wtorek, 31 grudnia 2013

noworoczny spacer

 
 To taka tradycja. W Nowy Rok zawsze chodziliśmy na długi spacer. Rano, wtedy, kiedy cały świat spał, albo budził się, żeby oddać resztki wczorajszej nocy, moi rodzice ubierali się ciepło, mnie zapinali pod szyję, owijali czapkami i szalikami tak, że czułam się jak w kaftanie, ale mama mówiła, że tak trzeba, jeżeli chcę, żeby tata wziął mnie na sanki. Szliśmy daleko, rodzice w dużych, brązowych butach skrzypieli po śniegu, ja nienaturalnie wyprostowana od nadmiaru odzieży, na sankach. Rodzice nigdy nie przykładali do Sylwestra większej wagi. Dzień jak co dzień. Słusznie twierdzili, że to święto można by obchodzić w każdy inny dzień roku. Dlatego też nigdy nigdzie nie wychodzili. Raz tata zabrał mamę na bal, ale wrócili znudzeni chwilę po północy.
   Na mnie rówieśnicy od szkoły średniej wywierali presję żegnania i witania Nowego Roku. Ubierałam się lepiej niż zwykle, szłam w umówione miejsce, udawałam, że bawię się doskonale, udawałam też, że upijam się tak jak wszyscy i jeszcze przed pierwszą wracałam do siebie. Ten Sylwester był inny.
   Podczas studiów raczej nie praktykowałam chodzenia w Nowy Rok na spacery. Trudno chodzić samemu, bo i tak opustoszałym mieście. W tym roku nie mogę sobie jednak odmówić przechadzki brzegiem morza. Między mną a morzem odkąd pamiętam istniała jakaś dziwna koneksja. Od dziecka prześladują mnie ciągle te same koszmary. Nie, nie codziennie. Ale jeżeli już śni mi się coś strasznego, to towarzyszy temu wzburzone morze. Albo przypływ przed którym nie potrafię uciec. Albo zwykłe, leniwe fale, które wdzierają się w miasto stanowczo zbyt daleko. Pierwsze wakacje nad morzem czarnym śniły mi się latami. Nad Bałtyk jeździłam w każde wakacje, chociaż na weekend. I czułam ogromne podekscytowanie, szczęście, coś dziwnego, ale bardzo pozytywnego. Czułam, że to moje miejsce. Nigdy nie myślałam, że zamieszkam nad morzem. Nie zamierzałam. Wydawało mi się, że jeżeli to zrobię, to morze straci swój urok, znudzi mi się. Nie wyobrażałam sobie też, jak smutny musi być widok morza zimą. Wydarzenia zeszłorocznego Sylwestra sprawiły inaczej. Nie chciałam, żeby przeze mnie rodzice stracili reputację w tak małym przecież mieście. Oni z resztą też jakby się ode mnie odsunęli.Nie mogłam zostać w domu rodziców Pozostanie na studiach nie wchodziło w grę, nie podołałabym tylu obowiązkom, a koleżanki z roku chyba by mnie zadziobały. Nigdy z resztą nie lubiłam moich studiów. Po maturze to było takie oczywiste, naturalne, że muszę iść na studia, zdobyć wykształcenie. Co z tego, że zupełnie nie wiedziałam, co wybrać. Nie mogłam pozwolić sobie na przerwę, o nie pójściu na studia w ogóle nie było mowy.
   Idę powoli, ziemia jest zmarznięta, piasek nie wygląda, tak jak w wakacje. Nie skrzypi pod stopami, jest mokry. Miesza się ze śniegiem tak i odbija wyjątkowo dzisiaj mocno świecące słońce. Widok jest niemal surrealistyczny. Woda nie zamarzła, morze leniwie wysyła na brzeg malutkie fale, wszystko jest jasne, piękne, wręcz świecące. W powszednie dni spotykam tu wielu spacerowiczów, dzisiaj jednak jest tak jak przed laty z rodzicami. Wszyscy odsypiają poprzedni rok, pobudzą się pewnie wczesnym popołudniem z przerażeniem i obrzydzeniem do tego, co robili poprzedniej nocy. Na razie jest jednak jeszcze spokojnie. Prawie nie ma wiatru, jest cichutko. Słyszę tylko własne kroki i wodę, która śpiąca, delikatnie wylewa się na brzeg. Czasami tylko, kiedy podejdę do niej zbyt blisko, kółka wózka zapadają się, obmyte przez powolne fale.Muszę uważać. Jeżeli wózek za bardzo się przechyli, to obudzi śpiącego w nim Julka. Mojego syna.
   Gdyby ktoś rok temu, kiedy w histerii kompletowałam garderobę na Sylwestrowy wieczór, powiedział mi, że ten Sylwester, na którego przecież nie miałam najmniejszej ochoty, tak bardzo odmieni moje życie, nigdy bym mu nie uwierzyła. Zostałam zaproszona na imprezę do znajomych, w zasadzie znajomych znajomych, których kompletnie nie znałam. Spóźniłam się, bo bardzo długo szukałam adresu. Razem ze mną wszedł mężczyzna. Przystojny. Nawet bardzo. Przepuścił mnie w drzwiach i gdzieś zniknął. Wszyscy naturalnie przywitali mnie uprzejmymi uśmiechami, na chwilę tylko odwracając głowy w moją stronę i wrócili do własnych kieliszków. W tłumie nie mogłam znaleźć nikogo znajomego. To znaczy bliżej mi znanego, niż znajomi znajomych. Szybciej, niż przyjaciół, znalazłam barek. Wypiłam szybko kieliszek na odwagę, po cichu i błyskawicznie, żeby nikt nie zauważył. Otrząsnęłam się, wyprostowałam i już z ogromną gracją podniosłam kolejny, który miał mi wystarczyć na dłużej. Przechadzałam się po mieszkaniu, zaglądając do kolejnych pomieszczeń. Mieszkanie znajdowało się na trzecim piętrze kamienicy w centrum. Piękne. Z dużymi, wysokimi oknami. Niestety, nadal nie spotkałam nikogo znajomego. Przechadzałam się z pokoju do pokoju, przeglądając w wysokich lustrach w korytarzu. Gospodarze muszą być majętnymi ludźmi. Stanęłam w kolejce do łazienki. Tam też nikogo znajomego. Balkon, papieros koniecznie, pomyślałam, bo albo zostawiłam okulary w domu, albo przyszłam na złą imprezę i bawię się w obcym domu, z obcymi ludźmi. Na balkonie nikogo, chociaż wcale nie był tak zimno. Zima tego roku pojawiła się dopiero pod koniec stycznia. Wyciągnęłam z małej, eleganckiej i cholernie niepraktycznie torebki wszystko, co się w niej zmieściło, paczkę papierosów. Zupełnie nie miałam ochoty wracać do środka. Postanowiłam zostać na balkonie dłuższą chwilę i zastanowić się, jak wybrnąć z tej sytuacji. Czy zostać, przyczepić się do kogoś i udawać, że świetnie się bawię i znam wszystkich na tym przyjęciu, czy może wrócić do domu i powitać Nowy Rok w taksówce, albo na jakiejś przypadkowej ulicy. Problem w zasadzie rozwiązał się sam. Na balkon wyszedł do mnie mężczyzna, który pojawił się na prywatce w tym samym czasie co ja. Wyraźnie przyszedł do mnie, miał dwie szklanki whisky. Podał mi jedną i zapytał, czy poczęstuję go papierosem. Był przystojny. Bardzo przystojny. Wysoki, ciemne włosy miał w wyraźnie kontrolowanym nieładzie, zgrabny nos, pełne usta i okrągłe oczy w kolorze wyblakłego błękitu. Nie rozmawialiśmy za dużo. Doskonale wiedział, która sypialnia w mieszkaniu nie będzie zamknięta, ale do której nikt po za nami nie wejdzie. Był doskonale zbudowany, równie doskonale wiedział czego chce, wiedział też, że nie będę się bronić.
   Nie wyszedł z sypialni zanim nie ubrałam się tak, żebym wyglądała prawie jak przedtem. Obydwoje wiedzieliśmy, że więcej się nie spotkamy, zachowywaliśmy pozory przez resztę wieczoru. Ja natomiast zaraz po tym, jak straciłam go z oczu upiłam się bardziej, niż przystoi młodej kobiecie. Nie pamiętam, jak wróciłam do domu. Niewiele z resztą z tamtego okresu pamiętam. Kilka tygodniu później dowiedziałam się, że wspomnienie tamtego wieczoru zostanie ze mną na całe życie. Teraz pamiętam wszystko idealnie. Sukienkę, którą miałam wtedy na sobie, kolor paznokci, majtek, ilość papierosów w paczce,jego zapach, imię, pieprzyk na prawej łopatce. I wyrachowanie, które umknęło mi wtedy po pijaku. Mężczyzna nigdy się nie dowiedział.
   Idziemy dalej, chociaż słońce dawno już się schowało. Julek zaraz się pewnie obudzi. Jest do niego niezwykle podobny, będzie przystojny. Ma ciemne włosy, zgrabne uszy i nosek.

czwartek, 26 grudnia 2013

świąteczny


















wtorek, 24 grudnia 2013

Krótka opowieść wigilijna

  Tegoroczna Wigilia miała być wyjątkowa. Miało być nas dużo więcej niż co roku. Odkryłam, że kuchenny stół da się rozłożyć, przyniosłam wszystkie krzesła, jakie były w całym domu i dwa taborety. Ciasto na pierniczki dojrzewało prawie miesiąc, wyszły idealne. Makowiec nie pękł, sernik nie opadł. Długo zastanawiałam się, co zrobić z choinką. Kiedy rozłożyłam stół, na nic innego nie wystarczyło miejsca. Co roku była taka piękna, wysoka aż do sufitu, ale w tym roku nigdzie jej nie wcisnę. Trudno, będę musiała ją wstawić do drugiego pokoju. Na strychu znalazłam bombki, które robiłam wieki temu z moją nianią, wyblakły już...
  Buraki do barszczu strasznie pobrudziły mi ręce, sam barszcz natomiast ochlapał całą kuchenkę. Nie, nie dam się wyprowadzić z równowagi. Przy uszkach poszłam na łatwiznę, wyszły pierogi...Ryba będzie smażona.A opłatek? Opłatek, gdzie opłatek! Mama miała rację, żeby kupić od organisty. Talerze doskonale zmieściły się na moim rozłożonym stole. Barszcz pachnie majerankiem, pokrywka na garnku z pierogami podskakuje wesolutko.
  Ubrałam się elegancko. Ubrałam nawet szpilki, nie wypada przecież przyjmować gości w kapciach. Zapada zmrok, mija 17, 18...zaczynają pojawiać się pierwsi goście. Wcale nie wchodzą drzwiami. Wychodzą z bardzo różnych, bardzo dziwnych miejsc. Strach wychodzi spod szafy. Z balkonu wskakuje zmarznięta Nałóg, tylko Odwaga wchodzi drzwiami. Nie muszę ich prowadzić do stołu, same przy nim zasiadają, może w jakimś wcześniej ustalonym porządku, może w chaosie, nie wiem. Nie znam panującej między nimi hierarchii. Dla mnie zostawiają miejsce na jednym ze szczytów stołu.
   W zasadzie wszystkie wyglądają tak samo. Ubrały się dokładnie tak samo jak ja. Mają długie granatowe spódnice i białe bluzki. Trochę jak na maturę, ale...nigdy nie wiem, co powinnam na siebie założyć. Wszystkie mają tak samo obdrapany lakier na palcu wskazującym lewej dłoni, wszystkim lekko ucieka oko, bo tak jak ja znowu posiały gdzieś okulary. Pierwsza po mojej prawej stronie jest Złość. Przypomina mi moją siostrę, kiedy była malutka. Założyła nogę na nogę, skrzyżowała ręce na piersiach, ma uniesioną brodę i tak zacisnęła usta, że wygląda, jakby wcale ich nie miała. .Kolejna siedzi Samotność. Mruga do mnie uśmiechnięta. Jest okrąglutką, chyba najbardziej do mnie podobna, znamy się doskonale. Gdybym miała wskazać najbliższą mi z nich wszystkich, z pewnością pokazałabym na nią. Miejsce za Samotnością jest puste...To Naiwność ciągle próbuje się dostać do pokoju, w którym stoi choinka i coś podpatrzeć...A przecież mówiłam, że dopiero po kolacji. Za nią siedzi Nałóg i bardzo źle wygląda. Jest chudziutka, blada, ma czerwone, zgrabiałe dłonie. Na pewno zgubiła gdzieś rękawiczki. Kaszle, ma szarą cerę i jest zupełnie nieobecna. Dalej obok niej Stres obgryza paznokcie. Nie, wróć! Nie obgryza paznokci, ja nigdy nie obgryzam paznokci. Też jest blada. Drży i ziewa. Tak. Dalej Sukces. Nie czuje się w naszym gronie swobodnie, nie znamy się jeszcze zbyt dobrze. Odpowiedzialność trzyma na kolanach kota. Jest spokojna, uśmiechnięta, zagaduje do pozostałych. Jest jeszcze Dojrzałość, Bezsenność...
   Od pewnego czasu wszystkie niecierpliwie patrzą to na puste miejsce na szczycie stołu na przeciwko, to na drzwi, to na mnie. Jakby próbowały mi pokazać, że na kogoś czekamy, że przecież nie możemy zacząć, kiedy nie dotarły jeszcze wszystkie z nas...
-Nie nie-mówię- Miłość w tym roku raczej nie wpadnie, zaczynajmy.


Kochani (chociaż ja bardzo nie lubię kiedy ktoś się do mnie zwraca przez to określenie, zbyt poufałe. Ale każde z tysięcy wejść tutaj jest mi bliskie, trudno zwrócić się bardziej oficjalnie)! Życzę Wam spokojnych Świąt. Miłości i spełnienia w nadchodzącym, 2014 roku.