piątek, 29 maja 2020

Ktoś tu kłamie- Jenny Blackhurst

    Z autorką poznałam się niedawno. "Noc, kiedy umarłam" czekała u mnie na półce ponad pół roku. Przez wirusa zdobyłam więcej czasu na czytanie i udało mi się po nią sięgnąć. Byłam zachwycona i żałowałam, że kazałam jej tak długo czekać. Dlatego bardzo czekałam na "Ktoś tu kłamie". 
   Ekskluzywne osiedle Seven Oaks, na którym mieszkają blisko ze sobą zaprzyjaźnieni sąsiedzi. Rok wcześniej zginęła jedna z mieszkanek, Erica. Teraz anonimowy autor udostępnia w internecie podcast, w którym grozi ujawnieniem prawdy o śmiertelnym wypadku Eriki. Co więcej, zamierza obnażyć więcej sekretów mieszkańców Seven Oaks. Twierdzi, że wśród siedmiu sąsiadów jest morderca. 
   Książka nie była dla mnie żadnym zaskoczeniem. Byłam przygotowana na to, jak bardzo będzie...genialna i w ogóle mnie nie zawiodła. Autorka utrzymała poziom i mój zachwyt ;-). Nie tylko mój, widzę, że wylądowała już w bestsellerach empiku. Ale po kolei. Czym się tak zachwyciłam? 
   Przede wszystkim całym wykreowanym przez Blackhurst światem małej społeczności. Idyllicznej, bajecznie bogatej a przy tym okropnie zakłamanej. Ludzie, którzy nazywają siebie przyjaciółmi, skrywają przed sobą ogromne sekrety. W rezultacie kłamie nie tylko morderca, na temat swojej winy, ale w zasadzie każdy z siedmiu podejrzanych ma coś do ukrycia. Naturalnie, autorka dawkuje nam te rewelacje stopniowo. Tempo jest jednak takie, że trudno się od niej oderwać. To jedna z tych książek, przez które zarywa się noc, bo nie sposób nie zajrzeć do kolejnego rozdziału. 
   Zakończenie natomiast i całe rozwiązanie zagadki, jest dosyć zawiłe, intryga okazuje się wielowątkowa. Przez to trzyma w napięciu do dosłownie, ostatniej strony. To bowiem, czego dowiaduje się czytelnik, nigdy w świecie Seven Oaks nie wypływa na powierzchnię. 
   "Ktoś tu kłamie" jest thrillerem doskonałym. Czytałam z zapartym tchem i tylko jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że muszę nadrobić pozostałe książki Jenny Blackhurst. Genialna!

środa, 27 maja 2020

Zamek z piasku- Magdalena Witkiewicz

    Autorka jest bardzo poczytną polską pisarką- wiem. Niestety, czytałam tylko jedną jej książkę (świąteczną naturalnie- "Uwierz w Mikołaja" i płakałam ze wzruszenia, była przepiękna). Na półce Kindle'a nadal czeka "Czereśnie zawsze muszą być dwie". Ale nowe wydanie "Zamku z piasku" nie mogło czekać. Poleciałam na okładkę, a jakże...
    Główna bohaterka, Weronika jest w szczęśliwym związku. Ze swoim mężem znają się od liceum. Rozumieją się niemal bez słów. Do czasu, kiedy rozpoczynają starania o dziecko. Każda kolejna nieudana próba odsuwa małżonków od siebie. Weronika wpada natomiast w ramiona przypadkowo poznanego mężczyzny. Przyjaźń z Kubą zaczyna być dla niej ważniejsza od małżeństwa. 
    Myślałam, że wiem, jak skończy się ta historia. Pomyliłam się. Zakończenie było... zaskakujące, wzruszające i piękne. Takie, jakiego oczekuję po książkach o tej tematyce. Mam na myśli chęć zostania matką. 
    Myślę, że nam kobietom bardzo łatwo jest poczuć emocje bohaterki, która bardzo chce mieć dziecko. Mi przynajmniej, bardzo łatwo było się wczuć w Weronikę. Myślę, że to za sprawą tego, jak dobrze bohaterka jest napisana. 
   Cała historia jest wciągająca, ciepła i bardzo przekonywująca. Mam na myśli to, że Weronika mogłaby być jedną z nas. To, w jaki sposób się gubi, jak popełnia błędy, czyni ja realną i taką...bliską czytelnikowi. 
   Muszę przyznać, druga książka Magdaleny Witkiewicz i kolejna trafiona. Chyba pora sięgnąć po "Czereśnie...". Super, że Filia odświeżyła "Zamek z piasku". Jeżeli lubicie piękne polskie powieści dla kobiet, a do tego książki o niespełnionej potrzebie zostania mamą- chcecie ja przeczytać.

piątek, 22 maja 2020

Powiedz mi, jak będzie- Sylwia Trojanowska

     Rzadko sięgam po polską literaturę kobiecą, chyba, że są to książki świąteczne. Dla tej zrobiłam wyjątek, wiele osób ją polecało i...zresztą, sami zobaczcie. 
    Trzy osobne historie, które splata pewien tragiczny wypadek. Para, która przez wiele lat bez powodzenia stara się o dziecko. Druga, która przez przypadek zostaje rodzicami. I lekarka, której związek okazuje się być zbudowany na ogromnym kłamstwie. W życiu każdej z par dochodzi do jakiegoś trudnego wydarzenia. Fabuła książki dąży do jednego, kulminacyjnego momentu, który połączy wszystkich bohaterów. 
    Miałam pewne obawy co do tej książki. Dziewczyny pisały, że płakały przy niej bardzo. Podchodziłam zatem, przynajmniej początkowo, bardzo ostrożnie. I już na początku odłożyłam ją, bo wydawało mi się, że stanie się coś strasznego. Strasznego, w takim sensie, że trudnego, wzruszającego. Ale w tej książce takich chwil jest mnóstwo. Nie da się od nich uciec, za to autorka pozwala w przepiękny sposób, przeżyć je razem z bohaterami. 
    Gdybym miała powiedzieć o czym dla mnie jest "Powiedz mi, jak będzie" to o sile kobiecości. I przeogromnej potrzebie posiadania potomstwa. To jest taka powieść od kobiet i dla kobiet. Wzrusza, chwyta za serce i daje nadzieję. 
    Pamiętam seminarium, w którym uczestniczyłam na studiach, dotyczące prokreacji. Rozmawialiśmy na nim głównie o stratach, poronieniach. O tym, jakie są metody pomocy i co realnie przysługuje pacjentkom. Pamiętam też, jak doktor, która prowadziła seminarium, na początku powiedziała, że jeżeli ktoś jest w trakcie starań, albo ma za sobą stratę, albo podobne problemy, to może się przepisać. Bo historie strat zostają, nawet jeżeli są tylko usłyszane, w kobietach na bardzo długo. I chyba podobnie jest z tą książką. Zostaje w głowie, zostają emocje, które wzbudziła. 
   Przepiękna, wzruszająca, a do tego napisana w taki sposób, że trzyma w napięciu do ostatniej strony. Mam nadzieję, że autorka już pisze kontynuację! 

poniedziałek, 18 maja 2020

Bulimia. Moja historia choroby- Aleksandra Dejewska

    Książka swoją premierę miała już jakiś czas temu, ale mój egzemplarz zaginął gdzieś w czasoprzestrzeni. Ciągle jednak uważam, że jest warta pochylenia się nad nią, z podobnych powodów co "Orkan. Depresja". 
    "Bulimia...." jest zapisem walki z chorobą autorki. W sporej części to jednak opis samych zaburzeń odżywiania, funkcjonowania ludzkiej psychiki, osobowości, leczenia zaburzeń odżywiania i przyczyn ich powstawania. Teoretyczna wiedza, poparta własna historią autorki. 
   Chyba spodziewałam się czegoś innego. Tego, co obiecywał mi podtytuł. Historii choroby. Dostałam natomiast ogromną dawkę wiedzy, którą, ze względu na moje, prawie już skończone studia, raczej posiadam ;-). Nie było w tym dla mnie nic odkrywczego, zakładam jednak, że nie jest to wiedza, którą posiada każdy z nas. Jest natomiast niezbędna do tego, by móc zrozumieć obraz choroby, funkcjonowania. 
    Napisana w taki sympatyczny, przyjemny sposób, przez co czyta się ją lekko (mimo trudnego tematu!). Myślę, że to świetna pozycja dla rodziców, bliskich osób z zaburzeniami odżywiania. Pomoże spojrzeć na świat oczami bulimiczki. Ale też, przede wszystkim, to książka doskonała do tego, by dać początek zmianom zaburzonego myślenia u osoby chorej. W taki delikatny, bez dramatyzowania i szokowania, sposób pokazuje, co działa nie tak i w jaki sposób można to zmienić. Autorka nie próbuje przerażać trudną drogą leczenia, pokazuje raczej, że wyjście z choroby jest możliwe.  
   Warto się nad nią pochylić, nie tylko, jeżeli w naszym otoczeniu ktoś choruje. Lektura takich książek sprawia, że uwrażliwiamy się na pewne problemy. Łatwiej nam wtedy wypracować taki wewnętrzny radar, który, kiedy zauważy w naszym otoczeniu problem, da nam o tym sygnał. I ten sygnał, dzięki tej książce, będzie poparty rzetelną wiedzą.  

wtorek, 12 maja 2020

Orkan. Depresja- Ewa Nowak

     Gdybyście mięli przeczytać z mojego polecenia tylko jedną książkę, to sięgnijcie po "Orkan depresja". Ta książka jest tak denerwująco trudna i jednocześnie ważna, że trudno przejść obok niej obojętnie. 
   Borys Orkan jest zwykłym- niezwykłym nastolatkiem. Chodzi do szkoły, ma paczkę przyjaciół i przyjaciółkę, w której skrycie się kocha. Mieszka z mamą, uzależniony ojciec mieszka z inną kobietą i często dzwoni do Borysa. Z dnia na dzień, w odpowiedzi na różne sytuacje Borys czuje się coraz gorzej. Jest rozdrażniony, chronicznie zmęczony. Sam nie wie, skąd mu to przychodzi, ale dla swoich bliskich jest coraz bardziej odpychający. W jego głowie pojawia się Głos, który podpowiada mu, co wrednego może powiedzieć ludziom, na którym mu do niedawna zależało. Głos, który będzie próbował zmusić Borysa do okaleczenia, do samobójstwa. 
    Borys nie mógłby być bardziej prawdziwy. Depresja w dzisiejszych czasach, zwłaszcza wśród dorosłych, stała się bardzo popularna. Nie mam tu na myśli jednostki chorobowej, ale opowiadania, że "pokłóciłam się z facetem, mam depresję", "na moją depresję pomoże dzisiaj tylko wiadro lodów". Po pierwsze, pomijając to, że depresji jako choroby, nie dostaje się ot tak i z pewnością nie leczy się lodami, to chciałam o czymś innym. Obraz depresji, jaki posiadamy, to człowiek smutny, o obniżonym napędzie, cierpiący na bezsenność. Owszem, tak najczęściej chorują ludzie dorośli. Jednak u nastolatków depresja może przybierać zupełnie inne oblicze. Młody człowiek może opuścić się w nauce, zamiast bezsenności, przesypiać cały dzień, czy, podobnie jak Borys, przyjąć taką opryskliwą, odpychającą maskę. To nadal będzie depresja. Nauka, jaka w tej kwestii płynie z "Orkanu..." to z pewnością nauka czujności. Znaczna zmiana w zachowaniu adolescenta nie powinna uciec uwadze rodziców, czy najbliższych. 
     Kiedy czytałam rozdział na temat pobytu Borysa na oddziale psychiatrycznym, miałam przed oczami młodych ludzi, których spotkałam na praktykach, na oddziale psychiatrii młodzieży. I przede wszystkim słowa, które wtedy usłyszałam od ordynatora. Że oddział psychiatryczny jest dla tych dzieciaków najlepszym z najgorszych miejsc. Pozwala bowiem zaopiekować się chorym człowiekiem, ale jednocześnie to idealne miejsce do zawiązania znajomości, z podobnymi mu nastolatkami. Te znajomości, całe funkcjonowanie w szpitalu, może działać naprawdę dezadaptacyjnie. Borys poznał w szpitalu Miszę, w którego był wpatrzony jak w obraz. To Misza zachęcał go do samobójstwa, w swoim obsesyjnym kulcie śmierci.  I chociaż Orkan chciał jak najszybciej wyjść ze szpitala, to coś się wtedy w nim zmieniło. Okaleczanie, albo myśli o samobójstwie, były mu od momentu wyjścia z oddziału, coraz bliższe. 
    Kolejnym bardzo ważnym aspektem, który porusza autorka w swojej książce, jest samobójstwo w najbliższym otoczeniu. Badania dowodzą, że wielokrotnie wzrasta ryzyko popełnienia samobójstwa, jeżeli w otoczeniu, ktoś zabił się w ten sposób. Sąsiad Borysa wyskoczył przez okno, pokazując bohaterowi w ten sposób, że jest to jakieś rozwiązanie? Tak, w każdym razie widział to Borys. I chociaż on o tym nie wiedział, nie wiedział też jego sąsiad, to samobójstwo Adama, o krok zbliżyło Borysa do jego własnej śmierci. 
   Ta książka jest jak wejście do świadomości nastolatka z depresją. Czytelnik wchodzi w sam środek okrutnego huraganu, który trawi świadomość głównego bohatera. Nie zdradzę, czy Borys wyjdzie z tego cało, z pewnością natomiast, czytelnik zostanie nieźle poturbowany. To książka, która porusza, wzbudza niepokój. Ale jednocześnie tak bardzo uwrażliwia na problemy młodych ludzi. Jeżeli wzbudziłaby czujność chociaż jednego rodzica, nastolatka, kogoś, kto ma w swoim otoczeniu takiego Borysa, to warto o niej trąbić. Ze swojej strony- naprawdę mocno polecam. 

piątek, 8 maja 2020

Bliżej niż myślisz- Ewa Przydryga


   Jeżeli jest coś, czego brakuje mi wśród polskiej literatury, to są to z pewnością thrillery. Nie takie troszkę kryminalne, ale takie z kobietą, jako główną bohaterką, z tajemnicą, dziwacznością i strachem. Dlatego dałam szansę "Bliżej niż myślisz", bo chociaż okładka jakoś nie pasowała mi do dobrego thillera, to opis brzmiał bardzo zachęcająco.
    Nika prowadzi swój pensjonat, jest pisarką. Kilka lat wcześniej rozstała się z mężem, została skrzywdzona przez stalkera. Teraz, w wyniku dziwnych zbiegów okoliczności, trafia na trop morderstwa sprzed lat. To morderstwo, które wydarzyło się lata wcześniej, dzieje się ponownie, na jej oczach, w jej pensjonacie. Bohaterka zaczyna własne śledztwo. Przez wcześniejsze problemy psychiczne, nikt bowiem nie wierzy, w prawdziwość tego, co widziała.
    Jestem pod wrażeniem. Tak dobrze napisanej thrillerowej bohaterki w polskich thrillerach jeszcze nie spotkałam. Jest traumatycznie poturbowana przez życie, pogubiona i odważna jednocześnie. Autorka rzuca pod jej nogi straszne kłody, które ona sprawnie omija. Bardzo mi się to podobało.
    Poza tym, cała historia jest wciągająca, zaskakująca i utrzymana w ciągłej niepewności tak, że z przyjemnością do niej wracałam. Chociaż domyśliłam się dosyć szybko, kto może stać za morderstwem, tropów było wiele i w zasadzie do samego końca nie byłam pewna, czy mam rację. Co więcej, wszyscy potencjalni podejrzani wydawali się bardzo realni.
     Thriller, który nie może Wam umknąć. Chcecie go przeczytać. Widzę w nim ogromny potencjał i chcę przeczytać więcej. Świetna intryga, wspaniała główna bohaterka. Ogromne gratulacje dla autorki- gdybym kiedyś chciała napisać thriller, chciałabym, żeby był równie dobry.


poniedziałek, 4 maja 2020

Nie bój się! Wielka księga strachu (nie tylko) dla cykorów


   Kiedy Nasza Księgarnia zaproponowała mi recenzję "Nie bój się" pomyślałam, że nie może być na tę książkę lepszego momentu, niż obecnie, w czasie, kiedy wszyscy żyjemy w cieniu wirusa. Zdarza Wam się kompulsywnie odświeżać strony z wiadomościami? Sprawdzać liczbę zachorować kilka razy dziennie? Oglądacie TVN24 i niewiele rozumiecie z tego, o czym mówią politycy? A pamiętacie wtedy, że obok Was na podłodze siedzi Wasze dziecko? Wydaje się bardzo zainteresowane układaniem klocków, ale słyszy. Słyszy podniesiony głos redaktora, słyszy rozmowy dorosłych, wie, że musi często myć ręce i że wirus, chociaż niewidzialny, może czaić się wszędzie. Wiecie, kto siedzi wtedy obok niego? Strach. 
    Chociaż dziecko może nie zdawać sobie sprawy z jego istnienia, on jest. I ta książka to idealny przyczynek do rozmowy o nim. O strachu, ale i o emocjach w ogóle. 
     Strach w książce przedstawiony jest, tak jak widać na okładce, jako postać, wielka czarna kulka, z małymi oczkami i...szerokim uśmiechem. Dziecko, czytając książkę, poznaje jej głównego bohatera- strach. Dowiaduje się, że może on mieć różne kolory i że ma kilku znajomych- radość, smutek i złość. Na kolejnych stronach Strach pokazuje młodemu czytelnikowi, co to znaczy się bać, czym jest lęk, strach wrodzony i wyuczony. Opowiada też o strachu rodziców. 
   Książka jest w niewielkim stopniu interaktywna, tzn. dziecko może narysować swój własny strach, albo rozwiązać krzyżówkę ze słowem strach. 
   Przepięknie zilustrowana, ogromna księga, na podstawie której rodzic może nie tylko wyjaśnić dziecku, dlaczego się boi, ale także spróbować przeprowadzić taką domową psychoedukację. Będzie świetnym początkiem do rozmowy na temat emocji, na temat tego, dlaczego się pojawiają i że pojawianie się ich, nawet tych trudnych, jak złość czy lęk, jest czymś dobrym. 
"Nie bój się" tak jak pisałam na początku, może być doskonałą książką, do rozmowy na temat koronawirusa i tego, jak nasze dziecko czuje się w obecnej sytuacji. Może też być doskonałym powodem do rozmowy o emocjach, rozumieniu ich i akceptacji (!). 
    Jeszcze lepiej będzie, jeżeli książka wzbudzi refleksję w rodzicach albo rozpocznie rodzinną dyskusję na temat emocji. Piękna, bardzo mądra- bardzo ważna pozycja w dziecięcej bibliotece. 


piątek, 1 maja 2020

Smutna historia "Zupy z granatów"

     Bardzo rzadko sięgam po książki inne niż nowości. To chyba jedyny minus bycia recenzentem. Nie nadążam z czytaniem książek przysyłanych przed wydawców i nie mam nawet co marzyć o czymś "poza kolejnością". Ale "Zupa z granatów" czekała od dawna. Miałam ją na starym czytniku, zaczęłam czytać i...zapomniałam. Ale pachnąca przyprawami historia gdzieś ciągle we mnie siedziała. Teraz w końcu znalazłam na nią czas. Kupiłam w wersji papierowej, wydawnictwo WAB skusiło mnie tą okładką. Czytałam zakochana w historii. 
   Trzy siostry uciekają z ojczyzny, w której toczy się wojna- Iranu. W małym irlandzkim miasteczku postanawiają założyć restaurację.  
   Nie chcę zdradzać nic więcej. To historia utrzymana w realizmie magicznym. Każdy rozdział rozpoczyna inny perski przepis. Moim pierwszym planem było zresztą, by obudzić tę historię na nowo, wykonać z niej jeden z przepisów (i z pewnością jeszcze to zrobię!). Moją uwagę przykuło jednak coś zupełnie innego. Ale o tym zaraz. 
    Niewiele obyczajowych historii tak bardzo mnie wciąga, tak bardzo pobudza. Uwielbiam realizm magiczny. To taki balans na cieniutkiej granicy pomiędzy rzeczywistością i magią. "Zupa z granatów" razem ze wszystkimi zapachami i smakami egzotycznych potraw, wpisuje się idealnie. Jest w tej książce jakiś ulotny dla mnie czynnik, który kompletnie mną zawładnął. Może chodzi o jej egzotykę? Albo o radość i szczęście odnajdywane przez siostry w codziennych czynnościach?
     W trakcie lektury próbowałam znaleźć autorkę, Marshę Mehran na istagramie. Wszyscy autorzy mają teraz instagramy, żeby tacy jak ja, mogli oznaczać ich na ładnych zdjęciach książek. Nie znalazłam. Potem natomiast przeczytałam opis bibliograficzny autorki i... zrozumiałam, jak bezsensowne były moje poszukiwania.
       Marsha Mehran  zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach w 2014 w wynajmowanym domu w Irlandii. Jakiś smutny, nostalgiczny cień położył się wtedy na mojej lekturze. Zaczęłam szukać informacji na jej temat w sieci. Po rozwodzie pisarka zamieszkała sama. Odizolowana od ludzi, pisała kolejną książkę. Jej bliscy opowiadali, że kiedy pisała, poświęcała się temu bez reszty. Ciężko było się z nią skontaktować. Agentka nieruchomości, która kilka razy próbowała się z nią skontaktować, w końcu, używając własnych kluczy, weszła do domu Marshy. Znalazła ją martwą. Jak przeczytałam, w domu było pełno śmieci, wyglądał na zaniedbany. Kiedy znaleziono ciało pisarki, nie żyła ona już od tygodnia. 

    Szukałam dalej. Znalazłam stronę internetową, którą stworzył ojciec Marshy, na jej cześć. Nie była aktualizowana od kilku lat. Ojciec Marshy jest artystą malarzem. Dodatkowo, znalazłam bardzo podobną stronę na cześć brata pisarki, który w 2018 roku popełnił samobójstwo. 

    Dalsze poszukiwania wysłały mnie na mój własny strych. Autorka napisała felieton do magazynu, który swego czasu namiętnie kupowałam, a który przestał się ukazywać kilka lat temu. Mowa tu o "Bluszczu". Przechowuję w kartonie wszystkie posiadane przeze mnie egzemplarze. Do wczoraj nie wiedziałam po co. Zajrzałam do nich pierwszy raz. Przepiękna, sentymentalna podróż. Artykuł Marshy Mehran zamieszczam poniżej. 
    Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tak bardzo wstrząsnęła mną ta historia. Może to przez kontrast, pomiędzy idyllicznym światem "Zupy z granatów" a smutną historią życia autorki? Śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach, bez względu na to, kim była ta osoba, zawsze jest wstrząsająca. A może dlatego, że jak przeczytałam, pisarka mogła mieć problemy psychiczne, istnieje teoria, która mówi, że bez reszty zatraciła się w wykreowanym przez siebie świecie. 
    "Zupa z granatów" nadal pozostaje dla mnie jedną z piękniejszych książek, jakie kiedykolwiek czytałam. W całej tej historii jest jednak jakaś nostalgia, coś tajemniczego i jednocześnie niewyobrażalnie smutnego. Chciałabym tym postem obudzić autorkę wśród polskich czytelników na nowo. Obiecuję przepiękną, smaczną historię. Tymczasem...Wracam do czytania drugiej części "Woda różana i chleb na sodzie".