niedziela, 8 października 2017

Duchy Jeremiego- Robert Rient

      Moje pierwsze spotkanie z Robertem Rientem. Niemal wszystko w opisie tej książki mówiło mi, że to nie jest lektura dla mnie, że przeczytam kilkanaście jej stron, a potem wyląduje w tym wstydliwym miejscu, do którego trafia wszystko z etykietą "kiedyś do ciebie wrócę". 
   Jeremi ma dwanaście lat, mieszka z mamą. Ojciec odszedł, bo, jak mówi Jeremi, był nieczuły. Ma przyjaciela Augusta, któremu może powiedzieć o wszystkim. Ma też dziadka, który przeżył Syberię, a teraz choruje na alshajmera, ciotkę Esterę i mamę, która jest chora. Jeremi wie, że mama jest chora na raka, lekarze pewnie też o tym wiedzą. Jeremi jednak boi się powiedzieć o tym mamie, wydaje mu się, że sama niczego się nie domyśla.  
    Tutaj nie chodzi o teraźniejszą akcję ale o to, co przeżywa Jeremi pod wpływem kolejnych nowości. Dziadek, który przeżył niesamowitą przygodę na Syberii? Dwunastolatek nie jest w stanie przyswoić tego, że survival, którego dziadek doświadczył, nie koniecznie był super zabawą. Alzheimer? Jeremi nawet nie wie, jak to napisać. Co z babcią? Babcia była Żydówką. Auschwitz? W jaki sposób wyjaśnić dziecku coś, czego dorośli nie rozumieją do dzisiaj? 
   Jeremi próbuje przewartościować swoje życie z bagażem, z którym niejeden dojrzały człowiek chodzi latami do terapeuty. I robi to znanymi sobie, dziecięcymi sposobami.  
   Trudno mi było zebrać myśli po lekturze "Duchów Jeremiego". Nie przychodzi mi do głowy bardziej idealnej określenie niż słodko-gorzka. Dziecięca naiwność Jeremiego rozczulała mnie na każdym kroku. Niemniej, kiedy miała się ona spotkać z tragedią nieuleczalnej choroby matki...Naprawdę trudno się nie rozpłakać.  
   Wzruszająca, bardzo trudna. Z pewnością jedna z tych, o których długo się pamięta i w zasadzie nie wiadomo jak je skomentować. Doskonała lekcja dla nas, dorosłych. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz