Dawno temu przeczytałam, że dobra książka to taka, po której czytelnik nabiera ochoty na stworzenie czegoś własnego, książka, której styl tak bardzo w nas zostaje, że przesiąknięci nim zaczynamy tworzyć. Stwierdzenie to towarzyszy mi od lat i w zupełności się z nim zgadzam, bo najczęściej w swoje własne próby literackie pcha nas ktoś inny, ktoś, kto w sztuce pisania jest naprawdę dobry. "Lawendowy pokój" jest pierwszą od dawna powieścią, o ile nie pierwszą w ogóle, po przeczytaniu której nie potrafię wydobyć z siebie konkretnych słów. Nina George zmusiła mnie do przemyśleń tak głębokich, że zupełnie pochłonęły mnie własne myśli.
Paryż, Sekwana. Na wodze kołysze się barka. Apteka Literacka. La Pharmacie Litteraire. W środku samotny mężczyzna, który nie sprzedaje czytelnikom książek po które przyszli, ale sam wybiera to, co jemu wydaje się odpowiednie. W swoich zbiorach ma lektury na złamane serce, na jesienną chandrę, na złość, radość i jest tylko jedna osoba, której nie potrafi wyleczyć literaturą. On sam. Dwadzieścia lat wcześniej spotkał wspaniałą kobietę, jedyną i nieszczęśliwą miłość swojego życia, właścicielkę tytułowego lawendowego pokoju, Manon. Wydaje mi się, że nawet imię nie jest tutaj przypadkowe, wieki temu istniała już bowiem w literaturze kobieta o tym imieniu, Manon Lesaut. Pojawiła się ona w "Historii kawalera des Grieux i Manon Lesaut", powieści przełomowej, opowiadającej bowiem przede wszystkim o namiętności. Namiętność była podstawą poniekąd zakazanego związku Manon i głównego bohatera, Jeana Perdu (tutaj również nazwisko nie jest przypadkowe, Perdu od francuskiego czasownika perdre-zgubiony). Związku, który niespodziewanie zakończył się przed laty i zupełnie zrujnował życie głównego bohatera, który nie potrafi pogodzić się z odejściem ukochanej. Jean szerokim łukiem omija lawendowy pokój, aż któregoś dnia, przypadkiem odnajduje w nim zapomniany list. List od Manon, którego przez dwadzieścia lat nie miał odwagi otworzyć, a który to rzuci zupełnie nowe światło na całą historię i pchnie Jeana do porzucenia dotychczasowego życia i podróży przez prawie całą Francję.
Historia nieszczęśliwej miłości gra tu pierwszoplanową rolę, autorka pozostawia jednak miejsce na innych, równie charyzmatycznych i interesujących bohaterów, takich jak chociażby Max, który w ostatniej chwili wskakuje na barkę pana Perdu by razem z nim wyruszyć w podróż. Podróż smakowitą i pachnącą. Autorce udaje się bowiem przy niewielkiej ilości słów idealnie przekazać czytelnikowi wspaniałe uroki francuskiej prowincji, doskonale oddaje panujący tam klimat, zupełnie przy tym nie zapętlając się w zbędne opisy.
Moje serce Nina George podbiła kategoryzacją czytelników (nie rozwijam! Należy zajrzeć do książki;)), Francją piękną, chociaż nie doskonałą, czyli taką, jaką znam ją ja, połączeniem zagubionych ludzi i ciągot do morza, ale również wielowątkowością i zupełną nieprzewidywalnością. W tej książce wszystko jest bowiem możliwe. Autorka w idealny, chytry sposób wdziera się głęboko w nasze emocje. Nie uniknie tego żaden, nawet najbardziej obojętny czytelnik. Pani George działa w sposób przemyślany i sprytny.
"Lawendowy pokój" poleciłabym zarówno kobietom jak i mężczyznom. Wszystkim tym, którzy posiadają namiastkę wrażliwości, a jeszcze bardziej tym, którzy wrażliwość próbują w sobie odnaleźć. Lektura konieczna jesienią. Daje nadzieje na nowy początek, pokazuje, że w końcu zawsze przychodzi wiosna. Nawet jeśli sytuacja jest beznadziejna, prędzej czy później znajdzie się rozwiązanie. Rozwiązanie, którego poszukiwania należy zacząć od samego siebie.
To jedna z książek, którą mam na mojej liście MUST HAVE i z każdą recenzją utwierdzam się w przekonaniu, że słusznie! Mam nadzieję, że dostanę egzemplarz na urodziny ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na http://kulturka-maialis.blogspot.com
Hi there to every one, the contents existing at this web page are really remarkable for people knowledge, well, keep up the good work fellows.
OdpowiedzUsuń