czwartek, 24 grudnia 2015

Smutna opowieść wigilijna

żródło: pinterest.com
   Już na początku grudnia kupiła choinkę. Taką malutką, w doniczce. Obwiązała ją sznurem kolorowych, migoczących lampek. Miała nadzieję, że to pomoże jej jakość poczuć magię Świąt. Tę prawdziwą, którą pamiętała jeszcze z dzieciństwa. Nie tę z reklam i sklepowych witryn.
  Święta przestały być wyjątkowe. Wielu z jej znajomych wyjeżdżało w tym czasie w góry, albo do ciepłych krajów. Uciekali. Od klimatu, od tandety, od konfrontacji z bliskimi.
  Tego ostatniego ona w tym roku też się obawiała. Nie widziała się z nimi od ponad roku. Nikt z jej bliskich nie pochwalał jej decyzji. Najpierw negowali jej wyprowadzkę, potem to, że rzuciła studia. Każdy z nich wiedział dużo lepiej niż ona, w jaki sposób powinno wyglądać jej życie. Ważne, żeby miała się za co utrzymać. I żeby miała honor. Cała jej rodzina nosiła głowy dużo wyżej, niż było przyjęte. Mięli zresztą ku temu powody. Rodzice lekarze, dziadkowie lekarze, brat prawnik, synowa piękna, mądra. Wszyscy nieprzyzwoicie ambitni i zaprogramowani tak, by osiągnąć sukces. A tu nagle ona, czarna owca, wyłamała się. Wymarzyła sobie, że chce otworzyć kawiarnię. Nie po studiach, po co ma kończyć studia, które w ogóle jej nie interesują i do niczego nie będą jej potrzebne? Gotować i parzyć kawę umie już dzisiaj. Próbowała im wytłumaczyć, że nie chce postępować wbrew sobie, że widzi tam swoje miejsce. Wszyscy jednak regularnie podcinali jej skrzydła, nie wierzyli, że się uda. Dlatego tegoroczne Święta postanowiła spędzić sama, w wynajętej przez rodziców na czas studiów kawalerce.
  Ulepiła pierogi, ugotowała barszcz. Pierniczki też upiekła, ale rozdała sąsiadom. Pomyślała, że to miły gest, że z pewnością się ucieszą i przestaną postrzegać ją jak samotną dziwaczkę, której nikt nie odwiedza. W mieszkaniu pachniało Świętami. W telewizji odświętnie ubrani celebryci śpiewali kolędy.
  Zjadła pierogi, wypiła barszcz. Z kubka. Odpakowała paczkę, którą listonosz przyniósł kilka dni wcześniej. Prezent od niej, dla niej.
  Rodzice kilka razy próbowali do niej dzwonić. Nie miała jednak ochoty wysłuchiwać, jak ogromnym wrzodem jest na nieskalanym obliczu rodziny. Że babcia pytała, co jej się stało, gdzie jest. Matka z pewnością wymyśliła jakąś piękną historię odpowiednią dla kobiety sukcesu. Wyjechała z narzeczonym na narty. Zabawne, narzeczonym...
  Świętowanie skończyła jeszcze przed osiemnastą. Słyszała radosne głosy z mieszkania nad nią. Tamta rodzina ledwo wiązała koniec z końcem. Często się kłócili, słyszała, jak trzaskają drzwiami. Dzisiaj jednak potrafili się dogadać. Z pewnością byli NORMALNI. Jej rodzice gardzili takimi ludźmi.
   Przed dziewiętnastą otworzyła butelkę z winem. Zawinęła się w czerwony koc w świąteczne wzory i wyszła na balkon zapalić.
Po zatłoczonej normalnie ulicy nie jeździły teraz żadne samochody. W oknach bloku na przeciwko widziała migoczące choinki, biegające z dużymi pakunkami dzieci i dorosłych z filiżankami z eleganckiej zastawy. Oparła się o balustradę, spojrzała w górę. Niebo było zupełnie zasłonięte chmurami. Nikt dzisiaj nie zobaczył pierwszej gwiazdki.
-Wesołych Świąt...-powiedziała, jakby sama do siebie. Cicho, chociaż i tak nikt by jej tutaj nie usłyszał.
-Wesołych Świąt-aż podskoczyła. Papieros wypadł jej z dłoni i teraz powoli spadał na dół- Niech pani uważa! Tutaj jest naprawdę wysoko.
  Dopiero po chwili kiedy otrząsnęła się z pierwszego szoku, zlokalizowała skąd dobiegał męski głos. Na balkonie sąsiadki obok stał mężczyzna. Nigdy wcześniej go tam nie widziała. Sąsiedzi zza ściany byli starszym, bezdzietnym małżeństwem. Starsza pani  była niesamowicie gadatliwa i opowiadała jej kiedyś, że nie udało im się doczekać własnych dzieci. Hodowali za to chomiki. Dawno temu.
-Starsi państwo wyjechali? Kim pan jest?
-Spędza pani Święta w pojedynkę. W taki dzień jak dziś, nikt nie powinien być sam. Ma pani może zapalniczkę?- podała mu zapałki. Miał ciepłe, miękkie dłonie. Kiedy podpalił zapałkę ogień na chwilę oświetlił jego twarz. Był przystojny.
-To mój wybór. Święta są dla ludzi szczęśliwych. Moi bliscy są zbyt...obłudni, żeby zobaczyć, jak bardzo ich życie jest smutne. Wolałam nie psuć im dzisiejszej idylli.
-Smutne.
Stali tam, na dziewiątym piętrze, każde na swoim balkonie, w ciszy. Każde dopaliło swojego papierosa. Miała wrażenie, że mężczyzna się jej przygląda, ale za każdym razem, kiedy się odwracała, patrzył przed siebie.
-Wierzysz w magię Świąt? W to, że dzisiaj dzieją się cuda?
-Jakie cuda...Nie, nie wierzę. Dzień jak co dzień. Troszkę tylko inna kolacja.
-Powinnaś zacząć wierzyć w to, co irracjonalne- dotknął jej ramienia. Stał teraz bardzo blisko, na tyle, na ile pozwalała dzieląca ich balustrada.
-Nie czuję magii tych Świąt. Chociaż naprawdę próbowałam, mam nawet barszcz i choinkę. Ale pogoda taka...wiosenna, może to dlatego? I kim pan w zasadzie jest? Świętym Mikołajem? Księdzem? Duchem?
Wychylił się, jakby w przelocie dotknął ustami jej włosów. Poczuła ciepły oddech na swoim policzku.
-Wesołych Świąt- powiedział i wszedł do mieszkania. W środku było zupełnie ciemno.
  Stała tam jeszcze chwilę, urzeczona, zaskoczona. W tym samym momencie z zachmurzonego nieba powoli zaczęły spadać ogromne, ciężkie płatki śniegu.

Kochani Czytelnicy! Dziękuję za kolejny rok z Wami! Życzę Wam spokojnych i...rodzinnych Świąt! :)

sobota, 19 grudnia 2015

Podaruj mi miłość- zbiór opowiadań

   Żeby poczuć atmosferę Świąt potrzebujemy śniegu.  Świat robi się jaśniejszy i taki... bardziej melancholia ny,  cichy,  jakby czekał na przyjęcie Kogoś wyjątkowego.  Pamiętam z dzieciństwa drogę do babci na Wigilię.  Stary samochód ślizgał się po oblodzonej drodze, tata jechał bardzo powoli. Na ulicach nie było nikogo, tylko w rozświetlonych choinkowe lampkami oknach widać było zarysy postaci. Świat był cichy, magiczny i... nikt nie miał problemu z "poczuciem" atmosfery Świąt.  Dzisiaj jest zgoła inaczej.  Na zewnątrz permanentna jesień, brakuje nam zatem tego podstawowego składnika...Trzeba zatem poradzić sobie inaczej. Upiec pierniki, wybrać pachnącą, żywą choinkę. Włączyć płytę z ulubionymi świątecznymi przebojami (mój faworyt-https://www.youtube.com/watch?v=lfVDM0z14T4)  i...poczytać. Przede wszystkim :) Najlepiej w bożonarodzeniowym klimacie.
   Z pomocą przychodzi nam Grupa Wydawnicza Znak i zbiór opowiadań "Podaruj mi miłość". Niech nie zmyli Was tytuł. Żadne z opowiadań nie jest przesadnie...miłościowe :). Z pewnością natomiast przedstawia Boże Narodzenie znane nam mniej lub bardziej. Jedno z opowiadań toczy się w Laponii, inne w miejscowości o nazwie Christmas, w której przez cały okrągły rok trwa Gwiazdka. To zresztą jedno z moich ulubionych. Główna bohaterka, Maria, szczerze nienawidzi Świąt, Christmas i świątecznej knajpki,w której musi pracować. Do czasu. Kiedy w restauracji zmienia się kucharz. Ten nowy, Ben, nigdy nie przyjmuje zamówień. Ma niesamowity dar. Wie, na co klienci mają ochotę dużo lepiej niż oni sami. Zanim kelnerka przyniesie im menu, Ben już podaje im przysmaki, o których dawno zapomnieli. Świąteczne tradycyjne dla kraju ich pochodzenia potrawy. Magia powiecie. A może po prostu Christmas? :)
  W książce nie brakuje cudów, smaków, zapachów, tradycji, wspomnień, a przede wszystkim uczuć. Nie, to nie jest tandeta. To Święta. Trochę łzawe, czasami zbyt kolorowe. Ważne, żeby z bliskimi i w zaciszu domowego ogniska. Z książką.
  Idealny prezent, chociaż raczej dla niej, niż dla niego. Kierowany do młodej grupy odbiorców, jednak w zupełności mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie.
  Zbiór naprawdę dobrych, chociaż zupełnie odmiennych historii, które łączy tylko jedno. Czas. Ten najpiękniejszy w roku (moja subiektywna opinia :)).
  Do poczytania pod choinką, albo podczas przerwy w przedświątecznych obowiązkach. Dla tych, którzy przygotowania do Świąt najchętniej spędzają schowani pod schodami...:)
  

wtorek, 8 grudnia 2015

Piernikowa kawa z "Garści pierników, szczypty miłości"

    Dawno dawno temu, za górami za lasami...a w zasadzie tutaj, w moim toruńskim domu wpadliśmy na pewien pomysł. Razem z moją siostrą i Adim, wieloletnim przyjacielem, postanowiliśmy założyć bloga. Chcieliśmy pokazywać czytelnikom wszystko to, co jadało się w naszych ulubionych książkach. Pracowaliśmy nad tym całymi dniami, długo przygotowywaliśmy się do gotowania i fotografowania tego, co przygotowaliśmy. Spotkaliśmy się z ogromnym pozytywnym odzewem, co jeszcze bardziej zmotywowało nas do pracy. Z czasem jednak okazało się, że każdy z nas coraz bardziej wciągał się w swoje własne obowiązki. Coraz rzadziej spotykaliśmy się w kuchni na podłodze, żeby obgadywać kolejne pomysły. Pomysły były, ale czasu coraz mniej. Dzisiaj tamtej ekipy dawno już nie ma. Jagoda spełnia swoje marzenia, studiuje weterynarię w Olsztynie. Adi podbija wielki świat na Erasmusie w Grenadzie. A ja zostałam. W pustym dzisiaj domu, z masą wspomnień i stosami książek. Książek, w których nadal się je. Książek, które ciągle pachną, każda inaczej, każda inną potrawą, innymi przyprawami. Dlatego też postanowiłam wrócić do tego, co tak bardzo kiedyś Wam się podobało. Od dziś, w zakładce "Zjeść Powieść" znajdziecie przepisy z książek, które wydają mi się najbardziej smakowite.
  "Garść pierników..." spotkała się z ogromnym odzewem, kobiecym przede wszystkim. Nie ma śniegu i nie zapowiada się, żeby w najbliższym czasie spadł. Zamykamy się w domach i tworzymy klimat. Atmosferę zbliżających się Świąt. Z pomocą przychodzi świąteczna muzyka, gorąca czekolada, pomarańcze, goździki i...świąteczne lektury. A w nich cała masa...korzennych przypraw!
  Hania, główna bohaterka "Garści pierników..." wiele godzin spędza w małym bistro, w którym pracowała jako studentka. W knajpce można poczytać, można też wpaść w klimat ulubionych lektur. Zastanawiałam się, jak wyglądałby wieczór z książką Natalii Sońskiej? Z pewnością piernikowo! Myślę, że każdy gość zostałby poczęstowany piernikową kawą. Na przykład taką:



niedziela, 6 grudnia 2015

Garść pierników, szczypta miłości- Natalia Sońska

   Moi obserwatorzy na instgramie (@lucynatomon) z pewnością zauważyli,  że ogarnął mnie już świąteczny szał. Nie trudno się zatem domyślić,  jakie książki wybieram w grudniu. Te lekkie, świąteczne. Zaczęłam od "Garści pierników...". Gdzie o piernikach czyta się lepiej niż w Toruniu? W tajemnicy powiem Wam, że czasami, kiedy wiatr wieje w moją stronę, otwieram szeroko okna i czuję taki czekoladowo- korzenny zapach. Naprawdę!
   Hania jest dziennikarką, singielką, kobietą zadowoloną ze swojego życia, niezależną. Mimo wszelkich starań nie udaje jej się jednak wspiąć wyżej niż na stanowisko korektorki. Wszystko za sprawą Marty, redaktor naczelnej, obecnie żony Marka, który kiedyś związanego z Hanią właśnie. Życie Hani zaczyna nabierać rozpędu z początkiem grudnia, kiedy to postanawia zamienić się rolami ze swoją przyjaciółką. Kinga ma poprawiać wywiad, Hania natomiast napisać świąteczny tekst. Podczas pracy nad artykułem poznaje Wiktora...
    Banalnie? Odrobinkę. Ale czy nie tego właśnie szukamy w tej świąteczno- grudniowej atmosferze? Banałów, szczęścia, wzruszenia i tej myśli, że gdzieś, choćby w książce, dzieją się świąteczne cuda?
  Stanowczo wciąga. Nie jak kryminał, jak powieść. Rozpływa się wokół czytelnika sją atmosferą i nie daje o sobie zapomnieć. Hania z założenia zostaje bohaterką, której trudno nie lubić. Cała reszta nie jest już jednak tak oczywista. Trudno zcharakteryzować otaczających ją ludzi i stwierdzić dokładnie, jak potoczą się ich losy. Dlatego też wciąga. Poza tym dużo się dzieje. Nie z przesadą, dokładnie tak jak w rzeczywistości. Jak się wali, to wszystko, jak układa, to bardzo powoli.
  "Garść pierników, szczypta miłości" to jedna z niewielu świątecznych nowości, która nie jest zbiorem opowiadań. Doskonale się przy niej odpoczywa. Przekazuje nam to, czego właśnie teraz potrzeba nam najbardziej. Cichą myśl, że cuda się zdarzają. A najwięcej z nich, ma miejsce właśnie teraz. Kiedy tak bardzo na nie czekamy.
 

poniedziałek, 30 listopada 2015

Uległość- Michel Houellebeq


 Na stronie francuskiej gazety Le Figaro przeczytałam jakiś czas temu, że wszyscy jesteśmy w jakiś sposób ofiarami zamachów z 13 listopada. Przede wszystkim psychicznie. Każdy z nas ma dzisiaj nieograniczony dostęp do ciągłych informacji, wielu z Was, podobnie jak ja śledziło to, co działo się w Paryżu i pewnie podobnie jak ja, byliście tym naprawdę przerażeni. Nie chcę się wdawać w polityczne dyskusje, jednego jestem jednak pewna. Wstrząsnęło mną okrucieństwo tej zbrodni i fakt, że byli to ludzie dokładnie tacy jak ja. Wyszli w piątek wieczorem, niezaangażowani w żaden konflikt, nic takiego i...spotkała ich tragedia, o jakiej nikt wcześniej nie słyszał. Długo nie mogłam znaleźć sobie miejsca, ciągle przeglądałam informacje na francuskich stronach. Trudno mi również było skupić się na jakiejkolwiek lekturze. Nie dziwi zatem fakt, że wybrałam właśnie Houellebeq'a.
  Jest rok 2022, Paryż. Główny bohater, wykładowca i specjalista od literatury francuskiej, przede wszystkim Huysmansa (proponuję przed lekturą zaznajomić się z tą postacią). Człowiek samotny, wpatrzony przede wszystkim w siebie i swoje emocje. Mało zainteresowany polityką, bardziej tym, co dotyczy jego personalnie, przeżywa istny szok, kiedy przed wyborami prezydenckimi jego bliscy, znajomi, zaczynają masowo wyjeżdżać nie tylko z Paryża ale z Francji w ogóle. Nie do końca rozumie, co ma się zmienić, w od lat demokratycznej Francji. Jeszcze większym zaskoczeniem jest dla niego wynik wyborów, które wygrywa partia muzułmańska. Odtąd nic już nie będzie takie samo.
  Z jednej strony, totalne science-fiction, z drugiej jednak...warto pamiętać, że we Francji Muzułmanie mieszkają od co najmniej trzech pokoleń, jest ich tam zatem naprawdę dużo i są takimi samymi obywatelami jak rdzenni Francuzi. W końcu dochodzą oni do głosu....
  W obliczu tego, co obecnie dzieje się na świecie, książka wydaje się wizją raczej niemożliwą. Ludzie bowiem przede wszystkim boją się Muzułmanów. Wielu z nich widzi w nich przede wszystkim terrorystów...
  Książka, od której trudno się oderwać. Szybko wchodzi się w jednoosobowy świat bohatera, bardzo szybko załapuje się też sposób jego rozumowania. Współczesna Francja, zupełnie nie przesłodzona. Czyta się jednym tchem.
 

środa, 11 listopada 2015

Czy wspominałam, że Cię kocham?- Estelle Maskame

   Czy wspominałam, że mam słabość do młodych autorek? Wcale nie im nie zazdroszczę. Wręcz przeciwnie. Patrzę na nie z podziwem. Podziwiam je za determinację, za ciężką pracę. Patrzę na nastoletnią twarz Estelle i nie potrafię się nie uśmiechnąć.
  Główna bohaterka zamierza spędzić wakacje ze swoim ojcem, w Los Angeles. W pakiecie z tatą będzie jednak musiała znosić jego nową rodzinę, żonę i trzech synów. Z dwoma z nich utrzyma spokojne stosunki. Trzeci natomiast, najstarszy, jednak przysporzy jej wielu...kłopotów :).
  Lekkie pióro, dobre tłumaczenie. Wyraźnie czuje się, że to młoda kobieta napisała dla swoich rówieśniczek. Bez zbędnych ozdobników, bez przesładzania. 
  Na początku miałam wrażenie, że doskonale wiem, co się wydarzy, w jakim to wszystko idzie kierunku. Autorce udało się jednak kilka razy naprawdę mnie zaskoczyć. Nastoletnie problemy to w tej książce nie tylko kolor paznokci, albo posty na Facebooku, ale również trudne relacje, kłopoty z używkami i zakazana miłość. Wydaje Wam się, że w dzisiejszych rozpasanych czasach nie istnieje już uczucie, które może kogokolwiek zszokować? Ale czy aby na pewno?
  Nawet, jeżeli nic poza cholernie przystojnym facetem z okładki nie zapowiada, że książka będzie dobra, jest naprawdę pozytywnym zaskoczeniem. Tym bardziej, jeżeli mamy na uwadze wiek autorki! Mogę jej jedynie ogromnie pogratulować i...z niecierpliwością czekam na kontynuację! Zakończenie bowiem, daje do myślenia...
Książkę znajdziecie tutaj

sobota, 7 listopada 2015

I odpuść nam nasze...- Janusz Leon Wiśniewski

   Kiedy widzę nową powieść Wiśniewskiego, wiem, że ją przeczytam. Co więcej, z góry zakładam, że będzie dobra. Historia Zauchy jest mi jednak obca. Nic w tym zresztą dziwnego, bo zmarł rok przed moimi urodzinami. Nie musiałam jednak zbyt wiele o tym czytać przed, bo pan Janusz idealnie o wszystkim opowiedział. Chociaż wcale nie wprost.
  Andrzej Zaucha, mojemu pokoleniu raczej obcy, poprzedniemu znany przede wszystkim z tego, że śpiewał. Nie o nim jest jednak ta książka.
  Yves Goulais, francuski reżyser teatralny, zafascynowany Polską, a przede wszystkim Solidarnością, postanawia zostawić bezpieczną Francję i zamieszkać w bardzo dla niego egzotycznej, komunistycznej wtedy Polsce. Tu poznaje swoją żonę. Poznaje też polskich artystów, między innymi Zauchę. Panów przez pewien czas łączy miłość...do tej samej kobiety. Goulais po tym, jak dowiaduje się o zdradzie żony, postanawia się zemścić. Oddaje sześć strzałów. Zaraz potem chce popełnić samobójstwo, okazuje się jednak, że wystrzelił wszystkie naboje. Od razu zgłasza się na policje. Odbywa karę. Dopiero w areszcie dowiaduje się, że jeden z pocisków trafił w jego żonę.
  To trudna książka. Wiśniewski postawił sobie naprawdę trudne zadanie i wydaje mi się, że podołał. Na kartkach tańczą trudne emocjhe, jest miłość, są fakty. Tekst jest tym bardziej trudny, że historia opowiedziana jest z perspektywy mordercy. Co więcej, czas, w którym zostaje opowiedziana, to współczesność Goulais'a, który odsiedział już swoją karę i obecnie układa sobie nowe życie. Życie, które już zawsze naznaczone będzie tamtym.
   Książka dla fanów Wiśniewskiego, ale i dla tych, którzy raczej po niego nie sięgają. Atmosfera w tekście jest paradoksalnie, lekko świąteczna, książka zatem jak najbardziej na czasie. Głównym jej czasem jest bowiem dzień Wigilii.
  Nie koniecznie na niedzielny poranek. Raczej na mgliste popołudnie. Z butelką wina i paczką malboro. Piękna lektura!
 

wtorek, 27 października 2015

Aplikacja- Lauren Miller

  New adult fantasy. Niby adult, a bohaterka ma siedemnaście lat. Young adult. Nadal średnio adult, dlatego też, do "Aplikacji" podeszłam z pewną rezerwą. Szybko jednak zapomniałam o wiekowych uprzedzeniach. Wciągnęło mnie.
  Rok 2033. Rory ma siedemnaście lat i właśnie dostała się do elitarnej szkoły, Theden. Zaczyna nowe życie. Na zupełnie, jak się za chwilę okaże, nowych zasadach. Aurora jeszcze nie wie, do czego zaprowadzą ją niewinne odkrycia dotyczące jej zmarłej matki.    Świat w 2033 roku w zasadzie niewiele różni się od naszego. Wszyscy, zarówno młodzi, jak i ci starsi, używają smartfonów. Ich produkcja została jednak zdominowana przez jednego producenta, Gnosis. Gemini tej firmy zastąpiło iphony firmy Apple. Ludzie nie używają już laptopów, nie wspominając o komputerach stacjonarnych. Jednostki te w większości zastąpiły tablety i gemini. Co więcej, wszyscy korzystają z jednej, bardzo pomocnej aplikacji. Lux ma za zadanie pomagać w podejmowaniu decyzji. Wybiera za użytkownika, który posiłek z menu restauracji będzie najsmaczniejszy, którą kawę lubi najbardziej, o której powinien wyjść z domu, by zdążyć na czas i czy powinien zabrać ze sobą parasol. Dziwne? Nierealne? A czy McDonald, w którym kupujecie kawę, nie ma swojej aplikacji? Nie sprawdzacie pogody na telefonie przed wyjściem z domu? Zanim kupicie drukarkę, nie sprawdzacie, którą wybrałoby dla Was Ceneo?
  W książce naszego Facebooka zastępuje Forum. Chodzi jednak zupełnie o to samo. I tak samo zdominowany jest przez najmniejsze ruchy każdego, z naszych znajomych. Anna X znajduje się właśnie tu.  Joanna Y pije kawę ze swoją przyjaciółką. Zdjęcia kawy i ocena kawiarni. Albo selfie koleżanek i setki lajków. Żadne fantasy. Nasza rzeczywistość.
  Rory poznaje w kawiarni Northa, który nie używa gemini. Pozostaje wierny starociom, czyli temu, co dla nas obecnie jest nieosiągalnymi nowinkami technicznymi. Razem z nim, przy czyjejś tajemniczej pomocy Rory zaczyna podejrzewać, że w śmierci jej matki nie było nic przypadkowego, koleżanka z akademika wcale nie jest taka głupiutka, jaką się wydaje, doktor od Praktyk natomiast, wyraźnie wie o niej więcej, niż jest w stanie przyznać.
  Ach! Zapomniałabym o najważniejszym. Jest jeszcze Zwątpienie. To mniej więcej to, co my dzisiaj nazywamy intuicją. Ważni tego świata zmienili jednak jego nazwę tak, by brzmiała pejoratywnie. Co więcej, zrobili z tych, którzy słuchają Zwątpienia, ludzi chorych psychicznie. Dlaczego? Ci, którzy słuchają głosu w swojej głowie wymykają się algorytmom Luxa, wyżej wspomnianej aplikacji.
  Ta książka rozkręca się i wciąga z każdą stroną. Z opowiastki o nastolatce robi się z niej prawdziwe science fiction. I to takie, od którego naprawdę trudno się oderwać, bo...bardzo realne. Autorka opisuje to, co może wydarzyć się w naszym świecie na piętnaście lat. Książka bazuje na odkrywaniu kolejnych faktów, które od początku są czytelnikowi znane, na początku jednak, niewiele znaczą. Matematyka i racjonalne myślenie pełni tu bardzo ważną funkcję.  Ostatecznie jednak, fabuła zmierza do bardzo pouczającego morału. I bardzo ciekawego rozwiązania akcji.
  Jestem absolutnie oczarowana "Aplikacją". Bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Wciągnęła po ostatnią stronę i zaangażowała chyba wszystkie moje szare komórki do intensywnego myślenia. Aż chce się więcej!

A książkę można kupić tu- http://www.empik.com/aplikacja-miller-lauren,p1103316360,ksiazka-p

poniedziałek, 26 października 2015

Central Park- Guillaume Musso


Jest jesienny poranek. Central Park. Alice, policjantka z Paryża budzi się na ławce przypięta kajdankami do obcego mężczyzny. Na koszuli ma plamy krwi, a w jej kieszeni spoczywa pistolet. W broni brakuje jednego pocisku. Być może, zważywszy na jej profesję, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Alice niczego nie pamięta. W głowie ma kompletną pustkę, jakby ktoś wymazał cały tydzień z jej życia. Co się wtedy działo?
  Jestem absolutną fanką Musso. Ciekawa intryga, wątek kryminalny, przyjemny francuski. Jeżeli znacie ten język, z pewnością przyznacie mi rację, że choćby nie wiem, jak tłumacz się starał, zawsze wyczuwa się język oryginału. Bardzo to lubię. Do tego wątek miłosny, ale nigdy od pierwszej strony. Nieoczywisty, pogmatwany.
   Akcja rozwija się w szybkim tempie, kryminalnym. Nie daje to jednak najmniejszej podpowiedzi, skąd Alice wzięła się w Stanach. Co jakiś czas autor odkrywa przed czytelnikiem przeszłość głównej bohaterkii. Przeszłość tyle przerażającą, co smutną i trudną. Niewiele natomiast wiadomo o Gabrielu. Jego historia troszkę enigmatyczna, nie trzyma się kupy. Pierwsza przesłanka. Książka wciąga. Niestety, kiedy Musso odkrywa karty, okazuje się, że nic nie było takie, jakie wydawało się na początku. Zaskoczenie? Trochę rozczarowanie. Nie istnieje najmniejsza szansa, by czytelnik przed epilogiem sam dociekł prawdy. Ja poczułam się nie tyle zdziwniona, co rozczarowana. Lubię gimnastykować umysł i dociekać prawdy, zanim autor się do niej przyzna. Tutaj absolunie nie ma takiej szansy.
  To, co przytrafiło się głównej bohaterce... Niesamowite, choć przypuszczam, że możliwe. Musso do kwadratu, jego fani z pewnością to docenią. Jeżeli jednak to Twój pierwszy raz z tym autorem, sięgnij po którąś z poprzednich publikacji. Żeby jednak nie było wątpliwości, nie żałuję! :) I z pewnością sięgnę po kolejną powieść Guillaume'a!

sobota, 10 października 2015

Błąd w zeznaniach- Sophie Hannah

  Jesienią coraz więcej czasu przychodzi nam spędzać w ciemnościach. Pod nogami szeleszczą liście, lampa na ulicy gaśnie co kilka minut. Znikąd zrywa się przenikliwie zimny wiatr. Jesienna aura jest po prostu, z samej swojej definicji troszkę straszna. Nic dziwnego, że Amerykanie właśnie wtedy obchodzą Halloween. I nam gdzieś coraz bliżej do tego święta. Nie chciałabym jednak zaczynać polemiki na temat świeckich świąt. Jedno jest pewne. Jesienią straszy bardziej niż kiedykolwiek. Dlatego też jesienią częściej sięgamy po kryminały.
   Od kryminału natomiast całkiem niedaleko do...thrillera. Psychologicznego, żeby było na poważnie. I przejmująco.
   Dwa równorzędne wątki, które z pozoru nie mogą się w żaden sposób ze sobą połączyć. Nicki jest żoną, matką dwójki dzieci. Od czasu do czasu zagląda do sieci, gdzie utrzymuje stały kontakt z pewnym mężczyzną. Ale czy samą korespondencję można od razu nazwać zdradą?
  Kilka przecznic dalej zamordowano pewnego bardzo kontrowersyjnego dziennikarza. Damon Blundy za życia zdążył zaleźć za skórę chyba wszystkim, dlatego też krąg podejrzanych jest naprawdę ogromny. Co więcej, morderstwo popełniono w bardzo dziwny sposób.
  Nicki przypadkowo znajduje się na ulicy, na której zabito Damona. To jednak autentyczny przypadek, przejeżdża tam bowiem do szkoły swoich dzieci. Zupełnie natomiast nieprzypadkowo jej komentarze znajdują się pod każdym felietonem Bundy'ego. Tylko czy gdyby to ona zabiła, książka w ogóle miałaby jakikolwiek sens? Czy to nie zbyt oczywiste?
  Jeżeli miałabym wypowiedzieć się o tej książce jednym zdaniem, to jest ona po prostu....popieprzona. Ni mniej ni więcej. Akcja wciąga w straszny, dziwaczny sposób. Z jednej strony trudno się oderwać, z drugiej natomiast coraz bardziej otwierały mi się oczy. Ile kłamstwa ma w sobie jeden człowiek? Jak nienormalnym trzeba być, by publicznie się ośmieszać, a potajemnie romansować?
  Pod koniec książki dość szybko domyśliłam się kto zabił. Nie rozwiązywało to jednak wcale wszystkich zagadek. Od tych aż roi się w całej fabule.
  Jeżeli już nie świętujemy Halloween, to sprawmy sobie chociaż taką...dziwną, straszliwą przyjemność.

piątek, 9 października 2015

52 tygodnie z rysunkami, które inspirują- Marica Zottino

        Ile kolorowanek stoi na Waszych półkach? Kilka, kilkanaście? A może nadal ani jedna? W obydwu przypadkach potrzebujecie jeszcze jednej. Wyjątkowej. Czegoś takiego z pewnością jeszcze nie macie!
    W najnowszym numerze magazynu Sens znalazłam artykuł na temat kolorowanek dla dorosłych. Dzięki niemu dowiedziałam się, dlaczego tak naprawdę, tak bardzo mi się to podoba. Otóż kolorowanie uruchamia obydwie półkule mojego mózgu, jednocześnie wycisza emocje i (!) wyrównuje oddech. Działa zatem idealnie odstresowująco. Co więcej, nadaje się zarówno dla osób kreatywnych, które dzięki temu odnajdą w sobie nowe pokłady inspiracji. Natomiast ci, którzy nigdy nie widzieli w sobie pierwiastka artystycznego z pewnością również znajdą w kolorowaniu ukojenie. A może właśnie odkryją w sobie coś, o czym nigdy nie mięli pojęcia?
   Większość z nas uwielbiała kolorować w dzieciństwie. Nie pamiętam nikogo, kto by tego nie lubił. Nie pamiętam również domu, w którym nie byłoby kredek i flamastrów na kopy. Kolorowanie u dorosłych wcale nie powoduje zdziecinnienia. Przeciwnie, budzi nasze Wewnętrzne Dziecko.
   O tym wszystkim jednak kiedyś już pisałam. To daje nam każda kolorowanka. Żadnej z nich nie nosimy jednak ze sobą w torebce. Są zbyt duże, nieporęczne i w ogóle...po co? W pracy, w szkole, przecież i tak nie znaleźlibyśmy na to czasu. Na bazgranie po marginesach znajdujemy jednak czas prawie codziennie...;)
  Z pomocą przychodzi nam Wydawnictwo Arkady, ze swoją nowością. Książka, o której chcę Wam opowiedzieć jest po prostu...wspaniała. To kolorowanki dla dorosłych połączone z...kalendarzem! Z jednej strony mamy prosty kalendarz z miejscem na krótkie notatki, po drugiej stronie znajdują się natomiast kolorowanki. Na każdy tydzień inna. Czy pomysł nie wydaje się być genialny? :)
  Jest tylko jeden problem. Kalendarz ten zaczyna się dopiero w...2016 roku, dlatego na pierwsze kolorowanie przyjdzie nam poczekać jeszcze kilka miesięcy. Można ten czas wykorzystać na wizytę w księgarni i zakup od razu kilku egzemplarzy. Dla siostry, która już stresuje się zimową sesją, dla mamy, która okropnie spina się w pracy, dla przyjaciółki, która wiecznie o czymś zapomina. Dla mnie ten kalendarz jest ogromnym odkryciem. Nie kupię kalendarzyka dołączonego do kolorowej gazety, który ma prawie każda moja koleżanka. Nie w tym roku! :) Gorąco polecam!

środa, 30 września 2015

Zanim się pojawiłeś- Jojo Moyens

     
  Jestem książkoholiczką, nie potrafię przejść koło promocji na książki obojętnie. Owszem, nawet jeżeli jestem akurat w Biedronce, a książki, które walają się w kartonach to nie żadne klasyki (pomijając tę promocję, kiedy w Biedrze była przepięknie wydana Jane Austen). Wydam na nie ostatnie pieniądze. Zazwyczaj jednak...na tym kię kończy. Książki trafiają na półkę i czekają w ogromnej  kolejce "do przeczytania". Tym razem było jednak inaczej. Zanim rzuciłam się na książki, poczytałam o nich i wybrałam tylko jedną (!).
  Lou właśnie straciła pracę. Nie ma ani wykształcenia, ani specjalnych zainteresowań. Bez większych nadzie idzie na spotkanie o pracę. Ma opiekować się kimś niepełnosprawnym. Will może nieznacznie poruszać tylko jedną ręką. I nie jest sympatyczny, wręcz przeciwnie. Lou zostaje zatrudniona na pół roku. Po pewnym czasie odkrywa dlaczego i...postanawia wpłynąć na decyzję Willa.
  Niby nic specjalnie oryginalnego. Historia podobna to tej przedstawionej w "Nietykalnych". Nie ma też opcji na żaden wątek miłosny, bo niby jak? Ano...:)
   Jest w człowieku pewna taka, dziwna ciekawość ludzi niepełnosprawnych. Z jednej strony często odwracamy wzrok, kiedy mijamy ich na ulicy, z drugiej jednak, interesuje nas, jak radzą  sobie w codziennym życiu. Być może to to, a może lekki, przyjemny język Jojo Moyens sprawiają, że podczas lektury zapomina się o upływającym czasie.   Autorka szybko wciąga nas w ciekawą intrygę. Nadzieja przeplata się z ogromnym smutkiem, kalectwo z siłą i optymistyczną chęcią istnienia. Chce się wiedzieć, jak to się zakończy.
  Do przeczytania w jeden wieczór, do absolutnego wciągnięcia się. Wzbudza emocje. To z pewnością taka książka, którą poleciłabym przyjaciółce. Dobry zakup!

wtorek, 22 września 2015

Nieprzewidziane konsekwencje miłości- Jill Mansell

   Zdałam sobie ostatnio sprawę z tego, jak rzadko sięgam po książki, na których okładce widnieje twarz. Strasznie trudno mi bowiem nie wyobrażać sobie osoby z okładki jako głównego bohatera. W tym wypadku zupełnie jednak zapomniałam o okładce, dałam się natomiast ponieść sielskiej, walijskiej atmosferze.
  Sophie jest fotografem. Mieszka w St Carys od dłuższego czasu. Wpasowała się ze swoją profesją w małomiasteczkowe społeczeństwo, które chętnie korzysta z jej usług. Niespodziewanie jej przyjaciółka, Tula, postanawia zamieszkać razem z nią i zacząć nowe życie w tej samej miejscowości. W tym samym czasie do miejscowego pensjonatu wraca przystojny wnuk właścicielki. Josh bardzo interesuje się Sophie'ą, niestety bez wzajemności. Nim natomiast zainteresowana jest Tula, która z kolei wpada w oko przyjacielowi Josha, Riley'owi. Co może się wydarzyć? Wbrew pozorom bardzo wiele, tym bardziej, że to nie jedyne damsko-męskie wątki w tej książce.
  Uwielbiam klimat Wielkiej Brytanii, tamtejszej wsi. Czytając "Nieprzewidziane konsekwencje miłości" wyobrażałam sobie małe domki z czerwonej cegły, znajdujące się na różnych wysokościach i połączone drogą z kocich łbów. Widziałam też morze, tak bardzo kapryśne jak nasze Wybrzeże. Polubiłam Sophie, która skrywa przed czytelnikiem dziwną tajemnicę. Bliska mojemu usposobieniu stała się również Tula, która najpierw mówi, potem myśli (skądś to znam...). Nawet jeżeli potrafiłam wyobrazić sobie zakończenie, to zostałam pozytywnie zaskoczona. Przede wszystkim charyzmą drugoplanowej pisarki, która w rzeczywistości okazuje się być kimś bardzo zakłamanym... 
  Na koniec lata, na weekend na kanapie. Na wieczór, żeby zaczarować sny-idealna. Ciepła, taka, od której chce się żyć i wierzyć.
 

środa, 16 września 2015

Czym jest sztuka zentangle i jak zacząć?

   Jakiś czas temu dorosłych ogarnął szał kolorowania. Pierwsze kolorowanki, wydane przez Wydawnictwo Buchmann, spotkały się z ogromnym zainteresowaniem ze strony czytelników. Zaraz potem, jak grzyby po deszczu wyrosła masa innych kolorowanek. Ogrody, esy-floresy, zwierzęta, napisy, łapacze snów...
  Przypuszczam, że każdy dorosły amator kolorowanek, spotkał się z tym samym pytaniem, które wiele razy zostało zadane mnie. Kiedy niespodziewanie przychodzili do mnie przyjaciele i widzieli na moim biurku kolorowe kredki, zakreślacze, a pośrodku bardzo precyzyjne biało-czarne rysunki, które wypełniałam kolorami, pytali, czy ja się przypadkiem nie pomyliłam? Czy nie uwsteczniłam? Że też mi się chce?!
  Chce. Bo to kolorowanie to nie bez przyczyny. Precyzyjne, wielogodzinne kolorowanie idealnie odstresowywuje. Nie bez przyczyny nazwano je Kolorowym Treningiem Antystresowym. Ja jednak postanowiłam pójść o krok dalej. Kolorowanie wydawało mi się bowiem niesamowicie...odtwórcze.
  Z pomocą przyszło mi Wydawnictwo Arkady z książką "Sztuka zentangle".
Co to takiego jest zentangle? 
To sztuka kreatywnego "bazgrania". Począwszy od jednej, nie koniecznie prostej linii, a skończywszy na wielkich, precyzyjnych rysunkach. Zentangle uczy, jak przy odrobinie wiedzy na ten temat, zyskać przede wszystkim inspiracje i relaks, których ubocznym skutkiem będzie to, co nabazgracie na kartce.
Co będzie potrzebne i jak zacząć? 
Wszystko, czego potrzebujesz znajduje się najprawdopodobniej w Twoim domu. Weź do ręki ołówek,
połóż przed sobą czystą kartkę. Widzisz obok siebie wazonik z kwiatkami? Jabłko? Wzorek na filiżance? To wszystko staje się teraz Twoją inspiracją! Spróbuj zatem przenieść to na papier. Wydaje Ci się to zbyt trudne? 
Miałam na początku to samo wrażenie. Tutaj z pomocą przychodzi książka "Sztuka Zentangle". Dowiesz się z niej jak krok po kroku "rozrysować" rękę i jak przenieść to, co nas otacza na papier.
Dowiesz się również, że nie efekt jest tutaj najważniejszy, ale sam akt twórczy. O to tu chodzi. By usiąść w ciszy (albo i nie), wziąć do ręki ołówek i zacząć "plątaniny". Co więcej, książka przeprowadzi Cię krok po kroku od krzywej linii do precyzyjnego arcydzieła. Nie musisz mieć talentu, wystarczy odrobina wyobraźni.
Zastanawiasz się pewnie teraz, czy z tego coś wynika i czy aby na pewno na końcu książki czeka Cię sukces? Czy to tylko taki bełkot?
Zapewniam, że nie!
  Przyznaję, w gimnazjum na świadectwie z plastyki miałam...3. Naprawdę 3, a na semestr to nawet 2. Znaczyło to pewnie ni mniej ni więcej, że nie byłam lubiana przez nauczycielkę, albo, że jestem wyjątkowym beztalenciem. Spójrz teraz na rysunek na samej górze. Zajął mi dwa kwadranse.
  Zaczynałam od ołówka i ciągłego odtwarzania tego, co widziałam w książce. Dzisiaj mam prawie czterdzieści kolorowych cienkopisów i potrafię "zentanglować" to, co mam przed sobą. Bez tej książki, z pewnością by mi się to nie udało.
  Jeżeli ktoś raz zacznie rysować plątaniny, obiecuję Wam, sam będzie tworzył kolorowanki. Nie tylko idealnie się odstresuje, ale również wyciągnie z tego ogrom spokoju, inspiracji i medytacji. Jedyne, czego możemy żałować to fakt, że prawdziwa szkoła Zentangle, sklep, nauczyciele, kursy etc. (dostępne na www.zentangle.com) nie są dostępne w języku polskim. Miejmy nadzieję, że to się niedługo zmieni!

sobota, 12 września 2015

Motylek- Katarzyna Puzyńska


 Dawno temu moja mama wzięła udział w konkursie lokalnej gazety, w którym do wygrania była książką "Motylek". Pytała mnie wtedy, czytałaś? "Motylek"? Nie, na pewno nie. O czym to w ogóle niby miało być. Mama się zachwycała, książkę wygrała, resztę dokupiła. A mnie ominęło. I omijało mnie do niedawna, do tego stopnia, że nawet nie znałam okładki "Motylka". Rzadko sięgam po kryminały.
  Nadchodzi jednak taki czas, kiedy recenzent nie ma ochoty na cały stos, który czeka na przeczytanie i opisanie. Patrzyłam na te książki i żadna nie była tym, czego akurat oczekiwałam od lektury. Zajrzałam wtedy do pokaźnej biblioteki moich rodziców. Znalazłam "Motylka". I nie mogłam się od niego oderwać do ostatniej strony.
  W Lipowie ginie zakonnica. Wydaje się, że to zwykły wypadek samochodowy. Do czasu. Ginie kolejna osoba, zupełnie z zakonnicą nie związana. Policjanci z małej wioski, pozostawieni sami sobie, muszą rozwiązać niezwykle trudną zagadkę. W małej wsi wszyscy się znają. Z pozoru wszyscy są niewinni, każdy ma alibi i wygląda na to, że wszyscy mówią prawdę. Z czasem okaże się, że rozwiązania zagadki poszukać będzie trzeba daleko w czasie i w zupełnie innym miejscu w Polsce. I oczywiście- zabójcą okaże się ktoś, kogo nikt nigdy nie podejrzewał.
  Lipowo istnieje. Nie potrzeba wcale długo szukać, bo autorka zmieniła tylko jedną nazwę miejscowości. Lipowo w rzeczywistości jest Pokrzydowem, wioską położoną niedaleko Brodnicy. Brodnica istnieje niezaprzeczalnie, tam się urodziłam i wychowałam. Istnieje też Strażym (na zdjęciu) i Jajkowo. Tak i naprawdę nazywa się Jajkowo.
   Na początku lektury chodziłam z nosem przy samym bohaterze i szukałam miejsc, które doskonale znam, poniekąd chyba sprawdzałam autorkę. Czy sklep Wiery to ten malutki sklepik po schodkach na przeciwko kościoła? Czy ta polana to przypadkiem nie tam, gdzie kiedyś sama się bawiłam? Szybko jednak zupełnie wciągnęła mnie akcja i tajemniczo-sielski klimat opowieści. Tym bardziej, jeżeli tak łatwo było mi ją rozlokować na mapie.
  Ale ja nie czytam kryminałów. Ok, nie czytałam. Wydawały mi się...nudne. Teraz wydaje mi się natomiast, że straciłam całe lata na czytanie bezwartościowych szmir, zamiast sięgnąć po klasykę z dreszczykiem! Może to dlatego, że swoją przygodę zaczęłam z naprawdę dobrze napisanym kryminałem?
  Autorka stopniuje napięcie i przeplata je z wątkiem obyczajowym, z opisem małej społeczności, malowniczego miejsca. Książka, w której naprawdę trudno się nie zatopić. A przy okazji, doskonale jesienna. Polecam, na teraz, zaraz! Każdemu!

sobota, 5 września 2015

Żona Lota jeszcze się zastanowi- Joanna Skwarek


 Żona Lota nigdy nie dostała imienia. Od wieków znana jest wyłącznie z tego, że była żoną. I to nieposłuszną żoną! Przypowieść o niej, którą znajdziecie w Biblii, mówi o małżeństwie, które ucieka z Sodomy. Męża, to jest pana Lota, Bóg ostrzegł, by podczas ucieczki nie oglądał się za siebie (nie wiem, czy Bóg wyjaśnił dlaczego?). Żona jednak, przekornie (!), jak to mają w naturze kobiety, musiała się odwrócić, choć mąż Lot przekazał jej, by pod żadnym pozorem tego nie robiła. Spotkała ją sroga kara. Bóg zamienił ją w słup soli.
  Współczesna żona Lota, opisana przez Joannę Skwarek, dostała imię. Nina. Nina podobnie jak jej poprzedniczka, jest żoną Lota. Nina jednak różni się od swojej prasiostry. Jest bowiem bardzo posłuszna swojemu mężowi. Żyje obok niego dokładnie tak, jak on by sobie tego życzył. Stara się nie zauważać jego kochanki, choć doskonale o niej wie, prowadzi życie zupełnie obok niego, nie wchodząc mu w drogę. Ze strachu? Przyzwyczajenia? Raczej nie ogląda się za siebie. Ona siedzi w biblijnej Sodomie po uszy. Do czasu.
  Jej życie stopniowo przewracać do góry nogami będzie...zakładka, którą znajdzie w wypożyczonej z biblioteki książki. Otworzy ona drzwi do zupełnie nieznanego, tajemniczego dla Niny świata. Czy zaryzykuje? Czy w końcu zejdzie z wydeptywanej przez lata ścieżki, którą ze spuszczoną głową podąża za swoim krnąbrnym mężem-Lotem?
  Książka, o której nic wcześniej nie wiedziałam. Czekała na swoją kolej już od dawna, nie wiedziałam, czy trafi w mój nastrój. Bo owszem, czytam książki, które odpowiadają mojemu samopoczuciu. Najczęściej jednak, raczej na nie nie wpływają. Tutaj jednak, przy łatwości żonglowania słowem i nieoczywistym żartem, naprawdę trudno o nastrój zły. Nawet jeżeli żona Lota zaczyna w sytuacji zgoła beznadziejnej i...nudnej, trudno się z nią nudzić. "Żona Lota..." bawi, a przy tym skłania do myślenia, śmieszy nieoczywistym żartem. Dawno nie czytałam czegoś podobnego!

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Upalne lato Gabrieli- Katarzyna Zyskowska-Ignaciak

   Uciekły mi aż dwa tygodnie sierpnia, przez co dawno mnie tu nie było. Wracam z wakacyjną lekturą, której nadal mam dość sporo w zanadrzu :)
  "Upalne lato Gabrieli" jest trzecią częścią sagi o Polkach żyjących na prawie trzech stuleci. Gabriela jest najmłodszą z nich, najbardziej współczesną.
  Gabriela jest dojrzałą kobietą, matką dorosłego już Janka, pisarką. Wydaje się być pewną siebie, poukładaną i mocną osobowością. Właśnie wydała nową, skandaliczną powieść. Główny bohater do złudzenia przypomina bowiem jej ojca.
  Spokojne, choć w gruncie rzeczy raczej smutne życie zakłóca informacja o jej matce- Kalinie. Gabriela nie widziała matki odkąd zdała maturę. Teraz Kalina umiera.
  W tej książce nikt tak naprawdę nie jest bez winy, co dowodzi, że, podobnie jak w życiu, nic tu nie jest czarne lub białe. Nic też nie jest w stu procentach dopowiedziane. Autorka, (co w dzisiejszej literaturze jest zjawiskiem niestety coraz rzadszym) nie podaje czytelnikowi wszystkiego na tacy. Na szczęście! Książka skłania do myślenia, wywołuje emocje. Nie koniecznie pozytywne. Gabriela w pewnym momencie zaczęła mnie naprawdę denerwować. Co wcale nie oznacza, że nie podobała mi się książka. Wręcz przeciwnie. Wciągnęła i...zakończyła się dokładnie tak, jak powinna. Tak, że została ze mną trochę dłużej.
  Na ostatnie dni upalnego lata. Albo pierwsze chłodne letnie wieczory-idealna!

wtorek, 11 sierpnia 2015

Zmyślona- Katarzyna Michalak

 
 Katarzyny Michalak nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Ma z pewnością tyle fanek, co... osób, które z uporem maniaka sięgają po jej kolejne książki tylko po to, by potem móc je z góry na dół skrytykować. Nie rozumiem i z pewnością nie popieram. Jeżeli książka mnie nie interesuje, po prostu po nią nie sięgam. Stąd też, co pewnie zauważyli moi stali czytelnicy, rzadko pojawiają się tu naprawdę negatywne recenzje. Ale nie o tym!
  W ostatniej części tej trylogii autorka przedstawia nam Patryka- brata Hanki. Pamiętacie Hankę? Przyjaciółkę Patrycji, która ciągle czuła się przez nią spychana na drugi plan, a ostatecznie związała się z Gabrielem? Ta sama Hanka przysyła Patrykowi Adasia i Lusię, swoje dzieci. Razem ze śliczną młodą opiekunką, Dominiką. Świat leśniczego przewraca się do góry nogami. W Żółtej Chatce też nie dzieje się najlepiej. W tym miejscu muszę jednak przerwać, by nie zdradzić zbyt wiele. Trzeba Wam jednak wiedzieć, że to co się stało, było...straszne. Naprawdę straszne.
  "Zmyślona" jest z pewnością najbardziej dramatyczną ze wszystkich trzech części. Podobnie jak jej poprzedniczki jest w jakiś sposób lekka, trudno tu jednak przewidzieć bieg fabuły. Zaskakuje przy tym mnogością bohaterów, również takich, którzy wcześniej się nie pojawiali. Z pewnością można przy niej tyle samo razy uśmiechnąć się, co wzruszyć. Dialogi dzieci naprawdę śmieszą, natomiast to, co przydarzyło się Patrycji...
   Ci, którzy polubili poprzednie części, z pewnością zachwycą się i tą. Ze wszystkich trzech, ta podoba mi się najbardziej. Do połknięcia w jeden wieczór. Niesamowicie gra na uczuciach. Przy tym idealnie wpisuje się w klimat wakacji spędzanych w Polsce. Wsi dodaje poczekajkowego uroku, z miasta teleportuje nas na polanę pod gwieździstym niebem.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Dwaj panowie- Jan Nowicki

     Miałam przyjemność osobiście posłuchać pana Nowickiego, o czym pisałam jakiś czas temu. Wtedy również, będąc pod ogromnym wrażeniem pisarza (tak!) postanowiłam, że przeczytam kolejną jego książkę, o której bardzo ciekawie opowiadał. Miało być o przyjaźni autora z Piotrem Skrzyneckim. Jest jednak znacznie więcej.
   "Dwaj panowie" to zbiór listów wymienianych między panami. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że pan Piotr (obydwaj przez całe życie zwracali się do siebie per pan. Z szacunku.) odpowiada z...Nieba. Panowie rozmawiają o tęsknocie, o tym, jak bez pana Piotra wygląda świat, a jak wygląda Niebo. Nie zdradzę jednak więcej! Trzeba to przeczytać samemu!
  Każdy w jakiś sposób, zazwyczaj niestety prędzej, czy później, spotyka się ze śmiercią kogoś bliskiego. Psychologowie mówią, że każdy, choćby nie wiem, jak się bronił, prędzej czy później musi przejść przez żałobę. Bynajmniej nie mają przy tym na myśli czarnej odzieży. Raczej rozpacz, krzyk, depresję, alkohol, czyli dno. Dno, od którego każdy osobiście musi się w takiej sytuacji odbić, by móc pogodzić się ze stratą, zbudować świat bez tej osoby i pójść dalej.
  Istnieją ludzie, którzy z pozoru idealnie radzą sobie ze śmiercią. Oni jednak zaczynają swoje pożegnanie później, dopiero, kiedy zdają sobie sprawę z tego, jak bardzo jest ono niezbędne. Niektórym potrzeba przy tym różnych pomocników. Alkoholu, psychologa lub...pisania.
   W przypadku Jana Nowickiego to ostatnie wyszło naprawdę idealnie. Autor zadał panu Piotrowi nie tylko fundamentalne, ale również te wynikające z ciekawskiej natury człowieka, pytania. Jak wygląda Niebo? Czy On w rzeczywistości ma długą, siwą brodę? Czy Tam się je? Czy się pali?
  Przy dużej dawce humoru w książce znalazło się miejsce na wspomnienie, nostalgię, szczyptę smutku. Idealnie opowiada o naprawdę trudnym temacie, który wychodząc spod pióra Nowickiego traci na patosie i melancholii, zyskuje natomiast klasę i...normalność.
  Do przeczytania w tej trudnej chwili. Dla fanów Jana Nowickiego-pisarza i aktora. Również dla tych, którzy cenią sobie dobrą, zabawną ale nie ordynarną dozę humoru. To z pewnością książka, do której się wraca.

poniedziałek, 27 lipca 2015

Wakacje- Nina Majewska-Brown

  Moja przygoda z Hiszpanią nie jest zbyt brawurowa. Lubię film "Vicky Christina Barcelona", od dwóch lat uczę się hiszpańskiego, niestety z różnym skutkiem. Nie chciałabym jednak zniechęcać tych, którzy chcieliby zacząć uczyć się tego języka. Jest bardzo prosty. Naprawdę. Tym bardziej, jeżeli zna się francuski. Lubię też cavę i churrosy. Podstawy mam zatem średnie. I prawdę powiedziawszy w ogóle mi to nie przeszkadza. Jeżeli jednak mam spędzić dwa tygodnie w Barcelonie za cenę jednej książki? Kto by nie skorzystał?
  Nina razem ze swoją zupełnie zwyczajną rodziną wyjeżdża na wymarzone wakacje do Hiszpanii. Razem z mężem Bartkiem, synem Jaśkiem i małą Klarą, przylatują do Barcelony. Idylliczny pobyt w romantycznym mieście przerywa niespodziewana...wizyta teściów. Rodzina Niny próbuje ułożyć się z babcią i dziadkiem. Z różnym skutkiem. Teściowie ostatecznie wyjeżdżają jednak szybciej, zostawiając rodzinie Braun jeszcze kilka dni błogiego lenistwa. Utopijne wakacje przerywa niespodziewane wydarzenie, które nie tylko przewraca do góry nogami życie Niny, ale całą fabułę i klimat książki.
fot. pinterest (sprawdźcie sobie czym są churros, koniecznie!)
  Mimo mojej dość średniej fascynacji Hiszpanią, autorce (notabene również Ninie) szybko udało się wciągnąć mnie w hiszpańską idyllę. Trudno wbić się w cieniutką granicę pomiędzy nudnawymi długimi opisami, a ich zupełnym brakiem (który wcale nie jest dobry, bo książka nie tworzy wtedy w wyobraźni żadnego obrazu). Tutaj jak najbardziej się to udało. Dodajmy jeszcze przystępne poczucie humoru, urlopowe problemy w stylu tych, które pamiętam, kiedy to moja mama pakowała mnie, siostrę i tatę na wakacje, a wyjdzie z tego naprawdę przyjemna lektura. Taka do poczytania w pełnym słońcu na plaży.
  Przed samym powrotem do Polski akcja odwraca się o 180 stopni. Gdybym czytała na stojąco, z pewnością od razu bym usiadła. Zamiast tego zapaliłam papierosa i nieprzerwanie czytałam aż do samego końca. Ze łzą w oku. Od tego momentu książka przestaje być zabawna. I chociaż z czasem jej humor wraca, więcej tu nostalgii, przemyśleń, spraw trudnych, słów niewypowiedzianych.
  Jakiś cza wcześniej pisałam o tym, że rzadko sięgam po debiuty. Często bowiem okazują się dość średnie. Ten z pewnością do takich nie należy. Autorce należą się ogromne gratulacje za ciekawą fabułę, przystępny język i odwagę, że chciała podzielić się swoim tekstem z nami. Z przerażeniem myślę tylko o tym, czy poza imieniem, historię książkowej Niny, łączy coś więcej z autorką. Mam ogromną nadzieję, że nie.
  "Wakacje" to książka, która wbrew pozorom, na długo zostaje z czytelnikiem. Doskonały debiut, który zapowiada, miejmy nadzieję równie dobrą kontynuację. Polubiłam Ninę. I chcę więcej! 

niedziela, 26 lipca 2015

Uroczysko- Magdalena Kordel


  Wyznaję wyższość polskiej wsi nad Toskanią, Prowansją i każdym innym Saint-Tropez. Myślę, że szukamy szczęścia stanowczo zbyt daleko. Zapominamy o tym, jakie piękno czeka na nas nad Bałtykiem, na Mazurach. Mieszkam w przepięknym miejscu, nie do końca jeszcze zniszczonym przez cywilizację. Rano budzi mnie pianie koguta, wieczorem nie słyszę szumu ulicy, ale bezkresną ciszę. Tego samego szukam w książkach. Do takiego właśnie świata zupełnie przypadkowo wpadła Maja, główna bohaterka "Uroczyska".
  Życie Mai właśnie legło w gruzach. Mąż zostawił ją dla młodszej Wiolety. Jakby tego jednak było mało, wziął kredyt pod zastaw domu i teraz dom zajmuje komornik. Maja musi znaleźć dla siebie i córki Marysi nowe miejsce do życia. W poszukiwaniu wytchnienia, miejsca, w którym mogłaby spokojnie przemyśleć swoją sytuację, wyjeżdża w góry, do Malowniczego. Wpada na chwilę. Nawet nie zauważa, kiedy zaczyna powoli zapuszczać korzenie.
  "Uroczysko" zaczyna dramat. Bo jakby na to nie patrzeć, rozwód, kłopoty finansowe, a nawet bezdomność (sic!), są poważnymi problemami. Jednak nawet kiedy Maja jest załamana, płacze, nie potrafi zobaczyć swojej przyszłości, nie przestaje...żartować. Tak, "Uroczysko" jest przede wszystkim przezabawne! I kiedy to piszę, nie mam na myśli średnio śmiesznych dowcipów utkniętych tu i tam, ale przesycone humorem dialogi i zabawne sytuacje, które najczęściej wynikają z...roztrzepania głównej bohaterki.
  Nawet nie wiem, w którym momencie "Uroczysko" totalnie mnie wciągnęło. Uśmiechałam się przez całą lekturę i z przyjemnością sięgnę po kolejne części.
  Do zabrania ze sobą na plażę, albo do poduszki w deszczowy dzień. Myślę, że z przyjemnością sięgnęłabym po nią również jesienią. Przenosi w przepiękne, skądinąd Malownicze miejsce! :) Skłania również do rozejrzenia się wokół siebie, zauważania miejsca, w którym przyszło nam żyć. Może okaże się, że podobnie jak główna bohaterka "Uroczyska" sami odkryjecie swoje własne Malownicze? :)

poniedziałek, 20 lipca 2015

Fejsbuki i śmierć

senty-ekskre-menty i ultrafotografia

Dużo wokół mnie ostatnio śmierci. Nie takiej bliskiej, która powoduje płacz i zepchnięcie w czarną otchłań depresji, ale takiej informacyjnej. Gdzieś czytam, że ktoś umarł. Ktoś mówi, że zmarł ktoś. W kolejnym z kolei nekrologu czytam nazwisko, które coś mi mówi. Nie umiem tylko przypomnieć sobie, co. To jednak wcale mnie nie boli. Nie skłania nawet do myślenia. Znacznie bardziej bolą mnie fejsbuki.
Jakiś czas temu dowiedziałam się, że zmarł mój kolega. Kiedyś byliśmy naprawdę blisko. I mówiąc blisko mam na myśli właśnie tę bliskość. Potem jednak jakoś się rozmyło, rozpadło. Było ostatnie spotkanie, o którym żadne z nas nie pomyślało, że może być naprawdę ostatnie. Były życzenia na urodziny, krótkie komentarze, że ładnie wyszłam na zdjęciu. Była wymiana wiadomości krótszych niż sto sześćdziesiąt znaków. Kto z nas miał wtedy ostatnie słowo?
A potem życie poszło w dwie zupełnie różne strony. Tak czasami jest. Dorosłych, nawet tych tak jak ja, młodych dorosłych, charakteryzuje to, że nie płaczą. Nie zastanawiają się nad tym, ile dni upłynęło od ostatniego smsa i jak wyglądało ostatnie rozstanie. Choć może on jednak płakał?
Minęło bardzo dużo czasu. Chyba dwa lata. W młodym życiu to ogromna przepaść. Nie pamiętałabym pewnie nawet imienia, gdyby nie on. Fejsbuk. Zaczynam z nim dzień i często na nim kończę. Przeglądam spamowate informacje, zdjęcia obiadków, noworodków, piesków i kotków. Bez emocji. Nie klikam, że lubię, bo to nie jest chyba w modzie. Wcale zresztą nie lubię. Ani tych zdjęć, ani fejsbuka. W obliczu wszystkich postów, które przeglądam, zawsze wypadam blado. Obiad na moim talerzu nie jest aż tak kolorowy, mój pies nie jest fotogeniczny. Nie mam noworodka, a mój status od dawna nie zmienił się nawet na to skomplikowane. Nie myślę o tym co tam widzę. Coraz częściej natomiast bardzo mnie to denerwuje.
Czy pamiętam jego ostatnie zdjęcie? Pamiętam, bo akurat kliknęłam, że lubię. Dodał je całkiem niedawno. Spojrzałam na zupełnie uśmiechniętą twarz, którą doskonale kiedyś znałam. Wcale nie zaczęłam wspominać, nie zapaliłam przy tym papierosa. Po prostu kliknęłam i zjechałam niżej.
A potem okazało się, że nie żyje. Pogrzeb dawno się już odbył. Nie wyobrażam sobie zresztą, że miałabym na niego pójść. Nie znaliśmy się chyba aż tak dobrze. Czy on pojawiłby się na moim? Nie wiem.
Wiem jedno. W obliczu licznej wokół mnie śmierci, cały czas robię jedno. Przeglądam fejsbuki. Widzę to zdjęcie, które dodał niedawno. Widzę te, które kliknęłam zanim się poznaliśmy. Podobały mi się. Widzę dodaną ostatnio piosenkę. Ostatnią. Widzę komentarze wymieniane  na temat pierdół. Zabawne.
On tu nadal istnieje. Gdybym nie dowiedziała się, że nie żyje, dla mnie istniałby stale tak samo. Przeglądam ten profil i widzę, że on tu przecież nadal jest.
I zastanawiam się, kiedy zniknie? Czy w ogóle? Przecież nikt nie zna hasła do jego profilu. Jak mogą zatem go usunąć? I dlaczego mięliby to robić? Czy może jednak powinni?
Nie mogę przez niego spać, choć gdyby nie śmierć, nigdy bym pewnie już o nim nie pomyślała.
I ciągle nie daje mi spokoju jedna myśl. Co z tymi wszystkimi fejsbukami? Czy nasze dzieci odwiedzać je będą zamiast grobów? Pierwszego listopada wszyscy usiądą do laptopa? A kto zaopiekuje się blogami? Kto poinformuje wirtualnych znajomych? No kto?
Smutno mi strasznie.

Kilka dni lata- Magdalena Sobieszczańska

   Kolejna wakacyjna propozycja od polskiej autorki, której zawdzięczamy między innymi scenariusz do "Domu nad Rozlewiskiem". Pozostając w kategorii książek na lato, które zostają w pamięci, a nie są nudnawymi romansidłami, sięgnęłam po nowość, która znowu skusiła mnie...przepiękną okładką.
  Maja właśnie rozstała się z mężem, Jankiem. Wróciła do rodzinnego domu, gdzie razem z mamą Janiną i tatą Kostkiem, zamieszkała babcia Amelia. Maja nie pogodziła się z decyzją męża, dlatego...codziennie wystaje pod jego domem, żeby sprawdzić, czy do mieszkania wraca sam, czy może z jakąś kobietą. Maja skrywa zatem tajemnicę. Nie jest to jednak jedyna tajemnica tej książki. Babcia Amelia przeżyła wojnę, Sybir i...wielką miłość do Żory. Niestety historię wielkiej miłości powierza...małemu Kubie, który od razu o wszystkim zapomina, na rzecz kolejnej gry komputerowej. Nikt nie wie również, co zdarzyło się w strajkującym Gdańsku, z którego uciekła Janina. A jej mąż, Kostek? Czy rzeczywiście jest tak bardzo transparentny?
  Doskonały melanż codzienności, z trudną przeszłością. Podczas lektury wpadłam na banalny wniosek, że "Kilka dni lata" jest bardzo...życiowe. Jakkolwiek strasznie to brzmi, to tak naprawdę jest. W sensie przeplatającej się teraźniejszości i wspomnień. W życiu jest przecież dokładnie tak samo. Ciągle wspominamy. Jak spędziliśmy zeszłe lato, jak smakowała ta sama zupa przygotowana przed laty przez babcię, jak wyglądała ta sama kamienica przed renowacją, co robiliśmy rok temu o tej samej porze. Prawda, że człowiek ciągle żyje jakby przeszłością? Co jednak jeżeli los zmusza nas do tego, by zupełnie się od tej przeszłości odciąć, zapomnieć i nigdy nikogo do naszej tajemnicy nie dopuścić? A może jest tak, że każdy z nas nosi w sobie taką tajemnicę, tylko zupełnie o niej nie myślimy?
  Wakacje, w szczególności w pogodowo kapryśnej Polsce, nie zawsze oznaczają smażenie się na plaży i burzliwy romans, ale konfrontację z tym, czego przez cały rok unikamy, na co nie mamy czasu.
  W książce ogromnie rzuca się w oczy również los...dzieci. Dzieci, które wychowując się bez rodziców wyrastają na smutnych i zgorzkniałych dorosłych.
  Propozycja bardzo wakacyjna. Z przekrojem polskich krajobrazów w tle. Ze wspomnieniem wojny. Z nostalgią. Nic nie jest tu przekolorowane. Jest za to bardzo prawdziwe. I skłaniające do przemyśleń, a jednocześnie bardzo...wakacyjne.

niedziela, 12 lipca 2015

Francuska opowieść- Krystyna Mirek

   Jeżeli jesteście, podobnie jak ja, mało odporni na piękne okładki i mimo słynnego powiedzenia, szczerze wierzycie, że jeżeli patrzycie na przepiękną, wiele mówiącą okładkę, wiecie, że środek będzie się musiał obronić, z pewnością nie raz sięgnęliście po książki wydawnictwa Filia. Ja, chcąc nie chcąc, nabieram się na to, przy każdej nowości.
  Autorka "Francuskiej opowieści" zaczyna swoją historię w...Polsce. Berenika, zwana również Beatą, wybiera się na winobranie razem ze swoim chłopakiem- Jakubem. Beata ciągle nie wie, czy Jakub jest tym jedynym, tym na całe życie. Wodzi swojego narzeczonego za nos, ten natomiast, coraz częściej zastanawia się nad tym, jak długo to wytrzyma. Sytuacji nie poprawiają pojawiający się nie wiadomo skąd: Kacper- były chłopak Bereniki i Oliwia...była dziewczyna Jakuba. Ich losy splatają się ze sobą i prowadzą do romantycznej, francuskiej winnicy. Na miejscu czeka na nich wredny Aleks i tajemniczy hrabia. Dlaczego hrabia nigdy nie wychodzi ze swojego zamku? I przede wszystkim, dlaczego początkowo negatywna postać Aleksa, z każdą stroną coraz bardziej nas do siebie przekonuje?
  Są dwie kategorie wakacyjnych czytelników. Jedni wybierają w wolnym czasie takie lektury, które wymagają zaangażowania, przemyślenia. Sięgają po klasykę, którą przez pozostałe pory roku z jakiś powodów omijali. Drudzy natomiast wybierają takie książki, które wywołują na twarzy uśmiech. Są równie wakacyjne, jak ich nastrój. Z pewnością należę do drugiej grupy. Ciężkie lektury wolę zostawić na jesień. W wakacje za to wybieram takie książki, które przeniosą mnie do miejsc, w których nie mogę być. Nie oznacza to jednak, że przez dwa miesiące czytam wyłącznie harlequiny. Wręcz przeciwnie! Chcę, żeby książka mnie wciągnęła, wywołała jakieś emocje. W tym roku stawiam przede wszystkim na polskich autorów.
  Krystyna Mirek opowiedziała historię nieprzegadaną, pełną przyjemnych zwrotów akcji. Im bliżej końca, tym więcej emocji. Wydawało mi się, że autorka powoli się "rozkręca". Pod koniec naprawdę trudno było się oderwać od książki. Tym bardziej, że bohaterzy, którzy początkowo wydawali się tymi ważniejszymi, schodzą z czasem na drugi plan, a akacja zaczyna się kręcić wokół tych drugoplanowych, chociaż znacznie bardziej charyzmatycznych.
   Dla frankofilek i tych, którzy marzą o podróży do Francji!

środa, 8 lipca 2015

Pod Słońcem Prowincji- Katarzyna Enerlich


Nie jestem typową 22-latką. Kocham święty spokój, wieś i mój rodzinny dom. Nade wszystko jednak, uwielbiam życie, które podporządkowane jest wyłącznie naturze, porom roku. Lubię chodzić boso, piec domowy chleb, obserwować, jak na parapecie z pestki cytryny wyrastają ciemnozielone liście. Wydaje mi się, że nie są to typowe zajęcia młodego człowieka. Młodzi ludzie lubią zabawę, a nie spokój, kontakt z przyrodą. Czasami przez to czuję się...staro. Nie o tym jednak. Tego samego szukam w lekturze. Bardzo rzadko jednak znajduję. 
  "Pod Słońcem Prowincji" to zbiór wszystkiego, co...wiejskie. Autorka zebrała ludowe opowieści, historie swojej sąsiadki Marty, przepisy na zdrowe dania i domowe kosmetyki (!). To również opowieść o tym, jak układa się życie, kiedy jego rytm dyktują pory roku i to, co akurat wyrośnie w ogrodzie. Historie pochodzą przede wszystkim z miejsca, w którym mieszka Katarzyna Enerlich- z Mazur. Dawniej na tych terenach mieszkali Niemcy. Wysiedleni, dzisiaj często wracają do swojej pierwszej ojczyzny.
  Wydaje mi się, że nie mogłam znaleźć lepszej książki na początek moich wakacji, pobytu na wsi. Moja Brodnica nazywana jest bramą Mazur, opisane historie są mi zatem bardzo bliskie. Przytoczone przepisy okazały się bardzo inspirujące. Zrobiłam na przykład ciastka owsiane z przepisu znalezionego w książce. Zniknęły bardzo szybko! Nie przepisy, nie piękne historie były dla mnie podczas lektury najbardziej pouczające. Najważniejsze okazało się to, co pomiędzy.
  Katarzyna Enerlich zwróciła moją uwagę na to, co wydawało mi się oczywiste, nigdy jednak o tym nie myślałam. Mam tu na myśli czerpanie czystej, niczym niezmąconej przyjemności, szczęścia z tego, co najprostsze. Niby banał, prawda? Ale czy zatrzymujecie się rano na chwilę, by spojrzeć na wschodzące Słońce i nabrać energii na cały dzień? Czy zamiast chować się pod parasolem, nie lepiej podczas deszczu, wyjść boso na rozgrzaną i wilgotną letnią ziemię? Sprawdzić, jak pachną malwy, albo co można zrobić z zebranej na polu nawłoci?
 Po lekturze "Pod Słońcem Prowincji" czuję się...spokojniejsza, zainspirowana. Naprawdę. Nie twierdzę, że ta książka trwale zmieni moje życie. Z pewnością jednak dała mi to, czego w tej chwili potrzebowałam. Pokazała, że szczęście znajduje się w harmonijnym życiu. A harmonia i spokój są w nas, trzeba tylko pomóc im wyjść ponad stres i ciągłą gonitwę.

wtorek, 7 lipca 2015

Sweetland- Michael Cummey


 Nowa Funlandia. Malutkie Sweetland, z którego dawno uciekli wszyscy, którym zależało na "normalnym" życiu. W miejscowości została zaledwie garstka dziwaków, przede wszystkim ludzi starszych, którzy przeżyli tam większą część swojego życia. Przyzwyczajeni do życia w rytmie przypływów i odpływów, nagle otrzymują zaskakującą propozycję. Rząd wysiedla małe osady, takie jak Sweetland, proponując mieszkańcom sowite zadośćuczynienie(realna praktyka mająca miejsce już w XX wieku). Żeby jednak sprawa mogła dojść do skutku, na przesiedlenie muszą zgodzić się wszyscy mieszkańcy. To, mimo, że wydaje się być naprawdę niemożliwe, również miało miejsce. Obecnie przesiedlenia mają miejsce przy zgodzie 90% mieszkańców. Problem pojawia się, w momencie, kiedy zdecydowanym mieszkańcom na drodze staje jeden człowiek-główny bohater- Sweetland.
  W Sweetland naprawdę nie mieszka nikt normalny. Każdy z niewielu mieszkańców ma swoje dziwactwa. Zabawne, często uciążliwe przywary, do których inni zdają się być zupełnie przyzwyczajeni. We współczesnym świecie, w dużym mieście, sytuacja jak ta nigdy nie miałaby racji bytu. Kto z nas chciałby przychodzić do fryzjera, który nigdy nikogo nie ostrzygł? Albo czy ktoś odwiedzałby staruszkę, która nigdy, naprawdę nigdy, nie wychodzi ze swojego domu? Społeczeństwo najczęściej izoluje, spycha na margines i zupełnie nie przejmuje się dziwakami. Tutaj jednak, przy tak niewielkiej liczbie mieszkańców, ludzie musieli nauczyć się nie tylko tolerować dziwactwa innych, ale wchodzić w nie. Grać w taki sposób, by salon fryzjerski bez fryzjera nadal funkcjonował, a staruszka nie uschła zupełnie w czterech ścianach swojego domu.
  "Sweetland" jest dla mnie przede wszystkim opowieścią o samotności. W tle rzeczywiście majaczy sytuacja państwa, społeczeństwa, czy ludzi skazanych na wysiedlenie. To, co moim zdaniem wysuwa się jednak na pierwszy plan, to bezkresna samotność Sweetlanda i...zupełne pogodzenie z nią. Czytając powieść miałam wrażenie, że z każdej rutynowej czynności wykonywanej przez bohatera, wyziera smutek. Sweetland się nie uśmiecha, nie odnajduje przyjemności w żadnym, z wykonywanych zajęć. Żyje z dnia na dzień, zupełnie nie widząc otaczającej go rzeczywistości. Z wyjątkiem Jessego, dziwnego chłopca, o którym nie do końca wiadomo, jak myśleć. Autor nie uściśla, czy Jesse jest upośledzony, chory, czy tylko...wyjątkowy. To nadaje chłopcu aurę tajemniczości i paradoksalnie, dodaje normalności.
  "Sweetland" w swojej pustce jest naprawdę piękne. Życie prawie zupełnie pozbawione cywilizacji, przyroda, która nadaje rytm każdej czynności. Nie jest to jednak miejsce, do którego mamy ochotę wybrać się na wakacje. Tam nigdy nie świeci słońce. Przy wnikliwej lekturze rozumiemy jednak, że to, co radosne, lekkie, przyjemne, nie zawsze bywa lepsze. Nostalgia jest człowiekowi potrzebna dokładnie tak samo, jak radość. "Sweetland" wciąga, skłania do refleksji.

sobota, 4 lipca 2015

Zachcianek- Katarzyna Michalak

   Wydaje mi się, że nie ma bardziej wakacyjnej polskiej autorki niż Katarzyna Michalak. Jej książki przenoszą w najpiękniejsze polskie miejscowości. Bez zbędnych słów, doskonale oddaje ona klimat miejsc, do których chciałybyśmy uciec od codzienności, od dojmującego upału.
   "Zachcianek" jest kontynuacją "Poczekajki". Główna bohaterka, doktor weterynarii- Patrycja, spełniła swoje marzenie, zamieszkała ze swoimi rycerzem- Gabrielem. Niestety, nic nie wygląda tak, jak sobie to wcześniej wyobrażała. Gabriel bardziej ceni sobie swoją niezależność, niż miłość do Patrycji. Ciągłe kłótnie nie umacniają związku. Sprawiają natomiast, że główna bohaterka coraz bardziej tęskni za Chatką w Poczekajce, Tracą na tym również jej magiczne zdolności...Krąg coraz bardziej martwi się, o utratę jednej ze swoich czarownic. Dlatego postanawia troszkę pokierować życiem Patrycji. Czy Patrycji nie odbije się to czkawką? Co z Chatką? Gabrielem? I co w tym wszystkim robi, wydawać by się mogło, czarny charakter- Łukasz?
   Wpadłam w szał zbierania książek idealnych na wakacje. Mam ich coraz więcej, a wydaje mi się ciągle, że przeczytam je w dwa tygodnie, a potem, o zgrozo, zostanę bez lektury. Sytuacja taka z pewnością nie będzie miała miejsca, gdyby jednak, wiem, że sięgnęłabym po książki pani Michalak, które mam na swojej półce. "Zachcianek", tak jak pozostałe książki autorki, odpowiadają mi swoim ciepłem, lokalnością i lekkością.
  Magiczne zdolności kobiet w "Zachcianku" wydały mi się naprawdę piękne i bardzo...rzeczywiste. Każda bowiem z nas, może, podobnie jak główna bohaterka, zostać marzycielką. Czarownicą, która dzięki swoim zdolnościom, jest w stanie spełniać swoje marzenia. Trzeba tylko bardzo bardzo w nie wierzyć. Absolutnie wierzę w kobiecą magię, siłę kobiecej przyjaźni i tego, że jeżeli czegoś naprawdę chcemy, zostanie nam to dane. Musimy tylko, tak jak Patrycja-uważać na to, o czym marzymy. Nie zawsze to, co w pierwszej chwili wydaje się wspaniałe, na dłuższy czas będzie równie niesamowite. Marzcie z umiarem! :)
  Idealna na lato. I przepięknie wydana. Dla tych, którzy leżą na plaży, tak jak ja, pod gruszą na hamaku, albo dla tych z Was, które nie mogą wyrwać się z miasta. Ta książka ma zdolność teleportacji! :)

czwartek, 2 lipca 2015

Inna bajka- Kasia Bulicz-Kasprzak

   Życie młodych ludzi do pewnego momentu zawsze jest takie samo. Szkoła, przyjaciele, pierwsza miłość, pierwszy papieros, problemy z matematyką, wieczna wojna z rodzicami. Potem matura, w większości przypadków studia i...i nagle okazuje się, że nic już nie jest takie ujednolicone. Jedna z przyjaciółek wyjeżdża na studencką wymianę, inna znajduje miłość życia, bierze ślub. Ta najbardziej zbuntowana wyjeżdża stopem gdzieś w nieznane, zdobi ciało kolejnym tatuażem. Nie da się już porównywać. Ucieka to co znane, bezpieczne na rzecz dorosłości. Ta przychodzi u każdego w zupełnie innym momencie. Czasami lezie powoli, dojrzewa. Innym razem spada jak grom z jasnego nieba. Albo jak...nieplanowana ciąża.
  Karolina ma 24 lata i zupełnie normalne życie. Studiuje chemię, mieszka w akademiku. Na weekendy wraca do rodziców, po słoiki. Razem z przyjaciółmi wyjeżdża do Karpacza. Wsiadając do pociągu nie wie jeszcze, że ta podróż zupełnie zmieni jej życie. Wywróci je do góry nogami.
  Od dawna miałam ochotę na taką książkę. Na polską autorkę, coś lekkiego ale bez przesady, wakacyjnego, ale nie nudnego. I nie o kobiecie w średnim wieku, ale o mojej rówieśniczce. Dlatego kiedy tylko ją odebrałam, odłożyłam wszystkie inne i od razu zabrałam się do czytania. Z przyjemnością oddałam się lekturze, która niestety, bardzo szybko się skończyła. I nie zawiodła mnie ani trochę.
  "Inna bajka" przepełniona jest emocjami. Autorka z ogromną płynnością, na jednej nawet stronie przechodzi od nostalgii przez złość, po śmiech. Książka z pewnością jest pełna humoru, chociaż to, co przydarzyło się głównej bohaterce, wcale jej nie cieszy. Dla Karoliny stan błogosławiony to jeden wielki koszmar. Nudności, zgaga, ból kręgosłupa... opowiada o nich w naprawdę zabawny sposób.
  Od razu poczułam sympatię do głównej bohaterki. Sama znajduję się gdzieś na życiowym zakręcie, chociaż zupełnie innym niż ten jej. Łączy nas jedno. Obydwie nie widzimy (Karolina przynajmniej na początku) wyjścia z tego, co nas spotkało. Autorka zgrabnie, w naprawdę przyjemny sposób pokazuje jednak, że nawet to, co w pierwszej chwili wydaje się być kompletną katastrofą, prędzej czy później staje się codziennością, zaczyna być znośne, a potem nawet miłe.
  Tegoroczne wakacje postanowiłam (tak jak pisałam we wcześniejszym poście) spędzić na lekkiej, przyjemnej lekturze, ale takiej, która zostanie ze mną na dłużej niż zaledwie kilka dni. "Inna bajka" z pewnością zostawi we mnie ślad. Miły ślad naprawdę ciepłej opowieści. Wakacyjny must read!

niedziela, 21 czerwca 2015

W krainie kolibrów- Sofia Caspari

    Tego lata postanowiłam dać przede wszystkim odpocząć...mojej wyobraźni. W dobie kultu ciała, biegu do udoskonalenia sylwetki, pokazywania nagich brzuchów na plaży, zupełnie zapomnieliśmy o tym, że nasz umysł też potrzebuje odpoczynku. Treningu, regeneracji. A wyobraźnia zbilansowanej książkowej diety, która pozwoli złagodzić stres, który zbieramy przez cały rok. Dlatego nie biegnę po upragnioną sylwetkę. Tym razem mam zamiar dać wakacje mojemu umysłowi. Dlatego postanowiłam zebrać wakacyjną literaturę, dzięki której leżąc na hamaku w rodzinnym domu, będę mogła się znaleźć gdzie tylko zechcę. Pierwszą podróż odbyłam do Argentyny.
    Lata 70-te XIX wieku. Anna wyrusza w bardzo długą podróż do Argentyny. Na miejscu czeka na nią rodzina. Zachęceni przez agenta emigracyjnego wyprzedali cały swój majątek w Niemczech i wyruszyli do Buenos Aires w poszukiwaniu lepszego życia, bogactwa.
   Na statku losy Anny na chwilę łączą się z bogatą i, jak się wtedy wydaje troszkę rozkapryszoną Victorią i przystojnym Juliusem. Po dotarciu na miejsce każdy z nich wyrusza w swoją stronę. W nowym domu na Annę czeka nie tylko rodzina, ale...wiele nie koniecznie pozytywnych niespodzianek. Victoria w nowym świecie czuje się bardzo samotna. Nie mogąc liczyć na męża szuka ukojenia w ramionach obcego mężczyzny. Julius natomiast nie może zapomnieć o Annie. Jego uczucia rozbudza przypadkowe spotkanie...
   Od dwóch lat uczę się hiszpańskiego. Z lepszym lub gorszym rezultatem, zgłębiłam za to przy okazji kulturę krajów hiszpańskojęzycznych. Argentyna wydaje mi się być bardzo odległa, skrajnie egzotyczna. Widziałam ją raczej przez pryzmat ciągłego upału, ciemnoskórych przystojnych mężczyzn, brunetek o czekoladowych oczach i pitej całymi dniami yerba mate.
  "W krainie kolibrów" pokazuje jednak kraj w zupełnie innym świetle. W sposób piękny, ale nie przegadany, opowiada historie zupełnie różnych ludzi, w miejscu, w którym życie płynie innym rytmem niż w Europie.
  Książka doskonała na wakacje. Stanowczo przeznaczona jednak dla wymagającego czytelnika, któremu przy czytaniu towarzyszy nie tylko machinalne przewracanie kartek, ale również emocje. "W krainie kolibrów" to wspaniała podróż. Nie jest to jednak pobyt all inclusive. To raczej propozycja dla tych, którzy uwielbiają podróże z plecakiem, zaglądanie do domów tubylców. To książka, która wciąga i rozbudza te same emocje, które poruszają podróże w nieznane. Dla kochających czytelnicze przygody!
 

sobota, 20 czerwca 2015

Najlepsze przepisy dla całej rodziny- Grzegorz Łapanowski Maia Sobczak


   Pamiętacie lepienie pierogów z babcią, kiedy byliście dziećmi? Babcia wybierała jajka z kurnika, mąkę miała od sąsiada w płóciennym worku. Farsz robiony zawsze z tego, co akurat było pod ręką. Latem z truskawek, zimą z kiszonej kapusty. Nigdy na odwrót. Bo skąd niby wziąć truskawki w lutym?
  Niestety, przyszło nam żyć w czasach kiedy praktycznie wszystkie sezonowe produkty dostępne są cały rok. Czy oznacza to jednak, że truskawki zimą będą równie zdrowe, co te zerwane z krzaka w czerwcu? Niestety, nie koniecznie. Tylko jak w tym wszystkim, biorąc pod uwagę zdrową, urozmaiconą dietę, ceny, ilość czasu potrzebną na przygotowanie posiłku, zupełnie się nie pogubić? I przede wszystkim, co takiego powinny jeść nasze dzieci, by wyrosły na zdrowych dorosłych? Z pomogą przychodzi Grzegorz Łapanowski i Maia Sobczak.
   Grzegorz Łapanowski od lat działa na rzecz propagowania ekologicznej i lokalnej żywności. Prowadzi Food Lab Studio i Fundację "Szkoła na widelcu". Fundacja zajmuje się uczeniem dzieci i ich opiekunów, organizacją warsztatów na których dzieci uczą się, jak i z czego przygotować proste posiłki.
  W książce, stworzonej razem z Maią Sobczak, autorką bloga qmamkasze.pl  znajdziemy informacje o tym, jak robić zakupy, co i gdzie kupować, by nie zaśmiecać naszych lodówek i spiżarni. Dalej, dowiemy się o tym, jak przechowywać żywność, ile na przykład dany produkt może leżeć w zamrażarce (bo wcale nie wieczność!). Przede wszystkim dowiemy się jednak, jak gotować z dziećmi. W jaki sposób przygotować stanowisko pracy dla dziecka, jakich rzeczy może używać i co możemy z nim ugotować tak, by było ciekawie, prosto i żebyśmy nie spędzili potem całego popołudnia na sprzątaniu...
   Przepisy zostały podzielone na śniadania, drugie śniadania (!), obiady i desery. Dania są zdrowe. Autorzy unikali wszystkiego, czego w naszej diecie ciągle jest zbyt dużo, a co nam szkodzi. Grzegorz Łapanowski zachęca do kupowania lokalnie, na bazarach, w małych sklepikach zamiast dużych marketach. Nie znaczy to jednak, że w listach składników napotkamy produkty, których nazwy nic nam nie mówią, a cena jest dla nas stanowczo zaporowa. Z pewnością nie o to tutaj chodzi. Przepisy wybrane zostały bowiem tak, by można je przygotować szybko i razem z dzieciakami. Nie ma tam więc nic wymyślnego. Co nie znaczy jednak, że zgromadzone dania są powielaniem tego, co już znamy. Wręcz przeciwnie. Znajdziemy tu przepisy na mleko roślinne, jaglane smoothie, czy hummus. Ok, Wasze dzieci z pewnością nigdy nie jadły hummusu. Ale jeżeli pozwolicie im towarzyszyć przy całym procesie produkcji, pokażecie, co jest w środku, pozwolicie doprawić, myślicie, że nie będą chciały spróbować tego, co same przyrządziły? :)
   Pamiętam jak razem z babcią robiłyśmy ruskie pierogi. Z resztek ciasta dziadek piekł na blaszanych podkładkach małe placuszki. Były częściowo surowe, miały takie czarne, przypalone "piegi". Prawie nie miały smaku, ale to nie miało znaczenia. Minęło około dwudziestu lat, a ja nadal je pamiętam. I jeszcze nigdy nie przygotowałam takich pierogów, jakie robiłyśmy wtedy z babcią. Chociaż korzystam z tego samego przepisu. Wspólne gotowanie dla dzieci jest jeszcze większą frajdą, niż dla dorosłych. Ta książka z pewnością Wam to udowodni.
  Jeżeli jednak, Wasze dzieci tak jak moje, mają cztery łapy :), potraktujcie tę książkę jako podręcznik do zdrowego gotowania. Nie nudnego, drogiego, ale szybkiego i odkrywczego. Przepisy Grzegorza Łapanowskiego zachwycają. Prostotą i oryginalnym podejściem jednocześnie. Pesto ze świeżego szpinaku, które na zdjęciu, zrobiło u mnie furorę. Podobnie jak ciasto na pizzę z mąką orkiszową i domowe czekoladki. Gorąco polecam!

sobota, 13 czerwca 2015

Ezotero córka wiatru- Agnieszka Tomczyszyn


Rzadko sięgamy po debiuty. Przyznajcie, z pewnością, podobnie jak ja, że najczęściej uderzacie w to, co ktoś znajomy już dobrze ocenił, albo coś, co właśnie wylądowało na liście bestsellerów. Przyszło nam bowiem żyć w czasach, w których nie tylko czytelnicy mają nieograniczony dostęp do książek, ale też pisarze, do wydawania wszystkiego. Tym sposobem bardzo często możemy trafić na...gniot. Przyznaję, szkoda mi czasu na oddzielanie ziarna od plew. Wolę polegać na tym, co sprawdzone, odnajdywać w lekturze przyjemność, a nie się na nią złościć. Przy "Ezotero..." zrobiłam wyjątek.
  To literacki debiut Agnieszki Tomczyszyn. I ogromna, enigmatyczna tajemnica. Znowu zadziałała okładka-haczyk. Wyobraziłam sobie siebie w ciepłą lipcową noc, gdzieś daleko daleko od cywilizacji, w miejscu, którego nie dosięga zanieczyszczenie światłem, a w którym mogłabym obserwować spadające gwiazdy. Wiecie, że w lipcu spada ich najwięcej? :)
   Latte, bo tak ma na imię główna bohaterka opowiada w książce w zasadzie całe swoje życie. Poznajemy ją jako małą dziewczynkę, której życie wypełnia po brzegi Fi, jej matka. Matka, której od zawsze zależało na tym, by jej córka nie przyjaźniła się z rówieśnikami.  Naturalnie, Latte bardzo szybko zaczyna się buntować. Poznaje Janka, Glorię, Kornela, Tosię, Emila. Razem z przyjaciółmi zakładają coś na kształt koła dyskusyjnego. Któregoś dnia wpadają na genialny pomysł (ach, kto tego nie robił!) wywoływania duchów. Nie przynosi to jednak nic dobrego. Z duchami, jak się okazuje, nie wolno igrać. Latte okazuje się być silnym medium. To nie jest jednak jedyna jej nadprzyrodzona umiejętność, z którą przyjdzie jej funkcjonować. Niebawem całe jej życie przesiąknie magią...
  Odpakowałam książkę "Ezotero..." na przystanku autobusowym. Zaczęłam czytać, wsiadłam z nią do autobusu i...nie wysiadłam. Przegapiłam swój przystanek, co zdarza mi się niezwykle rzadko! Zaraz po powrocie do domu wróciłam do lektury i czytałam nieprzerwanie, aż razem z Latte rozwiązałam tajemniczą zagadkę pewnej śmierci.
  Jeden z moich znajomych opowiedział mi kiedyś, że napisał książkę. Niestety, jako że był to jego debiut, chciał tam zawrzeć wszystko, co jego zdaniem powinien zawierać bestseller. Fantastykę, romans, trochę sci-fi i historię. Były smoki, ale i zupełnie normalne dzieciaki z bloku, roboty i żołnierze drugiej wojny. Wyszedł zakalec. Autorka "Ezotero..." wybrała konkretny kierunek i sukcesywnie pozwala iść swojej bohaterce drogą podobną do jej rówieśników, ale jednocześnie lekko magiczną. Dzięki temu uzyskała efekt niezwykle realistycznej opowieści, która mogłaby się pewnie wydarzyć w naszym sąsiedztwie.
  Historia Latte jest wciągająca, bohaterowie kolorowi, sama Latte skrywa strasznie ciekawe wewnętrzne konflikty. Nie brakuje silnych emocji, nie tylko tych damsko-męskich, ale również tych na linii matka-córka. To wszystko, tak jak ciepła szarlotka przyprószona jest cynamonem, tak fabuła tutaj odrobiną magii. Intrygującą, pozostawiającą malutkie niedopowiedzenia, które pozwalają pracować czytelniczej wyobraźni.
  "Ezotero córka wiatru" to wspaniały debiut. Okładka nie kłamała. Książka jest tajemnicza, intrygująca, magiczna ale nie fantastyczna. Przyznaję, że czegoś takiego nie czytałam od dawna. I oddałam się tej lekturze z przyjemnością. Idealna lektura na wakacje. Do rozłożenia się na trawie, najlepiej pod gołym niebem usłanym gwiazdami.  Pani Agnieszko, czekam na więcej!