poniedziałek, 20 lipca 2015

Fejsbuki i śmierć

senty-ekskre-menty i ultrafotografia

Dużo wokół mnie ostatnio śmierci. Nie takiej bliskiej, która powoduje płacz i zepchnięcie w czarną otchłań depresji, ale takiej informacyjnej. Gdzieś czytam, że ktoś umarł. Ktoś mówi, że zmarł ktoś. W kolejnym z kolei nekrologu czytam nazwisko, które coś mi mówi. Nie umiem tylko przypomnieć sobie, co. To jednak wcale mnie nie boli. Nie skłania nawet do myślenia. Znacznie bardziej bolą mnie fejsbuki.
Jakiś czas temu dowiedziałam się, że zmarł mój kolega. Kiedyś byliśmy naprawdę blisko. I mówiąc blisko mam na myśli właśnie tę bliskość. Potem jednak jakoś się rozmyło, rozpadło. Było ostatnie spotkanie, o którym żadne z nas nie pomyślało, że może być naprawdę ostatnie. Były życzenia na urodziny, krótkie komentarze, że ładnie wyszłam na zdjęciu. Była wymiana wiadomości krótszych niż sto sześćdziesiąt znaków. Kto z nas miał wtedy ostatnie słowo?
A potem życie poszło w dwie zupełnie różne strony. Tak czasami jest. Dorosłych, nawet tych tak jak ja, młodych dorosłych, charakteryzuje to, że nie płaczą. Nie zastanawiają się nad tym, ile dni upłynęło od ostatniego smsa i jak wyglądało ostatnie rozstanie. Choć może on jednak płakał?
Minęło bardzo dużo czasu. Chyba dwa lata. W młodym życiu to ogromna przepaść. Nie pamiętałabym pewnie nawet imienia, gdyby nie on. Fejsbuk. Zaczynam z nim dzień i często na nim kończę. Przeglądam spamowate informacje, zdjęcia obiadków, noworodków, piesków i kotków. Bez emocji. Nie klikam, że lubię, bo to nie jest chyba w modzie. Wcale zresztą nie lubię. Ani tych zdjęć, ani fejsbuka. W obliczu wszystkich postów, które przeglądam, zawsze wypadam blado. Obiad na moim talerzu nie jest aż tak kolorowy, mój pies nie jest fotogeniczny. Nie mam noworodka, a mój status od dawna nie zmienił się nawet na to skomplikowane. Nie myślę o tym co tam widzę. Coraz częściej natomiast bardzo mnie to denerwuje.
Czy pamiętam jego ostatnie zdjęcie? Pamiętam, bo akurat kliknęłam, że lubię. Dodał je całkiem niedawno. Spojrzałam na zupełnie uśmiechniętą twarz, którą doskonale kiedyś znałam. Wcale nie zaczęłam wspominać, nie zapaliłam przy tym papierosa. Po prostu kliknęłam i zjechałam niżej.
A potem okazało się, że nie żyje. Pogrzeb dawno się już odbył. Nie wyobrażam sobie zresztą, że miałabym na niego pójść. Nie znaliśmy się chyba aż tak dobrze. Czy on pojawiłby się na moim? Nie wiem.
Wiem jedno. W obliczu licznej wokół mnie śmierci, cały czas robię jedno. Przeglądam fejsbuki. Widzę to zdjęcie, które dodał niedawno. Widzę te, które kliknęłam zanim się poznaliśmy. Podobały mi się. Widzę dodaną ostatnio piosenkę. Ostatnią. Widzę komentarze wymieniane  na temat pierdół. Zabawne.
On tu nadal istnieje. Gdybym nie dowiedziała się, że nie żyje, dla mnie istniałby stale tak samo. Przeglądam ten profil i widzę, że on tu przecież nadal jest.
I zastanawiam się, kiedy zniknie? Czy w ogóle? Przecież nikt nie zna hasła do jego profilu. Jak mogą zatem go usunąć? I dlaczego mięliby to robić? Czy może jednak powinni?
Nie mogę przez niego spać, choć gdyby nie śmierć, nigdy bym pewnie już o nim nie pomyślała.
I ciągle nie daje mi spokoju jedna myśl. Co z tymi wszystkimi fejsbukami? Czy nasze dzieci odwiedzać je będą zamiast grobów? Pierwszego listopada wszyscy usiądą do laptopa? A kto zaopiekuje się blogami? Kto poinformuje wirtualnych znajomych? No kto?
Smutno mi strasznie.

1 komentarz:

  1. Bardzo mądra i trafna refleksja... Ja dowiedziałam się o śmierci koleżanki, z którą miałam spotkać się za kilka dni, właśnie z fb. Na moich oczach, bo właśnie otworzyłam jej profil, zdjęcie profilowe zmieniło kolor na czarno-biały w w tle pojawił się nekrolog z informacją o dacie i godzinie pogrzebu. W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś makabryczny żart. Niestety to nie był żart. Ania zginęła dobę wcześniej w wypadku samochodowym, a jej brat miał dostęp do jej konta i to on zamieścił nekrolog i informację. Pierwszy raz dowiedziałam się o śmierci kogos znajomego w ten sposób...

    OdpowiedzUsuń