niedziela, 20 kwietnia 2014

(nie)wielkanoc



  Wczoraj wieczorem umówiłam się z moim kotem. Żeby mnie dzisiaj nie budził. Nie za wcześnie. Żadna szósta, nie nie nie. Jest niedziela, jest święto i trzeba się wyspać. Poczyniłam wszystkie możliwe starania, które miały mnie uśpić na długie jeszcze godzinny poranne. Wypiłam i zażyłam wszystko, co z etykietą na sen. A potem bardzo długo z tym snem walczyłam. Liczyłam  światła w oknach na przeciwko, spacerowałam po balkonie, temperowałam ołówki na biurku, zastanawiałam się, co takiego zjem na jutrzejsze śniadanie. Owsiankę. Naturalnie, że owsiankę. Uświątecznię ją czymś tylko. Poddałam się po pewnym czasie, zasnęłam, odurzona melisą.
  Obudziłam się, zanim na dobre wzeszło słońce. Zegar wskazywał szóstą rano. Zamknęłam powieki i udałam, że to wcale się nie dzieje. Nie nie nie, wcale się jeszcze nie obudziłam. Śpij. Śpij proszę. Twarz zakryłam poduszką. Zwinęłam się jak najciaśniej, kolana pod brodę, owinęłam się własnymi rękami. Moje zupełnie nie ciche starania obudziły kota. Wyciągnęła grzbiet, zamruczała i wskoczyła na moje łóżko. Ocierała się o mnie i mruczała. Wymownie. Nic mnie nie interesuje twoja Wielkanoc. Chcę jeść. Już. Wstałam, zaprowadziła mnie do kuchni. Dostała resztkę wczorajszego kurczaka. A ja lampkę wina. Zamiast owsianki. Będzie odświętnie. Postaramy się, żeby nikt dzisiaj nie przypomniał nam o święcie. Nie włączymy radia, telewizora, internetu, niczego. Nikt się z tą informacją tutaj nie wedrze.
  Świętowanie nie jest dla nas. My mamy zwyczajną, bardzo nudną niedzielę bez mediów. Świętowanie jest dla rodzin. Dla wesołych gromadek. Par chociaż. Ale w skład pary nie może wchodzić kot.

wtorek, 1 kwietnia 2014

Gdzie jest teraz moja książka?

      To w zasadzie nie były nawet wakacje. Wakacje są chyba wtedy, kiedy z przyjemnością wybiera się kierunek, kolor bikini, wybiera z konta wszystkie oszczędności, a potem całe dnie kursuje pomiędzy plażą a hotelowym basenem. Nie miałam wtedy na to ochoty. Ale w domu wszystko przypominało mi o zbliżającej się katastrofie, klęsce samotności, klęsce rozstania. Z trudem wtaszczyłam jedną tylko walizkę do pociągu. Trasę do Gdyni przespałam, z Gdyni nad Zatokę oglądałam każdy przystanek, żeby nie przegapić swojego. Wysiadłam za wcześnie. I to nie była dobra wróżba. Kobieta, która dała mi klucz do pokoju była wyraźnie uradowana moim przyjazdem, sezon się kończył, byłam jej jedynym gościem. Opowiadała co powinnam zobaczyć, gdzie się wybrać, że powinnam uważać i nie spacerować wieczorami sama, bo niedawno porwali o taką właśnie, ładną młodą panienkę. Całkiem niedawno.
  Nie miałam ochoty na spacerowanie. Na zwiedzanie i leżenia na plaży tym bardziej. Najchętniej cały pobyt przeleżałabym w łóżku. Ale pościel nie była przyjemna, cały czas myślałam o tych, którzy spali pod nią przede mną i to kazało mi ją natychmiast odkładać.
  Przy samej plaży stał wielki żółty namiot, w którym sprzedawano książki. Mocno przecenione, nie bestsellery, ale to, czego nie udało im się wyprzedać przez cały lipiec i połowę sierpnia. Wybrałam zbiór opowiadań polskich autorów.
  Nie płakałam, nie rozpaczałam, nie próbowałam też dzwonić i naprawiać. Na wakacjach mimo wszystko, człowiek myśli bardziej optymistycznie. W głowie ciągle miałam myśl, że kiedy wrócę, wszystko będzie po staremu. Chciałam nawet, jak gdyby nigdy nic, napisać mu kartkę. Miłą jakąś, z zachodzącym słońcem.
  Z braku zajęcia zaczęłam notować swoje myśli na marginesach kupionych wcześniej opowiadań. Czytałam i w każdym zdaniu odnajdywałam wspomnienia, nadzieje na poskładanie, jego słowa, albo opisy, które wtedy idealnie mi do niego pasowały. Bezwiednie sprowadziłam swoje notatki do formy listu. Bardzo długiego listu. Nie wystarczyło mi bowiem miejsca na marginesach i zaczęłam doklejać karteczki. Całe tuziny karteczek. Na których udowadniałam, jak bardzo bohaterka opowiadania podobna jest do mnie. Albo jak bardzo tęsknota opisana na tej stronie przypomina mi moją własną. Zapomniałam dawno o tym, że nie chcę leżeć na plaży, albo spać w cudzej pościeli. W nocy na kilka godzin wsadzałam książkę pod poduszkę, w dzień wysypywałam piasek spomiędzy stron.
  Wakacji nie wystarczyło do końca książki. Spóźniłam się na pociąg do Gdyni. W Sopocie wsiadłam do nie tego pociągu. Przedział był zatłoczony. Zachodziło słońce, obok mnie jakaś dziewczyna zasnęła w objęciach swojego chłopaka. Tandeta, pomyślałam i od razu dopisałam do ostatnich kartek książki.
   Dostał ją ode mnie tego samego wieczora. Było chłodno i jasno. Wiedziałam, że więcej się nie spotkamy i że to ostatnia rzecz, jaką ode mnie dostanie. Napisał mi później, że czytał po drodze. Czytał idąc. A ja pomyślałam, że nigdy nie przeczytał jej do końca.
   Wczoraj przypadkiem wpadłam na jedno z opowiadań, które się w niej pojawiło. Dziwne. Po tylu latach, tak bardzo dziwne. Nie mogłam zasnąć. Cały czas zastanawiałam się, jak szybko jego żona wyrzuciła tę książkę.