poniedziałek, 31 marca 2014

***










Łukasz Ignasiński, marzec 2014

poniedziałek, 17 marca 2014

skończona nieśmiertelność

   Znaleźliśmy dla siebie lekarstwo. Lekarstwo na nieśmiertelność. Było nas czworo. Dwóch mężczyzn, dwie kobiety.  Potężny mężczyzna, wesoły, rozgadany. Ciągle się śmiał, skakał wokół nas, był bezpośredni, szczery. Drugi mężczyzna, wysoki, silny, o oczach bystrych i przenikliwych. Wydawał się jakby od nas silniejszy, był po naszej stronie, ale ciągle osobno. Obserwował nas, wysoko unosząc brodę. Wyraźnie stawiał się nad nami. Wydaje mi się, że wiedział o czymś, o czym my jeszcze nie wiedzieliśmy i chciał użyć tej informacji w chwili naszej największej słabości. Mimo to, mimo, że jego oczy miały w sobie jakąś złą iskrę, pałałam do niego większą sympatią, niż do pozostałych. Może mnie zmanipulował, a może przyciągała mnie jego zła strona. Była z nami jeszcze kobieta. Szczupła, wysportowana, o orzechowych oczach i ciemnych, kasztanowych włosach. 
  Szliśmy przez las. Miałam wrażenie, że bije od nas jakaś niewyobrażalna siła. Wszyscy mięliśmy takie wrażenie. Pewność swojej mocy. Pewność nieśmiertelności ale też tego, że od teraz mamy wybór. Lekarstwo da nam taką możliwość. Pozwoli zdecydować, czy chcemy żyć wiecznie, czy jak normalni śmiertelnicy, zestarzeć się i zakończyć życie przed osiągnięciem jakiegoś niewyobrażalnego wieku. Przyroda za nami żyła, grała kolorami i dźwiękami. Ta przed nami jakby milkła. Jakby wszystkie żywe stworzenia zdawały sobie sprawę z naszej potęgi i zamierały nieruchomo kiedy tylko wyczuwały naszą obecność. Nawet wiatr przed nami wiał jakoś delikatniej, jakby nie chciał zwracać na siebie uwagi. 
  Doszliśmy do wielkiego domu, może pałacu, urządzonego trochę jak świątynia. Ściany w kolorze dojrzałego wina, ciemne drewniane podłogi i złoto. Wszędzie złoto. Nie wiem, może był to dom jednego z mężczyzn, który szedł z nami. Ustawiliśmy się w kole, kobieta wyciągnęła małą fiolkę z żółtym płynem. Uśmiechnęła się do nas niepewnie i wypiła odrobinę. Podała fiolkę do następnej osoby. Obserwowaliśmy swoje reakcje. Nie wiem, czego się spodziewałam. Że zrobimy się purpurowi, że nasza skóra pociemnieje, albo od razu zaczniemy się starzeć. Nic takiego się nie wydarzyło. Ktoś powiedział, że musimy iść dalej.          
   Znowu szliśmy przez las, nadal jeszcze pewni swojej mocy. Zatrzymaliśmy się po kilku godzinach marszu, kiedy na naszej drodze stanęło wielkie jezioro. Tajemniczy mężczyzna uśmiechnął się z pogardą i...stanął na tafli wody. Poszliśmy w jego ślady. Moje stopy nie zatopiły się w wodzie, ale lekko na niej stanęły. Przejście przez jezioro okazało się niesamowicie przyjemne. Woda, po której szliśmy odbijała nasze kroki, tak jakbyśmy szli po świeżym śniegu. Kiedy w końcu stanęliśmy na lądzie, wszyscy bacznie się sobie przyglądali. Powoli zaczynało do nas docierać, że coś poszło nie tak. Lekarstwo nie zadziałało tak, jak powinno. A mimo to, wszyscy się do siebie uśmiechali, byliśmy szczęśliwi, bardziej niż szczęśliwi, mimo, że nie mięliśmy ku temu żadnego powodu. Nawet zły mężczyzna uśmiechał się jakby wbrew swojej woli. Czułam się jak odurzona, coś jednak podpowiadało mi, że tak nie powinno być. 
   Wiedziałam, że prędzej czy później tajemniczy mężczyzna w końcu się przede mną otworzy. Wyjawi nam, że lekarstwo na nieśmiertelność nie istnieje. Że zostaliśmy oszukani, że tak naprawdę, lekarstwo, które zażyliśmy spowoduje naszą śmierć szybciej, niż nam się wydawało. Wypiliśmy truciznę. Nie istnieje lekarstwo na nieśmiertelność.