środa, 15 grudnia 2021

Kraina spełnionych życzeń- Joanna Szarańska

 
    Powrót do "Krainy zeszłorocznych choinek", którą czytelnicy poznali w poprzedniej świątecznej książce autorki. Mały sklepik, prowadzony przez rodzeństwo seniorów, który oferuje swoim klientom wyjątkowe ozdoby choinkowe. W tym roku jednak wyjątkowo, kiedy nad miasteczko nadciągnie mgła, razem z nią pojawi się... konkurencja. Na rynku ustawi się stragan z chińskimi ozdóbkami, który odbierze Krainie niemal wszystkich klientów. Jednak, pod nieobecność właściciela Józefa, zaprzyjaźniona starsza pani, jego siostra, a także młody Antek, zrobią wszystko, by przyciągnąć klientów z powrotem. Czy im się uda? Czy mama Antka, Dorota, podpisze cyrograf z wielką siecią salonów fryzjerskich? I przede wszystkim, czy te wszystkie historie mają wspólny mianownik? 
    Dla mnie Joanna Szarańska jest niezaprzeczalną królową świątecznych historii. Poprzednia seria była najpiękniejszymi historiami świątecznymi, jakie kiedykolwiek czytałam. Płakałam przy nich jak bóbr i do dziś ciągle pamiętam tamtą fabułę (a trzeba Wam wiedzieć, że przy takiej ilości czytanych książek, to wcale nie jest proste). I nic się w tej kwestii nie zmienia. "Kraina spełnionych życzeń" zaprasza piękną, świąteczną okładką i... nie zawodzi. W środku znalazłam świąteczny klimat, pięknie, barwnie napisanych bohaterów, zabawne sytuacje i przede wszystkim...wzruszające do łez zakończenie. 
    Pani Joanno, nie wiem, jak Pani to robi, ale kolejny raz ustawiam Pani książkę na podium. Zastanawiam się, dlaczego nikt jeszcze nie postanowił zekranizować tej historii. Przepłakałabym cały seans. Cudowna, ogromnie świąteczna. Jeżeli mięlibyście przeczytać tylko jedną świąteczną książkę, to niech to będzie właśnie ta. 

poniedziałek, 6 grudnia 2021

Kawiarnia pełna marzeń- Agnieszka Lis


     Świąteczne historie Agnieszki Lis są jak powrót do domu po bardzo długiej podróży. Wchodzisz, czujesz znajome zapachy, zakładasz ciepłe kapcie. Dom. Historia "Kawiarni pełnej marzeń", w której powtarzają się bohaterowie z poprzednich świątecznych książek autorki, jest właśnie taka. Domowa. 

    Dagmara traci pracę i postanawia spełnić wieloletnie marzenie- otworzyć kawiarnię. Justyna za chwilę urodzi małe dziecko. Poznane w poprzednich częściach książek dwie rodziny, Arkadiusza i Klemensa, ponownie łączą swoje historie, spotykając się przy wspólnym, wigilijnym stole. 

    To był bardzo przyjemny powrót do historii, którą zostawiłam rok wcześniej. Czułam lekkie rozczarowanie z powodu tego, że znaczna część akcji dzieje się nie w grudniu.... Cóż, świąteczność tej książki to takie 3/10. Cała reszta? Mistrzowska, jak zwykle. 

Dzwonki, gwiazdki, słomki- Renata Kosin

 
    Moje pierwsze spotkanie z Renatą Kosin. Przyznaję, że moją sroczą duszę kupiła ta piękna okładka. Zupełna niewiadoma, kompletnie nie wiedziałam, czego mogę się po tej historii spodziewać.  

    Główna bohaterka, Matylda wyjeżdża na wieś, gdzie ma nadzieję odnaleźć zapomnianego ducha Bożego Narodzenia. Wieś okazuje się jednak, zamiast pełna magii, obfitować w całkiem niespodziewane, nieprzyjemne rozczarowania. Kto by się spodziewał, że śliczne kurki, które biegają po podwórku mają skończyć w...rosole?! Dom przyjaciółki, zamiast malowniczej chatki, jest po prostu zwykłym betonowym klockiem...Jak to? 
    Matylda pozostaje jednak, mimo lawiny rozczarowań, zupełnie niewzruszona. Jest tak /nakręcona, że kompletnie nie zauważa, że mieszkańcy mogą być dla niej nieco... niemili. Wszystko to, co ma ją zniechęcić do tego entuzjastycznego podejścia, tylko bardziej ją ekscytuje. 

    Główną bohaterkę trudno... polubić. Początkowo, bo z czasem wydaje się coraz bardziej ludzka, jej poszukiwania magii Świąt są przecież znane każdemu z nas. Wieś opisana przez autorkę nie jest idylliczna, ale dokładnie taka, jaką zapamiętałam ze swojego dzieciństwa. Cudowną i ważną postacią okazuje się być babcia z zaburzeniami pamięci. Teoretycznie powinna być ostatnią osobą, która dogada się z Matyldą, a tu... kompletne zaskoczenie. 

    Świąteczność tej historii oceniam na 8/10. Bożego Narodzenia w niej pod dostatkiem. Jest wielobarwna, nieoczywista. Bardzo mi się podobała, trudno się od niej oderwać. 



piątek, 26 listopada 2021

Wielka Panda i Mały Smok- James Norbury

 
    To nie jest książka do czytania, ani nawet do oglądania. To książka, którą się czuje. Otwierasz na dowolnej stronie i okazuje się, że słowa, które na niej czytasz, w swojej przepięknej prostocie, zawierają tyle mądrości, ile trudno wyjaśnić najlepszym psychoterapeutom. 
    Książka dedykowana jest dzieciom, ale podobnie jak w "Małym Księciu", najwięcej mądrości odkryją w niej dorośli. Dla mnie, to jak zbiór najcenniejszej poezji. Prostej, która trafia w najczulsze struny ludzkiej duszy. 
    Przepięknie wydana, ilustrowana w taki sam prosty, przejrzysty sposób. Chcecie kupić ją swoim dzieciom pod choinkę, by potem samemu wielokrotnie po nią sięgać. W trudniejszych momentach, albo jako źródło mądrych cytatów, czy myśli, które pozostaną w naszej głowie na bardzo długo.  

    Jedna z piękniejszych książek, jakie mam w swojej bibliotece. Będę ją czytać sama, sięgnę do niej jeszcze wielokrotnie. A za kilka lat będę oglądać razem z moimi dziećmi. I tłumaczyć im na jej podstawie zawiłe meandry ludzkiej psychiki. 





środa, 24 listopada 2021

Dobrze, że jesteś- Gabriela Gargaś

 

    Autorki nie trzeba żadnej polskiej czytelniczce przedstawiać. Gabriela Gargaś pisze książki dla kobiet, które wzruszają, bawią, a dla mnie przede wszystkim- umilają oczekiwanie na Boże Narodzenie.  Jej książki jeszcze nigdy mnie nie zawiodły. Są ciepłe, wzruszające, piękne. 

    Główni bohaterowie są jak ogień i woda. Borys jest pracoholikiem, powiedziałabym nawet- sztywniakiem. Nie lubi Bożego Narodzenia, nie zajmuje się takimi głupstwami, jak ubieranie choinki. Zoja natomiast jest zupełnie szalona, roztrzepana. Na Święta nigdy nie może się zdecydować na jedno drzewko, dlatego co roku ubiera aż... trzy. Ich losy połączą się, ale czy uda im się dostosować do siebie nawzajem? 

    Nie chciałabym zdradzać fabuły, bo tej książki się nie czyta, ją się...przeżywa. Najpierw wciąga bardzo dynamicznie płynącą, przyjemną historią, a potem... jakby ktoś nagle roztrzaskał przede mną piękną, bogato zdobioną filiżankę, z głośnym hukiem. Wszystko, co wcześniej napisałam, zmienia się z jednym, trudnym wydarzeniem. Nagle, z fajnej historii, czytelnik stawia czoło łzom wzruszenia, złości, bezsilności. Dokładnie tak, jak bohaterowie książki. 

    Ale pojawiają się również miłe akcenty. Jest Benedykt, barwna postać... kloszarda, który wprowadza w życie głównych bohaterów radość, nadzieję. I zdarzenia, które dają szansę, na lepszą przyszłość, a także na pogodzenie z przeszłością. 

    Ciężko będzie jakiejkolwiek kolejnej książce zrzucić "Dobrze, że jesteś" z mojego prywatnego podium. Świąteczna, ale przede wszystkim ogromnie, do łez wzruszająca. Przywracająca wiarę w cud, w nowe szanse, w naprawianie błędów przeszłości i optymistyczne spojrzenie w przyszłość. Po prostu piękna, otulająca, cudowna. Bardzo chcecie ją przeczytać. 



czwartek, 18 listopada 2021

Dziewczynka z ciasteczkami- Ewa Formella


     Pierwsza w tym roku świąteczna historia. Bardzo szybko, bo przyznaję, że zaczęłam ją czytać jeszcze we wrześniu. Taka moja świąteczna słabość... 

    Główna bohaterka, Zosia, jest małą dziewczynką. Tak jak przed laty, w czasie wojny, pewna mała dziewczynka, Zosia sprzedaje na ulicy ciasteczka. 

    Mama Zosi wychowuje ją samotnie, dlatego, kiedy ta pierwsza pracuje całymi dniami, dziewczynka większą część wolnego czasu spędza u sąsiadki starszej pani, Krystyny, a potem również i pewnego starszego pana. 

    Przyjemnie pokazany Gdańsk, autorka wplata wielokrotnie legendy i przypowieści. Co więcej, przez narrację poprowadzoną z perspektywy dziecka, widziałam zimę, codzienność przedświąteczną i świat, oczami dziecka. Przypomniała mi się nadzieja, szczęście przepełniające dziecięce serce w grudniu. 

    Historia jest prosta i choć raczej przewidywalna, to przyjemnie ciepła, urocza. Taka pięknie, naiwnie świąteczna. Dzięki tej historii można zobaczyć Święta Bożego Narodzenia oczami dziecka. Nie znam osoby, która nie tęskniłaby za takim odczuwaniem, dziecięcym, Świąt. I Gdańsk przedstawiony w tej powieści jest w taki sposób, że zamarzyłam, by móc go odwiedzić w grudniu. 

poniedziałek, 15 listopada 2021

Jak zawsze w grudniu- Emily Stone

 
    Po świąteczne książki, których akcja nie dzieje się w Polsce, staram się sięgać najwcześniej. Głównie dlatego, że klimat Świąt, to dla mnie jednak wszystkie polskie tradycje. Lubię jednak odpowiednio wcześniej, na przykład w listopadzie ;-) zanurzyć się w klimat zupełnie inny niż ten nasz, polski. Zachęcona opisem, w którym wydawca pisze, że to książka idealna dla fanów "Zanim się pojawiłeś" i "Last Christmas". 

    Główni bohaterowie wpadają na siebie w wyniku małej stłuczki. Ich losy przeplatają się, a potem... nagle zupełnie rozłączają. Mija wiosna lato, jesień, aż czytelnik ponownie wędruje za bohaterami (którzy w tym czasie żyją osobno, w zasadzie bez szans na ponowne spotkanie) do Bożego Narodzenia, które wszystko zmienia. 

    Naturalnie, jeżeli spojrzymy, do jakich książek wydawnictwo porównało "Jak zawsze w grudniu", możemy się spodziewać, że wydarzy się coś... trudnego. Nie będę spojlerować, zatrzymam się w tym momencie, ale tak, proponowałabym przygotować sobie chusteczki. 
    Główna bohaterka ma za sobą trudne przeżycia, właśnie rozstała się ze swoim chłopakiem. Są Święta, a ona najprawdopodobniej zostanie sama. Do tego musi iść na nudną firmową wigilię. Z pomocą przychodzi Max, który... tak szybko jak się pojawi w jej życiu, tak szybko z niego zniknie. 

    To nie jest typowa, sielankowa historia świąteczna, w której wszystko kończy się happy-endem. Pojawiają się łzy, które trudno opanować, wzruszenie i poczucie chyba niesprawiedliwości. Życie, a w zasadzie autorka w ogóle nie oszczędza Josie.  

    Czytelnika może zaskoczyć fakt, że książka nie dzieje się w zasadzie wyłącznie w Święta, ale od Bożego Narodzenia, do następnego. Przez to ta świąteczność nieco się rozkłada. 
    "Jak zawsze w grudniu" to piękna, wzruszająca historia o tym, że życie rzadko bywa bajkowo- sielankowe. Taka, po przeczytaniu której ma się ochotę kogoś przytulić, popłakać. To trochę taki świąteczny "Promyczek" :-).  


piątek, 12 listopada 2021

Moja lista gości- Rebecca Serle


     Autorkę poznałam przy okazji powieści "Pięć lat z życia Dannie Kohan", która to książka poza tym, że poprowadzona w rewolucyjny sposób, na długo zagościła w moich czytelniczych wspomnieniach. Jako słodko-gorzka, ciepła historia. 

    "Moja lista gości" ponownie jest w pewien sposób przewrotna. Główna bohaterka dawno dawno temu sporządziła listę osób, z którymi chciałaby zjeść kolację. Biorąc pod uwagę również osoby zmarłe i te, których nigdy nie znała osobiście. W dniu urodzin, jej marzenie się spełnia. Sabrina nie może jednak rozgryźć, jaki jest powód tego spotkania, co miałoby ono zmienić. Nie wie, czy bliscy przybywający z przeszłości zwiastują zmianę przyszłości, czy może spotkanie pozwoli jej na zmianę biegu wydarzeń? 

    Wiedziałam o tej książce, że jest dobra na długo za nim kurier zostawił ją pod moimi drzwiami. Głównie przez poprzednią powieść autorki, którą byłam ogromnie zachwycona. Co więcej, widziałam ogrom bardzo pozytywnych opinii. Naturalnie, starałam się nie sugerować, ale poprzeczka wędrowała wysoko do góry. 

    Jest piękna. Podziwiam autorkę, której wyobraźnia podsuwa tak niesamowite pomysły, a ona sama potrafi opisać je w taki sposób, że czytelnik wierzy jej od pierwszej strony. Co więcej, ani przez chwilę nie wątpi w realność opisanych zdarzeń. 

    "Moja lista gości" to piękna i jednocześnie gorzko- smutna powieść o godzeniu się ze swoją przeszłością, o rozumieniu bolesnych zdarzeń, przede wszystkim jednak o tym, że jeżeli spojrzymy wstecz, przyjrzymy się naszemu życiu, możemy dojrzeć szczegóły, które zupełnie zmienią naszą teraźniejszość. 

    To także książka o trudnej sztuce pożegnań, które następują znienacka. Wzruszająca, trudna. Oby więcej takich książek w naszych bibliotekach! 

piątek, 5 listopada 2021

Dom w butelce- Agnieszka Jucewicz, Magdalena Kicińska

 
    Muszę przyznać, że bardzo wiele lat żyłam w pięknej, wyidealizowanej bajce rodzinnej, w której było bardzo niewiele alkoholu, z pewnością natomiast, w moim najbliższym otoczeniu nie istniał problem uzależnienia. Alkohol kojarzył mi się... miło. Do czasu. 

    Mając dwadzieścia kilka lat poszłam do sezonowej pracy w ośrodku wczasowym, sprzedawałam w sklepie. Wiecie, co sprzedaje się tam najlepiej? Kilka rzeczy, lody, napoje, alkohol. Gdybym miała porównać, czy więcej przed dwa miesiące sprzedałam wody, czy piwa, to z pewnością wygrywa to drugie. I małpeczki. Przychodzili mężczyźni od 8 rano po te małpeczki. Do 15 potrafili wypić co najmniej pół litra. 

    Pamiętam, jak kiedyś przed zamknięciem przyszła do mnie para z małym dzieckiem. Obydwoje już pijani, kupili cały plecak alkoholu i lizaka dla córeczki... Dziecko było beztroskie, szczęśliwie, ku mojemu zaskoczeniu. 

    Dzisiaj jestem psychologiem, widziałam i usłyszałam sporo. Niewiele mnie dziwi. Wiem natomiast, że nie ma trafniejszego przysłowia, niż "czym skorupka za młodu nasiąknie...". Od tego nie da się uciec, to siedzi w każdym z nas. Dzieciństwo. Co jeżeli, to dzieciństwo utopione jest w wódce? 

    "Dom w butelce" to zbiór wywiadów z DDA- dorosłymi dziećmi alkoholików. Niektóre z tych historii są straszne, inne takie... zwykłe, sąsiedzkie, mogłyby wydarzyć się na mojej ulicy. To, co mam wrażenie, najbardziej poruszające w tych historiach to ich powszechność. Więcej nawet, one nie są wstrząsające. Są takie, jakie słyszy się u babci na herbacie, kiedy opowiada o sąsiadach. Takie, jak dzieją się za ścianą. Dopiero kiedy kończyłam czytać dotarło do mnie, na czym polega wstrząsająca rola tej książki. 

    To, że dziadkowie, rodzice, pokolenia wstecz, pili, wszyscy wiemy. Wszyscy słyszeliśmy wielokrotnie, że wtedy nie mówiło się o uzależnieniu, chłop jak po pijaku bił, to trudno, taki temperament. I wryło się to w naród, w kolejne pokolenia, jak bolesny, brzydki tatuaż. Naznaczeni jesteśmy, narodowo, wszyscy. Pijaństwem, zgodą na nie (!) i na uzależnianie kolejnych pokoleń. Bardziej szokujące ciągle jest, że ktoś nie pije, niż to, że upija się do nieprzytomności co weekend. Usprawiedliwiamy i wzmacniamy kolejne pokolenia w pijaństwie. Kupując dzieciom "szampana" uczymy je picia od przedszkola. Przesada? Dlaczego zatem nie nalejemy im soku do szklanek, tylko oranżady do kieliszków? I te obrzydliwie reklamy piwa, od których człowiekowi od razu zasycha w ustach. 

    Okrutnie ważna książka, która jak właśnie sprawdziłam, jest na (w dniu 13.10.21) setnym miejscu listy bestsellerów empiku. Niech się pnie i szerzy smutną wieść o tym, że alkohol niesie za sobą pokoleniowe konsekwencje. Jeżeli chociaż jeden człowiek poczuje dzięki tej książce potrzebę pójścia na terapię, bo dowie się, że jest DDA, to będzie to najważniejsza książka, jaką dotychczas przeczytał. I dlatego, warto o niej głośno mówić. Bardzo głośno.  



piątek, 29 października 2021

11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat. - Mitchell Zuckoff

 

    W 20-tą rocznicę zamachów na World Trade Center, nakładem Wydawnictwa Poznańskiego, ukazał się bardzo obszerny reportaż autorstwa Mitchella Zuckoffa, który minuta po minucie opisuje, co wydarzyło się jedenastego września. 

    Autor rozpoczyna swoją opowieść od powstania Al-Kaidy, od tego, jak doszło do konfliktu pomiędzy Stanami a Bliskim Wschodem. Poddaje również wnikliwej analizie to, w jaki sposób wykształcono terrorystów, którzy porwali samoloty. Dla mnie rozdział bardzo cenny, bo niby coś na ten temat wiedziałam, wiedza ta nie była jednak w jakiś sposób ugruntowana. 

    Same zamachy autor opisuje za pomocą historii życia ich ofiar. Rozpoczyna razem z nimi, a także z terrorystami, dzień i krok po kroku przechodzi do tych tragicznych wydarzeń. Ten zabieg spowodował u mnie, mimo, iż czytałam reportaż, lawinę emocji. Autor wchodzi w każde, osobne istnienie, które w 11 września się skończyło, albo zostało traumatycznie pokrzywdzone, tak głęboko, że czytelnikowi trudno przewracać kolejne strony bez dogłębnej zmiany własnych emocji. 

    Wiecie, 11 września 2001 roku miałam  8 lat.  Pamiętam, że tamtego dnia byłam z rodzicami na obiedzie u babci i dziadka. Doskonale pamiętam włączony telewizor i obrazki, powtarzające się w pętli, uderzających samolotów i uciekających ludzi. W mojej pamięci trwa również obraz dziadka Ludwika, żołnierza AK, którzy przeżył swój własny wojenny koszmar, a który w oczach ośmioletniej mnie, jest niezniszczalny, niczego się nie boi, a teraz z przerażeniem ogląda doniesienia ze Stanów. 

    Dziadek Ludwik nie żyje od wielu lat, pamiętam jednak, że był ogromnym książkoholikiem. Sięgając po tę książkę, zastanawiałam się, czy dziadek mógłby ją przeczytać. I dziś, po lekturze już wiem, że z czystym sumieniem, poleciłabym "Dzień, w którym zatrzymał się świat" dziadkowi. 

    



środa, 13 października 2021

W drogę- Beth O'Leary

 
    Autorka bestsellerowych "Współlokatorów" powraca z kolejną powieścią. Poprzeczka postawiona wysoko, niestety "Zmiana" tej samej autorki nieco mnie rozczarowała. Nie porzuciłam jednak miłości do autorki i...słusznie, bo "W drogę" ponownie rozpaliło moje czytelnicze zmysły. 



    Dwie siostry wyjeżdżają na wesele przyjaciółki. Na samym początku drogi ulegają niegroźnej stłuczce. Nieszczęśliwie, w samochodzie, który w nie uderza znajduje się były Abbie. Szybko podejmują decyzję, że skoro jadą na tę samą imprezę, pojadą wszyscy jednym autem. Wtedy się zaczyna... Seria niefortunnych zdarzeń, niechybnie prowadzących do jednego... 

    Charakterologiczna mieszanka wybuchowa w jednym malutkim samochodzie. Wszyscy bohaterowie znają się od dawna, ale do momentu stłuczki z pewnością nigdy nie sądzili, że wytrzymają ze sobą na tak niewielkiej przestrzeni. Czytelnik z jednej strony obserwuje pełną przygód i kłótni podróż, z drugiej zaś przeszłość, w której pomiędzy głównymi bohaterami rodzi się miłość. Wydaje się jednak, że teraz, po burzliwym rozstaniu i obnażeniu różnych cech charakteru, nie będą w stanie pogodzić się nawet na tyle, żeby w spokoju odbyć podróż. 

    Pełna przygód, zabawnych historii ale przede wszystkim przekazu, w jaki sposób miłość może nie przeżyć zaborczej przyjaźni i... szarej codzienności, w której obnażają się ludzkie lęki, trudności. 

    Zabawna, wciągająca w ten sam sposób, co "Współlokatorzy" i przede wszystkim zakończenie... romantycznie wzruszające. Bardzo realistyczni bohaterowie, ze swoimi obawami, złością, a z drugiej strony miłość romantyczna, piękna, która wszystko przezwycięża. Beth O'Leary kolejny raz napisała powieść, od której trudno się oderwać. Czytałam wszędzie, aż do cudownego zakończenia. 

czwartek, 30 września 2021

Zaproś mnie na pumpkin latte- Anna Chaber


     "Zaproś mnie na pumpkin latte" to debiutancka powieść Anny Chaber, która wygrała konkurs Czwartej Strony na jesienną historię. Po boomie na świąteczne historie nadszedł czas na jesienne. Tendencja do tworzenia sezonowych historii bardzo mi się podoba. Dlatego, zanim jesień na dobre się rozkręciła, wciągnęłam wełniane skarpety i rzuciłam się na tę książkę. 

    Główna bohaterka jest singielką pracującą w wymagającej korpo, w której od lat czeka na awans. Po pracy zagląda do sieciowej kawiarni, w której pracuje Greg. Ich losy splatają się, w pięknych jesiennych okolicznościach. 

    Jesienny klimat w tej historii jest na niemal każdej stronie. Nie jest jednak nachalny, przesadzony, a przyjemnie cieplutki i przytulny. Są myszy, pchające się na zimę do domu, dyniowe pole, a przede wszystkim ogromne ilości kawy. Tej dyniowej i czarnego espresso. 

    Rozwijające się pomiędzy głównymi bohaterami uczucie, ale też mnogość pobocznych, takich zwykłych, codziennych spowodowała, że nie chciałam odkładać tej książki, aż do ostatniej strony. 

    Jest jak przedsmak do zimowych powieści obyczajowych, preludium, przepiękna uwertura. Obowiązkowa lektura dla wszystkich fanek powieści świątecznych. Co więcej, to debiut, na który naprawdę warto zwrócić uwagę. Gratuluję autorce wygrania konkursu i przepięknej historii. Z przyjemnością będę obserwować dalszą pisarską drogę Anny Chaber. 

poniedziałek, 20 września 2021

Studentka- Tess Gerritsen i Gary Brayer

 

        Dawno nie czytałam żadnego thrillera. W ogóle, miałam w życiu taki czas, że mało miałam czasu na czytanie. I mocno czekałam na tę książkę. Przyznaję, że dotychczas nie czytałam żadnej książki Tess, dlatego czekała mnie niespodzianka. 

        Studentka literatury spada z wysokiego piętra, traci życie. Sprawa wygląda na samobójstwo, jednak dociekliwa policjantka, której ofiara do złudzenia przypomina własną córkę, nie daje sprawie przyschnąć. Drąży tak długo, aż znajduje dowody na to, że życie studentki nie było wcale takie nudne. 

        Najciekawszą postacią w całej historii okazuje się być... ofiara. Narracja prowadzona jest dwutorowo, przed i po wypadku. Czytelnik z jednej strony obserwuje śledztwo, z drugiej natomiast poznaje dziwną, budzącą moje wcale nie przyjazne uczucia, ofiarę. Dziewczyna wydaje się desperacko chcieć po prostu... być kochaną. Pragnienie jest jednak tak silne, wręcz obsesyjne, że doprowadza główną bohaterkę do śmiertelnego zagrożenia. 

        Ta historia chociaż bardzo klasyczna, może nieco przewidywalna, ma w sobie coś takiego, że trudno ją odłożyć. Bardzo dobry thriller psychologiczny. 

        Nieprzewidywalna, ogromnie wciągająca. Chociaż przyznaję, zgadłam zakończenie, to jest to idealna na jesienną szarugę historia. Z pewnością nie raz jeszcze wrócę do książek Gerritsen.  



niedziela, 18 lipca 2021

Zanim Cię zobaczę- Emily Houghton

 
     Przepięknie i wzruszająco zapowiadała się ta historia. Ogromnie dużo od niej oczekiwałam, a jak wiadomo, kiedy oczekiwania wędrują wysoko, czasami można się nieco...rozczarować. Ale o tym zaraz, bo ostateczny rozrachunek jednak in plus. 

    Bohaterowie spotykają się na wspólnej szpitalnej sali. On uległ wypadkowi komunikacyjnemu, w wyniku którego stracił nogę. Ona, w wyniku pożaru w firmie, została bardzo dotkliwie poparzona. Bardzo obawia się widoku swojej twarzy. Do tego stopnia, że nie tylko sama nie patrzy w lustro, ale także zabrania innym na siebie patrzeć. Dzieli ich tylko parawan. Nie widzą siebie nawzajem, ale kiedy zaczynają rozmawiać, pomiędzy nimi rozpoczyna się wymiana coraz silniejszych emocji. Nie koniecznie takich, jakie mogłyby przyjść do głowy. Należy bowiem pamiętać, że bohaterowie są w jakiś sposób ograniczeni fizycznie, obydwoje przeżywają swego rodzaju żałobę po swojej sprawności. Jest złość, bunt i wiele, wiele łez. 

    Pięknie się zapowiadało i naprawdę, ogromnie mi się ta książka podobała. Akcja w całości dzieje się w szpitalu. Bohaterami drugoplanowymi są zatem inni pacjenci, personel medyczny. To bardzo przypomina mi taką historię "Trzy metry od siebie". W ogóle mam wrażenie, że "Zanim cię zobaczę" było wielokrotnie porównywane do wszystkich tych wywołujących morze łez historii. Ale wydaje mi się, że nie tędy droga. Tutaj w zasadzie to, co najbardziej triggerowe, dzieje się na początku, potem jest tylko lepiej. Ale nie to powodowało mój zgrzyt, bo powieść jest ogromnie piękna i jednak wzruszająca. Ogromnie, przez całą książkę denerwował mnie męski główny bohater. Był naiwnie optymistyczny. Wydawał mi się zupełnie oderwany od rzeczywistości, z tym niepoprawnym dobrym humorem. Z pewnością o to chodziło autorce, by główni bohaterowie byli jak ogień i woda, ale wyszło nieco, moim zdaniem, groteskowo. 

    Mimo wszystko, pomysł, historia, piękne zakończenie- ogromnie wzruszające. Wakacyjnie przyjemna, z mądrym morałem, z przyjemnością sięgnęłabym po nią ponownie.  


wtorek, 6 kwietnia 2021

Listy na wyczerpanym papierze- Agnieszka Osiecka i Jeremi Przybora

 

    Po emisji serialu "Osiecka"  jak grzyby po deszczu zaczęły nowe wydania książek Osieckiej. Zainteresowanie z pewnością było spore, bo książki wydane jakiś czas temu nagle osiągnęły niebotyczne ceny na drugim rynku. 

    W odpowiedzi na takie zainteresowanie Osiecką, wydawnictwo Agora ponownie opublikowało listy Agnieszki i Jeremiego. 
    Nie odważę się oceniać pióra ani jednego, ani drugiego autora listów. W ogóle pozostałabym w tej ocenie nieobiektywna, bo od pierwszej strony zachwycałam się tym, w jaki sposób mężczyzna i kobieta mogą się do siebie zwracać. 
    W czasach, w których życie wypełniły komunikaty jak najkrótsze, wysyłane natychmiast, opatrzone dziesiątkami emotikon, które wyrażają znacznie mniej (paradoksalnie!) emocji, niż słowa. W czasach, w których na wiadomości odpisuje się natychmiast, nikt nie czeka na list tygodniami, a telefon, za pomocą którego wysyłamy komunikaty, towarzyszy nam non stop, sama idea listów wydaje się zupełnie abstrakcyjna. Proszę spróbować wytłumaczyć dzisiejszej młodzieży, że na odpowiedź od ukochanego, można czekać tydzień, dwa... 

    I w tym wszystkim, w tej kulturze ciągłego bycia w (pozornym) kontakcie, powstaje taka książka. Zbiór przepięknych listów, pisanych na byle czym, telegramów i pocztówek. Czytałam z zafascynowaniem, ciągłym uśmiechem i wielką tęsknotą do tamtych czasów. Tych, w których liczyło się jedno słowo, oczekiwanie, kiedy nikt nie pozostawał w ciągłym kontakcie, a jednak ludzie żyli znacznie bliżej siebie. 
    Przepiękny zbiór, pogmatwana miłość dwóch cudownych artystów, indywidualności. Czytanie "Listów..." to jak zaglądanie do ich najbardziej intymnego świata. Wiele jeszcze razy wrócę do tej książki. Budzi miłość, tęsknotę i myśl, że urodziłam się w zupełnie nieodpowiednich dla siebie czasach. 


czwartek, 18 marca 2021

Zjadacz czerni 8- Katarzyna Grochola


     Autorka, której polskim czytelniczkom nie trzeba chyba przedstawiać. Kultowa, to jest w zasadzie właściwe słowo. Była pierwszą "dorosłą" autorką, którą czytałam jako nastolatka. Książki podkradałam mamie ze stosów przyniesionych z biblioteki. Wchodziłam w przedstawiony przez nią świat i ogromnie dobrze się tam czułam. Na tyle dobrze, że emocje towarzyszące lekturze pamiętam do dziś. I uwielbiam do nich wracać, właśnie za pomocą kolejnych powieści autorki. 

    "Zjadacz czerni 8" to zbiór opowiadań, które w pewien nieoczywisty sposób łączą się ze sobą. Bohaterowie opowiadają o swojej codzienności, w której najczęściej coś idzie nie tak, jak zaplanowali. Ich problemy wydają się jednocześnie bardzo zwyczajne, a jednocześnie niecodzienne. 

    To z pewnością za sprawą cudownego pióra Katarzyny Grocholi. Opowiadania, choć każde inne, wszystkie zdają się mieć wspólny mianownik. Dzieją się w tej samej codzienności, znalazłam w nich tę samą wrażliwość, delikatność. 

    "Zjadacz czerni 8" jest piękną literaturą. Daleka jestem od powiedzenia, że to książka obyczajowa. To literatura piękna. Piękna w swej eteryczności, w sposobie, w jaki Grochola opisuje miłość. Nie taką oczywistą, ale taką, która zdarza się pomiędzy dwojgiem pogubionych ludzi. Opowiadanie, w którym aktorka i reżyser odgrywają scenę, przeplatając ją ze swoim, nie-swoim życiem, pochłonęła mnie bez reszty. Uczucia ubrane w takie słowa przenikają czytelnika bez reszty. I zostawiają jakby utulonego.  



sobota, 13 marca 2021

O tym jak uratowałam agrestowe ciasto Emilii z "Wymrrruczanego szczęścia"


     Gdybym nie recenzowała książek, z pewnością byłabym blogerką kulinarną. Gdybym mogła wybierać, co chciałabym fotografować do końca życia, to byłoby to jedzenie. Niestety, znacznie bardziej niż gotować, lubię jedzenie oglądać, czytać o nim. Nic nie smakuje mi tak bardzo, jak kolorowe zdjęcia potraw albo opisy tak piękne, że człowiek od razu staje się głodny. 

    Przez to też, mam pewien radar, wykrywający to, co jedzą bohaterowie powieści. Przytulałam książkę Joanny Szarańskiej przez długie wieczory. Uśmiechałam się do tytułów rozdziałów i tych malutkich kociąt wyskakujących z marginesów. Historia w zupełności mną zawładnęła. Jest przezabawna, a do tego taka... nieprzekoloryzowana. Główna bohaterka, Emilia, nie jest idealna. I to mi się w niej tak ogromnie podobało. Ekscentryczny pisarz długo nie daje się polubić. Ale historia jest tak ciepła, zabawna, że zupełnie nie miałam ochoty jej kończyć. 

    Ciągle chodzi mi po głowie (pisząc ciągle mam na myśli od lat) połączenie moich dwóch pasji. Fotografii kulinarnej i miłości do książek. Jak wspominałam wcześniej, gotowanie wychodzi mi... czasami. Jestem natomiast nadwornym domowym cukiernikiem. Potrafię upiec niemal wszystko, a jeżeli nie potrafię, to mam w tym przynajmniej dużo zapału. Zaliczyłam kilka spektakularnych wpadek. Jak na przykład drożdżowe ciasto z powidłami, które smakowało tylko, kiedy posmarowało się masłem. Zgadza się. Zapomniałam dodać masło do środka. Ale uratowałam. 

 


  I kiedy agrestowe ciasto, podczas przyjęcia organizowanego przez bohaterów "Wymrrruczanego szczęścia" wylądowało na kocu, od razu przyszedł mi do głowy pomysł na uratowanie tej towarzystiej katastrofy. 

    Przepis znajdziecie poniżej. Trudność- zerowa. A to doskonały sposób na wszystkie nieudane, spadające albo zapomniane i wyschnięte wypieki. Przygotujcie zatem składniki (z pewnością znajdziecie je w swojej lodówce) i rozsiądźcie się na kanapie. Ach! Nie zapomnijcie zrobić miejsca dla kota. Bez mruczącej kulki szczęścia lektura jest jakby mniej pełna... A może ktoś z Was zapragnie przygarnąć po przeczytaniu tej książki własnego kociaka? Jako mama ośmioletniej Pani Norris przyznaję- koty są cudownie tajemnicze. I przy odrobinie szczęścia i pełnej misce, czasami nawet wskakują na kolana...;-) 









środa, 10 marca 2021

O moim lęku i Ataku paniki Tami Kirkness

 
    Zaburzenia lękowe są mi bliskie nie tylko ze względu na (prawie skończone!) studia psychologiczne. Są mi bliskie przede wszystkim dlatego, że sama mówię o sobie, że jestem lękowa. Nie wchodząc w szczegóły i diagnozy, lęk towarzyszy mi w codziennym życiu. Oznacza to, że często na wydarzenia, albo zadania traktowane generalnie jako neutralne, wcale nie stresogenne, ja reaguję lękowo. To może wydawać się nieco odległe i brzmieć jak rzadkie zaburzenie ale poczekajcie. 

    Kto z Was nie odczuwa czasami lęku przed ważną rozmową? Albo przed odebraniem telefonu? A może przyjmujesz na siebie współodczuwanie emocji innych? Lawina katastroficznych scenariuszy, deadline'ów, nieodbytych rozmów i niewykonanych zadań piętrzy się, napędzając lękową lawinę. A gdyby tak na chwilę się zatrzymać? Wziąć głęboki wdech? I sięgnąć po książkę... 

    "Atak paniki" to przepięknie wydany przewodnik po trudnych sytuacjach. Na podstawie doświadczeń zawodowych i prywatnych, autorka stworzyła listę algorytmów, w jaki sposób postępować, gdy lęk zaczyna przejmować nad nami kontrolę. Zatrzymaj się, weź do ręki książkę i spróbuj wykonać krótkie zadanie. 

    Przepiękne, kolorowe wydanie zachęca do przeglądania i jednoczesnego obserwowania swojego wnętrza. Już na samym początku zauważyłam co najmniej kilka sytuacji, w których mogłabym skorzystać z pomocy tej książki. Może na zasadzie eksperymentu, sprawdzenia, czy to faktycznie działa. Jestem bowiem bardzo sceptycznie nastawiona do...cudzych pomysłów. Przy całej posiadanej przeze mnie wiedzy wiem natomiast, że zatrzymanie się w sytuacji lękowej i przyjrzenie jej się z dystansu, a także zrobienie czegoś zupełnie odmiennego od sposobów (nie)radzenia, jest w stanie realnie pomóc. 

    Z zaufaniem sięgnęłam po tę książkę między innymi dlatego, że autorka jest psychologiem. Pamiętajcie o tym, że nie wszystkie tego typu książki są poparte czyjąś wiedzą. A ona jest niezbędna do tego, by móc mówić o tym, co działa, czy nie. Książka nie zastąpi również wizyty u psychologa lub psychiatry. Jeżeli lęk wiąże się z realnym cierpieniem, pamiętajcie, można sobie pomóc. Są od tego specjaliści. 

    Najpiękniejszy cytat pochodzący z tej książki, który wzruszył mnie do łez. I przekonał do tego, by zajrzeć do środka: "Myślę, że osoby cierpiące na zaburzenia lękowe to najodważniejsi i najsilniejsi ludzie na świecie. Chociaż wydaje im się, że grozi im niebezpieczeństwo, często potrafią się opanować i robić dobrą minę do złej gry". Pamiętajcie, można sobie pomóc. Ślę największy uścisk dla wszystkich Najodważniejszych Ludzi na Świecie. 




sobota, 20 lutego 2021

Druga młodość, cóż z tego, że druga- Caroline de Maigret i Sophie Mas


     Autorki jednej z bardziej inspirujących książek powracają po latach by opowiedzieć o... starzeniu się. W swojej pierwszej książce "Bądź Paryżanką gdziekolwiek jesteś" autorki zawarły zdjęcia, cytaty i krótkie notatki o tym, dlaczego Paryżanki słyną z niewymuszonego stylu. W "Drugiej młodości..." w ten sam sposób przedstawiają swój styl, tyle że kilkanaście lat później, w momencie przejścia w wiek nieco bardziej dojrzały. 

    Nie czuję zupełnie, żebym wchodziła w wiek bardziej dojrzały, mimo to, nie wahałam się ani chwili, wiedziałam, że muszę mieć tę książkę. To kwintesencja francuskośći, którą uwielbiam. Sposób, w jaki książka jest napisana, jest czymś jak analogowy, papierowy Pinterest. Źródło ogromnej inspiracji, wielka przyjemność z samego przeglądania. 

    Chłonę zdjęcia paryskich ulic i kawiarni, oglądam stylizacje i zachwycam się tym niewymuszonym stylem autorek, który równie mocno zachwycił mnie poprzednio. Co roku obiecuję sobie, że wrócę do Francji, do Paryża. Od wielu, wielu lat... Teraz to już w ogóle niemal niemożliwe, dlatego traktuję tę książkę, jak najpiękniejszą podróż. Taką wizytę w Paryżu u starej przyjaciółki, Francuzki, która pokazałaby mi wnętrze swojego mieszkania w kamienicy w centrum, wnętrze swojej szafy, kawiarnię z najlepszym espresso i boulangerie z najlepszymi croissantami. Ale nade wszystko kobiety, od której wszystkie mogłybyśmy się uczyć, jak wyciągnąć maksimum ze swojej kobiecości, nie za pomocą drogich zabiegów upiększających, ale dzięki docenieniu tego, co już mamy. Pozycja obowiązkowa dla frankofilek. Do poczytania w momencie, kiedy zaczną przerażać Cię pierwsze zmarszczki albo kolejny siwy włos. 




czwartek, 11 lutego 2021

Valeria w lustrze- Elizabet Benavent


     Macie w swojej biblioteczce takie książki, na które patrzycie i przypominacie sobie, jaką przyjemność sprawiła Wam ich lektura? Historia Valerii (pierwszy tom w pierwszym polskim wydaniu) była własnie dla mnie taką książką. To było wiele lat temu, studiowałam wtedy filologię romańską i przygotowywałam się do egzaminu z literatury. Zamiast jednak czytać o Madame Bovary i Baudelairze chowałam się pod kocem z "W butach Valerii". Egzaminu chyba nie zdałam, ale to nie jest najważniejsze. Ciągle bowiem pamiętam emocje towarzyszące lekturze tej książki. 

    Zupełnie przypadkiem wpadłam teraz na informację, że Wydawnictwo Kobiece postanowiło na nowo wydać historię Valerii i ponownie... przepadłam. 

    Valeria jest pisarką, w pierwszej części "W butach Valerii" zmaga się z brakiem weny. Nie wiedzie jej się z mężem, podejrzewa go o zdradę, poznaje przystojnego Wiktora. Ale nie chciałabym za bardzo spoilować. W drugiej części "Valeria w lustrze" główna bohaterka, wraz ze swoimi przyjaciółkami, walczy o szczęśliwą miłość, musi stawić czoła różnym recenzjom swojej powieści. 


    Na podstawie "W butach Valerii" powstał serial, który obejrzycie na Netflixie i który teraz, kiedy za oknem szaleje zima, ze swoją ciepłą Hiszpanią, działa jak wakacyjny weekend. Równie wielką przyjemność sprawiła mi jednak lektura. Lekko pikantna, przezabawna, świeża. Czekam na kolejną część i wiem, że usiądę do niej z ogromną przyjemnością. Trudno mi było się od niej oderwać, jest po prostu bardzo dobra. Nie lubię używać tego określenia, bo może sugerować, że książka jest słaba, ale to lekka lektura. Lekka w tym sensie, że czytasz, porywa Cię akcja i mkniesz przez nią w jeden weekend. Valerio, moja miłość do ciebie nie słabnie! 








wtorek, 26 stycznia 2021

Niedługie życie- Dariusz Kuć

 
    Książka "Niedługie życie" jest zbiorem wywiadów z rodzicami, podopiecznymi hospicjum. Autor książki, lekarz, bioetyk, rozmawia z rodzicami zmarłych przedwcześnie dzieci. 

    Rozmowy dotyczą głównie kwestii etycznych, autor pyta rodziców o uporczywą terapię. 

    Uporczywa terapia to stosowanie procedur medycznych, które mają za celu utrzymać przy życiu osobę śmiertelnie chorą. W książce wypowiadają się rodzice dzieci, które urodziły się z ciężkimi, nieuleczalnymi chorobami i żyły kilka miesięcy, czasem kilka lat. Autor pyta rodziców o to, czy woleli, by dziecko umierało w domu, czy w szpitalu. Czy zgodziliby się na podłączenie do respiratora (w Polsce prawo pozwala nie zgodzić się na podłączenie, natomiast jeżeli ktoś zostanie już podłączony, nie wolno go odłączyć. To właśnie może być uporczywa terapia, jeżeli wiadomo, że chory nigdy nie wyzdrowieje). 

    Trudno mi opowiedzieć tę książkę. Przeżywałam ją ogromnie, nie mogąc się od niej oderwać. Płakałam, czytając o odchodzących niemowlętach i nieustannie zastawiałam się, jak niesamowicie trudne decyzje przyszło podejmować ich rodzicom. To, co wydawało mi się najbardziej okrutne, to fakt, że ci rodzice, że oni...zanim zostali rodzicami, byli takimi samymi ludźmi jak my wszyscy. Spotkała ich tylko ogromna tragedia. 

    Ta książka z pewnością nie jest dla wszystkich. Nie widzę powodu, by osoby wyjątkowo wrażliwe na krzywdę innych, lub te, które starają się o dziecko, mamy w ciąży, miały ją czytać. Pamiętajcie, że takie historie potrafią zostać gdzieś w naszej głowie, zejść do podświadomości i obudzić się w momencie, w którym najmniej byśmy tego chcieli.

    Mimo to, w obliczu dyskusji w Polsce i majstrowania wokół wolności kobiet, co do rodzenia dzieci chorych, to książka ogromnie ważna. Pokazuje, z czym borykają się rodzice, którzy zdecydowali się urodzić dziecko ze śmiertelną chorobą. Jak również to, jak zmienia się życie rodziców, którzy dowiadują się, że ich dziecko nigdy nie osiągnie pełnoletności. 

     

piątek, 15 stycznia 2021

Inward podróż wgłąb siebie- Yung Pueblo

  

  Relacje ze współczesną poezją bywają trudne. Okazuje się bowiem, że choć tekst objętościowo jest bardzo krótki, to często należy mu poświęcić znacznie więcej czasu, niż wielowątkowej powieści. Czasami jednak, kilka krótkich słów potrafi dotknąć najczulszych strun człowieczej psychiki. 

    Najbardziej popularną w masowym odbiorze autorką współczesnej poezji jest Rupi Kaur. Przyznaję, uwielbiam i wracam do jej pierwszego tomu "Mleko i miód" dość często. Nie udało mi się jednak dotychczas znaleźć nic, co mogłabym postawić obok niej na półce. Aż do czasu, kiedy kurier przyniósł "Inward". 

    Pięknie wydany, opatrzony prostymi ilustracjami tom poezji traktuje przede wszystkim o istotności rozwoju osobistego. W pierwszych częściach autor umieścił utwory dotyczące samoakceptacji, które dla mnie są nie tylko przepiękne ale dotykają najczulszych strun mojej wrażliwości. 

    Podobnie jak w książkach Rupi Kaur, znajdziemy tu wersję angielską i polskie tłumaczenie. Zabieg, wydaje mi się nie tylko konieczny, ale także bardzo potrzebny. Tłumaczenia w "Inward" są bardzo dobre ale czasami trudno oddać idealnie zamysł autora, tym bardziej w poezji. Wybór należy zatem do czytelnika. 

    Autor jest nie tylko poetą ale mówcą motywacyjnym. Zgodnie z opisem wydawcy wierzy on, że uzdrawianie świata zaczyna się od uzdrowienia siebie. I ogromnie się z nim zgadzam. Trudno bowiem ruszyć na przód, kochać, przebaczać, kiedy nie jest się w stanie pokochać, czy przebaczyć samemu sobie. 


    Motywujące, skłaniające do pochylenia się nad samoakceptacją wiersze, do których wrócę w każdej chwili zwątpienia w swoje umiejętności, w swoje wnętrze. Wiem już, że "Inward" zajmie jedno z głównych miejsc w mojej bibliotece. Ta książka jest mi zwyczajnie potrzebna. Jako kobiecie, której trudno pokochać i zaakceptować swoje ciało. Jako człowiekowi, który bez przerwy podważa swoje umiejętności. 

    To tomik poezji, który leczy zwichrowaną duszę. Pokazuje sposób, w jaki powinniśmy obchodzić się ze swoimi emocjami, z samym sobą. Taką poezję chcę czytać.