piątek, 17 kwietnia 2015

Szczęście na dzień dobry-Jamie Cat Callan

   Na długo zanim zaczęłam studiować filologię romańską, zafascynowałam się Francją. Kulturą, kuchnią, filmem, piosenką, postaciami współczesnej Francji, Paryżem...Dlatego trudno mi przejść obojętnie obok jakiejkolwiek lektury, która została poświęcona w całości Francji. Z dużą rezerwą podchodzę natomiast do książek, które mówią co zrobić, żeby Warszawa stała się Paryżem, a ja została Mademoiselle Nie Wiadomo Kto. Dlatego "Szczęście na dzień dobry" wcale nie zagwarantowało sobie w moich oczach oczywistego sukcesu!
  Autorka, jak sama o sobie mówi, jest frankofilką- uwielbia Francję i wszystko, co z nią związane. Postanowiła odkryć, co takiego wiedzą o życiu Francuski, czego nie wiemy my, że wyglądają tak elegancko, z gracją się smucą, ale jednocześnie potrafią czerpać radość z najmniejszych nawet przyjemności. Z pomocą podobnych jej frankofilek i samych Francuzek podjęła się trudnego zadania, określenia czym naprawdę jest "joie de vivre" (fr.radość życia).
   Książka została podzielona na kilka rozdziałów, gdzie każdy mówi o "joie de vivre" w różnych aspektach naszego życia. Z tym jak najbardziej się zgadzam, trudno bowiem być spełnioną w pracy, jeżeli nie czuje się dobrze w domu. Nie można być dobrą żoną, kiedy nie akceptuje się swojego wyglądu.
  Trafny wniosek wysnuwa autorka już na pierwszych stronach książki. Wskazuje ona różnicę między tym, że cały świat dąży do szczęścia, Francuzi go natomiast szukają. Drobna różnica w słownictwie. Francuskie dążenie do szczęścia do "la recherche du bonheur" czyli dosłownie szukanie, wcale nie dążenie. Istnieje przecież ogromna różnica między poszukiwaniem, a dążeniem. Jak trafnie zauważa autorka, dążenie to droga. Trudna i żmudna wspinaczka do celu, który może okazać się zupełnie przereklamowany. Szukanie oznacza natomiast, że szczęście może być gdzieś zupełnie blisko, w porannej kawie, albo wieczornym spacerze z psem. Prawda, że jest różnica? :)
   Ze swojej pierwszej wizyty w Paryżu najbardziej zapadł mi w pamięć pewien mężczyzna. Wcale nie dlatego, że był przystojny, miałam wtedy naście lat, a on wydawał się być w wieku mojego ojca. Znacznie istotniejszy był fakt, że o godzinie dwunastej w południe, siedział przy stoliku jednej z kawiarni, na rogu dwóch ruchliwych ulic, z pękatym kieliszkiem czerwonego wina, sam. Wyraźnie na nikogo nie czekał, nigdzie się nie spieszył. Siedział tam i obserwował ludzi. Temu zresztą autorka poświęca cały rozdział. Obserwacji. Sztuce życia chwilą, zatrzymania się i delektowania spokojnym momentem, który w gruncie rzeczy jest zupełnie prozaiczny. W Polsce, nad czym naprawdę ubolewam nikt nie celebruje kawy w samotności, dla samego faktu jej picia, siedzenia przy oknie i obserwowania miasta. Taka szkoda...A że zmiany należy zaczynać od siebie, ja jutrzejszą kawę zamierzam pić dłużej niż zwykle. Przy największym oknie z możliwych. Z widokiem na mieszkańców!
  Strasznie zabawne wydają mi się nawiązania do grupy "Strażników wagi", o których mowa w książce. To grupy zrzeszające ludzi chcących zgubić zbędne kilogramy. Autorka wyjaśnia zresztą ich ideę. Uważa przy tym, że są w bardzo francuskie...Nie wiem, to chyba dość śliski temat zważywszy na to, że jedyny polski odpowiednik, jaki przychodzi mi do głowy to "Klub kwadransowych grubasów"...Ale mogę się mylić.
  Nie wiem, czy "Szczęście na dzień dobry" odkrywa sekret la joie do vivre. Wiem natomiast, że zawiera w sobie masę ciekawych, zabawnych ale jednocześnie bardzo inspirujących porad, które warto wprowadzić w życie. Smakowicie i podane z uwielbieniem do wszystkiego, co francuskie stanowią doskonałą lekturę w szale wiosennych porządków. Które powinniśmy zacząć od siebie samych. I wracać do "Szczęścia na dzień dobry" za każdym razem, kiedy popadniemy w marazm i monotonię. Książka przywracająca uśmiech na twarzy! :)

4 komentarze:

  1. Przeczytałam jednym tchem. Bardzo mnie zainspirowałaś. Książkę zamawiam już dzisiaj- szukałam czegoś dla mojej córki-jest uczennicą podstawówki, uwielbia Paryż...na chwilę obecną tylko ze zdjęć. Chciałabym rozbudzić w Niej to zainteresowanie, być może przerodzi się w pasję? Zobaczymy:) Dziękuję:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za mile słowa!
      We mnie dawno temu, ogromną ciekawość Francji rozbudziła książka "Anglik w Paryżu". Z przymrużeniem oka opowiada o Paryżu widzianym okiem cudzoziemca. Przezabawna! :)

      Usuń
  2. Literackie z pełną pasją propaguje w Polsce "francuski szyk" i skrycie chce zrobić z Polek Francuzki... czy to jednak słuszne? może i Francja ma w sobie klimat, może i warto ją przybliżyć, jednak przeczytałam kilka książek, które już wydali w tych "klimatach" m.in "Lekcje madame chic" i tę powyższą również u siebie już mam, ale nie czuję słabości

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach! Nie jestem właściwą osobą, by to ocenić, ze względu na kierunek studiów. Z tym jest trochę tak, jak z ludźmi, którzy uczą się francuskiego. Dzielą się na tych, którzy twardo wymawiają swoje, polskie "r" i na tych, którzy przykładają się do fonetyki i wymawiają z francuska. Niby to pierwsze nie jest błędem, niby nasze, ale...to drugie mimo wszystko brzmi lepiej :)

      Usuń