wtorek, 6 grudnia 2016

6 grudnia

 
  -Wariactwo- pomyślała, z ulgą zamykając za sobą drzwi mieszkania. Upuściła z głośnym szczękiem klucze na szafkę w kuchni. Od rana wiedziała, że nic dobrego nie może się dzisiaj wydarzyć. Szósty grudnia. Mikołajki. Przedświąteczny marketing działa już chyba od połowy listopada, ale ludzie dopiero dzisiaj zaczynają go zauważać. Jakby umowna data, imieniny Mikołaja, dawały im pozwolenie do rozpoczęcia całej tej maskarady.
   Z ulgą ściągnęła niewygodne kozaki i marynarkę, bez której nie wychodziła z domu. Tutaj mogła być sobą, nikt jej nie widział. Nikt poza nią nigdy tu bowiem nie bywał. Kawa, którą w pośpiechu rano rozsypała niemal po całej kuchni, leżała nietknięta. Pozbierała malutkie ziarenka i nalała wina do jednego kieliszka. Święta. Pieprzone szaleństwo.
   Prawie nie miała dobrych wspomnień związanych z grudniem. Od lat starała się znajdować sobie możliwie jak najwięcej zajęć tak, by nawet nie zauważyć, co dzieje się na świecie.
   W wieku dwunastu lat postanowiła, że Święta Bożego Narodzenia po prostu nie istnieją. To były ostatnie Święta, na które czekała z dziecięcą naiwnością. Wierzyła, że to czas niemal magiczny, w którym cuda naprawdę mają rację bytu. Dziadek, który zaraz po rodzicach, był dla jej nastoletniej wersji najważniejszym człowiekiem na ziemi, bardzo zachorował. Chorował już od listopada. Nic nie zapowiadało poprawy, wtedy jednak, zupełnie o tym nie wiedziała. Mama powiedziała jej, że dziadek wraca na Święta do domu. Była wniebowzięta. Mama zapomniała jej powiedzieć, że dziadek nie zdrowieje. Widziała go, odwiedzała codziennie. Widziała, jak znika. Jak z potężnego mężczyzny staje się własnym cieniem. Z całych sił starała się tego jednak nie zauważać. Aż do Świąt. Wierzyła bowiem w swojej dziecięcej naiwności, że to magiczny czas, że dziadek wstanie i rozda wszystkim opłatek, począwszy od babci, jak co roku. Wigilia, zawsze u dziadków, tym razem...nie była taka sama. Dziadek leżał w pokoju obok. Nie było magii. I nic się nie wydarzyło. Dziadek nie ozdrowiał. Zmarł kilka dni później.
   Szybko otrząsnęła się ze wspomnień. Dolała wina, do pustego już kieliszka. Zaczęło się. Już wczoraj widziała rodziców błądzących w markecie między regałami z zabawkami. Naiwne dzieci rano będą święcie przekonane, że odwiedził je święty Mikołaj. Bujda. Sąsiedzi na przeciwko rozwiesili lampki na balkonie. Teraz ich migotliwe światło odbijało się od jej okien. Chodnikami spacerowali ludzie, prawie każdy z maleńką paczuszką. Nawet w pracy, jakaś nowa praktykantka rozdała wszystkim czekoladowe figurki Mikołaja. Odebrała swoją ze sztucznym uśmiechem, by chwilę później z rozmachem wrzucić ją do kosza. Tak trudno zrozumieć, że są ludzie, dla których ten dzień jest kolejnym zwykłym dniem pracy?
   Głośne piknięcie wyrwało ją z zadumy. Dawno zapomniany znajomy wysłał...mikołajkowe życzenia. To już naprawdę przesada. Zgasiła światło, wyłączyła telefon, zauważając jeszcze, dwa nieodebrane połączenia od matki. Ona pewnie też chciała jej życzyć wesołych...Wesołego czego, do cholery!
-To nawet nie są Święta!- zaklęła w duchu.
  Usiadła na blacie w kuchni, ciągle obserwując tandetny spektakl za oknem. Dzieci piętro wyżej biegały głośno po mieszkaniu, za pewne ciesząc się z zabawek, które dzień wcześniej matka wybrała im na promocji. Kilka chwil później zobaczyła pod swoim oknem chłopca. Trzymał za rękę swoją mamę. Spojrzał w górę. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że patrzy w jej okno. On jednak patrzył gdzieś wyżej. Niebo nad ich głowami zaczęły rozjaśniać pojedyncze, maleńkie płatki śniegu. Tego było już za wiele. Zacisnęła mocno powieki. Chciała odgonić od siebie to wszystko. Wszystkie wspomnienia, wszystko to, co przypominało jej o magii, na której tak bardzo się kiedyś zawiodła.
  Podskoczyła, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Chłopiec zniknął gdzieś za budynkiem. Śnieg rozpadał się na dobre. Nie sprawdzając, kto to, otworzyła drzwi.
-Dobry wieczór. Czekałam na panią. Pani tata był tu przed południem. Nie zastał pani, ale...Zostawił u mnie to. Prosił, żeby przekazać- sąsiadka z naprzeciwka podała jej niewielką paczuszkę. Grzecznie podziękowała i szybko zamknęła drzwi. Jej serce zaczęło bić w jakimś chaotycznym rytmie. Tata.
   Kilka chwil siłowała się z kolorowym papierem, który niespodziewanie ustąpił. Ze środka paczki wypadła cała masa kolorowych, maleńkich świątecznych cukierków. Opadła na podłogę pod drzwiami, w słodkim bałaganie. Rozpłakała się, jak małe dziecko.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz