wtorek, 29 lipca 2014

o bajkach dla dorosłych

  Przychodziła tam codziennie rano. Uwielbiała wiejskie poranki. Miasto, w przeciwieństwie do wsi budzi się chaotycznie, szybko, na łapu-capu. Na wsi dzień zaczyna się powoli, systematycznie, codziennie tak samo. Latem słońce wstaje bardzo wcześnie, najpierw budzi koguty, potem leniwie przeciągają się koty zmęczone nocnymi łowami. Ona budzi się powoli razem z nimi, ale dopiero kiedy rosa znika z pól przychodzi pod wielki stary dąb. Początkowo nie dopatrywała się w tym żadnego romantyzmu, to było po prostu jedyne miejsce, w którym jej smartfon odbierał internet i mogła spokojne sprawdzić pocztę. Dąb stał przy starej, prawie nieużywanej polnej drodze. Na przeciwko niej znajdowała się mała stadnina. Podobno konie, które dawno zdążyły się do niej przyzwyczaić, służą chorym dzieciom do hipoterapii. Dzisiaj ich nie było.
  Zapowiadali ogromny upał, a jej było całkiem chłodno. Trawa jeszcze lśniła od rosy, stary dąb skutecznie zasłaniał wschodzące słońce. Podciągnęła kolana pod brodę, jej ciało kołysało się lekko wprzód i w tył. Z zamyślenia wyrwały ją czarne, prawie granatowe końskie chrapy wąchające spokojnie jej bosą stopę i męski głos gdzieś blisko drzewa. 
-Nic pani nie jest?-mężczyzna stał oparty o dąb tuż nad nią. Flanelowa koszula opinała jego potężne ramiona, na młodej, sympatycznej twarzy malowało się zatroskanie. 
-Ma pan może papierosa? Trochę tylko zmarzłam. 
  Z tylnej kieszeni jeansów wyjął paczkę papierosów i zapałki. Usiadł obok niej. Zapytał co tu robi, czy nie boi się koni. Palili w ciszy podziwiając niesamowite ciało konia, który spokojnie się przed nimi przechadzał, zupełnie nie zwracając na nich uwagi. Musiał być od niej niewiele młodszy, a mimo to wzbudzał w niej dziwne poczucie bezpieczeństwa. Miał wielkie, opalone dłonie, którymi co jakiś czas skubał trawę między nimi. Wstydziła się zapytać go, czym się tu zajmuje i czy nie musi wracać do swoich zajęć. Ona była tu na wakacjach, sama. W domu nikt na nią nie czekał, odpoczywać może równie dobrze siedząc oparta o stary, przydrożny dąb. Opowiedział jej, jak się tu znalazł, że studiował zootechnikę. Opowiadał o swojej chorej na autyzm siostrze, która tak dobrze czuje się w towarzystwie koni i że to on podpowiedział właścicielowi stajni, miejscowemu bogaczowi, który nie interesował się tym, co dzieje się ze zwierzętami, żeby otworzył stajnię dla dzieci. Obiecała, że w samo południe, kiedy jest najgoręcej, przyniesie mu chłodnego kompotu. On natomiast zobowiązał się zabrać ją na wieczorną przejażdżkę nad jezioro.
 Pomógł jej zsiąść z konia. Złote słońce topiło się w spokojnej tafli jeziora. Wyglądało jak gałka pomarańczowych lodów, o której ktoś zapomniał i pozwolił jej się powoli rozpływać na talerzu. Pomyślała wtedy, że czuje się jak w bajce. Widok pasących się obok nich karych koni na tle skąpanego w ciepłych barwach jeziora był zupełnie nierzeczywisty. Jej nowy znajomy dopełniał idyllicznego obrazka. Kiedy ona powoli zdejmowała buty, on zdążył już zdjąć lnianą koszulę i spodnie, wchodził do jeziora. Rozłożył ogromne, umięśnione ramiona jakby miał się unieść w powietrze i zanurzył się głęboko w wodzie. Sama weszła do wody zdejmując tylko spodnie.
  Nie protestowała, kiedy ujął ją w swoje ramiona i lekko uniósł nad ziemię. Nie protestowała też, kiedy rozpinał kolejne guziczki jej koszuli. Był delikatny i stanowczy jednocześnie. Kiedy jego ciało opadło na nią z długim, przeciągłym miauknięciem pomyślała, że musi być księciem. Księciem z bajki. Zasypiała przytulona do jego torsu snując dalekie plany na przyszłość. Wybierała meble do nowego zamku i kolor sukni na najwspanialszy bal na świecie.
  Obudził ją ciepły, poranny deszcz. Leżała na lnianej koszuli, którą on zrzucił, zanim na dobre rzucił się na nią. Obok niej nie było ani koni, ani jego. W torebce, którą ze sobą zabrała, znalazła papierosy. Głęboko się zaciągnęła. Żaden książę nie istnieje. Te wszystkie bajki, to jedna wielka bujda.

środa, 23 lipca 2014

Księga stylu Coco Chanel Karen Karbo-recenzja

 
Gwiazda Coco Chanel nie gaśnie. I to wcale nie dlatego, że Karl Lagerfeld nadal projektuje dla jej domu mody, bo o tym wiedzą tylko nieliczni. Coco jest legendą. Była nią zresztą już za życia. Jest nie tylko ikoną mody. Jest synonimem stylu i dobrego smaku. W związku z tym wydawać by się mogło, że napisano o niej już wszystko i na wszystkie możliwe sposoby. Nic bardziej mylnego.
  Mój egzemplarz Lekcji stylu oglądałam, głaskałam i wąchałam ze wszystkich stron, szukając chyba śladu Chanel No.5. Zapachu nie znalazłam. Na szczęście nie znalazłam również wypunktowanych rad jak zostać fashionistką, albo słabą kopią Coco.
  Autorka przybliża nam pokrótce życie Chanel, skupia się przy tym tylko na najważniejszych faktach z jej życia. Zgrabnie splata je ze słynnymi sentencjami Coco, interpretuje a potem przekuwa na radę dla swoich czytelniczek.
  Jakiś czas temu, w ramach zajęć z historii Francji, pisałam pracę na temat Coco Chanel. Przeczytałam na jej temat wtedy kilka różnych publikacji i doszłam do wniosku, że była kobietą zapracowaną, z trudnym życiowym startem i mimo swojego talentu i popularności była osobą niezwykle samotną. Wszystko, co na jej temat przeczytałam było raczej...smutne. Sprawy mają się jednak zupełnie inaczej gdy do akcji wkracza amerykańska autorka, która z powodzeniem mogłaby spisać perypetie Bridget Jones.
  W rezultacie otrzymujemy historię Coco Chanel spisaną z ogromną dawką dobrego humoru, przeplataną własnymi doświadczeniami autorki (czy udało jej się w końcu zdobyć żakiet Chanel-Chanel?).
  Książkę czyta się jednym tchem, w szczególności, kiedy pierwszy raz spotykamy się z barwnym życiorysem Coco. Zabawne zwroty akcji w historii, która przytłacza swoją melancholią to naprawdę sztuka! To idealna pozycja dla fanek Bridget Jones i Coco Chanel, dla osób, którym podobnie jak mi, połączenie tych dwóch wydaje się niemożliwe. To również zbiór zabawnych ale całkiem prawdziwych rad dotyczących tego jak zostać milionerką, kobietą sukcesu, kobietą luksusową, albo po prostu jak zdobyć swój własny model garsonki Chanel, czy chociażby Lagerfeld-Chanel.

niedziela, 13 lipca 2014

"Billie" Anny Gavaldy-recenzja

   Zaskoczenie i niesmak. To pierwsze słowa, które przyszły mi na myśl po przeczytaniu kilku stron. Dlaczego, myślałam, dlaczego, Billiemu tak daleko do języka w Kochałem ją, dlaczego nie ma ona ust Audrey Tautou z Ensemble, c'est tout-Po prostu razem. Dlaczego? 
  Istnieje taka teoria, że jeżeli książka nie wciągnie nas po przeczytaniu pierwszy trzydziestu stron, to nie należy jej zabierać na wakacje, czytać do poduszki i w ogóle powinno się ją odesłać tam, skąd przyszła. Jeżeli wyznawcy tej teorii po trzydziestu stronach zrezygnują z przeczytania Billiego do końca, stracą kawał pouczającej, trudnej i szalenie romantycznej historii. 
  Billie jest kobietą. Nie zdradzę na czyją cześć dostaje to imię. Billie miała trudne dzieciństwo, przez które pomógł jej przejść Alfred de Musset i Franck. Nie zdradzę Czytelnikowi co łączy tych troje, polecam natomiast przed lekturą sięgnąć po Nie igra się z miłością tego pierwszego. Wydaje mi się prawie niemożliwym nie sięgnąć po tę sztukę w trakcie czytania Billiego, odgrywa ona tam bowiem jedną z głównych ról. Poza tym, szczerze polecam studentom i pasjonatom romanistyki, Anna Gavalda idealnie zinterpretowała Musseta, nadając mu wydźwięk nie tyle nowoczesny, co może niesamowicie romantyczny. Tak, Billie jest historią romantyczną. Mimo tego, że na początku nic na to nie wskazuje, główna bohaterka niesamowicie interpretuje niektóre słowa i gesty. Przypisując im ogromne znaczenie powoduje, że mamy ochotę cofnąć się kilka zdań wstecz, przeczytać rzeczone słowa jeszcze raz i z zaskoczeniem przyznać jej rację, że jest w nich coś delikatnego, wzruszającego. 
  Chciałabym uniknąć streszczania tutaj treści, bo nieunikniona staje się wtedy moja interpretacja, a wydaje mi się, że w tych prostych, bardzo czasami prostych słowach, autorka pozostawia czytelnikowi ogromną dowolność interpretacji. Wydaje mi się, że każdy czytelnik odbierze tekst troszeczkę inaczej, Franck będzie szedł u niego zupełnie inną drogą, Billie kompletnie zboczy z trasy, i nawet kiedy znajdą się we wspólnym momencie kulminacyjnym ostatnich kilku stron, ich losy nie zostaną do końca sprecyzowane. 
  Właśnie to świadczy o ogromnej wartości Billiego. Nie to w jaki sposób autorka, a być może polski tłumacz (bo mimo wszystko francuskie merde jest znacznie bardziej łagodne niż nasze rodzime kurwa), sili się na przedstawienie historii w sposób młodzieżowy, młodzieńczy. Zgadzam się, zarówno młodzież jak i młodzi dorośli klną dzisiaj na potęgę. Nie oznacza to jednak, że nie razi ich to w powieści. Mnie razi. Zawsze wydaje mi się, że przekleństwa i brutalny język ulicy naśladowany jest w literaturze niesamowicie nieudolnie. I to przede wszystkim bardzo bolało mnie jako, bądź co bądź fankę Anny Gavaldy. Próbowałam sobie tłumaczyć , że popełniła już kilka bardzo dobrych książek, we Francji jest pisarką uznaną i bardzo popularną, dlaczego zatem nie wybaczyć jej tej ekstrawagancji. Nie tylko językowej, ale również opowiadania o brutalnym życiu Billie w slumsach.  
  Nie wiem, w którym momencie przestałam zaprzątać sobie głowę tym słownictwem, ekstrawagancją, czy czymkolwiek, a zaczęłam czytać coraz szybciej. Billie niespodziewanie wtargnęła do mojego umysłu i nie pozwoliła oderwać się od czytania, do póki nie skończyła opowiadać tego, co miała mi do powiedzenia. Zupełnie mnie przy tym kupując zakończeniem. Polecam. Nie tylko fanom Gavaldy, ale miłośnikom literatury mało oczywistej, nieprzewidywalnej. Wzruszające i brutalne jednocześnie. Romantyczne, ale bez zbędnej wzniosłości. Billie to opowieść o uczuciu tak subtelnym, że tylko Anna Gavalda potrafiła je tak pięknie rozwinąć. Czyta się z zapartym tchem. 

wtorek, 8 lipca 2014

"Elita" Kiera Cass-recenzja

  Rywalek, sprawdzając przedtem, czy w Polsce została wydana część druga. Przeczytałam wcześniej wszystko, co czekało od pewnego czasu na przeczytanie tak, żeby Elitę zostawić sobie na koniec. Z góry założyłam bowiem, że będzie równie dobra, jak część pierwsza. Dopiero w trakcie lektury przypomniało mi się, że kolejne części prawie nigdy nie są tak dobre, jak te pierwsze...
 Ze spokojnym sumieniem skończyłam czytać pierwszą część
  Wydaje mi się, że nie zdradzę żadnej tajemnicy jeżeli napiszę, że America została zakwalifikowana do ścisłej dziesiątki kandydatek jako faworytka księcia Maxona. Nie trudno się też domyślić, że coś musi się skomplikować, czy książę znajdzie zatem wśród pozostałych kandydatek kogoś bliższego jego sercu niż America?
  Dawno już przyzwyczaiłam się do systemu klasowego i wszystkich podobieństw do Igrzysk Śmierci. W drugiej części nie są one zresztą aż tak bardzo jaskrawe. Jest natomiast coś zupełnie innego, co prawie na każdej stronie powodowało moją irytację. Autorką rozpoczyna wątek, moja przebiegła wyobraźnia już układa długi i zawiły algorytm jego rozwiązań, często dramatyczny, a tu...na tej samej stronie dowiaduję się, że to tak naprawdę nie było nic istotnego, nic takiego, co wpłynęłoby na fabułę, w zasadzie nawet nie wzruszyło Ameriki. Co więcej akcje, na które autorka zwraca szczególną uwagę, chociażby ataki rebeliantów, których w drugiej części jest coraz więcej, rozpływają się w mało wnoszących rozmyślaniach głównej bohaterki. Chciałabym wykrzyczeć autorce, więcej dramatyzmu! Więcej dynamiki! I konsekwencji. Jeżeli fabuła układa się tak, że buduje napięcie związane z pewnym wydarzeniem, to to wydarzenie powinno naprawdę wzbudzać emocje. Prawdziwe emocje, a nie tylko te lakonicznie opisane przez Americę.
 Autorka zaspokoiła za to moją ciekawość rozwinięciem wątku politycznego powieści. Historia Illei, jej pierwszy król, system klasowy, monarchia i to, jakie cechy powinna mieć odpowiednia rodzina królewska. Autorka nareszcie niejako odpowiada na pytania dręczące czytelnika od pierwszej części. Chociaż nadal nie wiem co to Norwego-szwecja...
  Elita nie zaskakuje. To dobra kontynuacja pierwszego tomu sagi, po której z pewnością sięgniecie po kolejną część (wróbelki ćwierkają, że na ostatnią część przyjdzie nam czekać do października). To, co mnie szalenie zasmuciło przy czytaniu tej książki to fakt, iż jest ona kierowana raczej do nastolatek. Do tego przedziału wiekowego, który nadal ma cień nadziei na dorosłe życie w pałacu u boku przystojnego i dobrego księcia. Trudno się zresztą dziwić, Kopciuszki, Śnieżki i te, które spały na ziarnku grochu namieszały nam w dzieciństwie w głowie. Myślę, że całkiem słusznie namieszały. Chociaż w starciu z rzeczywistością im jesteśmy starsze tym lepiej wiemy, że naszemu życiu bliżej do Kopciuszka sprzed bucika...

środa, 2 lipca 2014

Ślady J.L. Wiśniewski- recenzja


 Czytałam niedawno wywiad z właścicielką pewnego bardzo wpływowego wydawnictwa. Zapytana o opowiadania, wymijająco odpowiedziała, że opowiadań czytelnik polski czytać nie chce. I ja tego, polskiego niechcącego czytelnika nie rozumiem. To jest zupełnie sprzeczne z ideą dzisiejszego społeczeństwa. Żyjemy szybko i wybieramy wszystko to, co szybko zaspokoi nasze potrzeby. Szybkie jedzenie, krótkie filmiki na youtube zamiast pełnowymiarowego filmu, autostrada zamiast bocznej drogi, winda zamiast schodów, wszystko byle szybciej. A krótkich opowiadań czytać nie lubimy...Nie wiem zresztą, kim jest ten anonimowy czytelnik, ja bowiem spotykam tylko tych, którzy opowiadania doceniają. Docenią również nowy zbiór opowiadań Wiśniewskiego.
   Ślady to zbiór króciutkich, trudnych opowiadań. Z pewnością nie należy do niego podchodzić jak do każdej innej książki, przez którą chcemy szybciutko przebrnąć i odłożyć na półkę. Opowiadaniami Wiśniewskiego powinno się delektować. Zatrzymać nad każdym z osobna. Tak, żeby żadne nie umknęło naszej wyobraźni. Wyobraźnię bowiem pobudzają one doskonale. Kupiłam je zaraz po premierze, nienasycona niedawno czytanym Grandem. Nie zawiodłam się. Czytając Ślady miałam wrażenie, że autor wpuścił mnie bardzo głęboko w swoje poglądy, w swoją rzeczywistość. Gdyby zastanowić się dłużej nad każdym opowiadaniem, można w nich znaleźć zakamuflowane opinie, historie, których doświadczył, albo usłyszał autor. Pointa każdego pozostawia doskonale, lekki niedosyt, apetyt na kolejne słowa, Wiśniewski pozwala na własną interpretację, na własne przemyślenia. Urywa opowieści w momencie idealnym, kończąc zazwyczaj mocnymi słowami.
  To, co być może nie zaskoczy jego wiernych czytelników, ale z pewnością warto zwrócić na to uwagę, to fakt, że w Śladach Wiśniewski ponownie wchodzi głęboko w kobiecą psychikę i...nie tylko psychikę. Szokującym może wydać się fakt, z jaką lekkością mężczyzna (!) opowiada o sprawach dla kobiet intymnych, tak intymnych, że nawet kobiety między sobą się nimi nie dzielą.
  Polecam przede wszystkim stałym czytelnikom Wiśniewskiego. Do pogłaskania okładki, powąchania jej wnętrza i...odłożenia na półkę. Odłóż ją na półkę po to, by w odpowiednim momencie sięgnąć po jedno, może dwa opowiadania. Wtedy, kiedy będziesz szukać inspiracji, w najtrudniejszym momencie, jesienią, w chwilach samotności. Ślady Cię zainspirują.