Dawno temu, jeszcze w liceum, w ramach zajęć z wiedzy o kulturze, miałam przyjemność spotkać panią Kalicińską osobiście. Wtedy kompletnie tego nie rozumiałam, była burza, następnego dnia sprawdzian z biologii i w ogóle, co mnie obchodzi jakiś babsztyl od książek dla gospodyń domowych? Pani Kalicińska okazała się być jednak osobą niesamowicie sympatyczną, z uśmiechem zauważyła, że większość jej słuchaczy to licealiści, którym pewnie ktoś kazał tam przyjść... Zrobiła na mnie ogromne, pozytywne wrażenie. Jakby ktoś pomiędzy ukochaną ciotką, a panią z sąsiedztwa. Obiecałam sobie przeczytać jej powieści i...nie przebrnęłam. Miałam szesnaście lat i opowieść o idyllicznym życiu na wsi w ogóle do mnie nie przemówiła. Nad Rozlewisko...wróciłam na studiach. W centrum miasta, na dziesiątym piętrze, w miejscu, w którym o pobycie na wsi mogą przypominać jedynie marne fotografie, Kalicińska zadziałała jak miód na tęskniące za latem pełnym wspaniałych zapachów, serce. Od tego czasu czytam wszystko, co wydaje autorka.
Tak też było z Życie ma smak. Książka to dokładnie, opowieść, a w zasadzie krótkie opowiadania, o smakach. Tych wiejskich i tych, które autorka zebrała ze świata. Właśnie...trudno mi powiedzieć, czy autorka, narratorka, narrator? Po przeczytaniu nie bardzo wiem, kto mi te wszystkie historie opowiedział...Część z nich jest pisana ręką dziecka, kobiety, mężczyzny...Ale być może doszukuję się zbędnej w tym miejscu interpretacji. Całość to dokładnie krótkie opowiadania, po których następują przepisy. Autorka od "bieda-zup" przechodzi do rzeczy znacznie bardziej wykwintnych, trudniejszych do przygotowania. W książce znajdziemy przede wszystkim przepisy na zupy. Zupy, które przez moje pokolenie są chyba troszkę zapomniane. Zupa to bowiem danie, któremu potrzeba przede wszystkim czasu. Zupa to nie fast food. To wolno gotujący się wywar, którego zapach rozchodzi się po całym domu, smak który zimą rozgrzewa zmarznięte dłonie, a latem orzeźwia rozgrzane gorącym powietrzem podniebienia.
To, co rozczarowuje w Życie ma smak, to przewaga przepisów kulinarnych nad treścią. Jest jej mimo wszystko zbyt mało, żeby móc poczuć klimat, który potem można odwzorować na talerzu. Z pewnością jednak, jest to pozycja, którą każda młoda pani domu powinna postawić na swojej półce. W zabieganym świecie warto czasami znaleźć kilka godzin na uwarzenie magicznego wywaru. Do tego autorka z pewnością mnie przekonała-jeżeli ze zwykłej wody, po pewnym czasie otrzymujemy aromatyczny wywar to, to musi być magia. Polecam, na niedzielne popołudnie, na wakacje na wsi, albo między szczyptą soli, a dekorowaniem talerza natką pietruszki.
To ciężko wyważyć wielu autorom nurtu "sentymentalizm kulinarny":)
OdpowiedzUsuńNadal w tej materii najlepsze są chyba "Przepiórki w płatkach róży"...