wtorek, 24 października 2017

Ania- Grzegorz Kubicki, Maciej Drzewicki

  
  Właśnie skończyłam. Wydaje mi się, że należałoby coś napisać, najlepiej na świeżo i...nie wiem, co miałabym powiedzieć.
   Anny Przybylskiej z pewnością nie trzeba nikomu przedstawiać. Od młodych lat związana z aktorstwem, rozwój swojej kariery zawdzięcza, jak się okazuje, serialowi "Złotopolscy". Niemal od razu zyskuje ogromną popularność, Polakom wydaje się taką swoją dziewczyną, z sąsiedztwa. Kilka lat temu zachorowała na raka trzustki. Zmarła w październiku 2014 roku. 
   Z pewnością nie śledziłam tej historii, ani kariery Anny Przybylskiej. Z dzieciństwa pamiętam natomiast "Złotopolskich". W niedzielę, oglądaliśmy rodzinnie, zazwyczaj po obiedzie u babci. Dlatego też, początkowo, pierwsze rozdziały książki były dla mnie bardzo...sentymentalne. Patrzyłam na zdjęcia Marylki Baki i przypomniałam sobie jak bardzo wściekała się męska część mojej rodziny, kiedy mama z babcią włączały serial. Trudno mi jest wyobrazić sobie czas, jaki upłynął odkąd jako dziecko to oglądałam, do teraz, kiedy kilka lat temu widziałam w kinie "Sępa" (Przybylska zagrała w nim u boku Żebrowskiego).  
   Z biografią jest tak, że do początku wszystko wiadomo. Nie do końca byłam przekonana co do tego, czy będę w stanie przeczytać "Anię" do końca. Mimo wszystko, to nie jest życiorys, który mógłby mnie zainteresować. Ale otworzyłam, jeden rozdział, następny, kolejny, kolejny i pierwsza w nocy. Trudno mi było się od niej oderwać, za co z pewnością autorom należą się gratulacje. 
  "Ania" to przede wszystkim zbiór wspomnień matki Anny, siostry i jej menadżerki. Brakuje słów jej męża, trudno natomiast mieć do niego o to pretensje. Nie wiem, czy szum wokół książki, rodziny aktorki, to coś, co chcę obserwować.
   Kogo zobaczyłam? Kobietę, która przede wszystkim była matką. W młodym wieku urodziła pierwsze dziecko, potem kolejne. W zasadzie autorzy przekazują obraz Ani- mamy. Piękne, zważywszy na młody wiek. Przybylska, jak piszą autorzy, swoją najważniejszą rolę ciągle miałam przed sobą, ciągle była aktorką znaną, niesamowitą, piękną, ale jeszcze nie zawodowo spełnioną. Dlatego też wydawało mi się, że biografia może...Jest nieco na wyrost? Naturalnie, ludzie będą ją czytać. Ale...nie zrozumcie mnie źle, kiedy sięgam po biografię, to żeby poczytać o życiu legendy, narodzinach geniuszu. Dlatego też trochę się jej obawiałam. Myliłam się. Przez znaczną część książki w mojej głowie przewijały się wspomnienia z dzieciństwa, później obserwowałam historię naprawdę normalnej kobiety, dotkniętej śmiertelną chorobą. Trudno mi jest opisać emocje temu towarzyszące. Wydaje mi się to tym bardziej trudne i szokujące, bo...Przybylska w ogóle nie pasowała do raka. Takich ludzi, tętniących życiem, gwiazd, pięknych kobiet, nie może dotyczyć coś tak okrutnego. Do końca miałam wrażenie, że rak tu nie pasuje.
   Wydaje mi się, że "Anna" zasługuje na lekturę nie tylko ze względu na pamięć o aktorce, ale o kobiecie, którą dosięgnęła straszna niesprawiedliwość. Naprawdę, trudno mi jest to sobie wyobrazić. Trudno też opisać to słowami. Płakałam, nie spodziewałam się, że będzie inaczej. Nie ma morału, pointy, lekcji. Jedno wiem na pewno. Rak się Bogu nie udał.

piątek, 13 października 2017

Krystyno, nie denerwuj matki- Michalina Grzesiak

    Rzadko sięgam po książki, które z definicji mają bawić. Tak samo, jak nie oglądam kabaretów. Wiem, że wszyscy oglądają i ich śmieszy. Dla mnie są nieco żenujące. Nie znaczy to jednak, że jestem gburem. Po nocach, za zamkniętymi drzwiami oglądam memy z prezydentem. Do dzisiaj śmieję się z mema z Auchanem(Ałchan? Auchan? Oszom? Oszołom?Achujan?). Ten typ humoru bawi mnie do łez (chociaż nie ma się czym chwalić). Ale to jest też coś tak bardzo poniżej, że trudno szukać tego w książkach. Chyba.
    Michalina jest blogerką. Bloguje tutaj. W książce opowiada, podobnie jak na blogu, jak to z tym życiem naprawdę jest. Naprawdę i bez koloryzowania. Że ciąża to nie mistycyzm i fruwanie kilka centymetrów nad ziemią. W końcu spuchnięte foki nie latają. Miłość miłością, ale trudno żyć ulotnymi chwilami, kiedy ciągle brakuje kasy.Nie oznacza to jednak, że życie jest szare, Polacy złodzieje i wszystko pod górkę. Michalina udowadnia raczej, że życie na każdym kroku jest...nieźle popieprzone. 
   Niby, jak czytamy na okładce, jaki kraj, takie hygge. Jednak...w moje hygge "Krystyno..." trafiło jak nic innego. Śmiałam się, tak naprawdę. Bardzo lekko i bardzo prawdziwie. Z przekoloryzowaniem raczej po to, by było śmieszniej. Michalina to z pewnością taka osobistość, która z historii o gotowaniu wody na herbatę zrobi przezabawną bajkę.   
   Wspaniałe ilustracje, dosyć autonomiczne historie, które czyta się z przyjemnością, szerokim uśmiechem i myślą, jak bardzo są prawdziwe. Trochę taka Musierowicz dla dorosłych.
  

niedziela, 8 października 2017

Duchy Jeremiego- Robert Rient

      Moje pierwsze spotkanie z Robertem Rientem. Niemal wszystko w opisie tej książki mówiło mi, że to nie jest lektura dla mnie, że przeczytam kilkanaście jej stron, a potem wyląduje w tym wstydliwym miejscu, do którego trafia wszystko z etykietą "kiedyś do ciebie wrócę". 
   Jeremi ma dwanaście lat, mieszka z mamą. Ojciec odszedł, bo, jak mówi Jeremi, był nieczuły. Ma przyjaciela Augusta, któremu może powiedzieć o wszystkim. Ma też dziadka, który przeżył Syberię, a teraz choruje na alshajmera, ciotkę Esterę i mamę, która jest chora. Jeremi wie, że mama jest chora na raka, lekarze pewnie też o tym wiedzą. Jeremi jednak boi się powiedzieć o tym mamie, wydaje mu się, że sama niczego się nie domyśla.  
    Tutaj nie chodzi o teraźniejszą akcję ale o to, co przeżywa Jeremi pod wpływem kolejnych nowości. Dziadek, który przeżył niesamowitą przygodę na Syberii? Dwunastolatek nie jest w stanie przyswoić tego, że survival, którego dziadek doświadczył, nie koniecznie był super zabawą. Alzheimer? Jeremi nawet nie wie, jak to napisać. Co z babcią? Babcia była Żydówką. Auschwitz? W jaki sposób wyjaśnić dziecku coś, czego dorośli nie rozumieją do dzisiaj? 
   Jeremi próbuje przewartościować swoje życie z bagażem, z którym niejeden dojrzały człowiek chodzi latami do terapeuty. I robi to znanymi sobie, dziecięcymi sposobami.  
   Trudno mi było zebrać myśli po lekturze "Duchów Jeremiego". Nie przychodzi mi do głowy bardziej idealnej określenie niż słodko-gorzka. Dziecięca naiwność Jeremiego rozczulała mnie na każdym kroku. Niemniej, kiedy miała się ona spotkać z tragedią nieuleczalnej choroby matki...Naprawdę trudno się nie rozpłakać.  
   Wzruszająca, bardzo trudna. Z pewnością jedna z tych, o których długo się pamięta i w zasadzie nie wiadomo jak je skomentować. Doskonała lekcja dla nas, dorosłych.