środa, 27 sierpnia 2014

"Rok na końcu świata" Renaty Adwent-recenzja


Lata nie da się zatrzymać. Tak samo, jak nie da się przedłużyć urlopu, wakacji. Żałujemy, tęsknimy za ciepłym morzem, wypoczynkiem nad jeziorem, rzadko jednak decydujemy się na wypoczynek dłuższy niż dwa tygodnie. Bardzo niewielu z nas pozwala sobie na cały rok przerwy. Wcale nie ze względów finansowych, brakuje nam odwagi na to, żeby przez cały rok żyć z własnymi myślami, zmierzyć się z tym trudnymi emocjami, które kiedy pracujemy, łatwo spychamy gdzieś głęboko w swoją świadomość. Rita, główna bohaterka "Roku na końcu świata" podejmuje spontaniczną i nie do końca przemyślaną decyzję. Postanawia spędzić rok na tytułowym końcu świata. Sama.
  Rita ma trzydzieści lat i nagle odkrywa, że nic w jej życiu nie jest takie, jakie być powinno. Niby wszystko jest w porządku, ma pracę, mieszkanie i mężczyznę, który bardzo ją kocha. Mimo to zaczyna zauważać, że zupełnie nie jest szczęśliwa. Dusi się w mieście, w związku, w którym to ona jest stroną, która zupełnie nie musi się starać, bo Mikołaj robi wszystko za nią. Kocha ją za dwoje. Pewnego samotnego wieczoru znajduje list. Zawiadomienie o tym, że dostała w spadku dom. Dom na końcu świata. Niewiele się zastanawiając, pakuje najpotrzebniejsze rzeczy i bez pożegnania wyjeżdża. W doskonałej ciszy i samotności pięknego, wiejskiego siedliska będzie musiała zmierzyć się ze wszystkimi swoimi wątpliwościami. Zajrzeć głęboko w siebie, odkryje, że wszystko, przed czym uciekała, przyjechało razem z nią. To jej niezdecydowanie, strach przed zaangażowaniem. 
  "Rok na końcu świata" to opowieść o budowaniu siły charakteru, o tym, że nigdy nie jest za późno na zmiany. Bohaterka ma trzydzieści lat i właśnie wtedy chce zmieniać wszystko. Dopiero na końcu świata zaczyna rozumieć, co chciała robić w życiu, gdzie jest jej miejsce i kogo widziałaby u swojego boku. To także opowieść o sile pięknej, kobiecej przyjaźni. Koniec świata okazuje się być wspaniałym miejscem nie tylko dla Rity. Przyjeżdżają do niej kolejne kobiety, które mają problemy z...miłością. Z pomocą Rity i niesamowitej magii tego miejsca ich życie również nabiera odpowiednich odcieni, miłość spada na nie jak grom z jasnego nieba, niekiedy...dosłownie. 
  Czytając "Rok na końcu świata" miałam ochotę krzyczeć "to ja, to ja!". Rita jest młoda, niezdecydowana. Układa swoje życie od początku. I to nie na relacji z drugim człowiekiem, ale na własnej...samotności. Jej życie uzależnia się od pór roku, od ciszy, piękna przyrody. Odkrywa, że właśnie to daje jej radość, przynosi spokój. Jej nowy dom powoli wypełniają kochane zwierzęta i kobieca siła. Siła współpracy i ogromnej przyjaźni. Autorka doskonale pokazuje, co w naszym życiu powinno być najważniejsze. I niby wszyscy o tym wiemy, jednak zupełnie się nad tym nie zastanawiamy. "Rok na końcu świata" inspiruje. Jeżeli nie do zmian, to chociaż do zatrzymania się na chwilę, spojrzenia w niebo. Po tej lekturze ze spokojem przyjmuję jesień. Jesień, która być może będzie dla mnie, tak jak dla Rity, przełomowa. Rita pokazała mi, że zmiany na lepsze nie spadają z nieba. Zmiany należy wprowadzać samemu. Powoli. Zaczynając od siebie samego.

3 komentarze:

  1. Ty wiesz, że po raz pierwszy też jakoś tak śmielej patrzę na jesień. w dodatku nie czytałam tej książki. jeszcze tego nie rozpracowałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kupuję kalosze. I pruję w tą jesień! A nie z książką pod kocyk.

      Usuń
  2. Ciekawa jestem książki Mai Sontag o jej podróży dookoła świata, tak sobie przypomniałam czytając Twoją recenzję. I co do zakończenia zgadzam się w 100%. U mnie zmiany na lepsze przyszły w grudniu, ale jeszcze trwała astronomiczna jesień :)

    OdpowiedzUsuń