środa, 6 marca 2013

amo amare-kochać

   Przypadkiem kiedyś, podróżując po blogach na których o codzienności. Lubię o cudzej codzienności. To trochę tak, jakby za pozwoleniem zaglądać sąsiadom w okna. Przyjemnie czyta się o sobocie mamy z trójką dzieci, o tworzeniu reportażu na temat uchodźców, o czymkolwiek, co nie jest podobne do rzeczywistości własnej. Wpadłam na nią podczas takiego sobotniego spaceru, jednego z tych, w których po prasówce we wszystkich znajomych miejscach zaczyna się podróż w nieznane. I po pierwszych kilku słowach wie się, że można tu wrócić, że się zostanie. I gdzieś między prześmiewczym felietonem o dzisiejszym zniewieściałym mężczyźnie, a reklamą Lidla, wpadła mi Ona. Bez zbędności, blog przejrzysty, nic prawie, poza tekstem i nagrodami, że blog roku, że najlepszy w kategorii blog literacki. Krótki tekst zaczyna się od słów "Mirka umiera". Wzrok biega od słowa do słowa, nieśpiesznie. Kończę i zastanawiam się, jaką trzeba mieć wyobraźnię, żeby wymyślić coś podobnego. I gdzieś coś, karze poczytać dalej, sprawdzić, czy to aby na pewno tylko wyobraźnia. Przecież to niemożliwe...Wszystko w internecie takie różowe, kolorowe. Skoro to nie wyobraźnia to ja nie chcę. Zamykam okno z tym blogiem obrażona jak mała dziewczynka. Przecież o takich rzeczach się nie opowiada, przecież to nikogo nie spotyka, mija gdzieś, nie nie nie, młodość pozwala mi wierzyć, że jesteśmy nieśmiertelni. Nie wrócę tam, po co.
   I dzisiaj przypadkiem, wcale nie przypadkiem, znowu, bo nowy post. I Ona pisze, pyta w zasadzie, czy wiesz, jak to jest, kiedy w wieku 25 lat odwiedzasz na cmentarzu własne dziecko. Nie wiem. Ale czuję, że zaraz się rozpłaczę. Przypomina mi się tata w szpitalnej rejestracji, który rejestrował przede mną swoje dzieci do kardiologa. Tłumaczy niemiłym kobietom, że nie ma książeczki zdrowia, żona? nie, żona z dziećmi w domu, on musie je zarejestrować, chłopców, dwóch. Tata był miły, młody, nie miał trzydziestu lat. Tłumaczy kobiecie cierpliwie, czego od niej potrzebuje. Zarejestrować synów do kardiologa. Tak, mają założoną kartę, byli już, nie, nie wie kiedy. W końcu obrażona kobieta wstaje zza biurka, sięga do dolnej szuflady, pyta o nazwisko, wyciąga najpierw tylko jedną kartę. Ludwik?-pyta. Nie. Ludwiczek nie żyje. Ani tata, ani kobiety z rejestracji nie widzą, że przecież tam stoję, czekam na swoją kolejkę. Historia Ludwiczka została ze mną znacznie dłużej, niż powinna. W myślach poznałam jego matkę, malutkich braci w kolejce do kardiologa. I pytanie tej matki, młodej, na pewno pięknej, dlaczego. Dlaczego. Na drzwiach do rejestracji wisi odręcznie napisana kartka "Prosimy wchodzić pojedynczo". Od tego czasu, nigdy nie wchodzę, widząc, że ktoś jest w środku. Za bardzo jeszcze wierzę w nieśmiertelności. Rodzice Ludwiczka z pewnością wierzyli w nią tak samo, jak ja.
Blog, o który piszę-http://zorkownia.blogspot.com/ Nie wiem, czy mogę napisać, że zapraszam. Nie potrafię go w żaden sposób komentować. Przeczytaj po prostu.

2 komentarze:

  1. zorkownię odwiedzam już od dawna...ale bardzo sporadycznie. nie zawsze mam tyle sił, by udźwignąć...
    czasem ocieramy się o te historie tak blisko.
    nigdy nie będziemy gotowi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przejmująco to opisałaś....

    OdpowiedzUsuń