Zaraz po fali pierwszej ekscytacji, przyszła jednak pewna trwoga. To jest niszowa książka. Nie wiem, czy wśród moich obserwatorów, czytelników, znajdą się jacyś amatorzy wczasów i starych ośrodków pachnących zawilgoconym drewnem (to bardzo specyficzny zapach, pamiętacie go być może z biwaków w podstawówce. On nadal tam jest, w tych ośrodkach). Do rzeczy jednak, opowiem o książce tym, którzy są nią zainteresowani, lub też tym, których zwabiłam obietnicą opowiedzenia pewnej prywatnej historii.
Autor stworzył bardzo subiektywny przewodnik po zapomnianych, choć nadal działających ośrodkach wypoczynkowych w Polsce. W książce znajdziemy mapę (chwilę mi zajęło, by nauczyć się ją czytać), po niej natomiast szybko dotrzemy do interesujących nas ośrodków. Tych, które być może odwiedzaliśmy sami, w latach swojej młodości, albo tych, które pamiętamy z kolonii w podstawówce. Nie znajdziemy jednak przy nich obszernych opisów, czy peanów na cześć PRL-u. Naszym oczom ukaże się, wraz z dokładną dokumentacją fotograficzną (czystą, surową, taką, jaka należy się tym miejscom), felieton, krótki tekst, luźno, w odczuciu czytelnika połączony z miejscem.
Fotograficzny zapis ośrodków w "Ostatnim turnusie" jest genialne i kropka. Te zdjęcia oglądam z ciekawością i zazdrością jednocześnie.
Felietony, w nich treść jest surowa. Wzbudziła (w co przed lekturą wcale bym nie uwierzyła), wachlarz emocji. Złość, że "mój" ośrodek został opisany znacznie krócej, niż sąsiedni, konkurencyjny. Zaciekawienie, zmieszanie? Momentami (tekst przed zdjęciem starszego pana, który mógłby być dziadkiem autora) wręcz niesmak (ze względu na zastosowane literacko-fikcyjne kłamstewko). I cały czas miałam w głowie słowo subiektywny. Bo ta książka jest napisana egoistycznie, tak, jak autor sobie wymyślił, uciekając możliwym ramom. W tym cała jej wartość, niepowtarzalna cecha, która mogłaby wyjść bardzo źle, a wyszła doskonale. Tak, że nie mam ochoty kończyć tej książki. I mimo całej tej gorzkości (jest w ogóle takie słowo?) niezmiennie mam ochotę ruszyć śladem opisanych ośrodków.
![]() |
Hotel Stanicy Wodnej PTTK Bachotek |
Moje miejsce pracy |
Ze zdjęć w "Ostatnim turnusie" wyłaniają się miejsca puste, być może często zamknięte na głucho, albo niezbyt uczęszczane. Z Bachotkiem jest inaczej. W sezonie, przez ośrodek przewijają się tłumy. Dosłownie- tłumy ludzi. Tych, którzy mieszkają w hotelu, w domkach, na polu namiotowym. W weekendy na plażę przyjeżdża chyba połowa Brodnicy. Trudno znaleźć puste miejsce, by móc rozłożyć ręcznik. Wszyscy oni jednak w końcu wyjeżdżali, a my zostawaliśmy. O północy pomost był zupełnie pusty. Pamiętam noc spadających gwiazd, kiedy prawie wszyscy pracownicy rozłożyli koce na pomoście. Nigdy później z taką ochotą nie liczyłam spadających gwiazd.
Zastanawiacie się może, dlaczego ludzie wybierają to miejsce? Co roku to samo, pewne, przewidywalne? Pamiętam takiego pana, który przyjeżdżał co roku. I za każdym razem rano, kiedy przychodził po bułki, ruch w sklepie był niewielki i mógł sobie pozwolić na rozmowę ze mną, rok w rok, opowiadał to samo. Ile on by tu zmienił. Elewację, ten hotel, te domki, proszę pani, przecież to aż krzyczy, żeby wyremontować, zrobić z tego miejsca kurort, ludzie by walili drzwiami i oknami. Otóż, proszę pana, ludzie walą właśnie dlatego, że elewacja trwa niezmieniona. Pewne rzeczy, najstarsze domki na przykład, zostają odnowione ale rozsądnie, z zachowaniem tego klimatu. I zapachu.
Skrzynka, do której prawie nigdy nie wpadały pocztówki. |
Na blacie baru, w deszczowe, wrześniowe dni, pisałam pracę magisterską. Zmuszana przez pracujących tam ze mną przyjaciół, bo przecież zawsze było coś ważniejszego.
Ta sama budka z drugiej strony, w sezonie w tym miejscu jest sklep |
Niemal dwa lata później, czternastego lutego, podczas zimowego spaceru po śpiącym ośrodku, nagrywałam (ach, influenserstwo) szalejące na jeziorze fale. Kiedy się odwróciłam, stał przede mną mój przyjaciel, ukochany. Coś drgnęło, zmieniło się. Powietrze było ciężkie od pytania, które miał za chwilę zadać. Czy chciałabyś zostać ze mną już na zawsze? Chciałam. Chcę do dzisiaj. Zostać z przyjacielem, ukochanym, poznanym w miejscu, które jest jakby wszczepione w moją osobowość.
Tutaj zdaje się, podpis jest zbędny ;-) |
Wracamy tam, dziś we dwoje, chociaż raz w tygodniu. Dziś życie połączyło nam się z zupełnie innymi zajęciami. Ale kiedy przejeżdżamy przez bramę ośrodka, wszystko jest tak, jak kiedy byliśmy tam po raz pierwszy. Nic się nie zmieniło. W kuchni nadal pracują te same dziewczyny, z którymi nie mogę się nagadać. Frytki ciągle smakują tak samo, pomost trwa, odbijając fale jeziora Bachotek przez cały rok.
PS. Koleżanki i Koledzy Czytelnicy miejsce to mogą kojarzyć również z jednej z książek Katarzyny Puzyńskiej. To książkowy ośrodek Słoneczna Dolina z drugiej części sagi "Więcej czerwieni".
PPS. Teraz już tylko zdjęcia ;-)