sobota, 3 maja 2014

Bezboleśnie

  
    Zmieniali się co sezon. Każdej wiosny do ogrodu wkraczała nowa ekipa pod przewodnictwem jednego z nich. Tego, który doglądał pracy pozostałych, pod koniec dnia oglądał nowe, jasnozielone pączki. Tego, który, prawie zawsze, śpiewał przechodząc z jednej części ogrodu do drugiej. Z ogrodnikami jest chyba tak, jak z kucharzami. Człowiek, który przygotowuje posiłki, z natury, nie może być człowiekiem złym. Podobnie jest z ogrodnikami. Posiadają ogrom empatii do istot, które nie potrafią im za to podziękować. Nie jeden z nich oburzyłby się na te słowa. Bo czy krzew magnolii nie dziękuje nam każdej wiosny, wpuszczając człowieka w najbardziej intymne części swojego kwiecia?
   W tym roku ogrodem opiekował się młody, rosły mężczyzna. Miał szerokie barki i dłonie duże, jak bochny chleba. Rzadko się uśmiechał, był bardzo skupiony na swojej pracy. Wyglądało to niemal tak, jakby ze sobą walczył. Miał nadzieję, że nikt mu nie przerwie, w przeciwnym bowiem razie, będzie musiał oderwać się od zajęć, czynnie włączyć się do rozmowy, przez co później, znacznie trudniej będzie mu wrócić. 
   Tego dnia przycinał żywopłot. Kilka lat wcześniej, pani domu zażyczyła sobie kompletną zmianę ogrodzenia. Z ciężkich kutych w metalu zawijasów, na ogromne krzewy bzu, mimo, że fachowcy odradzali, bo nie jest zimozielony i kwitnie dość krótko. Była późna wiosna, bez był w pełni rozkwitu. Ogrodnik obcinał zeschnięte pędy.
  Od rana obserwowała jego pracę. Początkowo zza firanki, ukradkiem. Odważyła się otworzyć okno dopiero, kiedy był dokładnie pod jej balkonem. Sprawiała wrażenie bardzo eleganckiej, jakby na jej balkonie właśnie odbywało się uroczyste przyjęcie. Musiała być córką właścicieli. Była młoda, miała krótką, chłopięcą fryzurę. Sukienka odkrywała umięśnione, śnieżnobiałe ramiona. Patrzył na nią ukradkiem, mając nadzieję, że umknie to jej wnikliwemu spojrzeniu. Wyglądała bardzo uroczyście. Był prawie pewien, że gdzieś za plecami trzyma kieliszek z białym winem. Starał się jeszcze bardziej skupić na wykonywanej pracy, co zresztą stało się prawie niewykonalne, kiedy ktoś z góry cały czas obserwował jego ruchy. Nie chciał się odwracać, patrzeć jej prosto w twarz. Wydawało mu się to co najmniej niestosowne. Sekator wypadł mu z dłoni dopiero, kiedy usłyszał, że po cichu, wyraźnie nie do niego, ale do samej siebie, jak zaklęcie, kilkakrotnie powtórzyła odwróć się i przywitaj się ze mną. Wstał z kolan, otrzepał spodnie z ziemi. Powoli zebrał kilka leżących pod jego stopami pękatych, pachnących kwiatów. Odwrócił się powoli w jej stronę, o dzień dobry, niby zaskoczony. Uśmiechnęła się do niego, może lekko cynicznie, triumfalnie. Odwzajemnił uśmiech, wymienili kilka zdań, pogoda piękna, bez w tym roku kwitnie wyjątkowo długo, ach, bo ciepłe noce. Ciepłe noce...jej wzrok zabłądził gdzieś daleko na horyzoncie i zniknęła za drzwiami. Pod koniec pracy wspiął się wysoko na palce i położył na podłodze jej balkonu wyjątkowo okazały, biały kwiat bzu, tego z drugiej strony domu. 
   Kilka dni później, a trzeba tutaj wspomnieć, że każdy kolejny dzień rozpoczynał od wnikliwego obejrzenia balkonu i okien dookoła (nie pokazała się tam ani razu), zauważył, że ktoś wystawił na niego biały wiklinowy fotel. Przez cały dzień starał się znaleźć sobie zajęcie w tej części ogrodu, która była widoczna z jej okien. Wyszła na krótko przed zakończeniem jego dnia pracy. 
  Od tego dnia widywał ją codziennie. Zasiadała w fotelu z książką, filiżanką, czasami papierosem. Wymieniali kilka zdań, może nawet codziennie o kilka zdań więcej, kilka tonów wyżej, kilka słów swobodniej. Przestał patrzeć na nią jak na lekko pomyloną. Zapomniał o tym, że nikt przy zdrowych zmysłach nie przesiaduje całymi dniami na balkonie, w swoich najlepszych strojach. Parę razy wydawało mu się, że błysnęło jej w dłoniach ostrze noża, innym razem zaś, że na falbance białej sukni widział czerwone krople. Była bystra, górowała nad nim intelektualnie. Szybko wtedy odwracała jego uwagę. 
   Pod koniec czerwca rodzicie dziewczyny wyjechali gdzieś w interesach. Popołudniu, kiedy zebrał już prawie wszystkie narzędzia (a robił to tego dnia nadzwyczaj ospale), kiedy już miał wychodzić, zauważył, że drzwi od frontu są lekko, zapraszająco uchylone. Zajrzał, ale jego oczom nie ukazało się nic nadzwyczajnego, na pewno nic, na co skrycie liczył. W domu było cicho, wytężył słuch, ale nie potrafił zlokalizować, gdzie mogła się podziewać. Wszedł do kuchni. Wyraźnie na niego czekała, ucieszyła się. Uśmiechnęła tym samym, znajomym uśmiechem. Siedziała na stole, machając nogami jak mała dziewczynka. Zapytała o akację. Czy w pobliżu rosną akacje. Był zaskoczony, że nie zna roślin we własnym ogrodzie. Poprosiła, żeby przyniósł jej kilka rozwiniętych kwiatów. 
  Kiedy wrócił, zastał ją przy ogromnej ceramicznej misie, z rzadkim ciastem. Opłukała kwiaty, które jej podał, maczała je w tym cieście i smażyła. Podała mu pierwszy, spróbuj. Smakował dokładnie tak wspaniale, jak pachnie akacjowe drzewo. Patrzyła na niego z nieukrywaną satysfakcją, zaskoczyła go. Zjadł prawie wszystko, bacznie ją przy tym obserwujący. Kilka razy wydawało mu się nawet, że dotykała gorącej patelni gołą dłonią. Kiedy skończyła, ponownie usiadła na stole, tym razem dokładnie na przeciwko niego, odsuwając jego talerz. Chodź coś ci pokażę, szepnęła, zeskoczyła ze stołu, sprawnym ruchem chwyciła jego dłoń i pociągnęła za sobą. Wydała mu się wtedy zupełnie inna niż podczas tych eleganckich spektakli na balkonie. Bardziej beztroska, może troszkę młodsza. 
  Jej sypialnia była ogromna i piękna. Urządzona z równym rozmachem co pozostałe części posesji. Wskoczyła na ogromne łóżko, zupełnie już jak mała dziewczynka i niemal wesoło opadła na poduszki. Śmiała się. Poczuł się lekko zakłopotany. Pomyślał, że należałoby coś powiedzieć. Podziękował za poczęstunek, nigdy nie jadł czegoś podobnego. Nie słyszała go. Wiesz dlaczego rodzice zawsze trzymają mnie zamkniętą tutaj, pytała. Skąd mam wiedzieć, pomyślał, ale nie odezwał się ani słowem. Pozwolił jej kontynuować. Bo jestem niesamowita. Nie jestem taka jak oni, jak wy wszyscy. Oni nic nie rozumieją. Śmiała się. Spójrz. Wyciągnęła z szuflady niewielki, srebrny nóż. Ruchem pewnym, ale jednocześnie swobodnym, nadal beztroskim, przeciągnęła nożem po wewnętrznej stronie dłoni. Zdusił krzyk. Nadal się śmiała. Jej twarz ani nie drgnęła, ale wyraźnie czekała na jego reakcję. Tak jak wtedy, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy.
  Jestem wyjątkowa. Jestem wyjątkowa, bo zupełnie nie czuję bólu. Czuję wszystko inne, ale nie czuję bólu. Chodź, zobacz. Możesz zadać mi największe cierpienie, a ja niczego nie poczuję. I jeszcze coś. Moje rany bardzo szybko się goją. Szybciej niż twoje. Niż kogokolwiek. Zobacz. 
  Pokazała mu okaleczoną przed chwilą dłoń. Rzeczywiście, wyglądała tak, jakby rana powoli się zasklepiała. To przecież niemożliwe, nie minął nawet kwadrans. Na siłę złapała jego rękę i położyła na swojej szyi. Duś. No dalej, duś! Jej szyja była tak chudziutka, że swobodnie obejmował ją jedną dłonią. Nie był jednak w stanie jej ścisnąć. Dotknął jej policzka, a potem mocno przytulił. Tak, jak przytula się dziecko, które wpadło w histerię. Wydawało mu się, że jeśli jest pomylona, to za chwilę jej przejdzie. Coś jednak nie pozwalało mu tego zostawić, uciekać. Była śliczna. Mimo swojej chłopięcej fryzury. Pachniała wanilią. Pocałowała go. Próbowała przewrócić na swoje łóżko, ale się jej oparł. Odwrócił ją i rzucił na poduszki. Może trochę mocniej, niż powinien. Przycisnął jej dłonie wysoko u wezgłowia, może trochę za mało delikatnie. Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego sprawdzał to, co przed chwilą mu zdradziła. Kochał ją wtedy raptownie, brutalnie. A ona ciągle uśmiechała się tym samym, dziecięcym uśmiechem. Chwilę później opadł na poduszki obok niej. Nie mógł sobie odmówić oględzin. Chciał ocenić szkody, które jej wyrządził, sprawdzić, czy już, w cudowny sposób się zagoiły. Była posiniaczona. Ale szybko zakryła miejsca, na które występował fioletowy rumieniec. Zaraz zniknął, zobaczysz. Zebrał swoje rzeczy, rzucił jakieś pożegnanie i uciekł. Przestraszył się. Było mu głupio, że uwierzył tej dziwaczce. 
    Kolejne prace w ogrodzie wykonywał dopiero jesienią. Odważył się zapukać do domu i zapytać, czy zastał córkę właścicieli. 
   To pan nic nie wie? Kilka tygodni temu próbowała popełnić samobójstwo. Weszła pod samochód. Ubzdurała sobie, że nie czuje bólu, przez co z pewnością jest nieśmiertelna. 
Nic nie odpowiedział. Pobiegł na sam koniec ogrodu, gdzie dawno już przekwitły akacje. W myślach jak mantrę powtarzał jej słowa. Oni nic nie rozumieją, oni nic nie rozumieją.

5 komentarzy:

  1. Brawo Lucy! Bardzo przyjemnie się to czyta.
    Wierzę, że zdobędziesz złoto! :D


    ~ Katla Pálldóttir

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mam w palcach żadnych słów, które mogłabym przelać tutaj, do białego prostokąta. Zachwyciły mnie te słowa. Początkowo klimatem przypominały mi powieść "Pokuta", lecz później nabrały o wiele więcej osobistych znamion.
    Na moich policzkach pojawiły się rumieńce zaciekawienia i emocji. Niesamowite.
    Uwielbiam słowa, które przepływają przez tego bloga. :) I obrazy! Obrazy też.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gruby - ale w taki pieszczotliwy sposób :)

    Zrób mi tą przyjemność i wydaj książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pssssyt. Teraz odpowiadam na Twój komentarz u mnie, a zaraz biorę się za czytanie Twojego wpisu, żeby mi się mętlik nie zrobił ;)

    Jakich zdjęć mam nie wstawiać?:D Czemuż?

    A Toruń...Kurde... Blisko masz nad Morze...O wiele bliżej niż ja spod tej Warszawy! Stąd wydaje mi się, że wszędzie daleko....

    --------

    Tak. Zatem druga część komentarza. Wydaje mi się, że nie można tego nazwać komentarzem. No bo zupełnie brakuje mi słów. Zatopiłam się w tej opowieści. Takie krótkie formy literackie to nie lada wyczyn... Szczególnie, że jest w niej tyle emocji, tyle napięcia, że chce się więcej. Niesamowite...
    Podziwiam ludzi, którzy potrafią pisać. Osobiście, ja umiem tylko w głowie. Ostatnio napisałam w głowie dość długą opowieść, ale nie potrafiłam jej przelać na papier. Może gdybym wtedy wstała z łóżka i od razu spisała te słowa, może wtedy coś by z tego wyszło.
    Nieważne.
    Ważne, że są tacy ludzie jak Ty i potrafią przenieść w zupełnie inny świat swoimi opowieściami. Wciągnąć na tyle, że kończąc, nie wiemy gdzie jesteśmy...

    Pozdrawiam ciepło.
    E.

    OdpowiedzUsuń
  5. wciągnęło mnie. uwielbiam takie volty.

    OdpowiedzUsuń