się przyzwyczajony do swoich rytuałów Arkadiusz? 

    Przyznaję- wspomniany w poprzednim zdaniu Arkadiusz jest moim ulubionym bohaterem. Starszy pan, który nade wszystko ceni sobie zasady i rytuały dnia codziennego. Autorka wrzuca go w najtrudniejszą sytuację, jaką tylko mógł sobie wyobrazić.

    Historia jest mam wrażenie, napisana w lekki sposób, z humorem, ale nie ordynarnym, bardzo stonowanym. Mam wrażenie, jakby autorka (jako jedna z nielicznych w dzisiejszej literaturze!) nadal wierzyła, że pozostawienie czytelnika z niedopowiedzeniem na końcu każdego rozdziału, pobudza jego wyobraźnię. I nie trzeba mu łopatologicznie wyjaśniać każdej metafory. 

    Nie to jednak tak bardzo, niezmiennie urzeka mnie w tej historii. To, za co tak bardzo ją cenię i na co ogromnie liczyłam, to to, jak przepiękną rodzinę tworzą bohaterowie tej powieści. Mimo, że rodzina jest bardzo liczna, ogromna, jej członkowie są ze sobą naprawdę blisko. Chociaż każdy z nich jest skrajnie inny, zauważają swoje wady, potrafią się nie lubić, to nade wszystko stawiają więzy rodzinne. I to jest cudowne. To jest największa, najpiękniejsza wartość "Blasku choinki". 

    Mądra, ciepła i taka... że kiedy ją czytałam, tęskniłam za rodzinnymi Świętami, które pamiętam z dzieciństwa. Dzisiaj, rodzina rozleciała się po świecie, po swoich sprawach. Nie ma już możliwości zebrania wszystkich przy jednym wigilijnym stole. A szkoda. Przepiękna. Wprowadza w świąteczny klimat.