Niewielu z nas sięga dzisiaj po książki, żeby coś poczuć. Przyszło nam żyć w czasach skrajnych emocji i czy tego chcemy, czy nie, dzisiejsza kultura nastawiona jest na wywoływanie w nas strachu, smutku i euforii. Najlepiej, żeby następowały zaraz po sobie, towarzyszyły im wodospady łez i salwy śmiechu. Niestety, literatura rzadko dostarcza nam tego typu wrażeń, dlatego nawet najwięksi książkoholicy nie tego oczekują od czytanych historii. Ja również sięgając po "Niech ci się spełnią marzenia" nie oczekiwałam zbyt wielu emocji. Ale łzy wzruszenia przy ostatnich stronach powieści kapały same. I to wcale nie dlatego, że autorka gra na uczuciach czytelnika chorobami, załamaniami i jakimiś strasznymi dramatami.
Cztery kobiety. W zupełnie różnym wieku. Wszystkie łączy...internet. Każda z nich prowadzi bloga. Są to przede wszystkim blogi kulinarne. Ich strony odnoszą ogromne sukcesy, są w stanie żyć za pieniądze zarobione w internecie. Przypadkiem na siebie wpadają. W sieci naturalnie. Dzielą je tysiące kilometrów. Łączy wspólna pasja i potrzeba prawdziwej przyjaźni.
Lavender, najstarsza z całej czwórki zaprasza pozostałe przyjaciółki na swoje osiemdziesiąte piąte urodziny. Czuje, że jej życie dobiega końca, że to może być ostatnia szansa na poznanie internetowych koleżanek. Ma w tym również swój ukryty cel, o którym nie mówi żadnej z nich. Spośród przyjaciółek zamierza wybrać jedną, która po jej śmierci zaopiekuje się farmą, psami, kurami i bezkresnymi polami lawendy.
Wybiera pomiędzy Valerie, somelierką i wdową, w katastrofie lotniczej zginęły jej dwie córki i mąż; Ruby, która zaraz po burzliwym rozstaniu z kochankiem dowiaduje się, że jest z nim w ciąży i Ginny, która pierwszy raz w życiu opuszcza rodzinne Kansas i wyrusza w podróż swojego życia, na farmę Lavender.


Z pewnością nie jest to jednak lektura, którą łatwo czyta się przy pustym brzuchu. Na diecie zupełnie niewskazana! Trudno mi było nie upiec czegoś przy lekturze i nie podzielić się teraz tym z czytelnikami. Do podstawowego kruchego ciasta dodałam skórkę otartą z cytryny i kilka suszonych kwiatów lawendy. Ciasto przykryłam orzechami lekko posolonymi i karmelizowanymi w miodzie. Myślę, że przepisu nie powstydziłaby się...może Ruby? Z pewnością była tą z bohaterek, z którą najłatwiej byłoby mi się utożsamić.
Książkę poleciłabym każdej współczesnej kobiecie. Każda z nas znajdzie przy niej chwilę spokoju, każda również odkryje fragment siebie w którejś z bohaterek. A może książka będzie inspiracją do zmiany? Zmiany miejsca zamieszkania, zakupu przyczepy kempingowej? Albo chociaż założenia bloga? Rozwinięcia internetowej przyjaźni? Gorąco polecam!