poniedziałek, 20 grudnia 2010

 (Pokój w Rzymie)
 
wsiadam do własnego przedziału, w bardzo rodzinnym pociągu.
zamykam drzwi, siadam na własnej drewnianej podłodze. owinięta w lekko tylko nie mój wełniany sweter, zdejmuję buty. przecież mi wolno.z wielkim tomem wierszy Osieckiej- jestem. wspominam. 
wspomnienie mężczyzny. skazaliśmy się na swoje towarzystwo przedświątecznie, w ucieczce od tandety, całkiem przypadkowo, nie całkiem już anonimowo, nie pierwszy przecież raz. nie pamiętam, czy to był tramwaj, czy autobus, ale krążył bardzo długo. stał obok mnie, w ogromnym tłoku. znałam jego nazwisko, przecież nie raz już go widziałam. nie wiem, czy w tramwaju, czy w autobusie. pamiętałam głos, ale tym razem ani razu go nie usłyszałam. na początku drogi dzieliło nas od siebie kilka osób. rozglądał się, wzrokiem pozornie niewidzącym. notował każdy szczegół, każdy element długiej podróży. z czasem przestrzeń obok nas się zmniejszała, tłum z obu stron napierał na nasze ramiona. w końcu znalazłam się tuż za nim. ze wzrokiem na wysokości jego prawego barku-czułam. czułam wypalone tego dnia papierosy, zapach ciemnych, gęstych włosów i koper. koprem pachniała kobieta, która co jakiś czas owijała mu swoją rękę wokół szyi i coś szeptała do jego prawego-tego mi dalekiego ramienia. dopisywała tym samym historię do świeżo uprasowanej czarnej koszuli, do zapachu, do wypalonych papierosów, które sama mu kupiła, do zapachu, który sama mu wybrała. było bardzo ciemno. on cały był ciemny. lewe ramię, które zasłaniało mi jedną trzecią świata, było nieprzenikliwie czarne. nie widziałam nawet nitek  w jego marynarce. dotykałam. w tłumie, który zaciskał się wokół mnie dotykałam zimnej metalowej klamry jego paska. a może to był suwak. z lewej strony jego ciała. nie wiem, było ciemno. podnosząc powoli prawą rękę każdą kolejną bransoletką spadającą z jego klamry, a może suwaka, dotykałam. starannie. każdą metalową obręczą. może to był tramwaj, może suwak. nie wiem, było ciemno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz