poniedziałek, 30 marca 2015

Jadłonomia-Marta Dymek- kuchnia wegańska

   Nie jestem weganką, ani nawet wegetarianką. Dbam jednak o to co jem, unikam bardzo przetworzonej żywności, rafinowanego cukru i mięsa niewiadomego pochodzenia. Bez mięsa jestem zresztą w stanie żyć, jest mi zbędne, w zasadzie chyba nawet go nie lubię. Nie wyobrażam sobie natomiast życia bez mleka, jaj, czy twarogu. Z pomocą często przychodzi mi blog www.jadlonomia.com Dlatego z ogromną ciekawością podeszłam do pierwszej (i mam nadzieję, nie ostatniej) książki Marty Dymek.
   To, co zazwyczaj przekonuje mnie do wypróbowania danego przepisu, to fotografia. Z pewnością nie jestem w tym odosobniona. Jeżeli potrawa wygląda apetycznie, od razu mam ochotę ją przygotować. Nawet jeżeli wiem, że w moim wykonaniu danie może nie być aż tak idealne. "Jadłonomia" jest pełna przepięknych zdjęć. Nie przesłodzonych, wystylizowanych, na których oliwę udaje olej samochodowy, bo lepiej się trzyma...Zdjęcia są naturalne, rustykalne. I tak na przykład wspaniałe brownie na bazie buraków (!) nie zostało ułożone na pastelowej paterze w towarzystwie srebrnych sztućców, których w dzisiejszych czasach nie używają już chyba nawet nasze babcie. Potrawy znajdują się na domowej, zwyczajnej i pięknej w swej prostocie zastawie, co daje moim zdaniem idealne wrażenie apetyczności i przede wszystkim swojskości.
  Autorka nie zdecydowała się na klasyczny podział dań na śniadania, obiady etc.. Podzieliła je produktami, co wydaje mi się być bardzo trafnym pomysłem. Poszukiwanie przepisu najczęściej zaczyna się od składnika, który w przypływie entuzjastycznego podejścia do zdrowego stylu życia wrzuciliśmy do koszyka w sklepie, a który od paru dni zalega zapomniany w lodówce. Poza tym, podział ten nadaje książce Marty Dymek pewnej sezonowości. Znajdziemy przepisy na marchew, buraki, ziemniaki, który pod dostatkiem zimą, osobno przepisy jesienne, z dynią na czele. To wcale nie oznacza jednak, że w rozdziale z bulwami natykamy się wyłącznie na dania obiadowe. Znajdziemy tam również desery...Pozwolę sobie jednak nie rozwijać jakie, zachęcam do zakupu "Jadłonomii"! :)
  Odkąd książka Marty Dymek pojawiła się w moim domu, korzystam z niej naprawdę często. Przepisy wegańskie to nie tylko zdrowa, ale również bardzo...oszczędna dieta. Jako pierwszą postanowiłam przygotować zupę z pieczonych pomidorów i papryki. Od dziecka bowiem męczę się z klasyczną pomidorową...Powiecie, że to niemożliwe, wszyscy lubią pomidorówkę. Otóż ja nie lubię. I postanowiłam zaryzykować z przepisem z "Jadłonomii", który wzbogaca ją o wspaniałą, pieczoną paprykę. Wyszła idealna. Słodko-cierpka, wyraźna i przede wszystkim bardzo sycąca, choć ugotowana bez grama mięsa. Tego samego dnia zabrałam się za cebularze Marty Dymek. Sukces! W niczym nie przypominają nieapetycznie wyglądających gniotów, które pamiętałam ze sklepiku w podstwówce.
   "Jadłonomia" nie jest zwykłą książką kucharską. Jest jak podręcznik do kuchennej magii. Moim zdaniem powinna stanąć jeżeli nie w każdym, to chociaż w co drugim polskim domu zaraz obok "Kuchni polskiej". Nie dlatego, że wszyscy powinni przejść na weganizm, ale dlatego, że jest idealnym źródłem przepisów na dania sezonowe, które bazują nie na wymyślnych składnikach sprowadzanych z Azji, ale na tym, co jest dla nas dostępne przez cały rok. A przy tym zdrowe. I pyszne!

poniedziałek, 23 marca 2015

Jedno małe kłamstwo-K.A.Tucker

   W zeszłoroczne wakacje zachwyciło mnie "10 płytkich oddechów". To z pewnością jedna z takich książek, które na długo zapadają w pamięć. Która mimo lekkiego języka, z pozoru lekkiej fabuły, przemyca w nasze umysły historie tak trudne i zawiłe, że naprawdę trudno się od nich uwolnić. Autorka postawiła sobie zatem poprzeczkę bardzo wysoko. Rzadko zdarza się, żeby druga część była lepsza od pierwszej. Tutaj jednak druga część mówi o czymś zupełnie innym.
   Główną bohaterką drugiej części jest Livie, siostra bohaterki "10 płytkich oddechów". Wydawać by się mogło, że prawie doskonała Olivia poradziła sobie z utratą rodziców. Nic bardziej mylnego. Oryginalny psychiatra, tak, ten sam, który pojawił się w pierwszej części, określa Livie jako przypadek trudniejszy niż jej siostra. Doktor Stayner, znany z niekonwencjonalnych metod leczenia, wymyśla Livie coraz to nowe zadania. Stawia on ją w dziwnych sytuacjach, w których nie może zachować się szablonowo, często nie udaje jej się wyjść z nich z twarzą. Jedną z takich sytuacji staje się pierwsza impreza przed rozpoczęciem studiów. Pierwszy alkohol, pierwszy pocałunek, pierwszy tatuaż...Doktor Stayner będzie z ciebie dumny Livie!
  Główna bohaterka miota się między tym, jak "powinno" wyglądać jej życie, a jak chciałaby, żeby wyglądało. Szybko też pojawiają się obok niej mężczyźni. Konkretnie dwóch. Connor, wierny, oddany, z pewnością zostałby zaaprobowany przez rodziców i tajemniczy Ashton. Facet, którego poznaje na pierwszej imprezie. Nie do końca pamięta okoliczności. Wie natomiast, że za maską bezczelnego i wyluzowanego żigolaka Ashton ukrywa tajemnicę. Z pewnością straszną tajemnicę, coś co go determinuje. Z czasem Livie coraz bardziej odsuwa się od Connora, coraz bliżej jej natomiast do Ashtona.
   Kiedy w pierwszej części autorka odkrywała przed nami tajemnice Trenta, opowiadała o wypadku, który miał miejsce przed laty, nie odrywałam się od lektury. To właśnie ten moment stanowi, moim zdaniem o genialności tej książki. Byłam prawie pewna, że autorce nie uda się wymyślić czegoś równie zaskakującego, wzruszającego, ale jednocześnie oryginalnego, trudnego i nie taniego. Ach, jak bardzo mnie zaskoczyło, kiedy Ashton zaczął odkrywać przed Livie swoje prawdziwe problemy. Równie mocno zaskakująca była dla mnie ostateczna decyzja Livie, dotycząca jej przyszłego życia.
  Książka pełna niespodzianek. Równie pikantna, ostra, ale w tym samym czasie delikatna i wzruszająca. Napisana tym samym lekkim językiem, do którego przyzwyczaiła nas pani Tucker. Nie trzeba czytać pierwszej części, by móc z powodzeniem przeczytać drugą. Ja natomiast ogromnie do tego zachęcam. Zostawia w czytelniku przyjemny ślad. Nie koniecznie ślad wydarzeń pozytywnych, raczej trudnych, owianych nutką tajemnicy. Wszystkie z nich, znajdują jednak ostatecznie szczęśliwe zakończenie. Jak w życiu! Gorąco polecam!
Fragment książki można przeczytać tutaj: http://www.wydawnictwofilia.pl/Ksiazka/50

środa, 18 marca 2015

Kolorowy trening antystresowy-wzory i ornamenty

  Jakiś czas temu świat zwariował na punkcie kreatywnego dziennika, który trzeba było po kawałku, na różne sposoby niszczyć. Przyznacie mi chyba rację, że idea raczej przełomowa. Zazwyczaj nie niszczymy książek/dzienników, ewentualnie je ulepszamy. Nie ma jednak nic innowacyjnego w...kolorowankach. Każdy z nas kiedyś się tym zajmował, z lepszym lub gorszym skutkiem. W czasach kiedy większość z nas nie składała jeszcze drukowanego...
  Teraz sprawa ma się jednak zupełnie inaczej, niewielu z nas ma w domu kolorowe kredki i nikt nie myśli o tym, żeby za ich pomocą wypełniać czarno-białe powierzchnie. Książka wydawnictwa Buchmann to moim zdaniem rewolucja na rynku kolorowankowym ;). Nie dlatego, że jest coś nadzwyczajnego w samych stronach do kolorowania, ale to pozycja skierowana...wcale nie do dzieci ale...bardzo zestresowanych dorosłych.
  Nienawidzę stresu. I z pewnością nie jestem sama. Nikt go nie lubi. Nie jesteśmy jednak w stanie pozbyć się jego źródeł. Przecież nie rzucę studiów tylko dlatego, że są źródłem stresu, nie wyprowadzę się na bezludną wyspę, bo stresuje mnie sąsiadka, która nie lubi mojego psa. Zazwyczaj nie mamy możliwości pozbyć się pewnych źródeł stresu. Powinniśmy natomiast nauczyć się z nimi żyć, uodparniać i wypracować pewne mechanizmy, dzięki którym stres nie będzie determinował całego naszego życia. Łatwo powiedzieć :) Jak niby mam się nie stresować zbliżającym się egzaminem? Wziąć kąpiel? Zjeść czekoladę? Próbowałam, stres od tego wcale nie staje się bardziej znośny ;) Ale gdyby tak w kreatywny sposób zająć ręce i po części umysł?
  Powiecie, że nie zadziała. Że co to za pomysł mam x lat i mam kolorować jak przedszkolak? Owszem. Spróbuj. Ja spróbowałam.
  Podeszłam do sprawy z ogromnym znakiem zapytania, chociaż, kiedy przeglądałam "Kolorowy trening antystresowy" w mojej głowie już układały się kolory, na jakie zostaną pokolorowane kolejne elementy. Uśmiechnęłam się sama do siebie, zapłaciłam, wzięłam nową zdobycz pod pachę i wróciłam do domu. Postanowiłam, że tylko ją przejrzę i zaraz zabiorę się za sprzątanie. Ostatecznie zastał mnie przy niej wieczór...Wciągnęła mnie książka bez tekstu :) I przyznaję, z każdym kolejnym zakolorowanym elementem uspokajałam się. Nie miałam też niemiłego wrażenia, że tracę czas, bo cały czas robiłam coś kreatywnego.
  Jest jeszcze jeden powód, dla którego ta książka tak bardzo mi się podoba. Jestem osobą, która nie potrafi usiedzieć w miejscu. Nie oznacza to w praktyce, że co pięć minut wstaję z kanapy oglądając film, raczej, że do pełni spokoju (paradoksalnie!) potrzebuję ogromu bodźców. Jeżeli czytam książkę, to w kuchni gra radio, a w pokoju telewizor. Tak, właśnie wtedy wiem dopiero, o czym czytam. W tramwaju jednocześnie czytam, słucham muzyki i tupię nogą. Kiedy oglądam film, muszę, po prostu muszę mieć jakieś dodatkowe zajęcie. Najchętniej kreatywne. Nie bawi mnie folia bąbelkowa ;). "Kolorowy trening..." sprawdza się wprost idealnie! Powoli wszystkie moje wiecznie rozedrgane i nadpobudliwe zmysły się uspokajają...
  Gorąco polecam tym, którzy tak jak ja w życiu zbyt dużo się stresują, albo nie mogą usiedzieć w miejscu, albo potrzebują zająć czymś ręce, albo jeszcze nie znaleźli panaceum na stres. Okazuje się, że kolorowanie, które tak lubiliśmy w dzieciństwie, w dorosłym życiu również może być przyjemne.

niedziela, 15 marca 2015

Dlatego mnie kochasz-Magdalena Kołosowska

 
 Nie wiem, czy słyszeliście kiedyś o zasadzie trzydziestu stron. Jeżeli po przeczytaniu trzydziestu stron książka niczym nas nie ujmie, fabułą, językiem, wątkiem, czymkolwiek-lepiej ją sobie podarować. Nawet, jeżeli czytają ją wszyscy nasi znajomi, nawet jeżeli widnieje na liście bestsellerów, jeżeli przez taką ilość stron nic nie zapowiada, że dalej może być lepiej, książka zamiast bawić, tylko nas zmęczy. Zasada fajnie sprawdza się przy wyborze książek, które na przykład chcemy zabrać na wakacje. Zupełnie natomiast nie sprawdza się przy "Dlatego mnie kochasz".
   Książka czekała na swoją kolej już jakiś czas. Otworzyłam ją z ogromną przyjemnością i...zmęczyła mnie już kilkoma pierwszymi stronami. Zupełnie nie miałam ochoty na rozterki kobiety po trzydziestce. I nawet telewizja była bardziej interesująca niż ta książka...W końcu postanowiłam się do niej zmusić. Poskutkowało. Okazało się, że autorka rozkręca się z każdą stroną i zupełnie wciąga fabułą.
  Agata wychodzi z sądu, z pierwszej sprawy rozwodowej. Razem ze swoją przyjaciółką i jednocześnie adwokatem zaczyna wspominać początki znajomości z Marcinem, prawie byłym już mężem. Historia jakich wiele. Wielka, pierwsza miłość, ślub w młodym wieku, ciąża, pierwsza córeczka. Rozpoczynają budowę domu, Agata poznaje przystojnego sąsiada. Chodzą słuchy, że geja. Nagle okazuje się, że główna bohaterka zachodzi w drugą ciążę. To nie podoba się jej mężowi. Uderza ją po raz pierwszy. Bardzo ją przeprasza, po kłótni małżonkowie dogadują się dużo lepiej niż wcześniej. Aż do następnego razu...Przestraszona Agata szuka pocieszenia w ramionach sąsiada. Okazuje się, że plotki dotyczące jego orientacji nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości. Mąż niczego nie podejrzewa. Ciągle jednak znajduje pretekst do tego, by podnieść rękę na swoją żonę.
  Wydawać by się mogło, że temat jest oczywisty, znajomy, może nawet oklepany. Wszyscy wiemy, że zdarzają się mężczyźni, którzy biją swoje żony. W książkach, filmach, na plakatach. Ale nie w naszym otoczeniu, nie u naszych przyjaciół, a w końcu nigdy w naszych własnych związkach. Czy aby na pewno? Rodzina i przyjaciele bardzo długo nie widzą, jaki dramat rozgrywa się w rodzinie Agaty. Ona sama nikomu o tym nie mówi, boi się. Boi się męża, wstydu, tego, że może zrujnować rodzinę. Słusznie? Oczywiście, że nie. Powinna się rozwieść! Czy to jednak naprawdę jest takie proste?
  "Dlatego mnie kochasz" to opowieść, która mogłaby rozgrywać się w naszym sąsiedztwie. To historia, której każda z nas się boi, ale i każda z nas jest pewna, że gdyby była na miejscu Agaty, od razy rozstałaby się z damskim bokserem. Po kolejnej kłótni, której świadkami są córki Agaty i Marcina, Agata postanawia wyprowadzić się z domu. Dzieci szybko zapominają to, czego były świadkami. I tęsknią za tatą. Jedna z córeczek pyta mamę, czy jeżeli bardzo, bardzo poprosi tatę, żeby już nigdy jej nie uderzył, będzie tak jak dawniej? Naprawdę, trzeba by mieć serce z kamienia, żeby się nie wzruszyć. Żeby nie zauważyć, na kim najbardziej odbijają się kłótnie rodziców. Kogo na zawsze zmieni ich rozwód.
   Książka skłania do myślenia. Świetnie napisana powieść, może troszkę przegadana, czasami zbyt wiele w niej pytań retorycznych. Mimo wszystko jednak, porywa. Przyjemnie się czyta. I naprawdę trudno nie wyciągnąć z niej wniosków. Dajcie ją do przeczytania koleżance, którą uderzył chłopak. Ku przestrodze. Albo jako dowód, że z toksycznych relacji można się uwolnić. I jeszcze być szczęśliwą.