piątek, 9 maja 2014

dzieciństwo

   Jest mroźny, grudniowy wieczór. Za oknem szaleje wiatr, zdmuchuje z sosen ciężkie czapy śniegu wprost do jedynego okna, w którym migocze światło. Mama ustawiła na stole w kuchni ogromną świecę, wichura odcięła prąd. Telewizor nie działa, w domu nie ma jeszcze komputera. Razem z mamą, tatą i moim młodszym braciszkiem gramy w chińczyka. Tata ogrywa nas dwa razy pod rząd. Mój brat zaczyna się denerwować, nie lubi przegrywać. Wiatr na zewnątrz buczy złowieszczo. Rodzice mrugają do siebie porozumiewawczo i nagle gra toczy się tak, że brat wygrywa. Mama patrzy na mnie wzrokiem przecież wiesz, że jest młodszy. Też daje mu fory. Udaje się. Triumfuje. Wskakuje na krzesło, wygrałem, wygrałem! Tata uradowany ściąga go na dół, przytulają go w niebo wzięci.
   Wielkanoc. Późna tego roku, więc jest bardzo ciepło. Wychodzimy wszyscy razem na spacer. Brat upiera się, żeby zabrać psa. Kundelek jest z rodzicami od lat. Ma problemy ze stawami i ciężko mu się poruszać. Po kilku minutach skomlenia brata, rodzice ulegają. On bierze psa na ręce i tak idziemy. Nudzi mu się bardzo szybko. Puszcza psa wolno. Ten szybko odnajduje drogę do wody, wąskiego strumyka. Wpada i nie może się z niego wydostać. Braciszek leci za nim i naturalnie, wpada do wody. Tata wyciąga z brzegu najpierw brata, potem psa. Mama szybko łapie go na ręce, biegną do domu. Zbieram przemoczonego psa i próbuję ich dogonić.
   Jest pierwszy września. Idziemy na rozpoczęcie roku szkolnego. Ja któryś raz z kolei, mój brat idzie do pierwszej klasy. Przed wyjściem tata daje nam małe cukierki, jabłkowe landrynki zawinięte w kolorowe sreberka. Każdy z nas dostaje po cztery. Zanim tata wyprowadzi samochód z garażu, on zje wszystkie. Ja swoje cały czas mam w rączce. Tato, ona zabrała moje cukierki. Nie zabrałam. Och córeczko, podziel się ze swoim bratem. Oddałam mu wszystkie. Nie chciałam wszczynać awantury. Minie kilka dni zanim tata znajdzie kolorowe sreberka w skalniaku przed domem.
   Na moje jedenaste urodziny nikt nie składa mi życzeń. Mój brat jest chory. Ma gorączkę, katar i straszny kaszel. Ciotki dzwonią zapytać, jak się czuje, polecić lekarza, bańki, syrop z cebuli. Zapominają o życzeniach dla mnie. Pomagam mamie. Przynoszę świeżą piżamkę dla braciszka. Mama też zapomina o urodzinach. W tym roku nie zdmuchnę świeczek.
  Ostatni obraz przeraża mnie najbardziej. Ciepły październik. Godzina siedemnasta. Stoimy na jakimś podwórzu. Wygląda jak tył ogromnej kamienicy. Obok stary plac zabaw. Dwie huśtawki, jedna w kawałkach. Rdzewiejąca zjeżdżalnia i śmierdząca piaskownica. Stoję zbyt daleko, żeby to poczuć, ale wygląda na taką, w której ktoś nie raz załatwił jakąś potrzebę. Rodzice rozmawiają z jakąś kobietą. Jest niska i korpulentna. Patrząc na mnie przybiera surową minę. Do rodziców się uśmiecha. Ma długą, szeroką spódnicę, która wygląda jakby była zrobiona ze starego koca. Opuchnięte stopy włożyła w ciężkie drewniaki. Całości jej mrocznego wyglądu dopełnia śmierdzący papieros, którego co jakiś czas przykłada do ust. Rodzice rozmawiają z nią półgłosem. Tata mocno trzyma za rączkę mojego brata. Ja trzymam w ręku mojego ulubionego misia. Dorośli przestają szeptać, żegnają się z kobietą. Ta gasi papierosa, toczy się w moją stronę. Nikt już nic nie mówi. Kobieta mocno łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę budynku. Rodzice odchodzą w przeciwną. Patrzę za nimi, czuję, że dłużej nie powstrzymam płaczu. Płaczę, ale nie potrafię wyrwać się z uścisku tej kobiety. Ciągle oglądam się za siebie. Ale oni nie spojrzą w moją stronę już ani razu.
   Hallo, proszę pani. Ktoś lekko dotyka mojego policzka. Oni istnieją tylko w pani wyobraźni. Te obrazy to fikcja. Nikt nigdy nigdzie pani nie zostawił. Widzę, że dużo pracy przed nami. Spod przymkniętych powiek widzę srebrną tabliczkę przypiętą do koszuli mężczyzny. Terapeuta.

PS. Czytelniku! Pamiętaj, że teksty, które tutaj czytasz, to literacka fikcja. Postaraj się, o ile to możliwe, nie utożsamiać mnie, autorki, z bohaterami. Prywatnie nie mam braciszka, a moi rodzice nigdy nie wysłali mnie nawet na kolonie ;-)

4 komentarze:

  1. Twoje słowa wciągają mnie jak wir. A gdy dotarłam do końca, po moich plecach przebiegł dreszcz. "Pamięć jest na kształt domu", napisała kiedyś Emily Dickinson, polecam Tobie ten wiersz, jeśli jeszcze go nie znasz :). Skojarzył mi się właśnie z Twoim opowiadaniem.
    Zgadłaś, matura! :) Ja po mojej maturze mam tylko w planach przeczytać 21 książek z przyjemności, zanim dostanę się na filologię polską (która jest moim marzeniem od początków gimnazjum), zacząć pracę w księgarni (co jest nieco wątpliwe, CV wysłałam już w styczniu, a z każdym dniem matur moje chęci do pracy opadają wraz ze wzrostem poziomu zmęczenia ;) ) i napić się porządnie w przypadku, jeśli zdam tegoroczną matmę. Tak, napić się z powodu matmy, tyle ile procentów powyżej trzydziestu, tyle dni picia ;).
    Jestem pewna, że góry, które postanowiłaś przenieść, ruszyły się, choć może nie w tym kierunku, w którym chciałaś. Ale ruszyły się- to sukces! :)
    Pozdrawiam Cię ciepło i czekam niecierpliwie na następną historię!

    OdpowiedzUsuń
  2. Może i fikcja, ale niesamowicie wciągająca i przejmująca fikcja.
    Genialnie przywołujesz obrazy, które można zobaczyć właśnie...w swojej głowie. I gdyby się tak zastanowić- być może jest w tym coś przerażającego. Jak bardzo czasem nasze życie może być tylko obrazem w naszej głowie, zlepkiem cudzych słów? Jak bardzo prawda jest czymś namacalnym? Czy każdy z nas nie potrzebuje czasem terapeuty, skoro Dania była więzieniem, a swiat to jeden wielki szpital dla psychicznie chorych?

    OdpowiedzUsuń
  3. A może właśnie o to chodzi, żeby nie szukać siebie w tym wszystkim?

    Piszesz "zbyt" autentycznie :). I chociaż cieszę się, że opisywane historie nie są prawdziwe, wciąż nie mogę opędzić się od myśli, że jest w nich przynajmniej malutkie ziarenko prawdy :).
    (Ale w t mi graj!)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie piszesz jestem pod wrażeniem!

    OdpowiedzUsuń