Bardzo rzadko sięgam po książki inne niż nowości. To chyba jedyny minus bycia recenzentem. Nie nadążam z czytaniem książek przysyłanych przed wydawców i nie mam nawet co marzyć o czymś "poza kolejnością". Ale "Zupa z granatów" czekała od dawna. Miałam ją na starym czytniku, zaczęłam czytać i...zapomniałam. Ale pachnąca przyprawami historia gdzieś ciągle we mnie siedziała. Teraz w końcu znalazłam na nią czas. Kupiłam w wersji papierowej, wydawnictwo WAB skusiło mnie tą okładką. Czytałam zakochana w historii.
Trzy siostry uciekają z ojczyzny, w której toczy się wojna- Iranu. W małym irlandzkim miasteczku postanawiają założyć restaurację.
Nie chcę zdradzać nic więcej. To historia utrzymana w realizmie magicznym. Każdy rozdział rozpoczyna inny perski przepis. Moim pierwszym planem było zresztą, by obudzić tę historię na nowo, wykonać z niej jeden z przepisów (i z pewnością jeszcze to zrobię!). Moją uwagę przykuło jednak coś zupełnie innego. Ale o tym zaraz.
Niewiele obyczajowych historii tak bardzo mnie wciąga, tak bardzo pobudza. Uwielbiam realizm magiczny. To taki balans na cieniutkiej granicy pomiędzy rzeczywistością i magią. "Zupa z granatów" razem ze wszystkimi zapachami i smakami egzotycznych potraw, wpisuje się idealnie. Jest w tej książce jakiś ulotny dla mnie czynnik, który kompletnie mną zawładnął. Może chodzi o jej egzotykę? Albo o radość i szczęście odnajdywane przez siostry w codziennych czynnościach?
W trakcie lektury próbowałam znaleźć autorkę, Marshę Mehran na istagramie. Wszyscy autorzy mają teraz instagramy, żeby tacy jak ja, mogli oznaczać ich na ładnych zdjęciach książek. Nie znalazłam. Potem natomiast przeczytałam opis bibliograficzny autorki i... zrozumiałam, jak bezsensowne były moje poszukiwania.
Marsha Mehran zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach w 2014 w wynajmowanym domu w Irlandii. Jakiś smutny, nostalgiczny cień położył się wtedy na mojej lekturze. Zaczęłam szukać informacji na jej temat w sieci. Po rozwodzie pisarka zamieszkała sama. Odizolowana od ludzi, pisała kolejną książkę. Jej bliscy opowiadali, że kiedy pisała, poświęcała się temu bez reszty. Ciężko było się z nią skontaktować. Agentka nieruchomości, która kilka razy próbowała się z nią skontaktować, w końcu, używając własnych kluczy, weszła do domu Marshy. Znalazła ją martwą. Jak przeczytałam, w domu było pełno śmieci, wyglądał na zaniedbany. Kiedy znaleziono ciało pisarki, nie żyła ona już od tygodnia.
Szukałam dalej. Znalazłam stronę internetową, którą stworzył ojciec Marshy, na jej cześć. Nie była aktualizowana od kilku lat. Ojciec Marshy jest artystą malarzem. Dodatkowo, znalazłam bardzo podobną stronę na cześć brata pisarki, który w 2018 roku popełnił samobójstwo.
Dalsze poszukiwania wysłały mnie na mój własny strych. Autorka napisała felieton do magazynu, który swego czasu namiętnie kupowałam, a który przestał się ukazywać kilka lat temu. Mowa tu o "Bluszczu". Przechowuję w kartonie wszystkie posiadane przeze mnie egzemplarze. Do wczoraj nie wiedziałam po co. Zajrzałam do nich pierwszy raz. Przepiękna, sentymentalna podróż. Artykuł Marshy Mehran zamieszczam poniżej.
Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tak bardzo wstrząsnęła mną ta historia. Może to przez kontrast, pomiędzy idyllicznym światem "Zupy z granatów" a smutną historią życia autorki? Śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach, bez względu na to, kim była ta osoba, zawsze jest wstrząsająca. A może dlatego, że jak przeczytałam, pisarka mogła mieć problemy psychiczne, istnieje teoria, która mówi, że bez reszty zatraciła się w wykreowanym przez siebie świecie.
"Zupa z granatów" nadal pozostaje dla mnie jedną z piękniejszych książek, jakie kiedykolwiek czytałam. W całej tej historii jest jednak jakaś nostalgia, coś tajemniczego i jednocześnie niewyobrażalnie smutnego. Chciałabym tym postem obudzić autorkę wśród polskich czytelników na nowo. Obiecuję przepiękną, smaczną historię. Tymczasem...Wracam do czytania drugiej części "Woda różana i chleb na sodzie".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz