piątek, 23 grudnia 2016

Biuro Przesyłek Niedoręczonych- Natasza Socha

   Zuzanna jest nowym pracownikiem Biura Przesyłek Niedoręczonych. Biuro to takie miejsce, w które trafiają wszystkie listy, paczki, pocztówki, które z różnych powodów nie dotarły do swoich adresatów. Muszą przeleżeć tam określony czas i jeżeli, jak dzieje się najczęściej, nikt się po nie zgłosi, zostają zutylizowane. Zniszczone. Do listów nikt nie zagląda, pracownicy nie mają takiego prawa. Do paczek, jeżeli zachodzi wyraźna potrzeba. Rozmaite przedmioty, które ludzie sobie wysyłają, czasami w zemście, z groźbą, albo jako dowód miłości, zawalają magazyn Biura.
  Zuzanna razem z koleżanką z pracy, nie do końca przestrzegają zasad panujących w Biurze. Otwierają dwie, w zasadzie trzy przesyłki. I postanawiają pomóc ich nadawcom, w odnalezieniu siebie nawzajem.
   Moje pierwsze spotkanie z autorką. Książka była dla mnie wielką niewiadomą, mimo to, zostawiłam ją na kilka dni przed Świętami, tak, żeby zbudowała nastrój. Zamiast padającego śniegu :).
   Ciepła, zabawna, lekka. Przedświątecznie- idealna. Na prezent, również. Dla tych, którzy ciągle w proszku. Dla tych bardziej zorganizowanych, do kawy w Święta. Idealna alternatywa dla "Kevina...". Gorąco polecam!
   Wybaczcie, że tak krótko. Książki świąteczne mają to do siebie, że smakują tylko sezonowo. Dlatego, między zwijaniem makowca, a ubieraniem choinki, w totalnym rozgardiaszu spieszę z recenzją. I, jeżeli jeszcze nie wybraliście lektury na Święta- gorąco polecam "Biuro Przesyłek Niedoręczonych". Z pewnością pozytywnie Was zaskoczy!
 

czwartek, 15 grudnia 2016

Dziewczynka z prezentami




  Co roku choinkę, razem ze wszystkimi ozdobami na starówce, montowano oficjalnie, z udziałem miejscowych oficjeli, szóstego grudnia, w Mikołajki. Przychodziły przedszkolaki i dzieci z podstawówek. Po zmroku uroczyście zapalano iluminacje, które nie gasły aż do stycznia. Przez niemal miesiąc turyści robią im zdjęcia, dzieci z zachwytem próbują dopatrzeć się źródła światła. Dorośli mieszkańcy jednak zupełnie jej nie zauważają. Przechodzą obojętnie, spiesząc za spóźnionymi prezentami, na zupełnie nieświąteczne, biznesowe spotkania, albo po prostu, wracając do domu. Wydaje się, jakby na kilka dni przed Wigilią, nikt jeszcze nie myślał na poważnie o Świętach, chociaż cały świat próbuje tak bardzo nam je narzucić.
    Z okien kawiarni na Starym Rynku doskonale widać Bożonarodzeniowy Jarmark i ogromną choinkę. Została ustawiona w centralnym, najważniejszym punkcie, tuż obok pomnika, pod którym wszyscy się umawiają, który jest niemal wizytówką miasta. Tutaj też, mimo późnej pory, panuje największy ruch. Pod samym drzewkiem czeka kilka osób. Chłopak z jedną, lekko już nieświeżą różyczką, dwie przyjaciółki w śmiesznych, kolorowych czapkach, wysoki mężczyzna, który nie odrywa wzroku od telefonu. Kilka kroków na prawo stoi liczna grupa niemieckich turystów. Przed nimi przewodnik, próbujący zamaszystymi gestami zwrócić na siebie uwagę. Turyści jakby nie mogli się zdecydować, jedni fotografują pomnik, inni choinkę, jeszcze inni skrzypka. Po drugiej stronie na schodach siedzi mężczyzna ze skrzypcami. Gra "Cichą noc". Stąd jednak tego nie słychać.
   Zupełnie po drugiej stronie całego spektaklu, odbywa się zupełnie inny, niewidoczny dla tych, którzy się spieszą, bardziej intymny. Na gzymsie, pod tylną ścianą jednego z jarmarcznych kramów siedzi dziewczynka. Może mieć zaledwie kilka lat, na pewno nie chodzi jeszcze do szkoły. Spod czarnego płaszczyka wystają chude nóżki, którymi ledwo sięga ziemi. Mimo mrozu i padającego nieprzerwanie od kilku dni śniegu, nie ma ani rękawiczek, ani czapki. W świetle latarni wyraźnie odbijają się na jej ciemnych włosach maleńkie płatki śniegu. Wydają się nie topnieć, jakby na stałe wplecione we włosy chłodne, białe paciorki. W czerwonych od mrozu rączkach trzyma maleńkie, kolorowe kwadraciki. Z daleka wyglądają jak odświętnie ubrane kostki do gry. Gdyby jednak przyjrzeć się im z bliska, każdy z nich połyskuje wielobarwnym papierem i złotą, cieniutką wstążką. Na każdym zawiązano też pętelkę, niemal tak dużą jak one same. Dłonie dziewczynki ledwo je wszystkie obejmują. Skrzypek kończy grać "Cichą noc". W kawiarni słychać jedynie odtwarzane w pętli, co roku te same wyświechtane świąteczne hity.
    Trudno nie znaleźć analogii do starej baśni Hansa Christiana Andersena, o dziewczynce z zapałkami. Tamta, także bezimienna, zmarznięta, siedziała w zimnie, w tłumie, dla którego wydawała się być transparentna. Umysł podpowiada piękną historię, natarczywie wypychając na powierzchnię zakończenie baśni. Dziewczynka bała się odpalić choćby jedną zapałkę, miała je przecież sprzedawać. Nikt jednak nie podchodził, a jej było tak potwornie zimno. Tylko jedną...Na kilka chwil jej dłonie ogrzał przyjemny ciepły płomień. Jeszcze jedną i jedną...W pewnym momencie przestała odczuwać chłód, zobaczyła nieżyjącą od dawna babcię...Przecież dziewczynka z zapałkami umarła! Odeszła, zabrana przez babcię...Po prostu zamarzła! Natychmiast otrząsnęłam się z zamyślenia wzrokiem próbując odnaleźć tę tutaj. Gdzie są jej rodzice? Jej matka na pewno musi gdzieś się tu kręcić.
   Kilka chwil później mała odwróciła gwałtownie głowę w stronę dwóch przekrzykujących się wyrostków. Góra maleńkich prezentów w jej dłoniach niebezpiecznie się zachwiała, po czym wszystkie, w krótkim tańcu, pospadały na ośnieżony chodnik. Tuż pod nogi mężczyzny, który do tej chwili nie podniósł wzroku znad telefonu.
-Och!- wyrwało się zakłopotanej dziewczynce, kiedy szybko zeskoczyła z gzymsu i zmarzniętymi dłońmi zaczęła zbierać prezenty.
-Poczekaj koleżanko. Czy to aby na pewno należy do ciebie?- dziewczynka zaczerwieniła się i spuściła wzrok.
- Chodź- powiedział mężczyzna.- Kupimy ci prawdziwe.
   Dziewczynka najpierw nieufnie zmierzyła go wzrokiem, jednak nie wahała się długo. Sama zaprowadziła go do najbliższego sklepu.
   W rzeczywistości maleńkie prezenty nie należały do dziewczynki. Za dnia były doskonale widoczne. To ozdoby, które szóstego grudnia, przedszkolaki własnoręcznie wieszały na najniższych gałęziach ogromnej choinki. Wieczorem jednak ginęły w ciemności.
   Moja kawa dawno już wystygła. Skinęłam na kelnera, żeby uregulować rachunek. Nie słyszałam rozmowy mężczyzny z dziewczynką. Nie wiem, czy w zacinającym na zewnątrz śniegu byłabym w stanie w ogóle ją dojrzeć. Kelner zabrał niemal nietkniętą filiżankę. Czekałam już drugą godzinę. Znowu nie przyszedł. Doskonale za to pamiętam baśń o dziewczynce z zapałkami." Było bardzo zimno; śnieg padał i zaczynało się już ściemniać; był ostatni dzień w roku, wigilia Nowego Roku..." 

wtorek, 6 grudnia 2016

6 grudnia

 
  -Wariactwo- pomyślała, z ulgą zamykając za sobą drzwi mieszkania. Upuściła z głośnym szczękiem klucze na szafkę w kuchni. Od rana wiedziała, że nic dobrego nie może się dzisiaj wydarzyć. Szósty grudnia. Mikołajki. Przedświąteczny marketing działa już chyba od połowy listopada, ale ludzie dopiero dzisiaj zaczynają go zauważać. Jakby umowna data, imieniny Mikołaja, dawały im pozwolenie do rozpoczęcia całej tej maskarady.
   Z ulgą ściągnęła niewygodne kozaki i marynarkę, bez której nie wychodziła z domu. Tutaj mogła być sobą, nikt jej nie widział. Nikt poza nią nigdy tu bowiem nie bywał. Kawa, którą w pośpiechu rano rozsypała niemal po całej kuchni, leżała nietknięta. Pozbierała malutkie ziarenka i nalała wina do jednego kieliszka. Święta. Pieprzone szaleństwo.
   Prawie nie miała dobrych wspomnień związanych z grudniem. Od lat starała się znajdować sobie możliwie jak najwięcej zajęć tak, by nawet nie zauważyć, co dzieje się na świecie.
   W wieku dwunastu lat postanowiła, że Święta Bożego Narodzenia po prostu nie istnieją. To były ostatnie Święta, na które czekała z dziecięcą naiwnością. Wierzyła, że to czas niemal magiczny, w którym cuda naprawdę mają rację bytu. Dziadek, który zaraz po rodzicach, był dla jej nastoletniej wersji najważniejszym człowiekiem na ziemi, bardzo zachorował. Chorował już od listopada. Nic nie zapowiadało poprawy, wtedy jednak, zupełnie o tym nie wiedziała. Mama powiedziała jej, że dziadek wraca na Święta do domu. Była wniebowzięta. Mama zapomniała jej powiedzieć, że dziadek nie zdrowieje. Widziała go, odwiedzała codziennie. Widziała, jak znika. Jak z potężnego mężczyzny staje się własnym cieniem. Z całych sił starała się tego jednak nie zauważać. Aż do Świąt. Wierzyła bowiem w swojej dziecięcej naiwności, że to magiczny czas, że dziadek wstanie i rozda wszystkim opłatek, począwszy od babci, jak co roku. Wigilia, zawsze u dziadków, tym razem...nie była taka sama. Dziadek leżał w pokoju obok. Nie było magii. I nic się nie wydarzyło. Dziadek nie ozdrowiał. Zmarł kilka dni później.
   Szybko otrząsnęła się ze wspomnień. Dolała wina, do pustego już kieliszka. Zaczęło się. Już wczoraj widziała rodziców błądzących w markecie między regałami z zabawkami. Naiwne dzieci rano będą święcie przekonane, że odwiedził je święty Mikołaj. Bujda. Sąsiedzi na przeciwko rozwiesili lampki na balkonie. Teraz ich migotliwe światło odbijało się od jej okien. Chodnikami spacerowali ludzie, prawie każdy z maleńką paczuszką. Nawet w pracy, jakaś nowa praktykantka rozdała wszystkim czekoladowe figurki Mikołaja. Odebrała swoją ze sztucznym uśmiechem, by chwilę później z rozmachem wrzucić ją do kosza. Tak trudno zrozumieć, że są ludzie, dla których ten dzień jest kolejnym zwykłym dniem pracy?
   Głośne piknięcie wyrwało ją z zadumy. Dawno zapomniany znajomy wysłał...mikołajkowe życzenia. To już naprawdę przesada. Zgasiła światło, wyłączyła telefon, zauważając jeszcze, dwa nieodebrane połączenia od matki. Ona pewnie też chciała jej życzyć wesołych...Wesołego czego, do cholery!
-To nawet nie są Święta!- zaklęła w duchu.
  Usiadła na blacie w kuchni, ciągle obserwując tandetny spektakl za oknem. Dzieci piętro wyżej biegały głośno po mieszkaniu, za pewne ciesząc się z zabawek, które dzień wcześniej matka wybrała im na promocji. Kilka chwil później zobaczyła pod swoim oknem chłopca. Trzymał za rękę swoją mamę. Spojrzał w górę. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że patrzy w jej okno. On jednak patrzył gdzieś wyżej. Niebo nad ich głowami zaczęły rozjaśniać pojedyncze, maleńkie płatki śniegu. Tego było już za wiele. Zacisnęła mocno powieki. Chciała odgonić od siebie to wszystko. Wszystkie wspomnienia, wszystko to, co przypominało jej o magii, na której tak bardzo się kiedyś zawiodła.
  Podskoczyła, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Chłopiec zniknął gdzieś za budynkiem. Śnieg rozpadał się na dobre. Nie sprawdzając, kto to, otworzyła drzwi.
-Dobry wieczór. Czekałam na panią. Pani tata był tu przed południem. Nie zastał pani, ale...Zostawił u mnie to. Prosił, żeby przekazać- sąsiadka z naprzeciwka podała jej niewielką paczuszkę. Grzecznie podziękowała i szybko zamknęła drzwi. Jej serce zaczęło bić w jakimś chaotycznym rytmie. Tata.
   Kilka chwil siłowała się z kolorowym papierem, który niespodziewanie ustąpił. Ze środka paczki wypadła cała masa kolorowych, maleńkich świątecznych cukierków. Opadła na podłogę pod drzwiami, w słodkim bałaganie. Rozpłakała się, jak małe dziecko.
 

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Księgarenka przy ulicy Wiśniowej

      Już można, prawda? Przyznaję się bez bicia. Czekam na Święta od połowy listopada. Buduję klimat świecami, zapachami, piernikami. To jednak nigdy nie wystarcza. Przede wszystkim potrzebuję świątecznej lektury.
   Trzeci rok z rzędu, Wydawnictwo Filia zbiera swoich najlepszych autorów w jednej, świątecznej książce- zbiorze opowiadań. Pierwszą z nich była Cicha 5, w zeszłym roku Siedem życzeń. W tym roku Księgarenka przy ulicy Wiśniowej.
   Kogo tu spotkamy? Między innymi Lilianę Fabińską, Gabrielę Gargaś, Remigiusza Mroza, czy Magdalenę Witkiewicz. Co połączy wszystkie opowieści? Tytułowa księgarnia, prowadzona przez pana Alojzego.
    Rzadko sięgamy po zbiory opowiadań. Opowiadania zalegają w szufladach, wydawnictwa rzadko podejmują się  publikacji. Dlaczego, pozostaje dla mnie tajemnicą. Przed Świętami jednak, w czasie, w którym tak trudno o dłuższą wolną chwilę, łatwo natomiast o gonitwę i..o to, by zapomnieć, o co chodzi 24 grudnia. Mówimy potem, nie czuję tych Świąt. Może to dlatego, że Wigilia nie u babci? Może z braku śniegu? Nikt z nas nie zwraca uwagi na najbardziej prozaiczne rozwiązanie. W gonitwie, pracy do ostatniego dnia, skupiamy się na prezencie dla taty, który musi kosztować dokładnie tyle, co ten dla mamy, musi być oryginalny, musi, musi...Stop. Przecież...nie o to chodzi! A gdyby tak zatrzymać się na kwadrans, przeczytać jedno opowiadanie? Ze swojej strony mogę Wam zagwarantować, że na jednym się nie skończy :).
   Księgarenka... jest lepsza od swoich poprzedniczek. To kilka wzruszających (naprawdę), magicznych (nawet nieco fantastycznych), historii, przy których nawet świąteczny sceptyk, na chwilę się zatrzyma. Zatrzyma i może...zadzwoni do babci, której nie widział od poprzedniej Gwiazdki?
   Kwintesencja duńskiego hygge, o którym pisałam w poprzednim poście, tutaj.
   Najpiękniejsza ze wszystkich zgromadzonych historii? Oswoić szczęście Gabrieli Gargaś. Nawet opowiadanie Remigiusza Mroza, którego nie czytam, nie próbuję już, miało ten klimat.
   Wspaniała lektura. Warto zacząć czytać już dziś, by cały  grudzień budować piękną, świąteczną atmosferę. Magiczna Księgarenka... przypomni Wam, czym były Święta, kiedy byliście dziećmi. Znajdźcie chwilę, by odwiedzić jakąś malutką miejscową księgarnię, nie sieciówkę. Kupcie Księgarenkę...i dajcie jej szansę. Kilka chwil, jedno opowiadanie. Zrozumiecie od razu, skąd mój zachwyt...:)

piątek, 2 grudnia 2016

Hygge klucz do szczęścia- Meik Wiking

     Głośno ostatnio o...szczęściu. Hygge. Duński sposób na życie w harmonii, w przyjemności. Bardzo chciałam sprawdzić, o co tyle krzyku.
   Autor książki, Meik Wiking jest równocześnie dyrektorem duńskiego Instytutu Badań nad Szczęściem. Bada nie tylko swój naród, ale cały świat, pod względem różnych czynników powodujących, że ludzie są szczęśliwi. We wszystkich statystykach Dania zawsze wypada bardzo wysoko. Autor spróbował rozwiązać tę zagadkę. I podzielić się sposobem na szczęście z innymi.
   Jakim cudem naród, który żyje niemal przez cały rok w ciemności, prawie nie ma lata, jest najszczęśliwszy? Ano, nauczył się żyć w środku. I z tego, co jest czynnikiem najbardziej depresyjnym stworzyli...hygge. Duński klucz do szczęścia.
   Nie będę wyjaśniała, czym jest hygge zbyt precyzyjnie. Żeby to zrozumieć, najlepiej sięgnąć po książkę :). W skrócie jest to jednak ogół cech, przedmiotów, ludzi, potraw, miejsc, świąt, wszystkiego tego, co my określamy jako rodzinne, przytulne, przyjemne, spokojne.
        Tak, to również świece. Wiking pisze, że w jego biurze zawsze stoi kilka zapalonych świec. Dla nas to niewyobrażalne, ale... U nas obecnie też robi się ciemno już o 17. Światło w hygge odgrywa ogromną rolę. Rozproszone, miękkie, ciepłe. Łatwo pomyśleć, że hygge to świeca, ciepły koc, wełniane skarpety, gorąca herbata, książka, ale...stop. Wcale nie. Przepis na hygge jest znacznie mniej materialny. To również Boże Narodzenie, zaparowane zimą okulary, kapcie zrobione przez babcię (a nie te kupione w sieciówce). To ktoś, kto czeka wieczorem z kolacją, to wspomnienia, gry planszowe, wspólne gotowanie... Uf, naprawdę trudno to wyjaśnić.
   Nie oznacza to jednak, że autorowi się to nie udaje. Udaje w stu procentach. Pięknie wydana, ilustracje i zdjęcia nadają tej książce bardzo...hygge wymiar.
  Dlaczego zatem książka wywołała burzę? Bo pierwsze po hygge sięgnęły...sklepy. Zachęcają teraz
do zakupu świec, wełnianych swetrów, polarowych kocyków. Nie tędy droga.
  Inna dyskusja, na którą się natknęłam, dotyczyła nas, Polaków. Hygge to Dania. I niech tam zostanie, świętujemy Halloween, Walentynki, a teraz duńskie szczęście? Po co? Przecież mamy swoje...narzekanie. Nie do końca rozumiem, dlaczego mamy się bronić przed czymś, co jest tak czysto wspaniałe, szczęśliwe. Ja w każdym razie nie zamierzam :).
   Wspaniała książka. Ciepła, przyjemna. Kwintesencja hygge. Dla tych, którzy nie potrafią się zatrzymać, zwolnić. Idealny prezent świąteczny. Boże Narodzenie to zresztą kwintesencja hygge. Dzięki niej zrozumiałam, czym jest hygge. I dowiedziałam się, że jest go w moim życiu całkiem sporo :).