środa, 24 grudnia 2014

o mężczyznach z piernika

Boże Narodzenie to dla mnie najważniejszy czas w roku. Czas rodziny, miłości, przyjaciół, a przede wszystkim...magii. Z tej prezentowo-mikołajowej dawno niestety wyrosłam.  Nadal jednak wierzę, że Święta to czas cudów. Tych cudów chciałabym Ci, Drogi Czytelniku ze szczerego serca życzyć. Tobie również dedykuję poniższy tekst. O magii, miłości,  troszkę z przymrużeniem oka. Wesołych Świąt!



 
żródło: weheartit.com
 Wszystkie kobiety w mojej rodzinie od lat piekły pierniki z tego samego przepisu, według którego przygotowywała je jeszcze moja prababcia. Ciasto, z ogromną ilością miodu i korzennych przypraw przygotowywało się już w pierwszym tygodniu adwentu. Potem, w zimnie czekało prawie do samych Świąt, kiedy to babci w końcu udało się uprosić dzieci lub wnuki, by pomogły jej w pieczeniu.
   W tym roku Wigilia tradycyjnie, miała się odbyć u dziadków na wsi. Do samej jednak Wigilii babci nie udało się zagonić nikogo do pomocy. Padło na mnie. Nie byłby to wcale przykry obowiązek gdyby nie fakt, że babci zawsze wydawało się,  że ciasteczek zabraknie i ciągle dosypywała do wcześniej przygotowanego ciasta mąki, z której ostatecznie wyrastała kula ważąca chyba pięć kilo.
   Zaczęłyśmy pracę wcześnie rano, kiedy część domowników jeszcze spała,  kolejna biegała za ostatnimi prezentami i nikt nie popadł jeszcze w gorączkę "czy gotować już te pierogi?" "Mamo! Gdzie moje rajstopy?" "Gdzie się podział prezent dla ojca?!". Babcia rozgrzewała piekarnik ii układała gotowe pierniki na blachach, ja natomiast wałkowałam, wycinałam, podsypywałam i w ogóle wykonywałam najcięższą robotę. Przeklinałam pierniki i całe Święta gdzieś głęboko w duchu, kiedy pot spływał mi z czoła, a babcia nie pozwalała otworzyć okna, bo "och dziecko, zamykaj, przeciąg!".
  Kolejne parujące blachy wychodziły z piernika. Babcia wrzucała gorące ciastka do ogromnego słoja, a w domu coraz bardziej czuć było zapach zbliżających się wyjątkowych chwil.
Z ostatniego kawałka ciasta, takiego, który w żaden sposób nie dał się już wałkowałać i nie było sensu wycinać z niego kolejnych katarzynek babcia co roku lepiła małego ludzka.  Nie był zbyt kształtny, przypominał postać z bajki. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że jest w tym geście coś znaczącego. Wydawało mi się, że to sposób na skrawki piernikowego ciasta. Babcia podzieliła małą kulkę na dwie części,  wręczając mi jedną.
-Ty też ulep swojego. To magiczna tradycja. Już pora żebyś ją poznała.
Spojrzałam na babcię z wyrozumiałością. Nie wydawało mi się bowiem, żeby w naszej rodzinie istniała jeszcze jakaś tradycja, której do tej pory nie poznałam.
-Wiesz jak poznałam się z dziadkiem Ludwikiem?
-Wiem babciu- słyszałam tę historię wiele razy. -Dziadek przyszedł do twoich rodziców naprawić im piec,  który złośliwie przestał działać w same Święta.
-Ale nie wiesz, kto go sprowadził do naszego domu. Wcale nie twój pradziadek. Sprowadziłam go ja. Za pomocą magii. Każdego roku twoja prababcia lepiła z resztek ciasta śmiesznego, koślawego chłopka. Śmiałam się po cichu z jej dziwactwa, tym bardziej że co roku nazywała go imieniem mojego ojca, a twojego pradziadka. Któregoś roku, miałam wtedy dokładnie tyle lat, co ty dzisiaj, babcia kazała mnie również ulepić człowieczka. Powiedziała, że mam w to włożyć całe swoje serce. Jeśli naprawdę się przyłożę, piernik wyrośnie i się nie przypali, znajdę dzięki niemu męża. Słuchając tej opowieści miałam minę równie głupkowatą jak ty w tej chwili. Wycięłam jednak z ciasta małego piernikowego mężczyznę, żeby nie robić mamie przykrości. Dalszą część historii juz znasz. Dwa dni później zepsuł się piec, a w środku Świąt naprawy podjął się tylko jeden fachowiec . Twój dziadek.
  Słuchałam babci z niedowierzaniem. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym, żeby babcia wyczarowała dziadka z piernika. Wydawała mi się tak samo  dziwaczna i niemożliwa,  jak wszystkie inne opowieści babci. W Świętach upatrywałam jednak magii od dziecka. Nawet jeżeli nie tej płynącej z jakichś nadprzyrodzonych źródeł, to tej pochodzącej z ludzkiej empatii i miłości, która w tym okresie zawsze jest szczera i prawdziwa. Ulepiłam niezgrabnego mężczyznę i podałam babci. Rósł w piekarniku obok babcinego. Po kilku minutach, kiedy należało wyjąć ostatnie pierniki z pieca, ktoś zapukał do drzwi. Babcia wytarła ręce w fartuch z uśmiechem niemalże szelmowskim, który wyraźnie mówił "już działa!"
  Z niedowierzaniem słuchałam głosów dochodzących z korytarza. Stojący w drzwiach mężczyzna zgubił telefon. Jego pociąg odwołano ze względu na warunki pogodowe.  Kilka razy przepraszał za swoją bezczelność, ale prosił o możliwość przeczekania do następnego dnia. Zupełnie nie miał się gdzie podziać,  nie wiedział nawet w jakiej jest miejscowości. I miał na imię Ludwik.
  Rozpromieniona babcia przeprowadziła gościa do kuchni.  Miał przemoczone buty i ogromny plecak ze stelażem.  Patzylismy na siebie zaskoczeni. Babcia triumfowała obok. Pod nosem szepcząc "To ci dopiero magia! I na imię mu Ludwik. Zupełnie jak dziadek.

2 komentarze: