sobota, 10 stycznia 2015

"Gwiazd naszych wina"-John Green

  Długo wzbraniałam się przed sięgnięciem po tę książkę. Hamował mnie głównie fakt, że jest ona skierowana do grupy wiekowej, do której już chyba nie należę. Czas szkolnych problemów, licealnych pierwszych miłości i młodzieżowej literatury dawno już za mną. Nie jestem przy tym na tyle stara, żeby młodość upłynęła mi nad "Ogniem i mieczem" ale...Za moich czasów :) dziewczyny czytały o wampirach. Nie wiem przy tym, czy przypadkiem teraz ta bardzo popularna swego czasu saga nie jest obciachem, dlatego lepiej nie zbaczać z tematu. Okładka "Gwiazd naszych wina" ciągle gdzieś na mnie wyskakiwała. W kiosku z półki z książkami, na Facebooku, na instagramowych zdjęciach. Za każdym razem pytałam czytelniczki, hej, czy to przypadkiem nie jest dla nastolatek? I od każdej usłyszałam mniej więcej tę samą odpowiedź. Nawet jeżeli autor celował z czytelników przed dwudziestką, przekaz jest ponadczasowy. Wzruszenie również.
  Hazel Grace jest bardzo chorą nastolatką. Rak uniemożliwia jej normalne funkcjonowanie, nie pozwala chodzić do szkoły. Przerzuty na płuca byłby śmiertelne, gdyby nie pewien eksperymentalny lek. Lek, który daje jej szansę na przeżycie. Hazel dawno już zatraciła się w swojej chorobie. Na ratunek przychodzi matka, która wysyła ją na katolickie spotkania grupy wsparcia. Naturalnie, spotkania okazują się nudne i niesamowicie przewidywalne, ale to właśnie podczas jednego z nich główna bohaterka poznanie Augustusa...
  Nie mam zamiaru streszczać tego, co następuje dalej, chociaż zupełnie łatwo jest się domyślić. Domyślić i jednocześnie pomylić, bo zakończenie nie jest wcale tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać. Naprawdę. I nawet jeżeli od pewnego momentu wiadomym jest, co i z kim stanie się pod koniec powieści, ostatnie strony nadal przychodzą jakby zbyt szybko i wzruszają. Nie tylko nastoletniego czytelnika. Każdego.
  "Gwiazd naszych wina" przypomniała mi przede wszystkim wcale nie tak odległą, pierwszą szkolną miłość. Niesamowitą, cudowną, ale wcale nie, jak to ma miejsce w większości tego typu książek, przegadaną w pseudomłodzieżowy sposób, ale delikatną, nieśmiałą. Miłość, w której ta druga strona wydaje się być idealna i nie mamy najmniejszego pojęcia, dlaczego wybiera akurat nas. Historia nie jest jednak przesłodzona, nie może być, mimo wszystko, napisał ją mężczyzna, ciągle bowiem, gdzieś za rogiem czeka przeklęta choroba.
   Do przeczytania w jeden wieczór. Pozostawia smutny niedosyt, wzrusza, łapie za serce, nawet jeżeli czytelnik jest przygotowywany do zakończenia od pierwszej strony. Lektura, po której trudno znaleźć sobie miejsce, a jeszcze trudniej zacząć czytać coś nowego. Jedyna w swoim rodzaju.

1 komentarz:

  1. Czyli nie ma co oceniać książki po okładce ( i przekonaniach ). Wydaje nam się, że gdy już przekraczamy pewien wiek, nie wypada nam czytać o młodszych od nas, że to wstyd, jak kiedyś starsze rodzeństwo "nie przyznawało się" do młodszych latorośli. A czasem takie historie mogą wiele wnieść, wzruszyć i cofnąć czas.

    OdpowiedzUsuń