wtorek, 10 lutego 2015

Vogue. Za kulisami świata mody- Kristie Clements

 Chyba każda z nas miała w swoim życiu okres fascynacji światem mody. Jako mała dziewczynka, która bawiła się w pokaz mody, albo jako znacznie starsza dziewczyna, kobieta, która nagle odkrywa elitarną sztukę, jaką jest haute couture. Szybko jednak zdajemy sobie sprawę z tego, że to bezwzględny świat, w którym żeby zaistnieć, albo chociażby przetrwać, należy rozpychać się łokciami. Kristie Clements wprowadza nas do tego świata, pokazując zarówno jego cienie jak i fascynujące blaski.
  Autorka zaczyna swoją opowieść w zasadzie od końca, opisując moment, w którym zostaje zwolniona z posady redaktor naczelnej australijskiego Vogue. Wydawać by się mogło, ja przynajmniej właśnie tak pomyślałam, że nagle zwolniona z pracy dziennikarka, postanawia odgryźć się na swoich następczyniach i całym tym światku, pisząc książkę, która ujawni wszystkie jego sekrety. Jednak...Która z nas miała kiedykolwiek w ręku australijskiego Vogue'a? Czy tak naprawdę książka o podobnej tematyce miałaby szanse stać się światowym bestsellerem? Nie sądzę. Natomiast po opowieść o tym, jak bajkowe (co wcale nie oznacza, że łatwe!) życie wiodą ludzie na co dzień związani są z modą, sięgnęły jak się okazuje, czytelniczki nie tylko z Antypodów.
  Autorka opowiada o świecie dla mnie zupełnie egzotycznym, zanim na dobre zaczęła pracę w "Vogue". Jako nastolatka buntowała się, jak każda z nas, przeciwko otaczającej ją rzeczywistości. Tylko, że w czasie kiedy my buntowałyśmy się przed noszeniem ohydnych czapek i chodzeniem do kościoła, Kristie sprzeciwiała się...ubieraniu się w bikini i spędzaniu długich godzin wśród przystojnych, opalonych surferów. Autorka opowiada na przykład, co wchodziło w skład jej szkolnego mundurka. Obowiązkowym obuwiem były japonki! A my w tym czasie musiałyśmy nosić sznurowane trepy, bo przecież są ciepłe...
  Kristie dorastała w czasach, kiedy nikt nie słyszał o internecie, z pewnością już o prowadzeniu bloga, czy instagrama. Jak sama twierdzi, ukształtowała ją subkultura punków i muzyka T.Rexa (!). Do redakcji "Vogue'a" trafiła przypadkiem i od razu została przyjęta na stanowisko recepcjonistki. W pełnej chaosu, raczkującej jeszcze wtedy gazecie, szybko okazało się, że pracowita i bystra Kristie nadaje się do pracy lepszej, niż odbieranie telefonów. Pięła się po szczeblach kariery, by w końcu zostać redaktor naczelną.
  To, co sprawiło, że nie byłam w stanie oderwać się od lektury "Vogue. Za kulisami..." to wcale nie zdradzane przez autorkę sekrety świata mody. Prawdę mówiąc, nie interesuję się haute couture bardziej niż to konieczne, a nazwiska australijskich dziennikarzy i fotografów nic mi nie mówią. Znacznie bardziej przemawiają do mojej wyobraźni wspaniałe opisy pokazów mody, w czasach, w których w pierwszych rzędach wcale nie zasiadały blogerki-fashionistki. Proszę sobie wyobrazić spotkanie z Karlem Lagerfeldem, przyjęcie na którym spotykamy Russella Crowe, albo pokój w pałacu w Danii, który jest "magazynem" antycznych, przepięknych krzeseł.
  Z łatwością przyszło mi zaprzyjaźnienie się z Kristie. Z równą łatwością razem z nią wpadałam w zachwyt nad niesamowitymi spotkaniami, balami, wywiadami, które miały miejsce w całej jej karierze. Książka jest jednak przede wszystkim spowiedzią dziennikarki, która pokazuje, jak ciężko musiała pracować, jak ogromną wiedzę musiała posiąść, ile razy musiała usłyszeć "nie", by móc znaleźć się w tym miejscu, w miejscu redaktor naczelnej. Mam wrażenie, że chociaż autorka wcale nie miała takiego zamysłu, jej opowieść niesie ze sobą pewne przesłanie. O tym, ja ogromnej pokory i ciężkiej pracy potrzeba, by naprawdę odnieść sukces. Mit, który obala, to z pewnością ten, w który jeszcze przed lekturą, bardzo wierzyłam- że redaktorka "Vogue" to kobieta, która podobnie jak modowa blogerka, zajmuje się przede wszystkim odbieraniem drogich prezentów od projektantów i wstawianiem ich zdjęć na instagram. To ktoś zupełnie inny. Kobieta silna i inteligenta.
  Podróż po świecie, który przedstawia Kristie przeżywa się z zapartym tchem i szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. To trochę tak, jakby po kryjomu wejść do garderoby Carrie Bradshaw :). Polecam każdej czytelniczce, która od czasu do czasu z wypiekami na twarzy przegląda kolorowe strony modowych czasopism.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz