wtorek, 7 października 2014

"List z powstania" Anny Klejzerowicz-recenzja

   Burze i debaty na temat powstania przypadają na okres około jego rocznicy, okres letni. Wakacje to jednak, przynajmniej dla mnie, zupełnie nie czas na zadumę. Jesienią natomiast zaduma i melancholia przychodzą do nas w zupełnie naturalny sposób i czasami lepiej skierować je na sprawy nie do końca nas dotyczące, żeby jesienna melancholia nie zmieniła się w długoterminową depresję. Dla mnie "List z powstania" był doskonałą bramą do świata, którym nigdy wcześniej nie interesowałam się bardziej, niż to konieczne, a który, jak pokazuje autorka, ma swój obraz nie tylko polityczny, ale również całkiem...romantyczny.
   Główna bohaterka, Marianna, jest córką kobiety, która powstanie przeżyła jako dziecko. Nie uczestniczyła w walkach, natomiast to, co wtedy się wydarzyło, zupełnie zmienia losy jej rodziny i to co najmniej dwóch kolejnych pokoleń. Podczas powstania ginie bowiem Hanka, siostra Juli, matki Marianny. Rodzinny dom Julii, razem z jej rodzicami, zostaje zupełnie spalony. Wiadomo, że nie było w nim Hanki. Żaden z powstańców nie widział jej śmierci na froncie, nikt jednak nie potrafi powiedzieć, co stało się z nią zaraz po powstaniu. Hanka dosłownie rozpłynęła się w powietrzu. Mimo tego, że nigdy nie próbowała się skontaktować ze swoją siostrą, Julia aż do końca swoich dni nie przestała jej szukać. Poszukiwania te wyraźnie nie podobały się zresztą ówcześnie panującej władzy, dom Julii nękały głuche telefony i SBckie rewizje. Wiele lat po powstaniu, w Anglii odnajduje się człowiek, któremu los Hanki jest równie bliski jak Julii i Mariannie. Tajemniczy Duncan rzuca na sprawę zupełnie nowe światło. Wysyła również do Polski swojego syna, który od razu rozkochuje w sobie Mariannę.
   Historia Hanki, płynnie przeplatająca się z życiem Marianny i jej matki rozwija się powoli. Wiele lat po powstaniu, kiedy Hanka miałaby aż osiemdziesiąt lat, w sprawie dzieją się coraz to nowe rzeczy. Życie kobiet, na pozór spokojne, przypomniało mi swoją opowieścią życie bohaterek "Jeżycjady" Małgorzaty Musierowicz, których to perypetie bardzo wpłynęły na moje dzisiejsze umiłowanie literatury. Opisywana tutaj historia nie jest jednak tak sielankowa, sprawa jest przecież dużo bardziej poważna. Marianny trudno nie polubić. Nie dlatego, że jest piękna, czy utalentowana. Jest zwykłą, nieprzekoloryzowaną kobietą, którą prześladuje przeszłość. Marianna mogłaby być jedną z nas.
  Autorka podjęła się trudnej sztuki opowiedzenia historii, która została opowiedziana już setki razy i którą moje pokolenie dawno mogło się znudzić. "List z powstania" nie jest ani kryminałem, ani powieścią historyczną. Autorka idealnie połączyła romans z wątkiem historycznym i kryminalnym. Nic nie dominuje, powieść czyta się lekko, jest przyjemna, nieprzeładowana patosem, ale również nie ignorancko łatwa.
  Jesień to idealny czas na "List z powstania". W szczególności dla mojego pokolenia, które o powstaniu wie ni mniej ni więcej niż to, czego nauczono nas w szkole. Znudzeni wiecznym sporem o słuszność walk, nie mamy ochoty pogłębiać wiedzy na ten temat. Trudno mi oceniać, czy to dobrze, czy źle, wiem natomiast, że "List z powstania" opowiada (bez oceniania!) historię powstania warszawskiego w tak doskonały sposób, że książkę czyta się jednym tchem. Książka rozbudza apetyt, ma się ochotę na więcej!

4 komentarze:

  1. Czytałam tę książkę już jakiś czas temu i byłam pozytywnie zaskoczona. Mam w planach inne książki autorki.

    http://pasion-libros.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Na pewno przeczytam, ostatnio interesuję się coraz więcej tematem powstania i z chęcią sięgnę właśnie po te książkę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie skończyłam czytać tę powieść i... jestem zachwycona. "List z powstania" to naprawdę dobry kawałek literatury, którą warto poznać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciągle tą powieść ktoś skrada mi sprzed nosa. Mam nadzieję, że kiedyś dane będzie mi ją przeczytać.

    OdpowiedzUsuń