piątek, 22 maja 2020

Powiedz mi, jak będzie- Sylwia Trojanowska

     Rzadko sięgam po polską literaturę kobiecą, chyba, że są to książki świąteczne. Dla tej zrobiłam wyjątek, wiele osób ją polecało i...zresztą, sami zobaczcie. 
    Trzy osobne historie, które splata pewien tragiczny wypadek. Para, która przez wiele lat bez powodzenia stara się o dziecko. Druga, która przez przypadek zostaje rodzicami. I lekarka, której związek okazuje się być zbudowany na ogromnym kłamstwie. W życiu każdej z par dochodzi do jakiegoś trudnego wydarzenia. Fabuła książki dąży do jednego, kulminacyjnego momentu, który połączy wszystkich bohaterów. 
    Miałam pewne obawy co do tej książki. Dziewczyny pisały, że płakały przy niej bardzo. Podchodziłam zatem, przynajmniej początkowo, bardzo ostrożnie. I już na początku odłożyłam ją, bo wydawało mi się, że stanie się coś strasznego. Strasznego, w takim sensie, że trudnego, wzruszającego. Ale w tej książce takich chwil jest mnóstwo. Nie da się od nich uciec, za to autorka pozwala w przepiękny sposób, przeżyć je razem z bohaterami. 
    Gdybym miała powiedzieć o czym dla mnie jest "Powiedz mi, jak będzie" to o sile kobiecości. I przeogromnej potrzebie posiadania potomstwa. To jest taka powieść od kobiet i dla kobiet. Wzrusza, chwyta za serce i daje nadzieję. 
    Pamiętam seminarium, w którym uczestniczyłam na studiach, dotyczące prokreacji. Rozmawialiśmy na nim głównie o stratach, poronieniach. O tym, jakie są metody pomocy i co realnie przysługuje pacjentkom. Pamiętam też, jak doktor, która prowadziła seminarium, na początku powiedziała, że jeżeli ktoś jest w trakcie starań, albo ma za sobą stratę, albo podobne problemy, to może się przepisać. Bo historie strat zostają, nawet jeżeli są tylko usłyszane, w kobietach na bardzo długo. I chyba podobnie jest z tą książką. Zostaje w głowie, zostają emocje, które wzbudziła. 
   Przepiękna, wzruszająca, a do tego napisana w taki sposób, że trzyma w napięciu do ostatniej strony. Mam nadzieję, że autorka już pisze kontynuację! 

poniedziałek, 18 maja 2020

Bulimia. Moja historia choroby- Aleksandra Dejewska

    Książka swoją premierę miała już jakiś czas temu, ale mój egzemplarz zaginął gdzieś w czasoprzestrzeni. Ciągle jednak uważam, że jest warta pochylenia się nad nią, z podobnych powodów co "Orkan. Depresja". 
    "Bulimia...." jest zapisem walki z chorobą autorki. W sporej części to jednak opis samych zaburzeń odżywiania, funkcjonowania ludzkiej psychiki, osobowości, leczenia zaburzeń odżywiania i przyczyn ich powstawania. Teoretyczna wiedza, poparta własna historią autorki. 
   Chyba spodziewałam się czegoś innego. Tego, co obiecywał mi podtytuł. Historii choroby. Dostałam natomiast ogromną dawkę wiedzy, którą, ze względu na moje, prawie już skończone studia, raczej posiadam ;-). Nie było w tym dla mnie nic odkrywczego, zakładam jednak, że nie jest to wiedza, którą posiada każdy z nas. Jest natomiast niezbędna do tego, by móc zrozumieć obraz choroby, funkcjonowania. 
    Napisana w taki sympatyczny, przyjemny sposób, przez co czyta się ją lekko (mimo trudnego tematu!). Myślę, że to świetna pozycja dla rodziców, bliskich osób z zaburzeniami odżywiania. Pomoże spojrzeć na świat oczami bulimiczki. Ale też, przede wszystkim, to książka doskonała do tego, by dać początek zmianom zaburzonego myślenia u osoby chorej. W taki delikatny, bez dramatyzowania i szokowania, sposób pokazuje, co działa nie tak i w jaki sposób można to zmienić. Autorka nie próbuje przerażać trudną drogą leczenia, pokazuje raczej, że wyjście z choroby jest możliwe.  
   Warto się nad nią pochylić, nie tylko, jeżeli w naszym otoczeniu ktoś choruje. Lektura takich książek sprawia, że uwrażliwiamy się na pewne problemy. Łatwiej nam wtedy wypracować taki wewnętrzny radar, który, kiedy zauważy w naszym otoczeniu problem, da nam o tym sygnał. I ten sygnał, dzięki tej książce, będzie poparty rzetelną wiedzą.  

wtorek, 12 maja 2020

Orkan. Depresja- Ewa Nowak

     Gdybyście mięli przeczytać z mojego polecenia tylko jedną książkę, to sięgnijcie po "Orkan depresja". Ta książka jest tak denerwująco trudna i jednocześnie ważna, że trudno przejść obok niej obojętnie. 
   Borys Orkan jest zwykłym- niezwykłym nastolatkiem. Chodzi do szkoły, ma paczkę przyjaciół i przyjaciółkę, w której skrycie się kocha. Mieszka z mamą, uzależniony ojciec mieszka z inną kobietą i często dzwoni do Borysa. Z dnia na dzień, w odpowiedzi na różne sytuacje Borys czuje się coraz gorzej. Jest rozdrażniony, chronicznie zmęczony. Sam nie wie, skąd mu to przychodzi, ale dla swoich bliskich jest coraz bardziej odpychający. W jego głowie pojawia się Głos, który podpowiada mu, co wrednego może powiedzieć ludziom, na którym mu do niedawna zależało. Głos, który będzie próbował zmusić Borysa do okaleczenia, do samobójstwa. 
    Borys nie mógłby być bardziej prawdziwy. Depresja w dzisiejszych czasach, zwłaszcza wśród dorosłych, stała się bardzo popularna. Nie mam tu na myśli jednostki chorobowej, ale opowiadania, że "pokłóciłam się z facetem, mam depresję", "na moją depresję pomoże dzisiaj tylko wiadro lodów". Po pierwsze, pomijając to, że depresji jako choroby, nie dostaje się ot tak i z pewnością nie leczy się lodami, to chciałam o czymś innym. Obraz depresji, jaki posiadamy, to człowiek smutny, o obniżonym napędzie, cierpiący na bezsenność. Owszem, tak najczęściej chorują ludzie dorośli. Jednak u nastolatków depresja może przybierać zupełnie inne oblicze. Młody człowiek może opuścić się w nauce, zamiast bezsenności, przesypiać cały dzień, czy, podobnie jak Borys, przyjąć taką opryskliwą, odpychającą maskę. To nadal będzie depresja. Nauka, jaka w tej kwestii płynie z "Orkanu..." to z pewnością nauka czujności. Znaczna zmiana w zachowaniu adolescenta nie powinna uciec uwadze rodziców, czy najbliższych. 
     Kiedy czytałam rozdział na temat pobytu Borysa na oddziale psychiatrycznym, miałam przed oczami młodych ludzi, których spotkałam na praktykach, na oddziale psychiatrii młodzieży. I przede wszystkim słowa, które wtedy usłyszałam od ordynatora. Że oddział psychiatryczny jest dla tych dzieciaków najlepszym z najgorszych miejsc. Pozwala bowiem zaopiekować się chorym człowiekiem, ale jednocześnie to idealne miejsce do zawiązania znajomości, z podobnymi mu nastolatkami. Te znajomości, całe funkcjonowanie w szpitalu, może działać naprawdę dezadaptacyjnie. Borys poznał w szpitalu Miszę, w którego był wpatrzony jak w obraz. To Misza zachęcał go do samobójstwa, w swoim obsesyjnym kulcie śmierci.  I chociaż Orkan chciał jak najszybciej wyjść ze szpitala, to coś się wtedy w nim zmieniło. Okaleczanie, albo myśli o samobójstwie, były mu od momentu wyjścia z oddziału, coraz bliższe. 
    Kolejnym bardzo ważnym aspektem, który porusza autorka w swojej książce, jest samobójstwo w najbliższym otoczeniu. Badania dowodzą, że wielokrotnie wzrasta ryzyko popełnienia samobójstwa, jeżeli w otoczeniu, ktoś zabił się w ten sposób. Sąsiad Borysa wyskoczył przez okno, pokazując bohaterowi w ten sposób, że jest to jakieś rozwiązanie? Tak, w każdym razie widział to Borys. I chociaż on o tym nie wiedział, nie wiedział też jego sąsiad, to samobójstwo Adama, o krok zbliżyło Borysa do jego własnej śmierci. 
   Ta książka jest jak wejście do świadomości nastolatka z depresją. Czytelnik wchodzi w sam środek okrutnego huraganu, który trawi świadomość głównego bohatera. Nie zdradzę, czy Borys wyjdzie z tego cało, z pewnością natomiast, czytelnik zostanie nieźle poturbowany. To książka, która porusza, wzbudza niepokój. Ale jednocześnie tak bardzo uwrażliwia na problemy młodych ludzi. Jeżeli wzbudziłaby czujność chociaż jednego rodzica, nastolatka, kogoś, kto ma w swoim otoczeniu takiego Borysa, to warto o niej trąbić. Ze swojej strony- naprawdę mocno polecam.