piątek, 23 grudnia 2016

Biuro Przesyłek Niedoręczonych- Natasza Socha

   Zuzanna jest nowym pracownikiem Biura Przesyłek Niedoręczonych. Biuro to takie miejsce, w które trafiają wszystkie listy, paczki, pocztówki, które z różnych powodów nie dotarły do swoich adresatów. Muszą przeleżeć tam określony czas i jeżeli, jak dzieje się najczęściej, nikt się po nie zgłosi, zostają zutylizowane. Zniszczone. Do listów nikt nie zagląda, pracownicy nie mają takiego prawa. Do paczek, jeżeli zachodzi wyraźna potrzeba. Rozmaite przedmioty, które ludzie sobie wysyłają, czasami w zemście, z groźbą, albo jako dowód miłości, zawalają magazyn Biura.
  Zuzanna razem z koleżanką z pracy, nie do końca przestrzegają zasad panujących w Biurze. Otwierają dwie, w zasadzie trzy przesyłki. I postanawiają pomóc ich nadawcom, w odnalezieniu siebie nawzajem.
   Moje pierwsze spotkanie z autorką. Książka była dla mnie wielką niewiadomą, mimo to, zostawiłam ją na kilka dni przed Świętami, tak, żeby zbudowała nastrój. Zamiast padającego śniegu :).
   Ciepła, zabawna, lekka. Przedświątecznie- idealna. Na prezent, również. Dla tych, którzy ciągle w proszku. Dla tych bardziej zorganizowanych, do kawy w Święta. Idealna alternatywa dla "Kevina...". Gorąco polecam!
   Wybaczcie, że tak krótko. Książki świąteczne mają to do siebie, że smakują tylko sezonowo. Dlatego, między zwijaniem makowca, a ubieraniem choinki, w totalnym rozgardiaszu spieszę z recenzją. I, jeżeli jeszcze nie wybraliście lektury na Święta- gorąco polecam "Biuro Przesyłek Niedoręczonych". Z pewnością pozytywnie Was zaskoczy!
 

czwartek, 15 grudnia 2016

Dziewczynka z prezentami




  Co roku choinkę, razem ze wszystkimi ozdobami na starówce, montowano oficjalnie, z udziałem miejscowych oficjeli, szóstego grudnia, w Mikołajki. Przychodziły przedszkolaki i dzieci z podstawówek. Po zmroku uroczyście zapalano iluminacje, które nie gasły aż do stycznia. Przez niemal miesiąc turyści robią im zdjęcia, dzieci z zachwytem próbują dopatrzeć się źródła światła. Dorośli mieszkańcy jednak zupełnie jej nie zauważają. Przechodzą obojętnie, spiesząc za spóźnionymi prezentami, na zupełnie nieświąteczne, biznesowe spotkania, albo po prostu, wracając do domu. Wydaje się, jakby na kilka dni przed Wigilią, nikt jeszcze nie myślał na poważnie o Świętach, chociaż cały świat próbuje tak bardzo nam je narzucić.
    Z okien kawiarni na Starym Rynku doskonale widać Bożonarodzeniowy Jarmark i ogromną choinkę. Została ustawiona w centralnym, najważniejszym punkcie, tuż obok pomnika, pod którym wszyscy się umawiają, który jest niemal wizytówką miasta. Tutaj też, mimo późnej pory, panuje największy ruch. Pod samym drzewkiem czeka kilka osób. Chłopak z jedną, lekko już nieświeżą różyczką, dwie przyjaciółki w śmiesznych, kolorowych czapkach, wysoki mężczyzna, który nie odrywa wzroku od telefonu. Kilka kroków na prawo stoi liczna grupa niemieckich turystów. Przed nimi przewodnik, próbujący zamaszystymi gestami zwrócić na siebie uwagę. Turyści jakby nie mogli się zdecydować, jedni fotografują pomnik, inni choinkę, jeszcze inni skrzypka. Po drugiej stronie na schodach siedzi mężczyzna ze skrzypcami. Gra "Cichą noc". Stąd jednak tego nie słychać.
   Zupełnie po drugiej stronie całego spektaklu, odbywa się zupełnie inny, niewidoczny dla tych, którzy się spieszą, bardziej intymny. Na gzymsie, pod tylną ścianą jednego z jarmarcznych kramów siedzi dziewczynka. Może mieć zaledwie kilka lat, na pewno nie chodzi jeszcze do szkoły. Spod czarnego płaszczyka wystają chude nóżki, którymi ledwo sięga ziemi. Mimo mrozu i padającego nieprzerwanie od kilku dni śniegu, nie ma ani rękawiczek, ani czapki. W świetle latarni wyraźnie odbijają się na jej ciemnych włosach maleńkie płatki śniegu. Wydają się nie topnieć, jakby na stałe wplecione we włosy chłodne, białe paciorki. W czerwonych od mrozu rączkach trzyma maleńkie, kolorowe kwadraciki. Z daleka wyglądają jak odświętnie ubrane kostki do gry. Gdyby jednak przyjrzeć się im z bliska, każdy z nich połyskuje wielobarwnym papierem i złotą, cieniutką wstążką. Na każdym zawiązano też pętelkę, niemal tak dużą jak one same. Dłonie dziewczynki ledwo je wszystkie obejmują. Skrzypek kończy grać "Cichą noc". W kawiarni słychać jedynie odtwarzane w pętli, co roku te same wyświechtane świąteczne hity.
    Trudno nie znaleźć analogii do starej baśni Hansa Christiana Andersena, o dziewczynce z zapałkami. Tamta, także bezimienna, zmarznięta, siedziała w zimnie, w tłumie, dla którego wydawała się być transparentna. Umysł podpowiada piękną historię, natarczywie wypychając na powierzchnię zakończenie baśni. Dziewczynka bała się odpalić choćby jedną zapałkę, miała je przecież sprzedawać. Nikt jednak nie podchodził, a jej było tak potwornie zimno. Tylko jedną...Na kilka chwil jej dłonie ogrzał przyjemny ciepły płomień. Jeszcze jedną i jedną...W pewnym momencie przestała odczuwać chłód, zobaczyła nieżyjącą od dawna babcię...Przecież dziewczynka z zapałkami umarła! Odeszła, zabrana przez babcię...Po prostu zamarzła! Natychmiast otrząsnęłam się z zamyślenia wzrokiem próbując odnaleźć tę tutaj. Gdzie są jej rodzice? Jej matka na pewno musi gdzieś się tu kręcić.
   Kilka chwil później mała odwróciła gwałtownie głowę w stronę dwóch przekrzykujących się wyrostków. Góra maleńkich prezentów w jej dłoniach niebezpiecznie się zachwiała, po czym wszystkie, w krótkim tańcu, pospadały na ośnieżony chodnik. Tuż pod nogi mężczyzny, który do tej chwili nie podniósł wzroku znad telefonu.
-Och!- wyrwało się zakłopotanej dziewczynce, kiedy szybko zeskoczyła z gzymsu i zmarzniętymi dłońmi zaczęła zbierać prezenty.
-Poczekaj koleżanko. Czy to aby na pewno należy do ciebie?- dziewczynka zaczerwieniła się i spuściła wzrok.
- Chodź- powiedział mężczyzna.- Kupimy ci prawdziwe.
   Dziewczynka najpierw nieufnie zmierzyła go wzrokiem, jednak nie wahała się długo. Sama zaprowadziła go do najbliższego sklepu.
   W rzeczywistości maleńkie prezenty nie należały do dziewczynki. Za dnia były doskonale widoczne. To ozdoby, które szóstego grudnia, przedszkolaki własnoręcznie wieszały na najniższych gałęziach ogromnej choinki. Wieczorem jednak ginęły w ciemności.
   Moja kawa dawno już wystygła. Skinęłam na kelnera, żeby uregulować rachunek. Nie słyszałam rozmowy mężczyzny z dziewczynką. Nie wiem, czy w zacinającym na zewnątrz śniegu byłabym w stanie w ogóle ją dojrzeć. Kelner zabrał niemal nietkniętą filiżankę. Czekałam już drugą godzinę. Znowu nie przyszedł. Doskonale za to pamiętam baśń o dziewczynce z zapałkami." Było bardzo zimno; śnieg padał i zaczynało się już ściemniać; był ostatni dzień w roku, wigilia Nowego Roku..." 

wtorek, 6 grudnia 2016

6 grudnia

 
  -Wariactwo- pomyślała, z ulgą zamykając za sobą drzwi mieszkania. Upuściła z głośnym szczękiem klucze na szafkę w kuchni. Od rana wiedziała, że nic dobrego nie może się dzisiaj wydarzyć. Szósty grudnia. Mikołajki. Przedświąteczny marketing działa już chyba od połowy listopada, ale ludzie dopiero dzisiaj zaczynają go zauważać. Jakby umowna data, imieniny Mikołaja, dawały im pozwolenie do rozpoczęcia całej tej maskarady.
   Z ulgą ściągnęła niewygodne kozaki i marynarkę, bez której nie wychodziła z domu. Tutaj mogła być sobą, nikt jej nie widział. Nikt poza nią nigdy tu bowiem nie bywał. Kawa, którą w pośpiechu rano rozsypała niemal po całej kuchni, leżała nietknięta. Pozbierała malutkie ziarenka i nalała wina do jednego kieliszka. Święta. Pieprzone szaleństwo.
   Prawie nie miała dobrych wspomnień związanych z grudniem. Od lat starała się znajdować sobie możliwie jak najwięcej zajęć tak, by nawet nie zauważyć, co dzieje się na świecie.
   W wieku dwunastu lat postanowiła, że Święta Bożego Narodzenia po prostu nie istnieją. To były ostatnie Święta, na które czekała z dziecięcą naiwnością. Wierzyła, że to czas niemal magiczny, w którym cuda naprawdę mają rację bytu. Dziadek, który zaraz po rodzicach, był dla jej nastoletniej wersji najważniejszym człowiekiem na ziemi, bardzo zachorował. Chorował już od listopada. Nic nie zapowiadało poprawy, wtedy jednak, zupełnie o tym nie wiedziała. Mama powiedziała jej, że dziadek wraca na Święta do domu. Była wniebowzięta. Mama zapomniała jej powiedzieć, że dziadek nie zdrowieje. Widziała go, odwiedzała codziennie. Widziała, jak znika. Jak z potężnego mężczyzny staje się własnym cieniem. Z całych sił starała się tego jednak nie zauważać. Aż do Świąt. Wierzyła bowiem w swojej dziecięcej naiwności, że to magiczny czas, że dziadek wstanie i rozda wszystkim opłatek, począwszy od babci, jak co roku. Wigilia, zawsze u dziadków, tym razem...nie była taka sama. Dziadek leżał w pokoju obok. Nie było magii. I nic się nie wydarzyło. Dziadek nie ozdrowiał. Zmarł kilka dni później.
   Szybko otrząsnęła się ze wspomnień. Dolała wina, do pustego już kieliszka. Zaczęło się. Już wczoraj widziała rodziców błądzących w markecie między regałami z zabawkami. Naiwne dzieci rano będą święcie przekonane, że odwiedził je święty Mikołaj. Bujda. Sąsiedzi na przeciwko rozwiesili lampki na balkonie. Teraz ich migotliwe światło odbijało się od jej okien. Chodnikami spacerowali ludzie, prawie każdy z maleńką paczuszką. Nawet w pracy, jakaś nowa praktykantka rozdała wszystkim czekoladowe figurki Mikołaja. Odebrała swoją ze sztucznym uśmiechem, by chwilę później z rozmachem wrzucić ją do kosza. Tak trudno zrozumieć, że są ludzie, dla których ten dzień jest kolejnym zwykłym dniem pracy?
   Głośne piknięcie wyrwało ją z zadumy. Dawno zapomniany znajomy wysłał...mikołajkowe życzenia. To już naprawdę przesada. Zgasiła światło, wyłączyła telefon, zauważając jeszcze, dwa nieodebrane połączenia od matki. Ona pewnie też chciała jej życzyć wesołych...Wesołego czego, do cholery!
-To nawet nie są Święta!- zaklęła w duchu.
  Usiadła na blacie w kuchni, ciągle obserwując tandetny spektakl za oknem. Dzieci piętro wyżej biegały głośno po mieszkaniu, za pewne ciesząc się z zabawek, które dzień wcześniej matka wybrała im na promocji. Kilka chwil później zobaczyła pod swoim oknem chłopca. Trzymał za rękę swoją mamę. Spojrzał w górę. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że patrzy w jej okno. On jednak patrzył gdzieś wyżej. Niebo nad ich głowami zaczęły rozjaśniać pojedyncze, maleńkie płatki śniegu. Tego było już za wiele. Zacisnęła mocno powieki. Chciała odgonić od siebie to wszystko. Wszystkie wspomnienia, wszystko to, co przypominało jej o magii, na której tak bardzo się kiedyś zawiodła.
  Podskoczyła, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Chłopiec zniknął gdzieś za budynkiem. Śnieg rozpadał się na dobre. Nie sprawdzając, kto to, otworzyła drzwi.
-Dobry wieczór. Czekałam na panią. Pani tata był tu przed południem. Nie zastał pani, ale...Zostawił u mnie to. Prosił, żeby przekazać- sąsiadka z naprzeciwka podała jej niewielką paczuszkę. Grzecznie podziękowała i szybko zamknęła drzwi. Jej serce zaczęło bić w jakimś chaotycznym rytmie. Tata.
   Kilka chwil siłowała się z kolorowym papierem, który niespodziewanie ustąpił. Ze środka paczki wypadła cała masa kolorowych, maleńkich świątecznych cukierków. Opadła na podłogę pod drzwiami, w słodkim bałaganie. Rozpłakała się, jak małe dziecko.
 

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Księgarenka przy ulicy Wiśniowej

      Już można, prawda? Przyznaję się bez bicia. Czekam na Święta od połowy listopada. Buduję klimat świecami, zapachami, piernikami. To jednak nigdy nie wystarcza. Przede wszystkim potrzebuję świątecznej lektury.
   Trzeci rok z rzędu, Wydawnictwo Filia zbiera swoich najlepszych autorów w jednej, świątecznej książce- zbiorze opowiadań. Pierwszą z nich była Cicha 5, w zeszłym roku Siedem życzeń. W tym roku Księgarenka przy ulicy Wiśniowej.
   Kogo tu spotkamy? Między innymi Lilianę Fabińską, Gabrielę Gargaś, Remigiusza Mroza, czy Magdalenę Witkiewicz. Co połączy wszystkie opowieści? Tytułowa księgarnia, prowadzona przez pana Alojzego.
    Rzadko sięgamy po zbiory opowiadań. Opowiadania zalegają w szufladach, wydawnictwa rzadko podejmują się  publikacji. Dlaczego, pozostaje dla mnie tajemnicą. Przed Świętami jednak, w czasie, w którym tak trudno o dłuższą wolną chwilę, łatwo natomiast o gonitwę i..o to, by zapomnieć, o co chodzi 24 grudnia. Mówimy potem, nie czuję tych Świąt. Może to dlatego, że Wigilia nie u babci? Może z braku śniegu? Nikt z nas nie zwraca uwagi na najbardziej prozaiczne rozwiązanie. W gonitwie, pracy do ostatniego dnia, skupiamy się na prezencie dla taty, który musi kosztować dokładnie tyle, co ten dla mamy, musi być oryginalny, musi, musi...Stop. Przecież...nie o to chodzi! A gdyby tak zatrzymać się na kwadrans, przeczytać jedno opowiadanie? Ze swojej strony mogę Wam zagwarantować, że na jednym się nie skończy :).
   Księgarenka... jest lepsza od swoich poprzedniczek. To kilka wzruszających (naprawdę), magicznych (nawet nieco fantastycznych), historii, przy których nawet świąteczny sceptyk, na chwilę się zatrzyma. Zatrzyma i może...zadzwoni do babci, której nie widział od poprzedniej Gwiazdki?
   Kwintesencja duńskiego hygge, o którym pisałam w poprzednim poście, tutaj.
   Najpiękniejsza ze wszystkich zgromadzonych historii? Oswoić szczęście Gabrieli Gargaś. Nawet opowiadanie Remigiusza Mroza, którego nie czytam, nie próbuję już, miało ten klimat.
   Wspaniała lektura. Warto zacząć czytać już dziś, by cały  grudzień budować piękną, świąteczną atmosferę. Magiczna Księgarenka... przypomni Wam, czym były Święta, kiedy byliście dziećmi. Znajdźcie chwilę, by odwiedzić jakąś malutką miejscową księgarnię, nie sieciówkę. Kupcie Księgarenkę...i dajcie jej szansę. Kilka chwil, jedno opowiadanie. Zrozumiecie od razu, skąd mój zachwyt...:)

piątek, 2 grudnia 2016

Hygge klucz do szczęścia- Meik Wiking

     Głośno ostatnio o...szczęściu. Hygge. Duński sposób na życie w harmonii, w przyjemności. Bardzo chciałam sprawdzić, o co tyle krzyku.
   Autor książki, Meik Wiking jest równocześnie dyrektorem duńskiego Instytutu Badań nad Szczęściem. Bada nie tylko swój naród, ale cały świat, pod względem różnych czynników powodujących, że ludzie są szczęśliwi. We wszystkich statystykach Dania zawsze wypada bardzo wysoko. Autor spróbował rozwiązać tę zagadkę. I podzielić się sposobem na szczęście z innymi.
   Jakim cudem naród, który żyje niemal przez cały rok w ciemności, prawie nie ma lata, jest najszczęśliwszy? Ano, nauczył się żyć w środku. I z tego, co jest czynnikiem najbardziej depresyjnym stworzyli...hygge. Duński klucz do szczęścia.
   Nie będę wyjaśniała, czym jest hygge zbyt precyzyjnie. Żeby to zrozumieć, najlepiej sięgnąć po książkę :). W skrócie jest to jednak ogół cech, przedmiotów, ludzi, potraw, miejsc, świąt, wszystkiego tego, co my określamy jako rodzinne, przytulne, przyjemne, spokojne.
        Tak, to również świece. Wiking pisze, że w jego biurze zawsze stoi kilka zapalonych świec. Dla nas to niewyobrażalne, ale... U nas obecnie też robi się ciemno już o 17. Światło w hygge odgrywa ogromną rolę. Rozproszone, miękkie, ciepłe. Łatwo pomyśleć, że hygge to świeca, ciepły koc, wełniane skarpety, gorąca herbata, książka, ale...stop. Wcale nie. Przepis na hygge jest znacznie mniej materialny. To również Boże Narodzenie, zaparowane zimą okulary, kapcie zrobione przez babcię (a nie te kupione w sieciówce). To ktoś, kto czeka wieczorem z kolacją, to wspomnienia, gry planszowe, wspólne gotowanie... Uf, naprawdę trudno to wyjaśnić.
   Nie oznacza to jednak, że autorowi się to nie udaje. Udaje w stu procentach. Pięknie wydana, ilustracje i zdjęcia nadają tej książce bardzo...hygge wymiar.
  Dlaczego zatem książka wywołała burzę? Bo pierwsze po hygge sięgnęły...sklepy. Zachęcają teraz
do zakupu świec, wełnianych swetrów, polarowych kocyków. Nie tędy droga.
  Inna dyskusja, na którą się natknęłam, dotyczyła nas, Polaków. Hygge to Dania. I niech tam zostanie, świętujemy Halloween, Walentynki, a teraz duńskie szczęście? Po co? Przecież mamy swoje...narzekanie. Nie do końca rozumiem, dlaczego mamy się bronić przed czymś, co jest tak czysto wspaniałe, szczęśliwe. Ja w każdym razie nie zamierzam :).
   Wspaniała książka. Ciepła, przyjemna. Kwintesencja hygge. Dla tych, którzy nie potrafią się zatrzymać, zwolnić. Idealny prezent świąteczny. Boże Narodzenie to zresztą kwintesencja hygge. Dzięki niej zrozumiałam, czym jest hygge. I dowiedziałam się, że jest go w moim życiu całkiem sporo :).

poniedziałek, 28 listopada 2016

Muza- Jessie Burton


   Moje pierwsze spotkanie z autorką. Zachwycona przepiękną okładką, od razu rozpoczęłam lekturę. W jednej chwili weszłam w historię Odelle, trudno było mi się oderwać. Z czasem...było coraz trudniej.
  Odelle marzy o zostaniu pisarką. Jest młoda, dopiero przyjechała do Londynu i próbuje odnaleźć się w egzotycznym dla niej miejscu. Znajduje pracę, która nie jest może spełnieniem jest marzeń, ale w bardzo luźny sposób łączy się z pisaniem. Tam poznaje panią Quick. Nieco później poznaje Lewrie'go. Lewrie w spadku po mamie otrzymał pewien obraz...
   W przedwojennej Hiszpanii żyje rodzina Schloss. Piękna Sara, cierpiąca na nieustanną melancholię, Harold- mecenas sztuki i ich córka, Olivia. Artystka. Pewnego dnia do ich drzwi puka Izaak i Teresa. Rodzeństwo chce pomóc w pracach domowych, powstaje pewien obraz...
   Jessie Burton pisze tak, że przyjemnością nie jest nawet śledzenie fabuły, ale po prostu lektura sama w sobie. Powieść początkowo nie zaskakuje, czytelnikowi wydaje się, że obydwie historie połączą się prędzej czy później i to pewnie w dość przewidywalny sposób. Nic bardziej mylnego. Mam jednak wrażenie, że nie to jest w tej powieści najważniejsze.
   Nie ma szaleństwa, szokowania przemocą, erotyzmem, niemożliwą opowieścią. Jest spokojna, wciągająca powieść. Taka, którą poleca się przyjaciółce, kupuje mamie na Święta z pewnością, że spędzi z nią przyjemne chwile. Do czytania, z kubkiem herbaty, w zimowy wieczór. Zakończenie zostawi Was z lekko rozchylonymi ustami :).

piątek, 18 listopada 2016

Fantastyczne zwierzęta i...o co w tym wszystkim chodzi?

    Ostatnio fani Harry'ego Pottera nie mogą narzekać. W magicznym świecie znowu zaczęło się dziać, J.K. Rowling wróciła by... wyjaśnić kilka kwestii. Niedawno premierę miał "Harry Potter i przeklęte dziecko"- scenariusz spektaklu teatralnego. Dzisiaj natomiast, 18 listopada, swoją premierę ma film- Magiczne zwierzęta i jak je znaleźć. Pod tym tytułem wystąpiła pierwotnie w Harrym książka, podręcznik, napisana przez Newtona Skamandera. Nieco później autorka napisała książkę o tym samym tytule, która miała być dokładnie tym podręcznikiem, z którego uczył się Harry. Teraz natomiast nakręcony został film o Newtonie Skamanderze i o tym, co skłoniło go do napisania "Magicznych zwierząt". Akcja filmu dzieje się na długo przed narodzinami Harry'ego.
   Ciekawostką jest, że film to dopiero pierwsza część. Docelowo ma ich powstać aż pięć. Scenariusz napisała sama Rowlling, inspirując się wcześniej napisaną książką o tym samym tytule, którą to sama wymyśliła w "Harrym". Można się pogubić. Polska wersja książki jest obecnie...niemal białym krukiem. Można ją znaleźć na aukcjach internetowych, za cenę dużo większą niż można się spodziewać. Szkoda. Szkoda też, że to jednak film, a nie piękna opowieść o świecie magii.
   Świat magii został jednak obudzony na nowo i to niezmiernie mnie cieszy. Otrzymałam właśnie egzemplarz bardzo...magicznej książki. Wydawnictwo Harper Collins wydało właśnie kolorowankę, raczej dla dorosłych z "Fantastycznymi zwierzętami...".
   Bazą do jej powstania był raczej film. Piękna rzecz, trudno wybrać, od czego zacząć. Piękne wprowadzenie, kolejne karty wydają się być ściśle połączone nie tylko z filmem, ale ze sobą nawzajem. Co więcej, to nie jest kolorowanka w stylu mandali. To pojedyncze obrazy, jakby kadry z filmu, każdy tworzy osobną historię. Nie jest tylko precyzyjną zabawą antystresową.
   Nie wiem, czy można sobie wyobrazić bardziej idealne połączenie. Świat stworzony przez genialną Rowling jest dla mnie od dzieciństwa kwintesencją przepięknej fantastyki, dopracowanej w największych szczególikach. Z drugiej strony, jest w tych dorosłych kolorowankach coś, co cofa nas do dzieciństwa, co pozwala na chwilę poczuć tamtą magię, beztroskę. Połączenie doskonałe. Z jednej strony powrót do dzieciństwa, z drugiej magia, kolorowanie, z piękną historią w tle. Zapamiętajcie ją, byłaby idealnym prezentem na Święta!

środa, 9 listopada 2016

9 november- Colleen Hoover

   Wiele razy zachwycałam się książkami autorki. Dowodów można szukać tutaj. Ostatnia książka autorki, Never never...Zawiodła. Na szczęście kolejna, 9 november ma swoją premierę dzisiaj (9.11 naturalnie) i...pozwoli szybko zapomnieć o pozostawiającym wiele do życzenia zakończeniu Never never.
   Dla Fallon, głównej bohaterki, 9 listopada to data szczególna. Tego dnia miał bowiem miejsce pożar, w którym ucierpiało jej ciało, a w konsekwencji kariera i pewność siebie. Dla Bena ten dzień też będzie szczególny. Przypadek sprawia, że jest świadkiem rozmowy Fallon z ojcem. Postanawia stanąć w jej obronie i udawać, że są parą. Żadne z nich nie wie jeszcze, że przypadkowa gra jest w rzeczywistości czymś znacznie poważniejszym. Jedno z nich nie jest do końca szczere...
  9 november to sto procent Hoover w Hoover :). Nawet jeżeli nie do końca wierzyłam w tę książkę na początku, z każdą kolejną stroną nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Kilka zwrotów akcji tak bardzo kwestionuje to, czego czytelnik dowiaduje się wcześniej, że naprawdę trudno się oderwać. Dobrze, gdyby spojrzeć na akcję w całości, wydaje się nieco naciągana, może w niewielkim stopniu...nierealna, ale...Czy nie taka jest istota fikcji literackiej?
  Historia trudna, jak na Colleen Hoover przystało. Chociaż więcej tu intrygi, niemal kryminału, niż romansu. Do pochłonięcia w jeden wieczór. Niesamowicie jesienna. Dla stałych fanów Colleen, dla tych, którzy jeszcze jej nie znają ale przede wszystkim polecam tym, którzy do teraz nie mogli się do niej przekonać.

sobota, 5 listopada 2016

Biografia Leopolda Tyrmanda- Marcel Woźniak

   
 
              Istnieje teoria dotycząca biografii, która mówi o tym, że to, w jaki sposób autor przedstawi swojego bohatera, może na zawsze zmienić jego obraz w naszych oczach. Zbędny dramatyzm. Jedno jest natomiast pewne. Autor przedstawi bohatera tak, jak sam go widzi. O tym, czy biografia jest dobra czy nie, świadczy dla mnie miejsce, które autor zostawi dla czytelnika, by ten sam mógł wybrać istotne fakty i na ich podstawie stworzyć własny obraz bohatera. Czy udało mi się zatem stworzyć własny obraz Leopolda Tyrmanda? 
             O Tyrmandzie słyszeli niemal wszyscy. Każdy jednak słyszał co innego. Że jazz, że Zły, że kolorowe skarpetki i Ameryka. Twórczość Tyrmanda przeżywa renesans. Dzisiejszy czytelnik jest jednak przyzwyczajony do ekshibicjonizmu, lubi wiedzieć, co jego ulubiony pisarz jadał na śniadanie. Autor biografii podjął się bardzo trudnego zadania, odszyfrowania życia Tyrmanda, na podstawie tego, co ten po sobie zostawił.  
        Początkowo przytłoczył mnie nadmiar informacji. Wszystkie one były jednak, wydaje mi się, konieczne, by móc zrozumieć historię Tyrmanda w całości. Z każdą kolejną stroną z chaosu wyłania się coraz ciekawsza postać Leopolda Tyrmanda. Marcel rozszyfrowuje tajemnice i niedopowiedzenia, które narosły wokół bohatera biografii. Wszystko to popiera jego słowami. Dzięki temu, miałam ogromne wrażenie, że to naprawdę historia Tyrmanda, a nie zlepek subiektywnie wybranych fragmentów z jego życia. Ciekawy zarys historyczny, długa życiowa droga bohatera, a wszystko w oparciu, albo ścisłej korelacji z tym, co Tyrmand tworzył.  
    Tak naprawdę jednak, moje zdanie na temat tej książki definitywnie ukształtowało się dopiero przy epilogu. Marcel opowiada tu o swoim spotkaniu z dziećmi Tyrmanda, Matthew i Rebeccą. O tyle, o ile cała książka jest niesamowicie obiektywna i pozbawiona subiektywnej oceny, tutaj...historia Leopolda Tyrmanda odznaczyła swoje piętno. Na całym życiu bliźniaków. Rozmowa z Rebeccą jest idealnym podsumowaniem całości. Wzrusza. 
  Świetny debiut, mam nadzieję, początek literackiej drogi. Kawał dobrej roboty Marcel! :) 

wtorek, 18 października 2016

Jeszcze jeden oddech- Paul Kalanithi

    Naprawdę rzadko sięgam po smutne książki. Wydaje mi się, że świat codziennie dostarcza mi odpowiednią ilość zmartwień, tym bardziej, że ja naprawdę przeżywam losy bohaterów. Kiedy już zdecyduję się na coś tak poważnego, oczekuję dobrej literatury, emocji i przede wszystkim- morału trudnej sytuacji.
  Paul Kalanithi był neurochirurgiem. Młody, ambitny (prawie) lekarz czuł się niemal nieśmiertelny. Mimo, że prawie codziennie obcował ze śmiercią lub trwałym kalectwem, nigdy nie myślał, że ta może kiedyś dotyczyć jego. Jeszcze nie. Do czasu, kiedy zaczął czuć się źle. Będąc lekarzem, potrafił sam zdiagnozować swoje objawy. Rak płuc. Wyrok? Śmierć? Trwały uszczerbek na zdrowiu? Chemioterapia? Przeżuty? Paul zdawał się słyszeć to wszystko po raz pierwszy w życiu. Pierwszy raz dotyczyły jego.
   Gdybym miała określić o czym jest ta książka, powiedziałabym, że o umieraniu. Gdybym natomiast miała określić jej nastrój, to z pewnością nie nazwałabym go smutnym. Raczej...Naukowym i...pięknym.
   Z pewnością ładunek emocjonalny w tej książce jest większy przez fakt, że jest to swego rodzaju autobiografia. Wiedząc, że wszystko, o czym pisze autor, jest prawdą i miało miejsce w rzeczywistości...książkę czyta się z zapartym tchem. Odkrywa przed czytelnikiem tajniki fascynującego ludzkiego umysłu, neurochirurgii. I owszem, to naprawdę dobrze się czyta.
  Zupełnie inaczej natomiast czyta się o chorobie Paula, o decyzji o dziecku, o tym, co postanowił na terminalnym etapie choroby. Możecie mi wierzyć lub nie, ale kiedy...nastąpiło nieuniknione, płakałam i kiwałam głową w geście zaprzeczenia. Ostatecznie jednak...ogarnął mnie spokój, nie strach.
   "Jeszcze jeden oddech" to książka o tym, że...nie jesteśmy nieśmiertelni. Nie przytłacza, ale skłania do przemyśleń. Trudno też nie zadać sobie pytania, czy nie lepiej byłoby, gdyby autor został pisarzem? Tylko wtedy nie napisałby czegoś tak ciekawego o naturze ludzkiego układu nerwowego. Jedna z lepszych książek tego roku.

poniedziałek, 10 października 2016

Never Never- Colleen Hoover i Tarryn Fisher

 
   Wielkie nadzieje pokładałam w tej książce. Wiadomo, Hoover, mistrzyni young adult. Otworzyłam książkę w piątek wieczorem i...skończyłam w niedzielę w nocy. Czytałam niemal bez przerwy. Co niestety nie oznacza, że jestem zachwycona...
   Charlie budzi się nagle i...zupełnie nie wie, kim jest. Siedzi na lekcji, ale nie poznaje ani kolegów z klasy, ani nauczycielki. Udaje jednak, że wszystko jest w porządku. Do czasu kiedy spotyka swojego chłopaka, Silasa.
  Silas niestety...też nie pamięta Charlie. Nie pamięta niczego. Zupełnie tak jak ona. Zbiorowa amnezja? Atak kosmitów? A może ktoś chce im zaszkodzić?
   Już w tym miejscu powinna się zapalić ostrzegawcza lampka, to nie jest Colleen, to nie jest Colleen. Co nie zmienia faktu, że akcja jest bardzo ciekawa. Wciąga od pierwszego zdania i bardzo uzależnia. Naprawdę trudno się oderwać. Tym bardziej, że trudno wymyślić racjonalne wyjaśnienie sytuacji, w której znaleźli się Charlie i Silas. Wystarczy do tego dodać udział nieprzewidywalnych osób trzecich, rodzące się na nowo uczucie i...powieść doskonała? Prawie.
  Przy takiej akcji, tak sprytnie napisanej, w sposób, za który uwielbiam Colleen, naprawdę trudno się oderwać od lektury. Nie zmienia to jednak faktu, że każda kolejna intryga i każdy rozdział powinien przybliżyć czytelnika do znalezienia odpowiedzi na pytanie, co stało się Charlie i Silasowi. Nie mogę nic więcej powiedzieć, jednak...zakończenie naprawdę mnie rozczarowało. Do tego stopnia, że ostatnie strony przeczytałam dwa razy, bo nie wierzyłam własnym oczom...
  Mam dylemat. Patrząc na "Never Never" przez pryzmat fabuły, akcji, języka- książka jest wspaniała. Jednak zakończenie powinno zmieść czytelnika z powierzchni ziemi...Książka po prostu bardzo traci przez zakończenie.

piątek, 7 października 2016

Bez pamięci- Martyna Kubacka


   W tej książce od samego początku nic nie jest pewne. Główna bohaterka, Kasia, w rzeczywistości może być kimś zupełnie innym. Nie ma nawet pewności, czy imię się zgadza. Jedno jest natomiast pewne. Piotr kłamie. Nawet jeżeli źle się z tym czuje, kłamie jak z nut. Jaki ma w tym interes? Czy Kasi grozi niebezpieczeństwo? I jaką rolę odegra w całej tej historii pomoc domowa- Marta?
   Rzadko, jak wiecie sięgam po to, co niesprawdzone i nieodkryte. Mam jednak wrażenie, że gdybym była polską młodą autorką, bardzo chciałabym czytać recenzje blogerów. To jednak dosyć obiektywne źródło. Nikt nie siedzi teraz obok mnie i nie szczypie za każdym razem kiedy książki nie określam mianem "rewelacyjnej".
  Czasami fajnie jest zabłądzić gdzieś poza listę bestsellerów. Może się okazać, że na naszym podwórku również mieszkają dobrzy autorzy. I autorki :)
   "Bez pamięci" rozkręcało się powoli i przyznam szczerze, że chciałam się już poddać jednak...przebrnęłam, okazało się, że rozwiązanie akcji jest znacznie ciekawsze, niż jej początek. Ok, może nawet można było się mniej więcej domyślić części tego, co się wydarzy. Jest tam jednak jeden szczegół, którego absolutnie się nie domyśliłam i który chyba przeważył na plus książki.
  Momentami miałam wrażenie, że korektor przysnął i "przepuścił" słowa, które...trochę mnie raziły. Ale pewnie się czepiam.
  Nie zawiodłam się. "Bez pamięci" czyta się jednym tchem i można ją pochwalić za wszystko to, czego obecnie oczekuje się od powieści. Nutka pikanterii, tajemnica, wątek kryminalny i ciekawa intryga. Czyta się jednym tchem!
 

poniedziałek, 3 października 2016

PRZECZYTAJ & PODAJ DALEJ- wymień się ze mną!


  Kochani! socjopatka.pl i Save the magic moments po raz drugi organizują książkową wymianę. Zasada jest prosta. Książka za...książkę :)
  Pod tym linkiem znajdziecie wydarzenie na Facebooku. Nie trzeba być blogerem, żeby się wymienić! Wystarczy zaproponować książkę. W komentarzu u dziewczyn można dodać więcej propozycji, dokładnie tak jak na blogu w poście. Nie ukrywam, że jestem niesamowicie podekscytowana tą akcją. Chcę się z Wami wymienić! Proponuję zatem:


  1.  Słodki świat Julii- Sarah Addison Allen 
  2. 100 miejsc we Francji które każda kobieta powinna odwiedzić- Marcia DeSanctis 
  3. Polowanie na sobowtóra- Linda Howard 
  4.  Zbrodnia hrabiego Neville'a- Amelie Nothomb 
  5. Zatrzymać chwilę- Maria Wolska 
  6.  Wszystkie kształty uczuć- Edyta Świętek 
  7.  Artystka wędrowna- Monika Szwaja  
  8.  Mroki Łowisk- Anna Kasiuk 
  9.  Playlist for the dead- Michelle Falkoff 
  10.  Niezwyciężona- Pojedynek- Marie Rutkoski 
  11.  Odrodzona- C.C. Hunter 
  12.  Czy wspominałam, że Cię kocham?- Estelle Maskame 
  13. Jak być glam- Fleur de Force 


 Wszystkie książki są w stanie idealnym, niestety poza pozycją trzynastą. Podczas remontu i przenoszenia całej mojej biblioteki ta jedna książka ucierpiała. Stan wszystkich książek możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej. W razie jakichkolwiek pytań, propozycji- zapraszam do komentowania albo kontaktu mailowego, fejsowego, instagramowego :)
 
 
 



 

 

piątek, 30 września 2016

Załącznik- Rainbow Rowell


 Rainbow Rowell  jest jedną z popularniejszych autorek young adult. Paradoksalnie, napisała tylko dwie książki dla młodzieży, pozostałe to beletrystyka. Jednak jej książki ya osiągnęły tak spektakularny sukces, że zepchnęły te dla dorosłych na drugi plan. Rowell zdobyła rzeszę wiernych fanów i każda jej książka znajduje wielu odbiorców.
  W 2011 roku autorka napisała "Załącznik". Książka miała swoją polską premierę dopiero teraz, w 2016 roku. Nie trudno się zatem domyślić, że akcja powieści, skądinąd bardzo współczesnej, bo bazującej na istnieniu w sieci, jest nieco... oldschoolowa. Tym bardziej, że akcja została osadzona na przełomie XX i XXI wieku, w 1999 roku.
  Lincoln pracuje w gazecie jako informatyk. Zajmuje się jednak...kontrolowaniem WebSharka, programu, który wyłapuje korespondencję pomiędzy pracownikami, która nie dotyczy spraw zawodowych. Nudna i mało odpowiedzialna praca na nocną zmianę nieco dołuje Lincolna. Do czasu kiedy do programu wpada stała korespondencja dwóch przyjaciółek, Beth i Jenifer.
   W 1999 roku zaczynałam pierwszą klasę szkoły podstawowej. Dopiero rok później w domu pojawił się komputer stacjonarny. Z bardzo ograniczonym przez rodziców dostępem. To brzmi tak banalnie, ale nawet nie marzyłam wtedy o posiadaniu własnego...laptopa. Nie wspominając o smartfonach, które wtedy mogłyby być jedynie odległym science-fiction. Jak wspaniale było cofnąć się do tych czasów!
  Pamiętacie "Wierność w stereo"? Męską wersję "Bridget Jones"? Książkę o nieidealnym mężczyźnie, jego zupełnie nieromantycznych rozterkach? O nałożonym na mężczyzn stereotypie, który wpędza ich w niemałe kompleksy?  "Załącznik" klimatem bardzo przypominał mi właśnie "Wierność w stereo".
   Co więcej, w dobie idealnych bohaterów pokroju Christiana Greya (też macie takie wrażenie, że co drugi mężczyzna, w szczególności w ya, jest nieprzyzwoicie przystojny, bogaty i taki...nierealny?), tak przyjemnie poczytać o kimś...normalnym. O facecie, który mógłby się przytrafić...każdej z nas.
  Przyjemna, jesienna, tak łatwo jest wpaść w jej klimat. Gorąco polecam!
 

poniedziałek, 19 września 2016

Przez niego zginę- K.A. Tucker


 K.A. Tucker była moją miłością od pierwszego wejrzenia. Od czasu "10 płytkich oddechów" jestem jej absolutnie wierna. Nie tylko sięgam po każdą nową książkę, ale również gorąco je wszystkim polecam. Co innego jednak znajomi bohaterowie w serii, a zupełnie nowa historia. Pokładałam w niej naprawdę ogromne nadzieje.
  Maggie przyjeżdża do Nowego Jorku uporządkować sprawy po swojej zmarłej przyjaciółce. Policja orzekła samobójstwo, zamknęła sprawę, która wydawała im się formalnością. Jednak Maggie, która znała Celine od dziecka, wątpi w samobójstwo. Za wszelką cenę próbuje odnaleźć...mordercę. Zaczyna przeszukiwać szuflady Celine, mieszka w jej mieszkaniu, wchodzi nie tylko w jej miejsce, ale w zasadzie zaczyna żyć jej życiem. Poznaje jej znajomych, mężczyzn, z którymi łączyły ją silne uczucie. W poszukiwaniu odpowiedzi natrafia na dzienniki, z których dowiaduje się rzeczy, o których wolałaby nie wiedzieć. A może, gdyby wiedziała, Celine nadal by żyła? Prywatne śledztwo wpędzi ją w niezłe kłopoty.
   Poprzednią serię czytałam z zapartym tchem. Napięcie rosło tam bardzo świadomie, powoli, ale doprowadzało czytelnika do naprawdę zaskakującego zakończenia. Tutaj tak nie było. W porządku, to nie kryminał. Ale wciąganie w tej książce rozkłada się dosyć...nierównomiernie.
   Nietuzinkowa historia, ciekawy wątek złego romansu, takiego, który nigdy nie powinien mieć miejsca, z drugiej natomiast strony spokojna, przyjacielska relacja.
   "Przez niego zginę" to nietypowa young adult. Bardzo dobra, lekko kryminalna. Zaskakuje kolejnymi zwrotami prywatnego śledztwa głównej bohaterki. Tucker w formie! Co więcej, zakończenie pozwala wysnuć nadzieję, że powstaną kolejne części. Oby!
 

piątek, 9 września 2016

Ta chwila- Guillaume Musso


Pamiętam moje pierwsze spotkanie z Musso. Dwugodzinna podróż do domu, "Telefon do anioła". Kiedy koleżanka mi ją podsunęła, pomyślałam, na pewno nie. Szmira i harlequin.Ależ się pomyliłam! Książkę pochłonęłam w jeden dzień.
  Od tamtego momentu minęło kilka lat. Zdążyłam przeczytać niemal wszystkie książki Musso i po każdą kolejną sięgam natychmiast po premierze. Tak było i tym razem.
   Główny bohater, Arthur, dziedziczy po ojcu latarnię. Miejsce, które skrywa straszny sekret. Wiedziony ciekawością Arthur postanawia sprawdzić, co strasznego skrywają ściany latarni. Nie zdaje sobie sprawy z tego, w jaką pętlę wchodzi. Bezlitosną pętlę czasu, która w perspektywie może zniszczyć całe jego życie. Przypadek stawia na drodze Arthura pewną kobietę. Kobietę, z którą będzie mu dane przeżyć zaledwie...kilka dni.
   Po pierwsze nie ma najmniejszej szansy, by czytelnik domyślił się pointy tej historii. Nie trudno natomiast o myśl, że Musso zmienił gatunek. Na fantastykę. To, co dzieje się po otwarciu pewnego pomieszczenia w latarni, nie może mieć miejsca w normalnym świecie. Jednak... w poprzedniej książce też działy się niestworzone rzeczy, które potem zostały przez autora zupełnie racjonalnie wytłumaczone. O "Central Parku" można poczytać tu. Wtedy również pisałam o tym, że nie ma szansy na rozwikłanie zagadki dopóki autor sam nie poda jej czytelnikowi na tacy. O tyle o ile w "Central Parku" pointa jest w jakiś sposób związana z fabułą, o tyle tu...Nie chcę spoilerować, ale zakończenie...porażka.
  Jednego nie można "Tej chwili" odmówić. To książka o upływającym czasie, o tym, jak wiele przecieka nam przez palce i jak trudno to zauważyć dopóki się tego nie straci.
  Smutna i trudna historia. Wciągająca, bo naprawdę czeka się na rozwikłanie zagadki latarni. Dla fanów Musso.

sobota, 27 sierpnia 2016

Powietrze którym, oddycha- Brittainy C. Cherry




  Moje pierwsze spotkanie z autorką. Tak się złożyło, nie czytałam "Kochając pana Danielsa". Dlatego też kompletnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Książka mnie zaskoczyła.
  Elizabeth straciła męża. Sama opiekuje się małą Emmą i właśnie postanawia wrócić do swojego starego domu. Przyjedzie jej tam zmierzyć się z przeszłością, ciekawskimi spojrzeniami wścibskich sąsiadek i przede wszystkim nowym sąsiadem- dziwakiem.
  Tristan również kogoś stracił. Nie wiadomo jednak, w jakich okolicznościach. Zachowuje się co najmniej...dziwnie. Wręcz dziwacznie. Jest opryskliwy, złośliwy. I to nie tak schematycznie, że może jednak jest w nim coś dobrego. On jest zwyczajnie zły.
  Naturalnie, tych dwoje coś połączy. On jednak będzie bardzo odpychał od siebie Elizabeth. Znajdą jednak sposób na ulżenie wzajemnych cierpień. Znajdą sposób, by przypomnieć sobie utraconych małżonków za pomocą...siebie nawzajem. Wszystko pokrzyżuje jednak udział osób trzecich. Jednej osoby.
   "Powietrze, którym oddycha" odbiega od wszystkich znanych mi schematów powieściowych. Skacząca fabuła powoduje, że trudno się domyślić, co wydarzy się dalej. Książka ciekawi, wciąga.

 Mocno erotyczna. Mam wrażenie, że ostatnio wszystkie powieści muszą mieć trochę pikanterii. Czyżby czytelnik przestał być już pruderyjny? Nie wiem, troszkę mnie to razi.
   O tyle o ile w większości beletrystyki bardzo łatwo domyślić się zakończenia, tutaj od pierwszej strony nie wiadomo, jak potoczą się losy bohaterów. Tym bardziej trudno domyślić się dramatycznego zwrotu akcji, ale o tym sza!
  Nie wiedziałam, czego mam się po niej spodziewać. Zaskoczyła mnie, bardzo pozytywnie. Pochłonięta w dwa wieczory, nieszablonowa, bardzo dobra!
 

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

O dwóch połówkach jabłka

    Mój plan był idealny. Wszystko poszło dokładnie tak, jak zaplanowałem. Odkąd dowiedziałem się o jej istnieniu, nie potrafiłem myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, żeby się jej pozbyć. Chwila nieuwagi piętnaście lat temu nie może zniszczyć mojego poukładanego życia. Nie pozwolę na to.
Julia wyjrzała za okno, przez które pierwszy raz od początku jej pobytu w Bachotku, nie wpadały promienie słoneczne. Wzrokiem odprowadziła idącego drogą pomiędzy drzewami młodego mężczyznę. Głośno westchnęła. Upał ustąpił, jednak na plaży mimo wczesnej pory zebrał się już spory tłumek. Z daleka wydawało jej się, że widzi wśród ludzi kilku policjantów. Ciekawość wzięła górę nad poranną sennością. Narzuciła na siebie długi wełniany sweter i poszła w kierunku plaży.
Na plaży wyraźnie uformowały się dwa obozy gapiów. Jeden większy, ten w którym Julia wcześniej zauważyła policję, i drugi bardziej z boku, w którym rozpoznała podopiecznych ośrodka leczenia uzależnień, którzy przebywali tu na obozie. Patrzyli z ukosa na drugą grupę, do której Julia powoli podeszła. Wśród tłumu panowała dziwna cisza, przerywana jedynie płaczem jakiejś kobiety. Kilka osób oskarżycielskim spojrzeniem spoglądało w stronę podopiecznych ośrodka leczenia uzależnień. Stereotypy miały się doskonale i tam, gdzie działo się coś złego, od razu winę przypisywało się tym, którzy na to „wyglądali”, nawet jeżeli wszyscy wiedzieli, że właśnie próbują zmienić swoje życie. Julia stanęła na palcach próbując zobaczyć nad czym pochylają się ludzie.
Tłum zebrał się tuż przy samej wodzie, policja właśnie próbowała go rozgonić i zawiesić taśmy. Kilka osób, podobnie jak Julia próbowało spojrzeć w dół, szybko jednak odwracali wzrok i odchodzili zasłaniając usta dłonią.
Na brzegu, w miejscu w którym delikatne fale powodowane lekkim wiatrem rozbijają się o brzeg, Julia zobaczyła ciało dziewczyny. Jej twarz zastygła w spokojnym wyrazie. Wyglądała jakby w czasie snu jezioro wyrzuciło ją na brzeg. Jej stopy ciągle obmywały malutkie fale. Tylko skóra miała niezdrowy bladozielony odcień.
Julia szybko odwróciła wzrok od martwej dziewczyny. Wiedziała jednak, że ten widok na długo zostanie w jej pamięci. Jej umysł rejestrował najmniejsze nawet szczegóły, chociaż w ogóle tego nie chciała. Dziewczyna była ubrana w krótką sukienkę w drobne kwiatki, na nadgarstku połyskiwała bransoletka z zawieszką, połówką jabłka.
Kiedy Julia próbowała z powrotem przedostać się przez tłum, jej uszu doszedł cichy szept jednego z policjantów.
-To niemożliwe. Trzeba powiedzieć o tym komendantowi. Jestem pewien, że ktoś jej pomógł.
Długo nie mogła sobie znaleźć miejsca. W całym ośrodku czuło się ciężką, smutną atmosferę. Na parkingu przybywało policyjnych samochodów, kilka rodzin wyjeżdżało. Julia miała wrażenie, że w każdej napotkanej osobie widzi emocje związane z topielicą. Turyści wyjeżdżali, bo bali się tego miejsca. Ona chyba również. Ciągle miała przed oczami jej siną twarz i bladą szyję. Czuła, że potrzebuje uciec z tego miejsca.
Polna ścieżka nad brzegiem prowadziła do miejsca w którym do Bachotka wpada rzeka Skarlanka. Julia doszła tam w kilka minut. Nie zatrzymała się jednak ani tu, ani przy pomniku pomordowanych żołnierzy. Szła szybkim krokiem, aż obeszła prawie całe jezioro. Ciągle nie mogła uwolnić się od widoku topielicy. Ciągle miała w uszach słowa policjantów. Znacznie łatwiej bowiem było jej skupiać się na cudzych problemach. O swoich wolała nie myśleć. Nawet nie dopuszczała do siebie myśli, co by było, gdyby się wydało.
Następnego dnia rano już kilka minut po godzinie ósmej stała w krótkiej kolejce do miejscowego sklepu, w którym tylko wcześnie rano można było dostać świeże pieczywo. Na miejscu nie było już policjantów, za to ludzie ciągle rozprawiali o wydarzeniach poprzedniego dnia. Życie w ośrodku pozornie zaczynało już wracać do normalnego rytmu. Nagle wszyscy w sklepie przycichli i jakby na zawołanie, wszyscy odwrócili się w jednym kierunku.
Na schodach przed wejściem do ośrodka szarpało się trzech mężczyzn. Dwóch starszych, najwyraźniej nieumundurowanych policjantów. Usiłowali zapiąć kajdanki na nadgarstkach młodego chłopaka. Na oko mógł mieć zaledwie dwadzieścia kilka lat.
Julia wybiegła ze sklepu. Jej spojrzenie na chwilę spotkało się ze spojrzeniem chłopaka. Zobaczyła w jego oczach strach. Nie była jednak pewna, czy panika w jej własnym spojrzeniu nie była w tym momencie większa. Aresztowano Antka? Czyżby to miało jakiś związek z wczorajszą tragedią? Czyżby policjanci mięli racje i dziewczynie ktoś pomógł? Dlaczego jednak Antek? Przecież on nie mógł. Julia wiedziała, że nie mógł wtedy być z tą dziewczyną. Była tego pewna. Podobnie jak tego, że nikt inny nie może się o tym dowiedzieć.
Szybko wróciła do swojej kwatery i od razu przejrzała wszystkie znalezione portale informacyjne. W tych ogólnokrajowych nie natknęła się na żadną informację o topielicy, jednak te brodnickie od wczoraj nie pisały o niczym innym. Już kilkanaście minut po tym, jak aresztowano Antka, na jednej ze stron pojawiła się informacja o domniemanym młodocianym zabójcy. Autor tekstu musiał stacjonować w ośrodku. W artykule tłumaczył, że policja odnalazła na ciele ofiary wyraźne ślady duszenia. Nie ma jeszcze wyników sekcji zwłok, wiadomo jednak, że piętnastoletniej Klarze Sokołowskiej ktoś pomógł. Śledztwo wykazało, że młody turysta, Antoni T., jak podaje autor tekstu, powołując się na własne źródła, w przeddzień morderstwa, miał umówić się z ofiarą. Nie ma on również żadnego alibi na noc, kiedy zabito. Co więcej, dość mętnie tłumaczył swoją relację z ofiarą.
Julia z przerażeniem patrzyła na tekst, który właśnie przeczytała. Nie wierzyła własnym oczom. Czy to możliwe, żeby Antek umawiał się z tą Klarą? Dlaczego? Dlaczego nic o tym nie wiedziała? Jak przez mgłę przypominała sobie Klarę. Ot, nastolatka. Julia pamiętała, że dziewczyna zawsze chodziła sama, nigdy nie plażowała. Najczęściej siadywała na pomoście, ze słuchawkami w uszach, z których nawet z odległości słychać było dudniącą muzykę. Ubrana, jak na zbuntowaną nastolatkę przystało, w czarne bezkształtne koszulki z nazwami metalowych zespołów. Nigdy też nie zdejmowała ciężkich, czarnych butów. Julia nie skojarzyła jej z ofiarą, dlatego że ciało, które widziała na brzegu wyglądało zgoła...inaczej. Dziewczyna miała wtedy na sobie krótką sukienkę w drobne kwiaty. Wyglądała jakby...wybierała się na randkę. Czyżby z Antkiem? To przecież było niemożliwe. Poza tym, była od niego znacznie młodsza.
-Zupełnie jak on od ciebie- głośno pomyślała Julia.
Długo nie mogła sobie znaleźć miejsca. Zastanawiała się nad tym, co powinna zrobić, z tym, o czym najwyraźniej wiedziała tylko ona i Antek. Bała się powiedzieć prawdę, bała się konsekwencji. Chłopak przyjechał tutaj z rodzicami na wakacje. Co powiedzą, kiedy dowiedzą się, że spotykał się z kobietą o dziesięć lat od niego starszą? Antek był jednak podejrzany o morderstwo. Zbrodnię, której z pewnością nie popełnił.
Julia zaczynała popadać w paranoję. Ciągle myślała o tym, czy powinna zgłosić się na policję i wytłumaczyć im, że Antek jest niewinny. W tym samym czasie myślała jednak o mordercy. Czuła, że on musi być gdzieś w ośrodku. Bezwzględny człowiek, który zabił niewinną dziewczynę, żyje na wolności, gdzieś tutaj obok. Zaglądała ludziom głęboko w oczy, jakby próbowała znaleźć w nich chociaż cień prawdy. W każdym widziała mordercę.
Minął tydzień i nadszedł dzień powrotu do domu. Julia dawno zapomniała o tym, jaki był pierwotny cel jej przyjazdu. Miała wypocząć, a czuła się jeszcze gorzej, niż wcześniej. Udało jej się spakować i przenieść wszystkie rzeczy do samochodu. Została już ostatnia walizka. Ta wyjątkowo nie chciała z nią współpracować. Z niemocą rozłożyła nad nią ręce, kiedy po raz kolejny zacięły się kółka, i walizka utknęła w piasku. Była w takim stanie, że nie potrafiła sobie z tym sama poradzić. Podeszła do najbliższego domku. Zapukała dwa razy.
-Proszę!- odpowiedział męski głos z wnętrza budynku.
Julia weszła do środka. Jej oczom ukazał się domek, bardzo podobny do tego, który sama do tej pory zajmowała. Przy stole siedział mężczyzna. Widziała go wcześniej w towarzystwie młodej żony i małego chłopca. Uśmiechnął się do niej znad zapisanej kartki papieru.
-Przepraszam, że przeszkadzam, ale nie mogę poradzić sobie z walizką. Utknęła w piasku.
-Proszę proszę! Niby takie samodzielne, a bez faceta nie potraficie sobie poradzić nawet z głupią walizką!- rubasznie zaśmiał się mężczyzna.- Już idę, znajdę tylko buty. Dzieciak wszystko przede mną chowa.
Julia w jednej chwili pożałowała, że tutaj weszła. Nie lubiła takich typów. Mężczyzna wyszedł do drugiego pomieszczenia. Nagle wzrok Juli padł na zapisaną kartkę papieru. Tuż obok leżała damska bransoletka. Z metalową zawieszką w kształcie jabłka. Pochyliła się nad tekstem. Zdążyła przeczytać tylko przeczytać „Mój plan był idealny...” i nagle, w jednej chwili usłyszała głuche uderzenie, poczuła przeszywający ból głowy i...upadła z łoskotem na drewnianą podłogę.
Obudziła się w szpitalu. Nie wiedziała, jak się tam znalazła. Przy jej łóżku siedział policjant.
-Pani Julio! W końcu! Wiem, że nie powinienem, zaraz pewnie zjawi się tutaj lekarz, ale chciałem pani podziękować. Pomogła pani w schwytaniu mordercy. Chciałem tylko potwierdzić pani zeznania.
-Jakie zeznania? Przecież ja...nie składałam żadnych zeznać.
-Kiedy obsługa ośrodka znalazła panią nieprzytomną, na chwilę się pani ocknęła. Bełkotała pani coś o mordercy, o tym, że to on i powtarzała imię Klara. Kierownik poskładał wszystkie informacje i od razu nas powiadomił.
Julia odetchnęła z ulgą. Chociaż ból z tyłu głowy ciągle pulsował, teraz przeszkadzał jej jednak znacznie mniej. W drzwiach zamiast lekarza stał uśmiechnięty Antek.   
   

czwartek, 4 sierpnia 2016

Prawo pierwszych połączeń- Agnieszka Tomczyszyn

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Lucyna Tomoń (@lucynatomon)
   Fantastyczna saga autorki przypadła mi do gustu, jak rzadko. Kołysała mnie swoim językiem i spokojną, chociaż trudną akcją. Chciałam więcej, a tu nagle taka zmiana. Narrator, a jednocześnie główny bohater jest...mężczyzną! Zero magii. Czy to może być dobre?
  Jonasz, imię po Kofcie, wyjeżdża na pierwszy w swoim życiu obóz językowy. Nie jest jednak tym faktem zachwycony. O wiele bardziej wolałby zostać w garażu grając razem z kolegami z zespołu w Guitar Hero. Czy z takim podejściem można przeżyć przygodę? Zmienić swoje nastawienie do nadchodzącej dorosłości? I w końcu...odnaleźć idealne pierwsze połączenie? 
   Banały powiecie. Wcale nie! Byłam nastawiona...nie najlepiej. Od pewnego czasu ciągle czytam new adult i troszkę mam dość. Bo schemat z w nich jest dość powtarzalny. Pomyliłabym się, i to jak bardzo! Może nie ma magii, jest za to piękny język i wszystko doskonale ze sobą współgra. Nawet kurs angielskiego w obozowym tle wcale nie jest nudny. Bynajmniej. Gdyby ktoś nie znał różnicy między will i going to, ta książka tłumaczy to lepiej niż nauczyciele ;).  
  Bohaterzy nie są przekoloryzowani, bo mimo młodego wieku, prawie każdy przeżył już coś trudnego. Jonasz natomiast wiele na tym obozie zrozumie. Zrozumie to, co w dorosłym życiu przychodzi z taką trudnością. Dlaczego warto nie tylko marzyć, ale również ciężko pracować, by móc marzenia spełniać, dlaczego trzeba czasami wyjść ze swojej strefy komfortu. 
  Idealna na wakacje, w szczególności na obóz, naprawdę! Z przesłaniem, ale bez sztampy, z piękną Korsyką i kołyszącym morzem w tle. Autorka idzie naprawdę w dobrym kierunku. I gdybym miała podsumować książkę jednym zdaniem, to byłby to fragment wiersza Staffa zamieszczony w tekście, który na fotografii niżej. 


niedziela, 31 lipca 2016

Jak powietrze- Agata Czykierda- Grabowska

     Lubię powieści new adult. Fajnie, że są. Są lekkie, wzruszające i takie...wakacyjne. Przyciągają okładkami (!) i obietnicą emocjonalnej burzy. W Polsce niewielu jest autorów piszących NA. Chociaż nie powiedziałabym, że to pierwsza taka książka, faktycznie, konkurencja w tej dziedzinie jest raczej znikoma. Autorka postawiła sobie poprzeczkę naprawdę wysoko.
  Oliwia, dziewczyna z dobrego domu, przejeżdża na czerwonym świetle. Zdążyłaby, gdyby nie młody mężczyzna na pasach. Wypadek pociąga za sobą ogromne konsekwencje, chociaż chłopakowi, Dominikowi nie stało się nic poważnego. Dominik zmuszony jest zaprosić obcą Oliwię do swojego trudnego, młodego życia.  Żadne z nich nie zdaje sobie sprawy z tego, że te kilka sekund absolutnie zmieni całe ich życie.
  Dominik skrywa sekret. Oliwia również. New adult, wiadomo. Oliwia jest sympatyczna, nie jest idealna. W końcu! Dominik jest tego typu facetem, którego ma się ochotę schrupać. Chociaż też daleko mu do new adultowego ideału, bo brak mu...doświadczenia.
  Książce natomiast z pewnością nie brak pikanterii, lekkości, przyjemności z lektury. Akcja rozgrywa się w wakacje, łatwo się dostosować. Trudniej natomiast...przeczytać. Niczego bym jej nie zarzuciła, tylko...jest lekko przegadana. Całość można by zmieścić może na mniejszej ilości stron. A może dodać jej więcej..akcji?
  "Jak powietrze" przyjemnie kołysze. Do poczytania na plaży, do poczucia, że dzieją się na tym świecie rzeczy...nieprzewidywalne.

środa, 13 lipca 2016

Hirameki- kolorowanki to przeszłość!


 Jeżeli śledzicie mojego bloga na bieżąco, wiecie zapewne, że jestem ogromną fanką kolorowanek, zentangli i wszystkich kreatywnych odstresowywaczy :) Dlatego niemal rzuciłam się na nowość wydawnictwa PWN, "Hirameki". Zakochałam się w tych kolorowych plamkach.
  Pamiętacie jak w przedszkolu robiło się wodnym farbkami plamy na połowie kartki, odciskało na drugiej połowie by zobaczyć, co powstało? To bardzo zaawansowane plamy. Zacznijmy od czegoś prostszego. Koło, które powstaje pod mokrym kubkiem kawy? Barszcz rozlany na obrusie? Pomidorowa na białej koszuli? Ohyda? Przyjrzyjmy się im chwile dłużej. A gdyby tak dorysować im...łapki i pozwolić zeskoczyć na podłogę? A może to balon, który odleci za chwilę za okno?
  Duet Pong i Hu zauważyli w plamach coś...nadzwyczajnego.
  Książka nie tylko antystresowa. Skłania do zatrzymania się nad czymś, co pozornie brzydkie.
Przez Hirameki plamy nigdy już nie będą takie same!

niedziela, 10 lipca 2016

Kiedy pada deszcz- Lisa de Jong

 
    


  Zaczęłam ją czytać w "popromyczkowym" kacu. Link do recenzji "Promyczka" tutaj. Potrzebowałam czegoś, co podobnie wstrząśnie moimi emocjami, ale może...dobrze się skończy? Wszyscy zachwalali, a poza tym...ta okładka...;)   Główna bohaterka, Kate, przeszła w swoim młodym życiu naprawdę trudne chwile. Chwile, które zmieniły ją i jej podejście do drugiego człowieka nieodwracalnie.
   Kate przyjaźni się z Beau. Beau traktuje jednak ich relację troszkę inaczej. Widzi w Kate nie tylko przyjaciółkę, ale również...kobietę. Ta jednak stara się tego nie zauważać. Nie potrafi przełamać lęku przed mężczyznami. Do czasu kiedy na jej drodze staje Asher...Asher, który podobnie jak ona skrywa pewną tajemnicę...
  Brzmi znajomo? :) "Promyczek"? No nie do końca. Czytałam wcześniej recenzje, której autorka porównywała obydwie książki i spodziewałam się "Promyczka" 2. Bynajmniej. Zgadzam się, schemat jest nieco podobny, ale to dwie zupełnie inne historie. Beau to nie Gus. Nie tylko historia jest inna, ale przede wszystkim styl autorki. Dużo tu ciężkich, smutnych przemyśleń, które w gruncie rzeczy niewiele wnoszą do fabuły. 
    "Kiedy pada deszcz" wzrusza, chociaż nie bawi. Jest piękna, naprawdę. Idealna na wakacje, do czytania nie tylko w deszczowy dzień. Jeżeli jednak miałabym wybierać, wolę "Promyczka". Albo inaczej. Zaczęłabym od przeczytania "Kiedy pada deszcz", dopiero potem "Promyczka". Wtedy książka należycie Was zachwyci :)

czwartek, 7 lipca 2016

Kiedy odszedłeś- Jojo Moyes

   Jojo Moyes jest absolutnie jedną z leszych autorek kobiecych. Jej "Zanim się pojawiłeś" jest chyba pierwszą książką, przy której płakałam.  Podobno czytelników tak bardzo interesowały losy głównej bohaterki, że autorka postanowiła napisać kontynuację.
 Will, główny bohater poprzedniej części, bardzo namieszał w życiu Lou. Jeszcze więcej kłopotów sprawiło jednak jego zniknięcie.  Lou nie potrafi na nowo poukładać swojego życia,  tkwi w martwym punkcie. Mieszka i pracuje w Londynie, jednak tutaj też ciągle gonią ją wyrzuty sumienia. Do czasu, kiedy w jej życiu pojawia się Lily i...pewien ratownik medyczny.
  Nie byłam chyba zainteresowana dalszymi losami Lou. Wydaje mi się, że zakończenie "Kiedy się pojawiłeś" było doskonałą klamrą, Historia była dla mnie zamknięta. Byłam jednak ciekawa, co takiego wymyśliła autorka, by przyciągnąć czytelnika skorego do czytania kontynuacji.
To, co dzieje się w "Kiedy odszedłeś" zaskakuje od pierwszych stron. Mniej tutaj romansu, więcej przemyśleń i relacji pomiędzy rodzicami, a dziećmi. Nie oznacza to jednak, że miłość się nie pojawia. Bynajmniej!
  Bardzo trudno po nią nie sięgnąć. Równie trudno przy niej ani razu się nie...zaśmiać :). Jednak! Więcej tu humoru niż w poprzedniej części.
  W kinach obecnie można obejrzeć ekranizację pierwszej część, zapewniam jednak, że książka jest znacznie bardziej wzruszająca. "Kiedy odszedłeś" jest natomiast idealnym plastrem na ranę, którą pozostawia "Zanim się pojawiłeś".

wtorek, 21 czerwca 2016

Promyczek- Kim Holden

 Rzadko sięgam po young adult. Głównie dlatego, że nie lubię pseudo młodzieżowego języka i opowieści o amerykańskich dzieciakach. Zrobiłam wyjątek, będę z Wami szczera. Poleciałam na okładkę. I tekst, który gdzieś przeczytałam, że "Ugly love" przy "Promyczku" wymięka.
  Kate zaczyna studia w Grants. Jej najlepszy przyjaciel, Gus, właśnie wyjeżdża w pierwszą trasę koncertową swojego zespołu. Przed Kate trudny czas zaaklimatyzowania się w nowym miejscu. Idzie jej całkiem nieźle, poznaje wielu wspaniałych ludzi, do czasu. Do czasu kiedy trafia na Kellera, a autorka zaczyna zdradzać tajemnice bohaterów. Musicie wiedzieć, że jest ich całe mnóstwo.
  Dawno nie spotkałam się z tak pozytywną bohaterką. Tak bardzo, po prostu pozytywną. I to nie przesłodzoną idiotką. Kate po prostu bierze życie takim, jakie jest. Pomaga innym, chociaż nie jest żadną Matką Teresą. Kocha (!) swoich przyjaciół i cieszy się z każdej chwili. Banał? Ok, a potraficie tak? Żyć bez żadnych negatywnych emocji? Bez plotek, obgadywania i wytykania całemu światu jego wad? Kate potrafi i jeżeli spojrzymy na nią przez pryzmat zakończenia...wtedy książka nabiera wspaniałego, ponadczasowego przekazu. Chociaż bez patosu.
  Zryczałam się przy tej książce bardzo. Nie dlatego, że płaczę z byle powodu. Raczej dlatego, że...to piękna opowieść. Autorka nie wyciska łez dramatycznym zakończeniem, czy zwrotem akcji. Zupełnie nie. To co kończy książkę jest po prostu...doskonałą klamrą, która stawia całą książkę w zupełnie innym świetle.
  Wspaniała lektura. Idealna na wakacje. Skłania do spojrzenia na swoje życie z innej, paradoksalnie pozytywnej strony. Po jej przeczytaniu zadzwonicie do mamy, albo do przyjaciela. Żeby im powiedzieć kocham. Po prostu.

wtorek, 7 czerwca 2016

Ugly love- Colleen Hoover


 Nie wiem, od czego zacząć. W ogóle nie wiem, co powinnam napisać. Pierwszy raz od bardzo dawna książka tak bardzo zawładnęła moim umysłem, że tak bardzo jak chcę o tym napisać, nie potrafię znaleźć słów...
   Tate, młoda pielęgniarka wprowadza się do swojego brata, pilota. Jednak już pierwszego dnia napotyka na swojej drodze pewne...trudności. Pod drzwiami mieszkania brata leży bowiem...pijany mężczyzna. Mężczyzna, który wpłynie na jej życie tak, jak jeszcze nikt dotychczas. I nie oznacza to bynajmniej, że wprowadzi w nie szczęście.
  Perfekcja. W każdym calu. Powiedzieć o "Ugly love", że wciąga to o wiele za mało. Porusza najgłębsze emocje, takie, do których w dzisiejszych czasach naprawdę trudno dotrzeć, tym bardziej czytając.
  Jeżeli oczekuję czegokolwiek od książek o miłości, to właśnie tego. Żeby nie były przesłodzone, przekolorowane, oczywiste. "Ugly love" jest idealnym połączeniem historii o miłości, bólu, cierpieniu i przede wszystkim poświęceniu.
  Dla mnie to właśnie przede wszystkim opowieść o poświęceniu. Każda kobieta, która chociaż raz pokochała mężczyznę,  którego serce w jakiś sposób należało do kogoś innego. Upór, cierpliwość i jakaś taka nuta samodestrukcji, która wydaje mi się, jest w każdej z nas. Głęboko ukryta, pokazuje swoje prawdziwe oblicze dopiero w chwili pojawienia się człowieka, o którego warto walczyć. Nawet jeżeli nie można.
  Książka z rodzaju takich, po których trudno sięgnąć po coś nowego. "Ugly love" powoduje strasznego kaca.
PS. To nie koniec tej historii. W przygotowaniu film. Jeżeli nadal Was nie przekonałam, to...

niedziela, 5 czerwca 2016

Przeznaczeni- Katarzyna Grochola

 
 Długo kazała nam czekać. Chyba najbardziej rozpoznawalna twarz polskiej literatury kobiecej wraca znienacka, z bardzo tajemniczą powieścią. Nagle we wszystkich gazetach widzę jej zdjęcie i czytam, że dopiero po "Przeznaczonych" poczuła, że jest pisarką. Nowa, czy tamta "poprzednia" odsłona Grocholi? Którą z nich pokochają czytelnicy?
  Kilka z pozoru nie mające ze sobą nic wspólnego opowieści. Olin, popularna pisarka, która razem ze swoim kochankiem planuje wyjazd do Kanady. Jerry, który z jednego uzależnienia uciekł w kolejne. Naiwny Kuba, który próbuje odnaleźć swoje miejsce w wielkim biznesie. Krupierka, której życie w ogromnym stopniu zdominowała praca w kasynie i Mateusz, tajemniczy...amant?
  Żadnej z historii nie można nazwać błahą, lekką. Opowiadają o tym, co trudne jednak nie dramatyczne, tragiczne. Losy bohaterów to przede wszystkim to, co dzieje się w ich umysłach. Wszyscy bowiem bardzo skutecznie gmatwają sobie losy. I to chyba stanowi wartość tej książki. Czynnik, przez który trudno się od niej oderwać.
  Trudno też nie zwrócić uwagi na rozbieżność Grocholi z "Przeznaczonych" z tą...znajomą. Obawiam się, że grono jej stałych czytelników to zupełnie inny odbiorca, niż ten, który sięgnąłby po jej najnowszą powieść. Nie chcę żadnej z grup umniejszać, bynajmniej! Jednak powiedzmy sobie szczerze, Grochola bawiła, śmieszyła, rozkochiwała w lekkiej kobiecej prozie, po którą każda z nas z przyjemnością sięgała. Tutaj mamy do czynienia z czymś zupełnie innym.
Czy polecam? Tak. Książka z gatunku literatury...trudnej, chociaż nie do łez. Pięknej, chociaż lekko przegadanej. Jeżeli Grochola zostanie w tej formie i to właśnie ona daje jej prawdziwe spełnienie, z przyjemnością sięgnę po kolejną jej książkę.
 
 

poniedziałek, 9 maja 2016

Przed premierą:Czar Chanel- Coco Chanel, Paul Morand, ilustracje Karl Lagerfeld


Powiedzieć o Coco ikona to za mało. W rzeczywistości nazywała się Coco Bonheur Chanel, bonheur oznacza szczęście. Znacznie bardziej pasowałoby jej jednak Coco la Revolution Chanel. Gwiazda, którą, jak sama twierdziła, nigdy nie chciała zostać, a której blask widzimy doskonale po dziś dzień.
  "Czar Chanel" to krótka i niestety, bardzo wybiórcza opowieść o życiu kobiety, która zmieniła świat mody...nieodwracalnie. Historię spisał Paul Morand, ubarwił swoimi ilustracjami Karl Lagerfeld, który od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku zawiaduje spuścizną Chanel.
  Czytałam jakiś czas temu inną biografię Coco, czytałam o jej geniuszu, o tym, jak możemy się nią inspirować w dzisiejszych czasach, a nawet jak zdobyć prawdziwy, zaprojektowany przez samą Chanel, a nie jej następców żakiet. Nigdy natomiast nie czytałam jej własnych słów.
  Coco uchodziła za osobę ekscentryczną, choć sama w ogóle tak o sobie nie myślała. Czuła się bardziej rzemieślnikiem niż artystką. W jej biografii jest wiele aspektów, które sama ona albo pomijała, albo ubarwiała. Tak również jest i tutaj. Tylko...czy to ma jakiekolwiek znacznie dzisiaj? Myślę, że nie. Doskonale natomiast poznać Chanel taką, jaką widziała ona samą siebie. I nie tylko siebie, ale cały ówczesny artystyczny świat.
  Co do ilustracji, nadały książce coś...ekskluzywnego. To trochę tak, jakby Karl wziął właśnie mój egzemplarz książki i podczas lektury rysował w przypływie natchnienia, na marginesach małe portrety wielkich postaci. Trudno oprzeć się pokusie by po raz kolejny przesunąć palcem po zarysowanej stronie tylko po to, by sprawdzić czy nie rozmaże się na niej węgiel...
  "Czar Chanel" to spacer po starym Paryżu, opowieść o wielkich ludziach, których wtedy można było spotkać na ulicach Miasta Świateł. To cafe au lait wypita na rogu rue du Cambon z Coco Chanel przy naszym stoliku.

niedziela, 8 maja 2016

Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie- Jessica Knoll

   To pierwsza od dawna książka, która zupełnie nie zachęciła mnie okładką. Zazwyczaj bowiem daję się złapać na marketingowy chwyt okładkowy. Ta natomiast zupełnie do mnie nie trafiła, nie przyciągnęła, a co najważniejsze, w żaden sposób nie oddała treści.
  Główna bohaterka, Ani (TifAni), żyje życiem, które my nazywamy chyba american dream. Ma narzeczonego, dobrą pracę, pieniądze, planuje ślub jak z bajki. Jest jednak coś, co jej w tym przeszkadza. Przeszłość. Zdarzenia ze średniej szkoły, traumatyczne wydarzenia, które Ani zostawiła za sobą tylko pozornie.
  Wydawca porównuje "Najszczęśliwszą..." do "Dziewczyny z pociągu" albo "Zaginionej dziewczyny". Nie! Zupełnie nie. Historia jest totalnie inna, tutaj nie chodzi o to, co ma się wydarzyć, ale o to, co już było.
  To, co sprawia, że ta książka jest aż tak genialna, to przede wszystkim główna bohaterka, jej postawa wobec świata, jej szczerość i...język. Ani jest depresyjna, tragiczna ale w tym samym czasie bardzo...bezwzględna. To, w jaki sposób kalkuluje rzeczywistość...jak z zimną krwią się jej przygląda, sprawdza, czy aby jej się to opłaca. Naturalnie, usprawiedliwia ją jej przeszłość, ale! Czytelnik nie poznaje jej od razu, wszystko rozwija się powoli. I jeżeli wydaje Wam się, że pierwsza tragedia Ani będzie tą najważniejszą...
  Po tej książce ma się kaca. Takiego czytelniczego. Trudno bowiem znaleźć coś, co wciągnęłoby w równym stopniu. Naprawdę...mocna, dobra lektura. To jedna z tych książek, które zostają z czytelnikiem na długo, które wwiercają się w Twoje życie i nie chcą z niego wyjść przez bardzo bardzo długi czas.

czwartek, 5 maja 2016

Helenka 9.04.16


Wiecie, kiedy praca fotografa ma prawdziwy sens? Wtedy, kiedy ktoś tak maleńki cieszy się do obiektywu, doskonale bawi się podczas robienia zdjęć. Kiedy gotowy materiał cieszy i wzrusza rodziców. I przede wszystkim kiedy pomyślę o dorosłej Helenie, która spojrzy na te słodkie zdjęcia i pomyśli, że sama chciałaby sfotografować w ten sposób swoją córkę.







piątek, 29 kwietnia 2016

Przed premierą: Szczęśliwe zakończenie- Vera Falski

 
Vera Falski pojawiła się dokładnie rok temu z "Za żadne skarby", którą to książką sprawiła mi ogromną przyjemność. Książka sielska, wiejska, wspaniała. Zazwyczaj, jeżeli autor pierwszą książką postawi sobie poprzeczkę dość wysoko, sporo od niego oczekujemy.
  Główna bohaterka, Sabina jest wziętą autorką literatury kobiecej. Żyje z mężem i dorosłą córką, pisze kolejne części powieści o wedding plannerce. Dopada ją wypalenie, kiełkuje w niej myśl, by rzucić ten rodzaj literatury, zająć się pisaniem na poważnie. Twórczy kryzys zbiega się z wizerunkowym faux pas, które wywołuje lawinę coraz to dziwniejszych wydarzeń medialnych. Pisarka chcąc uciec od burzy, którą sama rozpętała, kupuje domek nad polskim morzem, gdzie spróbuje znaleźć inspiracje.
  Komedia pomyłek? Czy w ogóle książka może bawić? Przyznam szczerze, że podchodzę do tego raczej sceptycznie. Humor tutaj zupełnie nie jest jednak oczywisty. "Szczęśliwe zakończenie" bawi w bardzo nieoczywisty sposób. Doskonale natomiast wyśmiewa wszystko to, co we współczesnym świecie zostało nadmuchane do niemożliwych rozmiarów. Vera wyśmiewa warszawskie "słoiki", ludzi, których życie mierzy się w ilości znajomych na fejsie i bardzo alternatywnych wpisach na twitterze. Przede wszystkim jednak wbija kij w literackie mrowisko, strojąc żarty z literatury, którą sama przecież tworzy. Do tego wszystkiego dodaje urokliwą nadmorską miejscowość, przyjaźni i pikantny romans. Czyta się to z przyjemnością.
  Mnie jednak zastanawia coś zupełnie innego. Autorka pisze pod pseudonimem, nadal nie wiemy kim jest. Trudno natomiast powstrzymać się od porównywania świata przedstawionego do polskiego świata literatury. Autorka może pozwolić sobie na bardzo krytyczne podejście, w końcu nie podpisuje się pod tym własnym nazwiskiem. Ciągle zastanawiam się, kim jest Vera Falski. Śmieje się bowiem z tych autorów i tych kategorii literatury polskiej, z której nikt raczej nie ma odwagi drwić. Jedni omijają, inni hipstersko się lubują...Kim jesteś Vero Falski? Książka miałaby szansę wszcząć medialną burzę, a nawet, jeżeli tego nie zrobi, z pewnością da wielu ludziom do myślenia...
Książka do kupienia tutaj

wtorek, 26 kwietnia 2016

weekend na wsi

    Pamiętam rozmowę przeprowadzoną kilka lat temu z moim znajomym na balkonie w moim toruńskim mieszkaniu. Dziesiąte piętro, w zasięgu naszego wzroku bloki, stacja benzynowa, supermarket. Powiedział mi wtedy, że w takim miejscu czuje, że żyje.
   Kiedy jestem w Toruniu, chodzę na długie spacery nad Wisłę. W wolne dni rano odwiedzam targ, kupuję warzywa, kwiaty, rozmawiam ze sprzedawcami. Szukam tego, co w mieście wiejskie.
  Tutaj nie muszę szukać. Wieś widzę w świeżej zieleni za oknem, w bukiecie tulipanów, który moja mama przyniosła do domu. Poranki są tu ciche, spokojne. Wszystko powoli zaczyna się budzić, wiosna kołysze kwiatami czereśni. Na zewnątrz pachnie wiosną, w domu chlebem na maślance. Moje pokolenie ciągle za czymś goni, ich życie znaczą kolejne kawy z papierowych kubków. Moje za to oczekiwanie na kwitnący bez.