Rita ma trzydzieści lat i nagle odkrywa, że nic w jej życiu nie jest takie, jakie być powinno. Niby wszystko jest w porządku, ma pracę, mieszkanie i mężczyznę, który bardzo ją kocha. Mimo to zaczyna zauważać, że zupełnie nie jest szczęśliwa. Dusi się w mieście, w związku, w którym to ona jest stroną, która zupełnie nie musi się starać, bo Mikołaj robi wszystko za nią. Kocha ją za dwoje. Pewnego samotnego wieczoru znajduje list. Zawiadomienie o tym, że dostała w spadku dom. Dom na końcu świata. Niewiele się zastanawiając, pakuje najpotrzebniejsze rzeczy i bez pożegnania wyjeżdża. W doskonałej ciszy i samotności pięknego, wiejskiego siedliska będzie musiała zmierzyć się ze wszystkimi swoimi wątpliwościami. Zajrzeć głęboko w siebie, odkryje, że wszystko, przed czym uciekała, przyjechało razem z nią. To jej niezdecydowanie, strach przed zaangażowaniem.
"Rok na końcu świata" to opowieść o budowaniu siły charakteru, o tym, że nigdy nie jest za późno na zmiany. Bohaterka ma trzydzieści lat i właśnie wtedy chce zmieniać wszystko. Dopiero na końcu świata zaczyna rozumieć, co chciała robić w życiu, gdzie jest jej miejsce i kogo widziałaby u swojego boku. To także opowieść o sile pięknej, kobiecej przyjaźni. Koniec świata okazuje się być wspaniałym miejscem nie tylko dla Rity. Przyjeżdżają do niej kolejne kobiety, które mają problemy z...miłością. Z pomocą Rity i niesamowitej magii tego miejsca ich życie również nabiera odpowiednich odcieni, miłość spada na nie jak grom z jasnego nieba, niekiedy...dosłownie.
Czytając "Rok na końcu świata" miałam ochotę krzyczeć "to ja, to ja!". Rita jest młoda, niezdecydowana. Układa swoje życie od początku. I to nie na relacji z drugim człowiekiem, ale na własnej...samotności. Jej życie uzależnia się od pór roku, od ciszy, piękna przyrody. Odkrywa, że właśnie to daje jej radość, przynosi spokój. Jej nowy dom powoli wypełniają kochane zwierzęta i kobieca siła. Siła współpracy i ogromnej przyjaźni. Autorka doskonale pokazuje, co w naszym życiu powinno być najważniejsze. I niby wszyscy o tym wiemy, jednak zupełnie się nad tym nie zastanawiamy. "Rok na końcu świata" inspiruje. Jeżeli nie do zmian, to chociaż do zatrzymania się na chwilę, spojrzenia w niebo. Po tej lekturze ze spokojem przyjmuję jesień. Jesień, która być może będzie dla mnie, tak jak dla Rity, przełomowa. Rita pokazała mi, że zmiany na lepsze nie spadają z nieba. Zmiany należy wprowadzać samemu. Powoli. Zaczynając od siebie samego.
Ty wiesz, że po raz pierwszy też jakoś tak śmielej patrzę na jesień. w dodatku nie czytałam tej książki. jeszcze tego nie rozpracowałam.
OdpowiedzUsuńkupuję kalosze. I pruję w tą jesień! A nie z książką pod kocyk.
UsuńCiekawa jestem książki Mai Sontag o jej podróży dookoła świata, tak sobie przypomniałam czytając Twoją recenzję. I co do zakończenia zgadzam się w 100%. U mnie zmiany na lepsze przyszły w grudniu, ale jeszcze trwała astronomiczna jesień :)
OdpowiedzUsuń