wtorek, 21 stycznia 2014

chyba

Ten tekst bierze udział w konkursie BLOG ROKU:  http://blogroku.pl/2014/kategorie/chyba,bdc,tekst.html

   Zima jest porą mojego dzieciństwa. Nie lato ze wszystkimi swoimi plażami, zabawami od rana do wieczora, morzem, tygodniowym urlopem rodziców, ale zima, podczas której rodzice nie brali urlopu nigdy. Urodziłam się zimą, trzy dni przed Wigilią, siostra urodziła się zimą, Święta są zimą, ferie są zimą i częste choroby też były zimą. Jako dziecko o wątłym zdrowiu co najmniej kilka tygodni w roku spędzałam nie w przedszkolu, ale u babci i dziadka, na chorowaniu. Równanie było proste. Jeżeli zachorowała siostra, musiałam zachorować i ja, i na odwrót. I to wcale nie dlatego, że myśmy chciały być chore. Po prostu. Tak wychodziło. Pracująca matka nie mogła sobie pozwolić na tygodniowe pobyty w domu, za każdym razem, kiedy chorowałyśmy. Przedszkole było wylęgarnią zarazków, nie było mowy o powrocie przed całkowitym wyzdrowieniem. Z pomocą zawsze przychodzili dziadkowie.
   Mieszkali w popegeerowskiej wsi, w której życie dawno umarło i albo siedziało przed sklepem z butelką piwa w ręce, albo starało się stamtąd wyrwać do miasta. Jeszcze na długo przed moimi narodzinami, dziadek był dyrektorem PGRu, we wsi nadal żyli jego pracownicy, albo ich dzieci i wszyscy uważali dziadka za kogoś. Kogoś ważnego, pana na włościach, chociaż miał tam tylko mieszkanie z garażem, piwnicą i dużym ogrodem. Wszyscy we wsi mu się kłaniali, do teraz zdarza się, że kłaniają się mi.
   Zaraz po przyjeździe wpadałyśmy w dziadkowy rytuał, niczym niezachwiany rytm dnia. Śniadanie, wszyscy wspólnie, potem dziadek z książką na fotel, babcia w fartuszku, do lepienia pierogów, pobyt na wsi nie mógł się odbyć bez babcinych ruskich. Przed południem kawa, dziewczynki uwaga, gorące, nie biegajcie tak, bo was obleję! Kawa i prasówka. Babcia coś cerowała, dziadek zdawał sprawozdanie z tego, co się dzieje na świecie. Po kawie spacer. Koniecznie spacer, trzeba wymrozić te wasze choróbska. Babcia ubierała nas najszczelniej jak się tylko dało. Zanim skończyła wyprawiać nas na spacer, dziadek już gdzieś ginął. My z babcią, biegając na około niej zawsze szłyśmy przez podwórze, dziadek wychodził ogrodem i dołączał do nas w lesie. Do lasu wchodziło się bramą, w zasadzie pozostałością bramy, ciężkiej, murowanej bramy, za którą znajdował się wielki wąwóz. Babcia opowiadała, że kiedyś w tym miejscu stał pałac, stąd ta brama, monumentalne drzewa posadzone jakby zbyt symetrycznie jak na las. Podczas wojny Niemcy wysadzili pałac, po którym zostało wielkie urwisko, nie dziecko, nie podchodź, bo spadniesz, i fragment bramy. Szłyśmy powoli, babcia zagarniała nas co jakiś czas do siebie, zawiązywała rozchełstane szaliki. Trasa była zawsze ta sama. Szłyśmy aż do jeziora. Czy w tym jeziorze będziemy się mogły kąpać latem? Nie kochanie, w tym jeziorze ludzie się tylko topią, nie można się w nim kąpać. Z podsłuchanej kiedyś historii widziałyśmy, że podczas któregoś zimowego spaceru babcia z dziadkiem spotkali tam młodego chłopaka. Ukłonił im się, dziadkowie wymienili kilka uwag, że ojciec go bije, straszny tyran, nie ma chłopak w życiu lekko. Podobno utopił się tam tego samego dnia. Po prostu zdjął buty, postawił na brzegu, wszedł do lodowatej wody i już nigdy z niej nie wyszedł. Przy tym samym jeziorze babcię kiedyś ugryzł kot, kot, dzikus, którego wychowała latem w ogrodzie. Babcia potem długo jeździła do szpitala na bolesne zastrzyki przeciwko wściekliźnie.
   Na ostatniej prostej, kiedy wyobraźnia podpowiadała nam, że właśnie za tym drzewem, już tam jest jezioro i już wracamy, z bocznej ścieżki, którą nigdy nie chodziłyśmy, wychodził dziadek. Ogromna, posągowa postać w wielkiej, futrzanej czapie. Wyglądał naprawdę groźnie. Jakaś część mnie trochę się go wtedy bała. Świeciło słońce, śnieg skrzypiał pod nogami, mróz kolorował policzki na czerwono. Dziadek uśmiechał się do nas, a babcia oddychała z ulgą, jakby zmęczona. Chwila przerwy, babcia chwytała dziadka pod ramię i powrót. Po drodze rzucałyśmy się śniegiem, ślizgałyśmy, wbiegałyśmy do lasu i turlałyśmy z powrotem na drogę. Babcia z dziadkiem szli razem powolutku, trochę może nieobecni.
   Nie pamiętam, kiedy przestałyśmy z każdą chorobą jeździć na wieś, a ferie spędzać w domu przed telewizorem. Nie pamiętam dokładnie, jak to się stało, że nagle zaczęłyśmy chorować osobno. Nie wiem, od kiedy babcia zaczęła mówić nam, że dorastamy i jest nam coraz mniej potrzebna. Pamiętam zimę, podczas której z dziadkiem zaczęło się dziać coś niedobrego. Pamiętam jak wracaliśmy z tatą ze szpitala i babcia płakała. Tata ciągle mnie pytał, czy dziadek z tego wyjdzie. Jakie mam przeczucie. A ja jak mantrę powtarzałam, że wyjdzie, zaciskałam pięści i wiedziałam, ze wyjdzie, musi, naszej rodzinie nie przydarza się coś takiego, dziadek walczył w AK, przecież jest niepokonany, to ja jestem mała, bezbronna, dziadek jest przecież silny, dorosły, wszyscy dorośli jakoś sobie w końcu radzą. Nie pamiętam co było dalej, pamiętam, że zadzwoniłam do taty, żeby mnie odebrał ze szkoły. Powiedział, że nie może, że musi do dziadka, że dziadek chyba...To najbardziej beznadziejne chyba w moim życiu. Płakałam na przystanku, mróz szczypał w policzki, a kiedy przyjechał autobus, przypomniałam sobie, że tata nie powiedział na pewno. Powiedział chyba.
   Jezioro w parku prawie już zupełnie wyschło. Babcia nie chodzi tam już na spacery. A ja, chociaż minęło wiele lat, nigdy nie przeszłam tamtą drogą, nigdy nie skreśliłam tego chyba, dziecinnie zupełnie wierząc, że śmierć nigdy nie dotknęła mojej rodziny.

6 komentarzy:

  1. Pięknie ubierasz wspomnienia w słowa. Wzruszający tekst:(

    OdpowiedzUsuń
  2. Przed przeczytaniem każdego postu tutaj muszę zaparzyć kubek świeżej herbaty, a potem czuję się tak przyjemnie nierzeczywista jak po przeczytaniu dobrej książki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cała przyjemność po mojej stronie :) - więcej i częściej takich poproszę!

      Usuń
  3. Dziękuję za podzielenie się Lucy, b. dobry tekst
    M.G.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za podzielenie się Lucy, b. dobry tekst
    M.G.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za podzielenie się Lucy,
    BARDZO DOBRY TEKST, KEEP GOING!
    M.G.

    OdpowiedzUsuń