wtorek, 7 lipca 2015

Sweetland- Michael Cummey


 Nowa Funlandia. Malutkie Sweetland, z którego dawno uciekli wszyscy, którym zależało na "normalnym" życiu. W miejscowości została zaledwie garstka dziwaków, przede wszystkim ludzi starszych, którzy przeżyli tam większą część swojego życia. Przyzwyczajeni do życia w rytmie przypływów i odpływów, nagle otrzymują zaskakującą propozycję. Rząd wysiedla małe osady, takie jak Sweetland, proponując mieszkańcom sowite zadośćuczynienie(realna praktyka mająca miejsce już w XX wieku). Żeby jednak sprawa mogła dojść do skutku, na przesiedlenie muszą zgodzić się wszyscy mieszkańcy. To, mimo, że wydaje się być naprawdę niemożliwe, również miało miejsce. Obecnie przesiedlenia mają miejsce przy zgodzie 90% mieszkańców. Problem pojawia się, w momencie, kiedy zdecydowanym mieszkańcom na drodze staje jeden człowiek-główny bohater- Sweetland.
  W Sweetland naprawdę nie mieszka nikt normalny. Każdy z niewielu mieszkańców ma swoje dziwactwa. Zabawne, często uciążliwe przywary, do których inni zdają się być zupełnie przyzwyczajeni. We współczesnym świecie, w dużym mieście, sytuacja jak ta nigdy nie miałaby racji bytu. Kto z nas chciałby przychodzić do fryzjera, który nigdy nikogo nie ostrzygł? Albo czy ktoś odwiedzałby staruszkę, która nigdy, naprawdę nigdy, nie wychodzi ze swojego domu? Społeczeństwo najczęściej izoluje, spycha na margines i zupełnie nie przejmuje się dziwakami. Tutaj jednak, przy tak niewielkiej liczbie mieszkańców, ludzie musieli nauczyć się nie tylko tolerować dziwactwa innych, ale wchodzić w nie. Grać w taki sposób, by salon fryzjerski bez fryzjera nadal funkcjonował, a staruszka nie uschła zupełnie w czterech ścianach swojego domu.
  "Sweetland" jest dla mnie przede wszystkim opowieścią o samotności. W tle rzeczywiście majaczy sytuacja państwa, społeczeństwa, czy ludzi skazanych na wysiedlenie. To, co moim zdaniem wysuwa się jednak na pierwszy plan, to bezkresna samotność Sweetlanda i...zupełne pogodzenie z nią. Czytając powieść miałam wrażenie, że z każdej rutynowej czynności wykonywanej przez bohatera, wyziera smutek. Sweetland się nie uśmiecha, nie odnajduje przyjemności w żadnym, z wykonywanych zajęć. Żyje z dnia na dzień, zupełnie nie widząc otaczającej go rzeczywistości. Z wyjątkiem Jessego, dziwnego chłopca, o którym nie do końca wiadomo, jak myśleć. Autor nie uściśla, czy Jesse jest upośledzony, chory, czy tylko...wyjątkowy. To nadaje chłopcu aurę tajemniczości i paradoksalnie, dodaje normalności.
  "Sweetland" w swojej pustce jest naprawdę piękne. Życie prawie zupełnie pozbawione cywilizacji, przyroda, która nadaje rytm każdej czynności. Nie jest to jednak miejsce, do którego mamy ochotę wybrać się na wakacje. Tam nigdy nie świeci słońce. Przy wnikliwej lekturze rozumiemy jednak, że to, co radosne, lekkie, przyjemne, nie zawsze bywa lepsze. Nostalgia jest człowiekowi potrzebna dokładnie tak samo, jak radość. "Sweetland" wciąga, skłania do refleksji.

2 komentarze:

  1. Black Crow cię odwiedził i za piękną recenzję pochwala. Dzięki tej recenzji, mam ochotę na tą książkę jak na słoik Nutelli :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Już gdzieś czytałam o tej książce. Była to równie pozytywna recenzja ;) Z chęcią sięgnę kiedyś po "Sweetland" :)

    subiektywnie-o-kulturze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń