czwartek, 13 czerwca 2013

o podciętych skrzydłach

  Znalazłam ją dzisiaj, leżała na podłodze w mojej sypialni. W wąskiej przerwie między ścianą a łóżkiem. Miała podcięte skrzydła. Wyglądała na ledwo żywą. Oddech miała płytki, urywany, oczy zamknięte. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że zaraz wyzionie ducha. Lekko zamrugała, głośno westchnęła i na chwilę chyba przestała oddychać. Skrzydła miała ułożone blisko, przy wątłym ciele, ale nie wyglądały jak zwykle. Były takie jakby nie jej, brudne, bure chyba bardziej niż zwykle. I z miejsc na jej ciele, z których wyrastały spłynęła pojedyncza strużka gęstej ciemnobrunatnej krwi. Musiała tam leżeć od dłuższego czasu, bo krew skleiła ją ciemnym strupem z podłogą.
-Kto ci zabrał energię?-pomyślałam-przecież nie ja.
  Nagle wydała mi się zupełnie malutka. Spokojnie zmieściłaby się w moich dłoniach. Wyglądała jak pisklę, które wypadło z gniazda. Nie wyobrażałam sobie, jakbym cudem, kiedy ostatni raz się widziałyśmy, siedziała obok mnie w autobusie. Teraz była kilkanaście razy ode mnie mniejsza. Nie chciałam jej jednak ruszać, wydawała mi się w tym momencie tak krucha, że gdybym ją podniosła, rozpadłaby się chyba na milion małych, leciutkich kawałków. Wcale się jej wtedy nie bałam. Poczułam do niej nawet pewną sympatię. Położyłam się na podłodze obok niej, starając się jej przy tym nie dotknąć i ułożyć blisko, tak, żeby słyszeć jej oddech. Wydawało mi się, że wydawała z siebie jakiś porozumiewawczy dźwięk, jakby pozwalała mi na położenie się obok niej. Rozumiałam ją bardziej, niż kiedykolwiek. Mi też ktoś dzisiaj podciął skrzydła.

środa, 5 czerwca 2013

o tęsknocie

   Znowu mnie znalazła. Rano. W autobusie. W całej Polsce pada. Leje podobno. Toruń zna chwilowo deszcz tylko z wiadomości. Wisła skutecznie zatrzymuje każdy, najmniejszy nawet deszcz. Nie zatrzymuje natomiast zupełnie wielkich, burych chmur. Przygniotły całe miasto. Suną po niebie klaustrofobicznie nisko. Smutne, ospałe. I wiatr. Niby go nie ma, prawie się go nie czuje. Widzę go tylko z okien mieszkania, jak czai się po cichu za rogiem i wypada zza niego strasząc przechodniów, szeleszcząc liśćmi. Moja mama mówi, że taka pogoda sprzyja samobójstwom. Nie mogła się nie pojawić.         Wpadła zziajana do autobusu. Najpierw opadła zdyszana na siedzenie obok mnie, zupełnie nie zwracając uwagi na to, ze zepchnęła z niego jakąś starszą kobietę. Przejechała obok mnie dwa przystanki nic nie mówiąc. Oddychała szybko, miarowo. Z każdym oddechem powoli unosiły się i opadały czarne, wyliniałe pióra na jej ciele. Patrzyła gdzieś w przestrzeń za oknem, przez chwilę wydawało mi się nawet, że nie przyszła do mnie, że nie jest moja. W końcu jakby się ocknęła. 
-Dlaczego przede mną uciekałaś?-uśmiechnęła się cynicznie-przecież wiesz, że i tak cię znajdę. Tyle różnych zabiegów, żebyśmy się nie spotkały. Zajmowałaś swój umysł bez przerwy, byleby tylko nie zostać bez zajęcia. Zamykałaś szczelnie okna i nie zaglądałaś do mojej starej szafy. Tak się nie robi starym znajomym...Osłabłam, chyba mnie zaraziłaś tymi swoimi smuteczkami. Ale jestem, w końcu, goniłam cię od wyjścia z domu. Bo wiesz...mam ci coś do powiedzenia. 
Wcale nie chciałam jej słuchać. Bałam się, że ktoś zauważy, że z nią rozmawiam. Ale nikt z osób stojących wokół nas chyba jej nie widział. Kobieta, którą zepchnęła z siedzenia udawała, że nic się nie stało, odeszła na drugi koniec autobusu. Nikt jednak nie zajmował miejsca obok mnie, jakby coś ich stamtąd odpychało. 
-Widziałam, że źle sypiasz. Budzisz się po krótkiej godzinie i już więcej nie śpisz. Widziałam jak mocno zaciskałaś powieki, jak mocno nie dopuszczałaś do siebie świata zewnętrznego. Wiedziałaś, że siedzę na parapecie, że cię obserwuję?
Na chwilę zamilkła. Przechyliła delikatnie głowę w moją stronę. Zamknęła oczy i wierzchem dłoni zaczęła powoli dotykać swojej szyi, układając się jakby w rytm swojego dotyku. Trwała tak przez chwilę, otworzyła oczy, głośno wciągnęła powietrze. Odchyliła głowę lekko do tyłu i  zaczęła powoli, swoim chudym kciukiem dotykać dolnej wargi. Rysowała wzdłuż niej linie tam i z powrotem, układając przy tym usta w taki sposób, jakby czekała na pocałunek. Rozejrzałam się, czy ktoś przypadkiem nie ogląda tego spektaklu razem ze mną, ale pasażerowie nadal trwali w zupełnie naturalnym harmidrze, nikt po za mną jej nie widział. Zaczęła cicho nucić coś pod nosem, przez chwilę wydawało mi się nawet, że płacze. W końcu jakby się ocknęła, otworzyła oczy, wciągnęła głośno powietrze. Podciągnęła kolana pod brodę, mocno się skuliła. Nagle wydała mi się zupełnie bezradna, jakby jakby nie moja, przestraszona. 
-Bo wiesz-mówiła cicho, patrząc gdzieś w podłogę, zupełnie smutna-ja chyba tęsknię.